Paweł II został papieżem z przymusu. Uwielbiał zabawy karnawałowe. Bardziej niż bale kochał tylko siebie. Chciał nawet przyjąć imię oznaczające „przystojny”.
Urodzony w Wenecji w 1417 roku Pietro Barbo nigdy nie marzył o papieskim urzędzie. Mało tego, nawet nie chciał być duchownym. Pochodzący z kupieckiej rodziny przyszły Paweł II widział siebie tylko jako kontynuatora rodzinnej tradycji. Zupełnie inne plany wobec Pietra miał jego wysoko usytuowany wuj – papież Eugeniusz IV. Ten bowiem, nie licząc się w ogóle z aspiracjami siostrzeńca i zdaniem jego rodziców, widział młodego Barbę w roli swojego następcy, jeśli nie bezpośredniego, to przynajmniej któregoś z kolei.
Błyskawiczna kariera
Zapobiegliwy wuj szybko zatroszczył się o karierę pupila. Gdy ten miał zaledwie 14 lat, przyjął go bez specjalnego przygotowania do stanu duchownego, mianując młodzika archidiakonem Bolonii. Potem już poszło z górki. W ciągu 30 lat Pietro został kolejno administratorem, a następnie biskupem Cervii, Vicenzy, Treviso oraz Padwy. Niejako po drodze otrzymał też tytuł kardynała-diakona i prezbitera kościołów Santa Maria Nova oraz San Marco – jednych z najstarszych tytularnych świątyń rzymskich.
Dobry wujek zapewnił mu również intratne stanowisko pronotariusza apostolskiego, czyli urzędnika kurii rzymskiej sprawującego m.in. pieczę nad dokumentacją Stolicy Apostolskiej. Nawał pracy na tym stanowisku nie przeszkodził mu przy okazji zostać opatem czterech klasztorów benedyktyńskich w diecezjach Padwy, Akwilei i Werony. A jakby tego było mało, to w roku 1445 Pietro został archiprezbiterem bazyliki watykańskiej, co tylko ułatwiło mu drogę do dwukrotnego piastowania urzędu kamerlinga i ostatecznie wstąpienia w sierpniu 1464 roku na tron Piotrowy.
Myliłby się jednak ten, kto w kardynale Barbo widziałby wielkiego entuzjastę dla swojej nominacji. Owszem, usilne starania wuja oraz jego trzech kolejnych następców na Stolicy Apostolskiej sprawiły, że Pietro dostrzegł wreszcie bardziej lukratywne strony kariery duchownej niż tej wymarzonej – handlowej. Kiedy jednak przyszło do zwołania konklawe po śmierci Piusa II, Barbo nie chciał nawet brać w nim udziału. Ostatecznie po namowach zgodził się i to pomimo trawiącej go od dłuższego czasu gorączki. Łóżko z chorym wniesiono na salę obrad, gdzie 30 sierpnia już po pierwszym głosowaniu Pietro usłyszał z ust dziekana kolegium kardynałów: „Ci ojcowie wybrali ciebie na papieża, a ja ponownie wybieram cię w imieniu wszystkich”. Chcąc nie chcąc, pokornie przyjął zaszczytną nominację.
Przystojny i niezdecydowany
Chociaż nowy pontyfik był, jak twierdzili współcześni i przede wszystkim on sam, najprzystojniejszym papieżem w historii (trudno jednak się z tym zgodzić, patrząc na jego podobizny), to już pod względem charakteru i nawyków był zdecydowanie mniej godny podziwu. I tak jak nie był zdecydowany co do kwestii objęcia tronu św. Piotra, tak samo nie mógł się zdecydować, jakie imię pontyfikalne wybrać. Podobno jako pierwsze przypadło mu do gustu Formozus (od łacińskiego słowa formosus, czyli przystojny), co było ewidentnym nawiązaniem do jego urody.
Elektowi wyperswadowano ten wybór względami etycznymi oraz przerażającą pośmiertną historią poprzedniego Formozusa rządzącego na Lateranie w latach 891–896. Otóż zwłoki tego nieszczęśnika ubrane w szaty pontyfikalne i posadzone na tronie zostały poddane procesowi sądowemu podczas tzw. trupiego synodu, jaki wytoczył mu jego następca i nieprzejednany wróg Stefan VI. Gdy zatem przystojne imię odpadło, Pietro zapragnął przejść do historii jako Marco. Jednak i z tym wyborem nie trafił. Kardynałowie bowiem obawiali się, że imię żywo przypominające bojowy okrzyk Wenecjan – Marco! Marco! – nie nadaje się dla pasterza Bożej owczarni.
Czytaj też: Pornokracja – najbardziej wstydliwy okres w dziejach Watykanu
W końcu Paweł
Ostatecznie Pietro zdecydował się na Pawła, drugiego tego imienia w papieskim panteonie. Współcześni jednak uważali, że zdecydowanie bardziej pasującym imieniem dla nowego pontyfika byłby… Narcyz. Faktem bowiem było, że papież uwielbiał przeglądać się w lustrze, bez końca podziwiając swoją urodę.
Jak podkreślają historycy, Paweł II był hedonistą z krwi i kości, który czerpał przyjemność z piękna we wszystkich jego przejawach. Oprócz tego, że zachwycał się własnym wyglądem, to „prawdziwą radość sprawiało mu przyjmowanie na swój dwór pięknych kobiet i pełnych wdzięku młodzieńców” – pisał badacz tematu Gerard Noel. Ci ostatni niejednokrotnie padali też ofiarą innej papieskiej słabostki – torturom łamania na kole. Im młodsi byli owi nieszczęśnicy, tym większą uciechę sprawiali papieżowi swoimi mękami. Przyglądał się wówczas tym makabrycznym widowiskom, leżąc na jedwabnych poduszkach i zajadając się melonami – swoimi ulubionymi owocami.
Czytaj też: Łamanie kołem – najgorsza tortura w dziejach?
Kolekcjoner
Przyzwyczajony do przepychu zadbał, by jako papieżowi niczego mu nie brakowało. Wznoszony od czasów jego prezbitury bazyliki św. Marka pobliski wspaniały pałac stał się główną siedzibą Pawła. W roku 1466 otrzymał oficjalną nazwę Palazzo Venezia (dla podkreślenia papieskiego pochodzenia). Surowa, monumentalna i zwieńczona elementami obronnymi – jak krenelaż czy wysoka wieża – bryła rezydencji skrywała w sobie obszerne i luksusowe wnętrza. Rozmiłowany w pięknie papież otoczył się niderlandzkimi arrasami, bizantyjskimi ikonami, obrazami i rzeźbami autorstwa najznamienitszych artystów. Ściany i podłogi zdobione były mozaikami, które współgrały z wszelkiego rodzaju antykami. Pałac miał nawet własną odlewnię brązu, gdzie tworzono dzieła według kaprysów papieża.
W tym kolekcjonerstwie najbardziej jednak fascynowały Pawła II klejnoty i monety. Ogarnięty chorobliwą wręcz obsesją potrafił nocami przemierzać własny skarbiec i znosić wszelkie kosztowności do swojej sypialni. Tam, w towarzystwie swoich faworytów, liczył je i napawał się ich widokiem. Dopiero to pozwalało mu usnąć. Nie na długo jednak, ponieważ zaraz się budził i ponownie brał za przeliczanie i podziwianie swojej kolekcji.
Papież kazał też wykonać dla siebie zupełnie nową tiarę. Dotychczas używana przez jego poprzedników potrójna korona, i tak imponująca rozmiarami oraz bogactwem klejnotów, przybrała u Pawła II absurdalne wprost rozmiary. Absurdalny był też jej koszt, który szacowało się nawet na 200 tys. dukatów, co parokrotnie przewyższało sumę wydaną na ten cel przez jego wuja Eugeniusza IV.
Czytaj też: Wino, śpiew i mnóstwo kobiet… To był prawdopodobnie najbardziej rozpustny papież w dziejach
Kiedyś to mieli rozmach
Przystojny papież zorganizował Rzymianom niemal niekończący się karnawał, którego zresztą sam był największym fanem. Pod rządami Pawła II znów aktualna stała się antyczna maksyma panem et circenses – ze szczególnym podkreśleniem circenses. Pontyfik uznał bowiem, że właśnie igrzyska przypadną ludowi do gustu bardziej niż zbożne dzieła czy też sukcesy na niwie politycznej. I nie miało znaczenia, czy rzeczywiście akurat przypadał wyznaczony przez kościelny kalendarz czas karnawału.
Paweł dobywał ostatnich dukatów z papieskiego skarbca, by zasponsorować przeróżne bale, przyjęcia, bankiety oraz specyficznie pojmowane formy sportowej rywalizacji. A gdy funduszy zaczynało brakować, zmuszał miejscowych Żydów do pokrywania kosztów niekończących się zabaw.
Biegi i pochody
Nie tylko pieniędzy oczekiwał papież od wyznawców wiary Mojżeszowej. Paweł żądał też od nich aktywnego udziału w biegach ulicami miasta. Nieszczęsnych Żydów zmuszano do spożywania posiłków tuż przed startem, by konkurencję uczynić trudniejszą i bardziej widowiskową. Na tym sportowa inwencja papieża się nie kończyła. Natchniony ideą równości, której mógłby mu pozazdrościć sam Pierre de Coubertin, nakazywał podobną aktywność fizyczną również dzieciom i młodzieży chrześcijańskiej, obywatelom po 60. roku życia, prostytutkom, kalekom i karłom. Biegi odbywały się przy poniżającym i niewybrednym słownictwie tłumnie zgromadzonych kibiców.
Nie mniejszą popularnością cieszyły się również wyścigi osłów, byków czy koni. Wszystkie zawody były z lubością obserwowane przez papieża, który nagradzał zwycięzców, a w przypadku zwierząt – właścicieli monetami ze swoją podobizną lub drogocennymi tkaninami. A gdy zawody paraolimpijskie się zakończyły, wówczas papież cieszył swe i wiecznie głodnego widowisk ludu rzymskiego oczy prawdziwie bachicznymi pochodami postaci przebranych za antycznych bogów i herosów.
Czytaj też: Benedykt IX – papież dewiant
Zabawa trwa
Podczas karnawału kardynalskie pałace zamieniały się w domy uciech i kasyna, gdzie ogromne fortuny przechodziły z rąk do rąk. Jak zauważają historycy, w czasie jednej z takich hazardowych rozgrywek kardynał Riario (siostrzeniec i nepot przyszłego papieża Sykstusa IV) wygrał od kardynała Cibo (wnuk innego przyszłego papieża Innocentego VIII) aż 14 tys. florenów. Suma wręcz kosmiczna, za którą szczęśliwiec mógł sobie później kupić kilka okazałych rezydencji.
Wówczas też Paweł po raz kolejny pokazywał swoją bardziej ludzką twarz, obdarowując żebraków i bezdomnych resztkami z biesiadnych stołów. Te gesty oraz szczodre jałmużny wypłacane ubogim (najczęściej w formie srebrnych monet rozrzucanych z pałacowego balkonu) wzbudzały sympatię i przysparzały papieżowi popularności wśród ludu rzymskiego.
Leniwy, ale zdolny
Paweł II generalnie był osobą leniwą. Papieskim obowiązkom poświęcał tak mało czasu, jak tylko to było możliwe i robił to jedynie… nocami. Audiencje, których nie lubił udzielać, odbywały się nad ranem. Mimo to udało mu się co nieco zdziałać. I tak, wobec trudności ze zorganizowaniem krucjaty przeciwko Turkom (co zresztą obiecał w tzw. kapitulacjach wyborczych podpisanych przed konklawe) skupił się na walce z bandytyzmem oraz na ukróceniu konfliktów między najznamienitszymi rodami rzymskimi. Nie powstrzymywał się przy tym przed stosowaniem niezwykle surowych kar jak ekskomunika, wygnanie czy pozbawienie urzędów.
W przeciwieństwie do wielu papieży owych czasów nie tylko nie nadużywał symonii, ale jeszcze doprowadził do ograniczenia liczby urzędników na dworze papieskim. Przy tej okazji popadł w konflikt Akademią Rzymską, której wielu członków pełniło intratne funkcje na Lateranie. Na zarzuty z ich strony, jakoby był gardzącym ideami humanizmu barbarzyńcą, Paweł zrewanżował się oskarżeniami o kultywowanie przez akademików starożytnych wartości pogańskich oraz o zorganizowanie spisku na życie papieża. W efekcie niektórzy z naukowców udali się na dobrowolne wygnanie (jak np. Filippo Buonaccorsi, czyli Kallimach, który znalazł schronienie w Polsce). Inni po torturach odwołali zarzuty, stając się oddanymi wielbicielami kulturalnej polityki papieskiej.
A ta okazywała się całkiem skuteczna. To przecież za sprawą owego „barbarzyńcy” w Rzymie otwarto pierwszą drukarnię. Ten miłośnik piękna i zapalony kolekcjoner dzieł sztuki kontynuował wysiłki swoich poprzedników w dziele odbudowy jednych z najstarszych rzymskich świątyń – bazylik św. Jana na Lateranie oraz Matki Boskiej Większej na Eskwilinie. Zapatrzony w siebie narcyz rozpoczął także odbudowę Panteonu, antycznych triumfalnych łuków Tytusa i Septymusa Sewera oraz pomników Marka Aureliusza i Aleksandra Macedońskiego.
Chciał dobrze, ale skończył marnie
W swej dobroci dla prostego ludu Paweł II chciał zrobić jeszcze jedno. W 1470 roku ogłosił, że począwszy od roku 1475 tzw. rok święty, zwany też jubileuszowym, przypadać będzie co 25 lat. Obchody takiego święta wiązały się z formalnym wyrównywaniem wszelkich nierówności społecznych i wyzwalaniem z długów. Nic dziwnego zatem, że papieska decyzja spotkała się z ogromnym entuzjazmem. Dotychczas rok jubileuszowy obchodzono co 33 lata, a wcześniej nawet co stulecie. Sam papież liczył przy okazji na podreperowanie kasy kościelnej, do której spływałyby wszelkiego rodzaju datki od licznie w tym czasie odwiedzających Wieczne Miasto pielgrzymów.
Niestety nie dane było Pawłowi skorzystać z dobrodziejstw jubileuszowych uroczystości. Rok później zmarł. Nie do końca wiadomo, co stało się przyczyną jego śmierci. Oficjalnie przyjmuje się, że był to atak serca lub udar mózgu, których powodem miała być zbyt ciężka tiara włożona podczas jednej z kościelnych uroczystości. Nie brakowało też podejrzeń, że został uduszony lub zmarł wskutek zjedzenia nadmiernej ilości… melonów. Tajemnicą poliszynela było jednak to, że papież rzeczywiście najadł się owoców, ale do zgonu przyczyniły się wyczerpujące igraszki z nieletnim służącym. W ten sposób odszedł papież, o którym historycy mówią, że „najlepsze co zrobił, to nie podjął żadnych inicjatyw, które miałyby długotrwały wpływ na Kościół i świat”. Ale za to bawić się to on potrafił.
Bibliografia:
- Agnosiewicz M., Kryminalne dzieje papiestwa, Wrocław 2012.
- Kowalski J.W., Poczet papieży, Warszawa 1986.
- Modigliani A., Paolo II, www.treccani.it [dostęp: 9.11.2022].
- Noel G., Występni papieże renesansu, tłum. G. Waluga, Warszawa 2007.
- Stadler H., Leksykon papieży i soborów, tłum. M.L. Kalinowski, M. Struczyński, B. Tarnas, Warszawa 1992.
KOMENTARZE (9)
Dziekuje
Dziwne, nos ma jak klasyczny przedstawiciel „Eskimosów”
No cóż zapewne autorowi postu „nie pasowała” do całości, postać niezwykle inteligentnego, oczytanego, świetnie wykształconego, a z czasem „arcywroga” papieża Pawła II – Bartolomeo Platiny, (naprawdę: B. Sacchi), uważanego m. in. za największego bibliotekarza w dziejach (był szefem biblioteki watykańskiej doprowadzając ją do rozkwitu, stąd moment przekazania mu tego stanowiska przez papieża Piusa IV, uwieczniono w głównym fresku jednej z sal biblioteki). Platina – na marginesie – napisał też pierwszą prawdziwą książkę kucharską o przepięknym tytule: „O zaszczytnej przyjemności i zdrowiu” (…) – te tłumaczenie polskie jej tytułu ja najbardziej lubię :)
Dlaczego tenże „biedny” Platini jest tutaj niewygodnym?
Otóż…
Paweł II chcąc mocno – boleśnie „ugodzić” w wg niego równie mocno neopogańskich humanistów, kazał zlikwidować kolegium kancelistów opracowujących streszczenia i skrócone wersje dokumentów ale i opracowań, sprawozdań wszelkich etc., pracujących w kancelarii większej Abbreviatores de Parco Majori i mniejszej Abbreviatores de Parco Minori. Kolegium to było bowiem głównie takim bogatym „przytułkiem” dla biedniejszych lub – częściej – bardziej pazernych „humanistów” właśnie i…
Rozrosło się ono w ten sposób do karykaturalnych wręcz rozmiarów za poprzedników Pawła, pochłaniając bez reszty olbrzymie subwencje papieskie. Platina stanął na czele buntu kancelistów ostro krytykując – atakując papieża za decyzję likwidacji „w sposób nie spotykany w dziejach”, jak to określili jemu współcześni, a… A Paweł II kazał w odpowiedzi na to, zatem go schwytać, uwięzić i nawet poddać najcięższym torturom…
„Aby się zemścić, w życiorysie [a ich pisania był mistrzem], który mu [tj. Pawłowi II] poświęcił dekadę później, w bardzo niekorzystny sposób [Platini] przedstawił osobę Pawła II.” (Wiki)
I…
I właściwie wszystko to co powyżej autor postu – artykułu – niezwykle krytycznego wobec Pawła napisał, tąże zemstą – niezbyt dobrze dla rzetelności i prawdy, dość wręcz brzydko „pachnie”…
Np. „letniość” religijności Pawła II ma słabe potwierdzenie – uważa się go bowiem za jednego z głównych konstruktorów – twórców projektu unii kościoła zachodniego z wschodnim, i gdyby żył on chociaż rok dłużej…
Ta historia wystarcza aby nie mieć nic wspólnego z KK. A Kościół Katolicki z chrześcijaństwem.
Po pierwsze papież to nie bóg dla nas katolików. Po drugie obecnie mamy papieża Franciszka nie Pawła II – czy Franciszek to jest narcyz i hedonista?
Biorąc pod uwagę jak uwczesne papiestwo postepowało i jak się prowadziło … nie dziwne,że Luter wystąpił z reformacją, patrząc z takiej perspektywy to miał całkowitą rację o konieczności zmian w KK.
I teraz smaży się w piekle. Jezus o takich wspominał – coś o kamieniu u szyi… :)
Patrzcie, i taki grzesznik zdołał zmusić Boga Żywego by zstępował z nieba na swe niegodne ręce, a przez nie na ręce podległego mu kleru. Chwała Najwyższemu.
Dziwnie dla mnie brzmi termin „prezbitura San Marco”. Autor odnosi go do kościelnej godności bohatera artykułu, ale i forma (powinno być „prezbiterat”), i użycie jest nieprecyzyjne. Wśród kardynałów istnieje podział na diakonów, prezbiterów i biskupów – ale zawsze poprzedza go najwyższy (w Kościele Katolickim) epitet kardynalski (kardynał-diakon, kardynał prezbiter, kardynał-biskup, po czym następuje nazwa kościoła tytularnego, w żargonie kościelnym „tytułu św. Marka” – jak w omawianym przypadku). Samo słowo prezbiter odnosi się do drugiego stopnia kapłaństwa hierarchicznego (pomiędzy diakonem a biskupem). Sprawę godności kościelnych (i związanych z nimi przywilejów, jak również tzw. „precedencji” – kto kogo poprzedza) komplikuje fakt rozbudowy tytulatur, jak np. pojawiający się w tekście „archidiakon” oraz „archiprezbiter” (analogicznie do „arcybiskup”), co określa urząd lub godność (w średniowieczu były to dość duże okręgi administracji kościelnej w ramach diecezji; po Soborze Trydenckim zastąpiły je dekanaty). Aby było jeszcze ciekawiej, archiprezbiterami rzymskich bazylik większych (w liczbie 4) lub patriarchalnych (jest ich 5, obok poprzednich Santa Croce in Gerusalemme) są kardynałowie – jak w naszym przypadku: kardynał-prezbiter tytułu św. Marka i archiprezbiter bazyliki św. Piotra na Watykanie