Dokładnej liczby ofiar wulkanu Lakagígar nigdy nie poznamy. Wybuch spowodował dramatyczne ochłodzenie klimatu i doprowadził do śmierci 5–6 milionów ludzi.
Latem 1783 roku ci, którzy mieszkają na południu Islandii, muszą sądzić, że nadszedł Ragnarök. Że sądny dzień czeka u ich bram, a wrota krainy umarłych zostały otwarte. Nim to się wszystko skończy, przez owe wrota przejdzie jedna piąta ludności Islandii. Ostatecznie doprowadzi to również do klęski głodu w Finlandii, Szwecji i w innych miejscach – na przykład Egipt straci jedną szóstą ludności w wyniku ekstremalnej pogody spowodowanej zdarzeniami na Islandii. We Francji przyczyni się to do ogólnej nędzy, która sześć lat później doprowadzi z kolei do rewolucji francuskiej.
Zabójczy islandzki wulkan
W niedzielę Zesłania Ducha Świętego, 8 czerwca, otwiera się wulkan Lakagígar – dwudziestopięciokilometrowa szczelina w skorupie ziemskiej między lodowcami Vatnajökull i Mýrdalsjökull w południowej części wyspy. Lakagígar jest jak długa, otwarta rana w piersi globu, która obficie krwawi ogniem. Olbrzymie fontanny lawy wznoszą się ku niebu na ponad 1000 metrów. Lakagígar otrzymała nazwę od wulkanu Laki znajdującego się w jej środkowej części – sam wulkan nie bierze jednak udziału w erupcji w 1783 roku.
Szczelina biegnie z południowego zachodu na północny wschód i obejmuje 135 pojedynczych kraterów. Stanowi część systemu wulkanicznego, do którego należy między innymi wulkan Katla, jeden z największych na Islandii. Erupcja nazywana przez Islandczyków Skaftáreldar (od rzeki Skaftá) trwa osiem miesięcy. Do jej zakończenia życie traci jedna piąta ludności Islandii i prawie trzy czwarte bydła. Islandczycy mówią o tym okresie Móðuharðindin (co znaczy mniej więcej „klęska mgły”).
Skutki wybuchu Lakagígar nie ograniczają się do Islandii. Jego dramatyczne konsekwencje dla reszty globu ujawniają się powoli pod postacią „zimy wulkanicznej”. Zasłona wyziewów – mówiąc wprost – przynosi światu nędzną pogodę, poważne nieurodzaje i srogie mroźne zimy. Cząsteczki dwutlenku siarki, wydzielone przez tego rodzaju wybuch do atmosfery, przyciągają cząsteczki wody. Stąd biorą się malusieńkie kropelki, które z kolei tworzą chmurę dużo bielszą niż zazwyczaj, odbija się od nich więcej przychodzącego światła słonecznego niż normalnie. Jeśli erupcja jest wystarczająco silna, to wyraźnie oddziałuje na globalny klimat i go ochładza.
Czytaj też: Najgroźniejsze erupcje wulkanów
Śmiertelna mgła
Tak było po wybuchu Lakagígar, gdy średnia temperatura na Ziemi spada o około jeden stopień. Wcześniej nadciąga też śmiertelna mgła Laki. Nieszczęśliwym trafem wybuch zbiega się w czasie z niecodziennymi warunkami pogodowymi: prawdopodobnie właśnie wtedy na Oceanie Spokojnym występuje silne zjawisko El Niño. Poza tym nad Islandią znajduje się obszar wysokiego ciśnienia. To sprawia, że wiatr przynosi nad Europę Zachodnią gęstą i żrąca, nasyconą siarką i fluorem mgłę. Powoduje to ogromne cierpienie i śmierć tysięcy ludzi do końca 1783 roku.
Ze względu na niskie ciśnienie nad norweskim wybrzeżem mgła Laki kieruje się najpierw w stronę północnej Skandynawii. Stąd później ciągnie na południe i powoli na zachód: 17 czerwca dociera do Pragi, 18 czerwca do Berlina, a 20 czerwca do Paryża. Wielka Brytania zostaje osnuta mgłą 23 czerwca.
Dla wielu ma to niesłychanie bolesne skutki: oddychanie oparami dwutlenku siarki jest częstą przyczyną uduszenia, bo kiedy gaz reaguje z wilgocią w płucach, powstaje kwas siarkowy i tkanki puchną. Według niektórych wyliczeń w 1783 roku w Wielkiej Brytanii umarło w ten sposób 23 000 osób. Statki zostają w portach, bo nie ma jak nawigować przy niemal zerowej widoczności. Za kurtyną mgły zdaje się świecić słońce, ale jest przyćmione, krwistoczerwone i emituje ciemne, rdzawe światło. Szczególnie złowrogo wygląda to podczas wschodów i zachodów. Lato 1783 roku jest w Europie najgorętsze od niepamiętnych czasów. Występują silne burze z piorunami i gradem tak wielkim, że – według ówczesnych źródeł – od uderzeń bydło pada na polach. Ta groźna pogoda utrzymuje się do jesieni, gdy mgła się wreszcie rozwiewa.
Czytaj też: Zadziwiająca historia ziemniaka
Sroga zima po rekordowo gorącym lecie
Specjalista od historii naturalnej Gilbert White, który mieszkał w Selborne w południowej Anglii, notuje, że upał latem był tak wielki, że mięso z rzeźni ledwie dawało się zjeść dzień po zabiciu zwierzęcia. Później następuje bardzo sroga i mroźna zima. W samej Wielkiej Brytanii z zimna umiera około 8000 osób.
Wynalazca, uczony i pisarz Benjamin Franklin, wówczas pełniący funkcję ambasadora Stanów Zjednoczonych we Francji, odnotowuje, że światło słoneczne osłabione suchą mgłą nie wystarcza do ogrzania powierzchni ziemi. Przez to zalega pierwszy jesienny śnieg, co dodatkowo ochładza powietrze i niesie ze sobą dalsze opady białego puchu. Franklin wyciąga konkretny wniosek: ta mgła wywodzi się z Islandii, jego podejrzenia padają jednak na wulkan Hekla, który de facto tym razem nie jest w to zamieszany. Hekla wybuchła kilkanaście lat wcześniej w 1766 roku.
Również po drugiej stronie Atlantyku wyczuwane są skutki erupcji Lakagígar. Na wschodnim wybrzeżu Stanów Zjednoczonych średnia temperatura spada o 4,8ºC. Południowe stany nęka silna burza śnieżna. W Nowym Orleanie lód skuwa rzekę Missisipi, a po Zatoce Meksykańskiej pływa kra.
Ciężki głód w Europie
W Skandynawii ludziom daje się mocno we znaki chłód spowodowany przez wybuch Lakagígar. Finlandię w latach 1783–1784 dosięga wielki głód, a w Szwecji sytuacja nie jest dużo lepsza. Historyk Carl Grimberg pisze w 1921 roku w Svenska folkets underbara öden o „ciężkim głodzie lat 1783–1784”. Zauważa, że zima z przełomu lat 1783–1784 była nadzwyczaj surowa i jeszcze w marcu „drogi były tak zasypane śniegiem, że niemal nie dało się przejechać po nich konno i powozami”. Na morzu lód utrzymywał się aż do maja, a na jeziorach nawet do czerwca.
We Francji występujące naprzemiennie przez kilka lat ciężkie susze, intensywne opady deszczu i burze z gradem niszczą uprawy. W 1783 roku i w kolejnych latach z powodu braku pożywienia panuje tam głód, a ubóstwo znacznie wzrasta, co przyczynia się do wybuchu rewolucji francuskiej w 1789 roku.
Końcowego salda erupcji wulkanu Lakagígar, uwzględniającego niebezpośrednie ofiary, nigdy nie poznamy. Faktem jest jednak to, że wybuch spowodował globalnie dramatyczne i długotrwałe ochłodzenie klimatu, przede wszystkim na półkuli północnej. Doprowadził też do osłabienia monsunów w północnej Afryce, na Półwyspie Arabskim i w Indiach. Nie mniej niż 5–6 milionów ludzi można uznać za zmarłych w następstwie tych ekstremalnych zjawisk pogodowych. Tym samym erupcja Lakagígar jest najbardziej destrukcyjnym wybuchem wulkanu w czasach nowożytnych.
Czytaj też: Zamiast gorącego lata, zima stulecia? Naukowcy wyjaśniają anomalie pogodowe w XVIII-wiecznej Europie
Czy coś podobnego mogłoby się wydarzyć dzisiaj?
Bez wątpienia, mówi islandzki sejsmolog Reynir Böðvarsson, gdy przeprowadzałem z nim wywiad na zlecenie stacji telewizyjnej Svenska Yle na początku 2010 roku. Wraz z ociepleniem klimatu ryzyko wręcz wzrosło. Z powodu globalnego ocieplenia w ostatnim czasie lodowce na Islandii wyraźnie się zmniejszyły pod względem objętości i ciężaru, wyjaśnia Böðvarsson. To oznacza, że mniejsze jest obciążenie skorupy ziemskiej i nie trzeba już tak dużego ciśnienia podziemnej magmy jak wcześniej, żeby doszło do wybuchu.
Böðvarsson twierdzi też, że my w Europie nie zdajemy sobie sprawy, jak wielkie ryzyko może nieść dla nas duża erupcja wulkanu na Islandii, i uważa, że trudno dotrzeć z tym do polityków, bo przykładają oni ludzką miarę czasu do zjawisk geologicznych. To znaczy: skoro coś takiego nie wydarzyło się od trzech pokoleń, już się nie wydarzy – a to nieprawda. Według geologicznego upływu czasu rok 1783 był niemalże wczoraj. Ludziom jednak bardzo trudno to zrozumieć, szczególnie w odniesieniu do wielkich i rzadkich zdarzeń. To stanowi ogromne niebezpieczeństwo. Niewielki wybuch wulkanu Eyjafjallajökull w 2010 roku, który na tydzień zakłócił ruch lotniczy, był niczym w porównaniu z tym, co się wydarzy, jeśli dojdzie do naprawdę dużej erupcji na Islandii, przestrzega Böðvarsson.
KOMENTARZE (2)
„Wraz z ociepleniem klimatu ryzyko wręcz wzrosło. Z powodu globalnego ocieplenia w ostatnim czasie lodowce na Islandii wyraźnie się zmniejszyły pod względem objętości i ciężaru, wyjaśnia Böðvarsson. To oznacza, że mniejsze jest obciążenie skorupy ziemskiej i nie trzeba już tak dużego ciśnienia podziemnej magmy jak wcześniej, żeby doszło do wybuchu.”
Naprawdę???
No cóż, gdybyśmy zacnego i drogiego „inaczej”, „poprawnego politycznie” Böðvarssona, zapewne chcącego się w ten sposób „przytulić” i zarobić na rzekomej katastrofie globalnego ocieplenia; przycisnęli to (być może) powiedziałby nam i to co jeszcze najpewniej wie na ten temat, tj. że:
– wraz ze zmniejszeniem się pokrywy lodowej, to i znacząco zaczęłoby – w wyniku ruchów izostatycznych – podnoszenia skorupy ziemskiej, spadać ciśnienie w komorach magmowych – owszem, fakt, ale jak mocno?
Ano…
Ano bardziej niż mocno: otaczające je skały, zwłaszcza wapienie, zaczęłyby być bowiem zdecydowanie bardziej porowate i wchłonęłyby ogromne ilości gazów wulkanicznych wraz z… ich energią – spadek ciśnienia byłby więc tylko z tego tytułu wręcz bardzo, ale to bardzo duży.
Ponadto, gdy nie byłoby już zwartego lodu, to w odkrytym gruncie otworzyłyby się też do tej pory zablokowane, zwykle bardzo liczne, niewielkie szczeliny w skałach macierzystych, którymi gazy wulkaniczne mogłyby wydostawać się do atmosfery (a nawet wylewać z nich w niewielkich ilościach mogła lawa) dalej obniżając ciśnienie – co dalej, wszystko to ww., zmniejszałoby ciśnienie prawie do minimalnego w komorze magmowej. Następnie doszłoby być może, co najwyżej do dużego wypływu – spływu lawy, ale na pewno nie wybuchu tzw. eksplozywnego, jak w przypadku efektu rosnącej masy lodu, zwiększającej znacznie ciśnienie lawy w komorach magmowych do wręcz wartości krytycznych!
Ten efekt rosnącej masy pokrywy lodowej zwiększającej wyraźnie aktywność wulkaniczną, dobrze w geologicznej przeszłości możemy zobaczyć w okresach istnienia tzw. Ziemi śnieżki. Rosnąca wówczas globalna masa pokrywy lodowej pokrywającej całą Ziemię, zwiększając do wartości krytycznych ciśnienie magmy, doprowadzając w ten sposób do licznych eksplozji wulkanicznych, zwiększała w ogromnej skali, ilość gazów cieplarnianych, zwłaszcza dwutlenku węgla w atmosferze; co dalej prowadziło do: podniesienia się globalnych temperatur, …niewątpliwie ratując w ten sposób życie na Ziemi…
W okresie gdy wybuchał tytułowy wulkan, także mieliśmy znaczące chłodzenie – tzw. małą epokę lodowcową – LIA, i na Islandii znacznie – dużo bardziej grubą i ciężką pokrywę lodową, niż oczywiście obecnie.
Ale…
Nie tylko na terenach zlodowaciałych, wiele prac naukowych zauważa ścisłą korelację, że: „…wraz ZE SPADKIEM DŁUGOTERMINOWYM AKTYWNOŚCI SŁONECZNEJ, WZRASTA LICZBA SILNYCH ERUPCJI NAJWIĘKSZYCH WULKANÓW…”. W efekcie wyraźnie ochładza się lokalnie lub nawet globalnie klimat.
Nie wiemy dokładnie na czym to polega – wzrost lub spadek aktywności wulkanów w reakcję na słońce, ale najprawdopodobniej wpływ bezpośredni na to zjawisko ma głównie zmienność słonecznego pola magnetycznego.
Wulkany działają różnie na klimat – islandzkie np. tylko na półkulę północną. Ponadto ich erupcje słabo docierają do stratosfery, działając na pogodę i klimat tylko w troposferze, tj. najbliższej nam i powierzchni Ziemi, warstwie atmosfery. Stosunkowo na krótko znacznie zwiększają one opady (aerozole siarkowe są doskonałymi jądrami kondensacji kropel) i obniżają temperaturę.
„Najgorsze” są jednak te największe wulkany leżące blisko równika. Wstrzeliwują one bowiem zwykle masę wulkaniczną piroklastyczną nie tylko do troposfery ale i do stratosfery, a stratosferyczne siarkowe aerozole wulkaniczne rozprzestrzeniają się wtedy w całej atmosferze – na obu półkulach.
Stratosferyczne, siarkowe aerozole zaś dwojako wpływają na klimat:
– w niewielkich ilościach niszczą głównie warstwę ozonową w stratosferze i zwiększają ocieplenie,
– w dużych ilościach, jako jądra kondensacji, zwiększają zasadniczo ilość chmur strato-cirrus, których my z reguły nawet nie widzimy, a które odbijając promienie słoneczne znacząco, wręcz zasadniczo ochładzają klimat.
Co ciekawe obecnie mamy od wielu dziesiątek lat najniższą, bardzo niską aktywność słoneczną. Ostatni 24 cykl słoneczny był najsłabszy od 2 dekady XIX wieku!, a 25., który się zaczął w 2019. będzie najprawdopodobniej podobny!
Zwolennicy teorii globalnego ocieplenia mówią, że to przejściowe osłabienie Słońca, a ich przeciwnicy odwrotnie, że to jedynie wstęp do głębokiego minimum słonecznego – nowej LIA, hi, hi, hiiii…
Coraz więcej polityki coraz mniej nauki niestety…
A obecna aktywność wulkaniczna?
A rośnie od kilku lat co najmniej razem ze spadającą aktywnością słońca…
„Ostatni rok obfitował w erupcje wulkaniczne, niektóre bardzo silne. Oczy całego świata zwrócone były na Wyspy Kanaryjskie, gdzie po półwiecznej drzemce przebudził się niebezpieczny wulkan Cumbre Vieja.” „Później doszło do gigantycznej, najprawdopodobniej największej od 30 lat, erupcji podmorskiego wulkanu Tunga Tonga…” „Obecnie aktywność wulkaniczna znów nasila się. W ciągu ostatnich kilku dni zbudziło się aż 5 wulkanów…” [!!!] „Z kolei w Gwatemali w Ameryce Środkowej wybuchł wulkan Fuego… …który odpowiada za jedną z najbardziej tragicznych erupcji tego wieku. 3 czerwca 2018 roku mieszanina gorących popiołów, skał i gazów zabiła 300 osób, spośród których 200 do tej pory nie udało się odnaleźć.” (…) „Przebudził się też wulkan Sangay w Ekwadorze w Ameryce Południowej…” „Ponownie rośnie aktywność bardzo groźnego wulkanu Taal na Filipinach. Po ponad 40 latach przebudził się on w 2020 roku… Naukowcy obawiają się, że to zapowiedź większej erupcji, choć zbliża się ona w o l n y m i krokami.”
(cyt. za Wulkany budzą się jeden za drugim, Twoja Pogoda, 09.02.22.)
Obecna chłodna u nas marcowo – kwietniowa wiosna też, jak i poprzednia, ma najprawdopodobniej również pochodzenie wulkaniczne. Aczkolwiek niebo jest bardzo czyste przez większość tego okresu ale, gdy się przyjrzeć, wyjątkowo jasnobłękitne, gdy zaś popatrzymy tuż nad horyzont, to od strato-cirrusów, wygląda na prawie białe…
Zaciekawiło mnie to, dziękuję