Od końca lat 60. po początek lat 90. – jak przed wiekami – karawany kupców przemierzały Europę i Azję. Tym razem byli to... Polacy w dużych i małych fiatach, autobusach, pociągach. Czekali na nich tubylcy spragnieni towarów.
Jakaś karafka, stary zegarek, / Trzeba zarobić te parę marek. / Renta, stypendium, wyżyć się nie da. / Tu kupisz, tam sprzedasz, nie weźmie cię bieda.
Berlin Zachodni, Berlin Zachodni, / Tu stoi Polak co drugi chodnik, / Za każdym rogiem czai się Turek, /
Sprzedasz mu wszystko, tylko nie skórę.
„Big Cyc” napisał tę piosenkę w drugiej połowie lat 80., kiedy tłumy Polaków z konserwami, jajkami, żelazkami, ubraniami okupowały ulice i place Berlina Zachodniego czy Wiednia, przeciągając strunę cierpliwości mieszkańców tych miast.
„Turystyka handlowa” – polski fenomen czasów PRL – nie został opisana, udokumentowana ani zbadana, mimo że było to bardzo ważne zjawisko społeczno-gospodarcze. Produkty z prywatnego importu były niemal w każdym domu, łagodząc gospodarkę niedoborów tamtych czasów. „Ulica” ubrana była w tureckie jeansy, kurtki, swetry. W łazienkach stały dezodoranty „BIC” z Węgier, parzono kawę przywiezioną z NRD. Długo można by jeszcze wymieniać. Na turystycznym handlu rosły pierwsze fortuny, doświadczenie zdobywali przyszli przedsiębiorcy.
Przyjaźń i jeansy
Ponieważ zjawisko nie zostało zbadane, nie wiemy, kiedy się zaczęło, jak i gdzie. Prawdopodobnie było tak: w połowie lat 60. biuro turystyczne Orbis zaczęło organizować wycieczki do ZSRR. Wyprawy stały się bardziej masowe na początku następnej dekady, gdy do Kraju Rad ruszyły „Pociągi Przyjaźni”, organizowane przez Towarzystwo Przyjaźni Polsko-Radzieckiej (TPPR), które u schyłku lat 70. liczyło ok. 3 milionów członków. Wyjazdy na wschód były zapewne jednym z ważniejszych powodów wstąpienia do TPPR.
Radziecki przemysł odzieżowy był wówczas jednym wielkim koszmarem. Tamtejsze kobiety zdawały sobie z tego sprawę, tym bardziej że miały dostęp do polskiej prasy i filmów – i bardzo zazdrościły Polkom. Ta czy inna zaproponowała pewnie polskiej koleżance, aby odsprzedała jej to, co ma na sobie. Takie propozycje nie były później rzadkością. Pozostawała kwestia, co zrobić z dodatkowymi rublami. Okazało się, że opłaca się kupować złoto, ale też aparaty fotograficzne Zenith czy lornetki. Wieści szybko się roznosiły, za pionierami handlu ruszyły tłumy, już lepiej przygotowane do wymiany towarowej.
ZSRR był jednym z ważniejszych rynków, ale polskie „karawany kupieckie” znane były w Czechosłowacji, na Węgrzech, w Rumunii, Bułgarii, Jugosławii, Grecji, Turcji, Tajlandii, Indiach. Nie trzeba było szukać kupców, sami przychodzili zwabieni polską mową lub tablicami rejestracyjnymi samochodów.
Polskimi hitami eksportowymi były kryształy, kremy Nivea, żelazka, przenośne radiomagnetofony, turystyczne butle na gaz, namioty. Te produkty sprzedawały się wszędzie, gdyż były bardzo tanie ze względu na niski kurs złotówki w stosunku do innych walut.
W „Demoludach” – jak nazywano kraje bloku wschodniego – dobrze „szły” kiepskiej jakości produkty wytwarzane przez prywaciarzy: kurtki „parmalatki”, bluzy, plastikowe portfele ze zdjęciami gwiazd, okulary słoneczne, podrabiane torby reklamowe, wyroby „dżinsopodobne”, wszystko, co udawało „Zachód”. W Rumunii jak świeże bułeczki rozchodziły się w latach 80.: kawa Inka, papierosy, biseptol (jako środek antykoncepcyjny).
Czytaj też: Za PRL-u Polki na potęgę szmuglowały do Rumunii biseptol i aspirynę. Wszystko przez zakaz aborcji
Aby się wróciło
„Turystyka handlowa” miała początkowo czysto amatorski charakter. Radiomagnetofon sprzedany w Grecji czy Jugosławii plus kilka dodatkowych drobiazgów pozwalały na zwrot kosztów wczasów. Podobnie było w wypadku krótszych i bliższych wypadów. Z czasem wyjazdy bardziej się sprofesjonalizowały. Nadal powszechna była sprzedaż na zasadzie „aby wyjazd się wrócił”, ale coraz częściej zaczęto organizować wypady ściśle handlowe, jako sposób dorobienia sobie do pensji. Wiele osób zajmowało się tą działalnością „na pełny etat”.
Prawdziwie biznesowe wyjazdy organizowano do Turcji. Wymagały one większego nakładu finansowego ze względu na zakupy w ilościach hurtowych i koszty podróży. Stały się one bardziej masowe, gdy do Stambułu ruszyły z Polski pociągi i autokary. Tureccy kupcy byli znakomicie przygotowani na kontakty handlowe z Polakami. Uczyli się naszego języka, a ich produkty kreowały modę nad Wisłą. Na podróże do Indii czy Tajlandii mogli sobie pozwolić raczej tylko członkowie PRL-owskich elit.
W latach 80. wyjazdy handlowe stawały się coraz bardziej popularne. Sklepy w Polsce świeciły pustkami, brakowało niemal wszystkiego. Wyjeżdżano więc nawet po produkty spożywcze. Średnia pensja wynosiła wówczas około 20 USD, opłacało się więc sprzedać za granicą cokolwiek i tanio. Istotny wpływ na poprawę zaopatrzenia mieli też Polacy pracujący w innych krajach na kontraktach.
Jak podaje Paweł Sowiński, na początku lat 50. ruch turystyczny w zasadzie zamarł. W epoce Gomułki liczba turystów wyjeżdżających z Polski wzrosła z 172 tysięcy do 871 tysięcy. W 1979 roku było to już 10 milionów, by znów wzrosnąć po stanie wojennym. Nie wszyscy jeździli podziwiać zabytki.
Polacy – w porównaniu do obywateli innych państw bloku wschodniego – mieli znacznie większe możliwości podróżowania. W pobliskich krajach budzili zazdrość, połączoną z niechęcią do handlarzy-cwaniaków.
Osobną sprawą jest kwestia przekraczania granicy z towarem. Pomysłowość Polaków w tym względzie zasługuje na osobną książkę. Polskie służby celne były jednak dość liberalne, jeśli turysta zachował umiar i nie wywoził towarów, których najbardziej brakowało w kraju.
Bibliografia
- Paweł Sowiński, Wakacje w Polsce Ludowej. Polityka władz i ruch turystyczny (1945-1989)
- Krzysztof Skiba, Berlin Zachodni
KOMENTARZE (1)
Pamiętam wyjazdy do NRD- w jedną stronę wiozło się kaski motocyklowe (Niemcy mieli dwa rodzaje, obydwa brzydkie jak gangrena), a w drodze powrotnej- Martini, czekolady. Raz trafiłem na masakryczne przebicie na czosnku :-).