Przeżyć piekło – to określenie pasuje do osobistych historii osób, którym udało się przeżyć więzienie w Treblince. Przedstawiamy kilka spisanych opowieści tych, którzy uciekli przed śmiercią, bądź byli świadkami tej brutalnej machiny bestialstwa.
W 1942 roku Heinrich Himmler postanowił dokonać likwidacji warszawskiego getta. Decyzja ta sprawiła, że Niemcy opracowali budowę nowego obozu zagłady; wybrano miejsce na skrzyżowaniu dróg łączących Warszawę, Białystok i dystrykt radomski. Padło na Treblinkę.
Wspomnienia Richarda Glazara
Richard Glazar (wł. Richard Goldschmid), czeski Żyd i inżynier. Więzień Treblinki, świadek na procesach nazistowskich zbrodniarzy.
Pociąg stanął, a potem powoli, prawie w spacerowym tempie skręcił w las. Po prawej widać było polanę, która przechodziła w płaski teren ciągnący się aż do horyzontu. Pasły się tam krowy, a obok nich stał pastuch, chłopak, na bosaka – jak wyjęty ze starej bajki – i z dala gapił się na pociąg. Ktoś zawołał coś do niego przez uchylone okno. Z tej odległości i jeszcze po czesku – chłopak nie mógł nic zrozumieć. Usłyszał tylko wołanie, zobaczył pytające spojrzenia ludzi za szybą. Chwycił się obiema rękami za szyję, wykonał ruch, jakby chciał się udusić, wytrzeszczył oczy, wywalił język – jak to chłopcy robią takie wygłupy. Na moment zamarł, a potem odwrócił się i pobiegł z powrotem do krów (…).
Rampa, za nią drewniany barak, na rampie ludzie w wysokich butach, ale ubrani po cywilnemu (…). To wszystko wygląda jak mała stacyjka na Dzikim Zachodzie, a zaraz za nią duża farma z wysokim żywopłotem. Ładny, zielony żywopłot, to będzie duża farma z mnóstwem bydła (…).
Aha, tutaj trzeba biegać, nie wolno chodzić. Na wielkim placu, gdzie nie spojrzeć, stosu odzieży, butów; piętrzą się rozmaite rzeczy – i wszędzie ludzka bieganina, jak w baraku (…).
Schlauch – wąskie przejście między drutami kolczastymi, przypomina śluzę, przez jaką wpuszcza się do menażu dzikie zwierzęta. Ale to przejście jest dłuższe, wije się zakolami i nic nie widać od środka ani z zewnątrz (…).
Ci z warszawskiego getta, z Grodna i z innych miejscowości ze Wschodu są na wpół żywi już po wpędzeniu do bydlęcych wagonów albo po przebytej drodze. Większość z nich zostaje wtłoczona do korytarza z „kabinami prysznicowymi” po obu stronach. Esesmani i ukraińscy wachmani biciem wpędzają resztę do środka. Pada rozkaz: Iwan – woda! – i ukraiński wachman uruchamia silniki. Prysznice zamiast wody rozpylają spaliny. Za jakieś dwadzieścia minut gotowy będzie produkt końcowy Treblinki. I już kolejni niewolnicy sięgają po ten nagi, zbity w jedną masę zszarzały i zabarwiony na liliowo fabrykat. Jedni wyciągają ciała przez otwory w zewnętrznych ścianach komór gazowych, inni specjaliści wyrywają zmarłym złote zęby. Kto jest dentystą, technikiem dentystycznym, albo zna się na złocie – na bok, ubrać się, będziecie tu pracować… Inni układają ich w masowych grobach. Potem następują końcowe już procedury, „zapudrowanie” wapnem i przysypanie piaszczystą ziemią Treblinki – tym właśnie zajmuje się pracująca bez przerwy bagrownica. To właśnie jej warkot słyszałem już pierwszego dnia (…).
Wspomnienia Jerzego Rajgrodzkiego
Jerzy Rajgrodzki, więzień, członek orkiestry obozowej.
Na placu apelowym, między barakami, była studnia i kuchnia polowa. Dostaliśmy obiad. Zupa z nieobranymi kartoflami. Jedzenie brano z paczek. Po zachodzie słońca apel. Z całej załogi, liczącej kilkaset osób, Niemcy wybrali chyba ze 30, którzy byli przeznaczeni na śmierć. Wtem jeden z wybranych, krępy, średniego wzrostu, wyskoczył i nożem w plecy uderzył esesmana. Jak opowiadali potem, esesman ten po dwóch tygodniach umarł. Krępy bohater został niezwłocznie zabity. Zaczęła się straszna scena. Otoczyli nas ze wszystkich stron i strzelali w tłum, bijąc nahajkami i kolbami. Kto był słabszy i upadł, został rozdeptany. Tłum kołysał się to w jedną to w drugą stronę (…). Na środku placu leżało bardzo wiele trupów. Wybrano znowu dziesięciu. Ustawiono ich na środku dziedzińca i na oczach wszystkich rozstrzelano z tyłu (…). Zacząłem sobie zdawać sprawę gdzie jestem i podobnie jak inni myślałem, że to już ostatnia noc. Był to pierwszy dzień mojego pobytu w Treblince (…).
W październiku, gdy nosiłem trupy z nowych komór, jeden kapo przyniósł skrzypce i zapytał, kto umie grać. Zgłosiłem się do niego. Zwolnił mnie z pracy przy noszeniu trupów i kazał grać na placu, obok trupów. Po pewnym czasie przechodził oberkapo, który zabrał mnie ze sobą do kuchni. Zagrałem tam kilka utworów, które mi wymienił. Od tego dnia rozpocząłem pracę jako Kartofelscheiler (…).
Pracowałem kilka razy przy wyrzucaniu trupów. Były splecione, spocone, a warstwa była wysokości ok. 1.5 metra. Ściany były wyłożone płytkami. Powierzchnia takiej komory mogła wynosić 30-40 m2. Posadzka była cementowa. Na suficie była instalacja przypominająca prysznic. Wejście do komór gazowych od strony alei Himmelstrasse było paradne. Znajdowała się kolumnada. Całość podobna do wejścia do bożnicy. W środku, nad wejściem, była gwiazda syjońska na tle portyku (…).
Kobiety były przeznaczone dla różnych kapo. Były to młode, ładne panienki o inteligentnym wyglądzie. Tak się złożyła, że jedna chodziła z jednym i zawsze tym samym. Heller miał jedną czarną, była dość duża. On też był wysoki. Siadywali w swoim kącie przy stole i kochali się. Smutna to była miłość ludzi skazanych prędzej czy później na śmierć (…).
Wspomnienia Jerzego Królikowskiego
Jerzy Królikowski, inżynier budowy dróg i mostów, oddelegowany do pracy jako kierownik robót w Małkini, nieopodal obozu w Treblince.
Na wiosnę 1942 r. zakończyliśmy roboty przy odbudowie jednego z przęseł mostu dla toru kolejowego z Małkini do Warszawy i trzeba było przenieść się na linię Siedlce-Małkinia (…). Trzeba więc było opuścić wieś Prostyń i przenieść się do wsi Treblinka, położonej najbliżej nowego miejsca budowy. Wieś ta leżała niezbyt daleko od torów stacji Treblinka, nasze kwatery były więc odległe zaledwie o najwyżej 400 metrów od tego miejsca, na którym nieszczęśliwi skazańcy po raz ostatni znajdowali się na terenie jeszcze nie otoczonym drutami obozowymi. W tym okresie nic jednak nie wskazywało na to, że stacja ta będzie miejscem tak strasznych przeżyć dla setek tysięcy ludzi. Jak zwykle na wiosnę, przyroda budziła się do życia, nadbużańskie wikliny i sady Treblinki pokryły się świeżą zielenią, a wśród niej śpiewały całe chóry słowików (…).
Dnia 23 lipca1942 r. (takich dat się nie zapomina) przez most na linii Małkinia – Siedlce, obok którego pracowaliśmy, przeszedł dziwny pociąg. Składał się z krytych wagonów towarowych, których okienka były zakratowane drutem kolczastym. Przez gęste kraty widać było wynędzniałe, blade twarze ludzi. Wkrótce tego samego dnia przeszły przez most jeszcze trzy takie pociągi. Wszystkie były konwojowane przez uzbrojonych w ręczne karabiny maszynowe osobników umundurowanych według niemieckiej modły, jednak w inny sposób niż wojsko lub policja. Konwojenci siedzieli w budkach hamulcowych, a co gorliwsi stali na stopniach lub nawet na dachach wagonów (…).
Z takich kilku bezpośrednich obserwacji pozostały mi w pamięci, chyba na zawsze, straszliwe wspomnienia, które mimo upływu 20 lat dziś jeszcze mogę dokładnie opisać. Jednego ze skwarnych dni końca lipca, czy początku sierpnia 1942 roku, z przejeżdżającego obok mnie po moście transportu słyszałem do jęku podobne głosy, wołające o wodę. Ludzie stłoczeni w wagonach i jadący w nich zapewne już szereg godzin wprost umierali z pragnienia. Innym razem w okienku przejeżdżającego obok mnie wagonu dostrzegłem dwie młode przystojne kobiety, które trzymając lusterka w rękach różowiły sobie usta. Gdy pomyślałem, że te dwie istoty za kilka godzin znajdą się w komorze gazowej, widok ten wydał mi się wprost makabryczny, a niepewność życia ludzkiego w tych strasznych czasach szczególnie jaskrawa (…).
Dla wielu więźniów już stacja Treblinka była ostatnią stacją na drodze ich życia. Zdarzały się bowiem ucieczki, rzadko jednak uciekinierzy unikali kuli z karabinów konwojentów. Nadto, pijani konwojenci często urządzali zabawy z więźniami, proponując im ucieczkę po pobraniu haraczu w pieniądzach lub kosztownościach, a potem strzelali do uciekających. Na stację podstawiano więc nieraz platformy kolejowe, na które ładowano trupy i odstawiano do obozu. Konwojenci bowiem musieli się wyliczyć z liczby konwojowanych: żywych lub martwych (…).
Wspomnienia Jankiela Wiernika
Jankiel Wiernik, polski Żyd ocalony z obozu w Treblince, jeden z organizatorów zbrojnego buntu w obozie w sierpniu 1943 roku.
Odżywialiśmy się bardzo źle (…). Ze starych zapasów niechętnie wydzielano. Jadaliśmy spleśniały chleb i popijaliśmy wodą. Z głodu powstał tyfus. Chory nie potrzebował leczenia w łóżku. Kula w kark. Życie zakończone (…).
Rozpoczęła się próba palenia trupów, która się nie udała. Okazało się, że kobiety palą się lepiej od mężczyzn. Brano więc kobiety na rozpałkę. Ponieważ była to praca ciężka, więc rozpoczynała się konkurencją pomiędzy grupami – która więcej spali. Porobiono tablice i codziennie zapisywano ilość spalonych. Polewano trupy benzyną i tak palono. Kosztowało to zbyt drogo a rezultat marny. Mężczyźni nie chcieli się prawie palić. Gdy zauważono w powietrzu samolot, praca ustawała, a wyciągnięte trupy przykrywano choinkami, ażeby z lotu nie zauważono. Straszny to był widok. Najokropniejszy jaki oczy ludzkie kiedykolwiek oglądały. Gdy palono kobiety ciężarne, wtedy brzuch pękał, a dziecko wydostawało się na zewnątrz i tak się na łonie matki paliło. Na zbójach nie robiło to żadnego wrażenia (…).
Nie jestem młodym człowiekiem, dużo w życiu widziałem, lecz większego piekła sam Lucyfer stworzyć nie jest w stanie. Czy może kto sobie wyobrazić tej długości ruszt (red. mowa tutaj o przygotowanym ruszcie z torów kolejowych długości około 150 metrów), a na nim 3000 trupów dopiero co żywych ludzi? (…)
Zbóje wykrzywiali gęby z zadowolenia i długo trzymali swe ofiary w napięciu. Gdy jedne kobiety z dziećmi zabijali, stały już inne i czekały swojej kolejki. Nieraz oprawcy wyrywali dziecko płaczące z rąk matki i żywcem rzucali w ogień. Śmiali się przytem, nawoływali matki do bohaterskiego skoku w ogień za dziećmi i szydzili z ich tchórzostwa. Tysiące takich strasznych, grozą przejmujących obrazów przeżyłem (…).
Wspomnienia Samuela Rajzmana
Samuel Rajzman, polski Żyd, ocalały z obozu zagłady w Treblince
(…) śmierć groziła za najmniejsze wykroczenie. Za kawałek chleba nie pochodzący z piekarni obozowej (…), za przechowywanie w kieszeni 5 groszy lub obrączki ślubnej, ostatniej pamiątki po żonie, groziła śmierć. Rodzaje śmierci były rozmaite. Zakatrupienie knutami przy ciągłym oblewaniu delikwenta zimną wodą. Powieszenie na szubienicy za nogi. Poszarpanie przez psy – ulubiona zabawa Untersturmfürera Franza. Rozstrzelanie było najłagodniejszą śmiercią przez wszystkich upragnioną.
(…) Dowódca obozu Hauptsturmführer Stengl, były właściciel sklepu w Wiedniu, miał namiętność do drogocennych kamieni i pereł (…). Na piersi jego widniał krzyż zasługi. Brudnej roboty osobiście nigdy nie wykonywał, miał do tego dość pomocników, ale nigdy w dostatecznej mierze nie mógł się nasycić widokiem przybywających dziesiątków tysięcy ludzi, to też żadnego transportu nie przepuszczał. W dnie, kiedy transporty nie przybywały, wpadał w melancholię.
Zastępca dowódcy Untersturmführer Kurt Franz (…) lubił przechadzać się po placu w towarzystwie psa Barry, zwierzęcia ogromnego wzrostu i niemniej dzikiego niż jego pan. Franz demonstrował zadziwiające wyniki tresury. Pies rzucał się na upatrzoną ofiarę i wyrywał kawał ciała. Franz sprawdzał, czy ukąszenie nastąpiło w odpowiednim miejscu, a jeżeli pies chybił, to eksperyment zaczynał się na nowo (…).
Przybywa pociąg z Warszawy, wysiada jakiś starszy pan i poznaje w Hauptsturmführerze swego dawnego przyjaciela, z którym przed wojną spotkał się na jakiejś konferencji międzynarodowej zagranicą. Hauptsturmführer przechodzi z nim do biura (wyjątkowy wypadek, aby Żyd przekroczył te progi), a za jakąś godzinę widać, jak ten pan w towarzystwie Hauptsturmführera wychodzi poza obóz. Na dziedzińcu słychać strzały. Robotnicy przynoszą martwe ciało. Hauptsturmführer chciał swemu przyjacielowi oszczędzić kąpieli, zastrzelił go własnoręcznie strzałem w tył głowy.
Bibliografia:
- Glazar R., Stacja Treblinka, Warszawa 2011.
- Królikowski J., Budowałem most kolejowy w pobliżu Treblinki, [W:] Biuletyn Żydowskiego Instytutu Historycznego, nr 49, 1964.
- Rajgrodzki J., Jedenaście miesięcy w obozie zagłady w Treblince, [W:] Biuletyn Żydowskiego Instytutu Historycznego, nr 25, 1958.
- Rajzman S., Mój pobyt w Treblince, [W:] Dokumenty i materiały z czasów okupacji niemieckiej w Polsce, t. I, Łódź 1946.
- Wiernik J., Rok w Treblince, Warszawa 2003.
KOMENTARZE (9)
Jestem pełen podziwu dla wielkiej kultury i wspaniałomyślności niemieckich nadludzi , którzy teraz mają czelność nas pouczać. Te bestie w nich nadal drzemią, jest tylko kwestią czasu kiedy się uaktywnią.
Ludzie ludziom zgotowali ten los. To drzemie w każdym, kto nie ma Ducha Świętego
Podzielam Twoje zdanie
Co za bełkot…
Podobno w miastach i wsiach gdzie były obozy koncentracyjne zagłady tzw. komuna otworzyła szpitale psychiatryczne, domy opieki.
Za to ci co mieli ducha swietego zorganizowali inkwizycję wyprawy krzyżowe wojne 30 letnią i inne kulturalne rozrywki nie mówiąc o paleniu na stosie myslacych inaczej patrz Girdano Bruno mimo że to oni mieli rację. Zal mi cię cepie
Komentujemy, patrzymy, czytamy, ale nie czujemy. Nigdy nie poczujemy co czuje matka widząca jak jej dziecko jest wrzucane żywcem do ognia. Nigdy nie poczujemy tego co czuli ludzie zamknięci w komorze gazowej, gdy wrzucali gaz cyklon B – dzieci, kobiety, mężczyźni, starcy… Tak samo jak w Rzezi Wołyńskiej nie czujemy i nigdy nie poczujemy tego co czuli rąbani siekierami, dzieci przybijane za język do stołu, kobieta której wypruto dziecko z brzucha i zaszyto w nim kota… nic nie wiemy…
Nigdy nie zrozumiemy,nie pojmiemy tego bólu i rozpaczy ludzi,których życie miało się zaraz w sposob straszny zakonczyć.Zaden opis,żadne litery nie oddadzą czegoś,co przekracza granicę pojmowania i czucia…Pokój Wam,ofiary bestialstwa ludzkiego…
niemiecki, kulturalny naród. teraz europejski wzorzec przyzwoitości i praworządności.