W czasie okupacji nie działała na ziemiach polskich ani jedna szkoła średnia czy, co oczywiste, wyższa. Tym bardziej obóz może kojarzyć się ze wszystkim, ale nie z możliwością zdobywania wykształcenia.
Skojarzenie jest oczywiście całkowicie słuszne, w obozie ciężko było przeżyć a co dopiero uczyć się. Wszystkie znane obozy utrwaliły się w naszej pamięci jako obozy zagłady. Jest jednak jeden, raczej nieznany społeczeństwu polskiemu wyjątek – Oflag II C – niemiecki obóz jeniecki dla oficerów polskich w Woldenbergu (Dobiegniewie). Tylko w tym obozie działał oficjalnie polski uniwersytet. Co więcej, o tej działalności wiedziały niemieckie władze obozowe.
Obozowa edukacja?
Akurat w tym przypadku przestrzegano konwencji międzynarodowych, mówiących o umożliwieniu jeńcom uczestniczenia w zajęciach oświatowych. Oczywiście pomysł uruchomienia uniwersytetu nie wyszedł od administracji obozu. Wpadli na niego przebywający w niewoli polscy oficerowie rezerwy, którzy w cywilu byli nauczycielami czy pracownikami wyższych uczelni, zmobilizowani przed wybuchem wojny we wrześniu 1939 r. oraz studenci.
Przez obóz w Woldenbergu przewinęło się ponad 7 tysięcy jeńców. Znalazło się wśród nich ośmiuset nauczycieli i kilkuset studentów. Wszyscy postanowili wykorzystać czas przymusowej bezczynności dla zdobycia lub uzupełnienia wykształcenia. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności w obozie przebywało kilkudziesięciu zmobilizowanych naukowców. Chętnie zgodzili się podjąć takie działania.
Najliczniej byli reprezentowani doktorzy, adiunkci i asystenci. Byli wśród nich późniejsi znani naukowcy, tacy jak: prof. Karol Górski historyk, profesor Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, profesor Kazimierz Michałowski – archeolog z Uniwersytetu Warszawskiego, czy prof. Wiktor Steffen – filolog klasyczny, profesor Uniwersytetu we Wrocławiu i w Poznaniu. To oni stali się głównymi realizatorami pomysłu na stworzenie w obozie uniwersytetu. W końcowym okresie istnienia obozy studiowało w nim ok. 1500 studentów.
Oczywiście formalnie taki uniwersytet nie istniał, a studenci uczestniczyli w zajęciach samokształceniowych. Co ciekawe, w obozie jeńcom udało się zgromadzić na potrzeby uniwersytetu całkiem pokaźną, bo liczącą kilkadziesiąt tysięcy tomów bibliotekę. Pierwsze egzemplarze pochodziły od oficerów, którzy zabrali książki idąc na wojnę. W następnym okresie książki dosyłały rodziny jeńców w paczkach żywnościowych.
Duży wkład w kompletowanie biblioteki wniósł Międzynarodowy Czerwony Krzyż. Były to najczęściej podręczniki w języku angielskim, ale i z tym problemem poradzono sobie organizując kursy tego języka. Zajął się tym Ralf Adamowski – przedwojenny makler morski. Działały także kursy innych języków, w tym niemieckiego. Po pewnym czasie ten kurs Niemcy zamknęli, by nie ułatwiać jeńcom ucieczek z obozów. Oczywiście książek było i tak za mało dlatego też część podręczników była przez jeńców przepisywana.
Największa szkoła w czasach II wojny światowej
Choć wydaje się to nieprawdopodobne, prowadzono studia na wielu kierunkach. Przyporządkowano je poszczególnym sekcjom. Sekcja filologiczna obejmowała filologię polską, klasyczną, romańską, niemiecką i egiptologię. Jej opiekunem był doc. Dr Wiktor Steffen. Sekcja historyczna, którą opiekował się wówczas doktor Karol Górski obejmowała historię starożytną, historię średniowiecza, historię Polski, nauki pomocnicze historii oraz paleografię łacińską. Sekcja archeologiczna, kierowana przez prof. Kazimierza Michałowskiego obejmowała prehistorię i egiptologię. Działały ponadto sekcje: pedagogiczna, oświaty społecznej, szkół handlowych, ekonomiczno – polityczna, prawnicza, rolniczo – leśna, geograficzna, matematyczna, architektury i nauk politechnicznych.
Wydaje się niewiarygodne, ale przeciętnie w każdej sekcji było około stu słuchaczy. Uczestnicy zajęć podkreślali, że studenci podchodzili do nich niezwykle poważnie, pilnie studiując. Poziom nauczania był bardzo wysoki. Co ciekawe, nawet w tych niezwykłych warunkach pracownicy zachowali zasady funkcjonowania szkoły wyższej, bowiem prawo przeprowadzania egzaminów mieli tylko ci wykładowcy, którzy mieli takie uprawnienia już przed wojna. Możliwe było też otrzymanie takiej zgody od profesora nie przebywającego w obozie, udzielił jej pisemnie np. prof. Kazimierz Ajdukiewicz. Egzaminy zdawało się przed komisją, która wystawiała odpowiednie zaświadczenie (kartę egzaminacyjną). Odnotowano na niej nie tylko przedmiot i ocenę, ale także z jakich podręczników korzystał student i na jakie wykłady uczęszczał.
Szczególnie zdolni studenci otrzymywali listy polecające, do wykorzystania po wojnie przy staraniu się o możliwość studiowania. Od 1943 r. studenci otrzymywali nawet indeksy. By nie zdradzić Niemcom rzeczywistego charakteru zajęć, były to legitymacje Zrzeszenia Studentów Polskich Szkół Akademickich „Bratnia Pomoc”. Każdy rok akademicki rozpoczynała uroczysta inauguracja, z obowiązkowym wykładem. Pierwszy taki wykład dotyczył pieśni Bogurodzica. Część wykładów była oficjalnie zgłaszana komendzie obozu i wtedy były wygłaszane w świetlicach obozowych. Te z tematyki zabronionej odbywały się w barakach.
Uniwersytet Woldenberczyków był swoistym fenomenem nie mającym precedensu. Dzięki inicjatywie oficerów – naukowców jeńcy nie zmarnowali przymusowej bezczynności przebywając w obozie. Przez ten uniwersytet przewinęło się ok. 1600 osób, co wydaje się wręcz liczba niewiarygodną. Dzięki wysiłkowi kadry wielu z nich zdobyło formalne wykształcenie lub uzupełniło je po wojnie.
Niektórzy pierwszy raz zetknęli się z uczelnią wyższą. Analfabeci, bo i tacy przebywali w obozie, nauczyli się czytać i pisać. W obozie powstawały nawet prace naukowe i podręczniki. Funkcjonował w nim nie tylko uniwersytet, działały także różnego rodzaju kursy dokształcające, w tym oświatowe np. administracji szkolnej, bibliotekarski, ale także praktyczne jak spawalniczy, budowlany, elektrotechniczny, pszczelarski, hodowli ryb, aż po elitarne kursy jak lotniczy, samochodowy, rzeźbiarski czy malarski. Jak stwierdził w książce na ten temat prof. Tadeusz Batóg, można powiedzieć, że obóz jeniecki w Woldenbergu był jedną wielką szkołą, największą szkołą polską działającą podczas drugiej wojny światowej.
Bibliografia:
- Uniwersytet Woldenberczyków. Dokumenty, por. Tadeusz Batóg, Wydawnictwo Naukowe UAM, Poznań 2019,
- J. Olesik, Oflag IIC Woldenberg, Warszawa 1988.
KOMENTARZE (7)
Trzeba pamiętać, że Oflag,a także Stalag NIE były obozami koncentracyjnymi,co może sugerować pierwsze zdanie artykułu. Zatem kształcenie w nich było czymś normalnym,podobnie jak pomoc Czerwonego Krzyża,korespondencja,itp.Razi mnie także sformułowanie o analfabetach.Doprawdy?u przedwojennych oficerów?.Gdyby to był obóz dla wyższej kadry dowódczej Armii Czerwonej,to pełna zgoda,ale nie u polskich oficerów,z obowiązkową maturą.
Pozdrawiam.
Tak właśnie zinterpretowali tą sytuację idioci z Wirtualnej Polski. Na ich portalu można przeczytać tytuł, że Polacy mogli studiować w obozie koncentracyjnym. Po wejściu w artykuł czytamy o obozie jenieckim, ale oni widocznie tego nie rozróżniają.
Nie wiedziałem że profesor Kazimierz Michałowski wybitny archeolog i egiptolog był więźniem w Niemieckim obozie. Profesor Michałowski po wojnie był odpowiedzialny za przeniesienie świątyń Ramzesa II w Abu Simbel zagrożone przez Tamę Assuanska.
Masz rację Leszku, ale przy poziomie wiedzy tudzież czytania ze zrozumieniem czego się spodziewać?
W oflagu IIC Woldenberg byli analfabeci wśród jeńców – szeregowców. Byli oni objęci tajnym nauczaniem.
Siła determinacji, wola przetrwania połączona z tym żeby pomimo wszystko nie stracić prawa do normalności
To były NIEMIECKIE obozy, a nie hitlerowskie. Proszę nie przekłamywać historii.