Temat artystycznych pasji Adolfa Hitlera jest powszechnie znany. Nie był on jednak żadnym wyjątkiem pośród ówczesnych przywódców. Także Winston Churchill po kryjomu malował sielskie widoczki i pod pseudonimem przesyłał swoje dzieła różnym galeriom.
Nowe hobby zrodziło się w 1916 roku, kiedy 41-letni Churchill był już znanym pisarzem a także politykiem. Po sromotnej porażce na półwyspie Gallipolii w 1915 roku, która kosztowała go urząd zwierzchnika Admiralicji, a Wielką Brytanię 44 000 zabitych żołnierzy, został zesłany w polityczny niebyt i potrzebował sposobu na zwalczenie depresji. Tom Hickman w książce „Ochroniarz Churchilla” („Churchill’s Bodyguard”) następująco opisał jego pierwsze kroki w nowym fachu:
Zdążył namalować niebieską plamę pośrodku płótna i głowił się co by tu robić dalej, kiedy przyjechała do niego Lady Lavery – żona malarza Sir Johna Lavery’ego, osobiście także zajmująca się sztuką. Wyrwała Churchillowi pędzel z dłoni i migiem namalowała błękitne niebo. To doprowadziło przyszłego premiera do przekonania, że w malarstwie, podobnie jak w życiu, chodzi tylko o „zuchwałość”.
Od tego momentu Churchill parał się malowaniem przez resztę swojego życia. Robił to nawet w krótkim okresie służby okopowej we Francji, co rzecz jasna zadziwiało innych oficerów. Tworzył głównie sielskie widoczki i panoramy. Laik mógłby wręcz stwierdzić, że przyszły premier Wielkiej Brytanii miał podobny gust do Führera III Rzeczy. Czy był dobrym malarzem? To rzecz jasna kwestia gustu.
Jego wierny ochroniarz Walter H. Thomson opowiadał jak to podczas wizyty w Egipcie Churchill malował piramidy. Za jego plecami paru żołnierzy zaczęło złośliwie dogadywać, nie mając zielonego pojęcia kim jest skulony nad płótnem człowiek: Cholibka szefie, jak wy kładziecie tą farbę. Dobrze, że nie próbowaliście się nająć do malowania ścian u mojego starego brygadzisty. Zaraz by was wywalił na bruk! Nie trzeba dodawać, że nieźle najedli się wstydu, gdy malarz odwrócił głowę i okazało się, że jest znanym pisarzem, politykiem, ministrem kolonii i współtwórcą RAF-u.
W tym samym, 1921 roku Churchill wysłał pięć swoich prac na wystawę organizowaną w Paryżu, wszystkie pod pseudonimem Charles Morin. Jadąc koleją do Marsylii, by stamtąd wypłynąć do Egiptu, zrobił przystanek w stolicy i… poszedł obejrzeć własne obrazy. Podobnie postąpił w 1947, kiedy sprezentował kilka malowideł brytyjskiej Akademii Królewskiej. Tym razem podał się za niejakiego Pana Wintera. Dwa obrazy zostały zaakceptowane. W tym okresie pasja wojennego przywódcy nie stanowiła już zresztą tajemnicy – jeden ze swoich obrazów przekazał w prezencie prezydentowi USA Harry’emu Trumanowi. Jakim artystą nie byłby Churchill, chyba każdy chciałby mieć jakiś jego obraz. Dlaczego? Cóż, dzisiaj są one wyceniane na od 500 000 do przeszło miliona dolarów za sztukę.
Źródło:
Ciekawostki to kwintesencja naszego portalu. Krótkie materiały poświęcone interesującym anegdotom, zaskakującym detalom z przeszłości, dziwnym wiadomościom z dawnej prasy. Lektura, która zajmie ci nie więcej niż 3 minuty, oparta na pojedynczych źródłach. Ten konkretny materiał powstał w oparciu o:
- Tom Hickman, Churchill’s Bodyguard, Headline 2005, s. 12-13, 277 (książka ukazała się w Polsce nakładem wydawnictwa Replika, w przekładzie wyżej podpisanego).
KOMENTARZE (4)
Bardzo ciekawy artykuł!
Jego obrazy to takie sobie trochę, szału nie ma, pierwszy rok studiów.
Obrazy takie sobie, szału nie ma,
Drogi komentatorze/ komentatorko – szału rzeczywiście nie ma jak chodzi o walory wizualne, ale jest gdy popatrzyć na cenę sprzedaży. Jak widać nie talent, a nazwisko się liczy ;)