Szaleństwo, które w XVII wieku ogarnęło mieszkańców tej niewielkiej amerykańskiej osady, doprowadziło do tragedii. Proces ciągnął się miesiącami, ludzie przerzucali się oskarżeniami. Bilans zabitych: czternaście kobiet, pięciu mężczyzn i dwa psy. Dlaczego „czarownice z Salem” musiały zginąć?
Przez długi czas wydawało się, że brytyjskie kolonie w Nowym Świecie nie dały się porwać szaleństwu, które od schyłku średniowiecza toczyło Europę. Procesy czarownic zdarzały się tutaj rzadko i – co ciekawe – jeszcze rzadziej kończyły się wyrokami śmierci.
Pionierzy podchodzili do tematu praktykowania czarnej magii z dużą dozą rozsądku i dystansu. A przynajmniej takie sprawiali wrażenie. O tym, jak bardzo było ono mylne, w 1692 roku przekonali się mieszkańcy niewielkiego Salem na północnym wschodzie. Miejscowość stała się wówczas świadkiem kuriozalnych wydarzeń, które doprowadziły do najsłynniejszego procesu czarownic w dziejach.
Nowy Świat bez stosów
Nic nie zapowiadało, że wypadki przyjmą tak tragiczny obrót. Gdy padały zarzuty o czary, amerykańskie sądy zazwyczaj wtrącały pozwanych do więzienia, skazywały na wygnanie lub… uniewinniały. Prócz uratowanych istnień oraz oczyszczonych imion, za uniewinnieniem szła także możliwość oskarżenia donosicieli o zniesławienie – a tym samym otrzymania odszkodowania, co również się zdarzało.
Wydawało się, że mieszkańcy Nowego Świata zdawali sobie sprawę, co tak naprawdę stoi za podejrzeniami o paranie się czarną magią – ludzka wrogość i złośliwość wobec osób, które z jakiegoś powodu różniły się od innych. Świetnym przykładem jest choćby proces z Pensylwanii wytoczony dwóm rzekomym czarownicom szwedzkiego pochodzenia.
Wprawdzie kobiety zostały upomniane, iż same przez swoje złe zachowanie sprowadziły na siebie pozew, ale sąd je uniewinnił – w ich domniemanych magicznych czynach nie dopatrzono się niczego niezgodnego z prawem. Jak relacjonuje Kurt Baschwitz:
Na rozprawie obecny był William Penn, założyciel kolonii Pensylwania. […] miał on zapytać jedną z oskarżonych: „Czy jesteś czarownicą? Czy latałaś kiedy na miotle?”. Wystraszona kobieta przyznała się do tego od razu, na co Penn oświadczył, że ma ona niezaprzeczone prawo latać sobie na miotle, gdyż nie ma takiego przepisu, który by tego zabraniał.
Nie tylko w Pensylwanii sceptycznie podchodzono do oskarżeń o czary. Podobnie było w Nowym Jorku (wcześniej nazywanym Nowym Amsterdamem). Miasto, pomimo przyłączenia do brytyjskich kolonii, nadal zachowało holenderskie wpływy. Prawdopodobnie dzięki temu i tak nieliczne w tym regionie procesy nie kończyły się wyrokami skazującymi.
Czym zatem wyróżniło się Salem na mapie Nowego Świata? I co spowodowało, że to właśnie tam rozegrał się najsłynniejszy procesy czarownic?
Kraina z pogranicza
Gdy w Salem wybuchła obsesja na punkcie czarnej magii, w Europie stosy, na których palono osoby podejrzane o kontakty z szatanem, dogasały. I choć w XVIII stuleciu zdarzały się jeszcze pojedyncze procesy, to paranoja, jaka ogarnęła Stary Kontynent na przełomie XVI i XVII wieku, już się wypaliła. Dlaczego zatem nagle wszystkie uprzedzenia i podejrzenia odżyły w odległym Nowym Świecie? Tak opisuje te tereny Stacy Schiff w książce „Czarownice. Salem, 1692”:
Osada Salem po części zawdzięcza swoje istnienie lękowi przed zasadzką. Tę samą nazwę, ustanowioną w 1629 roku, nosiło najstarsze miasto w zatoce Massachusetts, niemal stolica Nowej Anglii. […] Niewiele znano lepszych miejsc w całej kolonii; wyśmienity port ustępował jedynie temu w Bostonie. Miasto prowadziło zyskowny handel z Europą i Indiami Zachodnimi. […] Było spokojniejsze, mniej kosmopolityczne niż Boston, ale równie wytworne. […]
W latach czterdziestych XVII wieku farmerzy zaczęli migrować na północ i zachód, coraz dalej od dobrze prosperującego portu, za wzgórza ku żyźniejszym ziemiom. Utworzyli rozległą osadę, również zwaną Salem (obecnie leży ona na terenie Danvers).
Obszary te na pierwszy rzut oka wydawały się nowoczesnymi, tętniącymi życiem i szybko rozwijającymi się ośrodkami. Niestety, było to tylko pierwsze i bardzo złudne wrażenie, które rozwiewało się wraz z bliższym poznaniem mieszkańców tych terenów – purytan.
W szponach przesądów
W tym na pozór spokojnym i chrześcijańskim społeczeństwie wiara w istnienie czarnej magii funkcjonowała na równi z przekonaniem, że to, co jest zapisane w Biblii, jest prawdą. I to jedyną słuszną, wokół której powinno się budować życie zarówno jednostki, jak i całej społeczności. Stacy Schiff w książce „Czarownice. Salem, 1692” pisze o purytanach:
Wycierpiawszy wiele z powodu wiary, pożeglowali do Ameryki Północnej, by móc praktykować swą religię „w czystości większej i wolni od zagrożeń, jakie panowały w kraju, gdzie dotąd żyli” […]. Uważali reformację za niedokończony projekt, a Kościół anglikański za nie dość cnotliwy. […]
Mieli skłonność do konfliktów i dzielenia się na frakcje, do formułowania stanowczych sądów, do wyniosłego oburzenia.[…] Nie tolerowali innych wyznań, byli zaciekli i zarazem pełni lęków, pewni siebie, okrutnie racjonalni, nie całkiem amerykańscy. Stworzyli najbardziej homogeniczną kulturę w dziejach kontynentu.
Tacy właśnie ludzie w dużej mierze zamieszkiwali stan Massachusetts. Żyli na skraju świata. Za miedzą, w leśnej otchłani czaili się Indianie i wrogo nastawieni Francuzi. Wśród osadników krążyły historie o tajemniczych porwaniach i brutalnych mordach dokonywanych przez dzikich. Do tego dochodziły klęski nieurodzaju, epidemie ospy i złe stosunki z Londynem. Wszystko to tylko pogłębiało poczucie izolacji tej konserwatywnej społeczności.
Wiadomości z Europy docierały za ocean z bardzo dużym opóźnieniem. Niejednokrotnie koloniści nie wiedzieli o kryzysach politycznych czy militarnych, rozgrywających się na Starym Kontynencie. Można śmiało stwierdzić, że mieszkańcy Nowej Anglii żyli poza czasem, w rytm lokalnych wydarzeń, które ograniczały się do ich najbliższego otoczenia.
W tej atmosferze wzajemnej nieufności, podejrzeń i fantastycznych opowieści z pogranicza świata realnego i fikcyjnego, wychowywały się dziewczęta, które, jak podaje Stacy Schiff wysłały na stryczek: „czternaście kobiet, pięciu mężczyzn i dwa psy”. Nie licząc osób, które zmarły w więzieniu.
Szatańska paranoja
Według Marvina Harrisa polowania na czarownice stanowiły swoisty regulator, chroniący establishment (zarówno świecki, jak i duchowy) przed protestami biednych, domagających się lepszego życia. Jednak ta diagnoza nie do końca pokrywa się z wydarzeniami, które rozegrały się w Salem.
Co zatem tak naprawdę przyczyniło się do wybuchu paniki w małej miejscowości? Trudno wskazać jednoznaczną odpowiedź. Tamtejsze społeczeństwo od dłuższego czasu żyło w napięciu. Laureatka Nagrody Pulitzera w książce „Czarownice. Salem, 1692” pisze: „W odizolowanych osadach, w ciemnych, zadymionych domach żyło się w mroku, a w mroku człowiek uważniej wytęża słuch, wyobraźnia pracuje żywiej i kwitnie to, co święte i tajemne”.
Co więcej, purytanie wierzyli, iż swoim przybyciem uwolnili Nową Anglię z rąk szatana. Jak relacjonuje Stacy Schiff w Salem „prawie każdy miał w domu Biblię. Biblijne obrazy powracały w myślach, snach, karach i majakach. […] Czary stanowiły ulubiony złowieszczy omen”.
W tej atmosferze wychowywało się kilka znudzonych i niechętnych do wykonywania domowych obowiązków dziewcząt. Nasłuchawszy się opowieści z dreszczykiem snutych przez służbę oraz doświadczywszy na własnej skórze brutalnego życia w cieniu indiańskich ataków, zapoczątkowały jedną z najsłynniejszych tragedii w historii Ameryki Północnej.
Co się wydarzyło w Salem?
„Wszystko zaczęło się od dwóch dziewczynek. Wkrótce dołączyła do nich grupa nastolatek, na które czar rzuciły rozmaite osoby, w większości przypadków zupełnie im obce” – pisze Stacy Schiff. Dziewięcioletnia córka pastora, Betty Parris i jej jedenastoletnia kuzynka, Abigail Williams, niespodziewanie zapadły na tajemnicze konwulsje. Miały ataki drgawek; podczas napadów wydawały z siebie przerażające odgłosy. Zaniepokojony ich zachowaniem ojciec Betty, Samuel Parris, sprowadził do domu doktora Williama Griggsa i to on postawił diagnozę: dziewczynki znajdują się pod wpływem czarów.
W tym momencie niewolnica Parrisów, Tibuta, przejęta wydarzeniami w domu pana postanowiła pomóc. Zainspirowana wskazówkami jednej z sąsiadek przygotowała podpłomyk, którego jednym ze składników była uryna dziewczynek, a następnie dała go do zjedzenia psu.
Nie zdjęło to klątwy z dziewczynek, natomiast przyczyniło się do wskazania przez nie pierwszych czarownic. Były to: lokalna żebraczka Sarah Good, „ciesząca się” nieciekawą opinią, schorowana Sarah Osborne i sama Tibuta. Dwie pierwsze stanowczo zaprzeczyły oskarżeniom, za to niewolnica wszystko potwierdziła – i uratowała tym samym swoją skórę. Jak zaznacza Baschwitz: „Wieszano tylko kobiety i mężczyzn, którzy wytrwale wzbraniali się przyznać, że są winni występku czarostwa. Była to jedna z wielu osobliwości procesu w Salem”.
Trzy pierwsze rozprawy zapoczątkowały tragiczną serię procesów, w wyniku których kilkunastu pozwanych zawisło na stryczku, część zmarła w więzieniu, a jedna osoba podczas tortur. Podłoże zarzutów bywało różne. Od odmiennego wyglądu czy zachowania, po wzajemnie animozje w rodzinie i sąsiedztwie. Dziewczęta kierowały oskarżenia również wobec tych, którzy otwarcie kwestionowali zasadność całej akcji, i dawały przy tym niesamowity pokaz umiejętności aktorskich. Krzyki, rzucanie się na podłogę i wicie w konwulsjach – to tylko nieliczne z ich „popisowych” numerów.
Zasada domniemania niewinności oficjalnie została wprowadzona dopiero pod koniec XVIII wieku. Wcześniej oskarżeni musieli udowadniać swoją niewinność, dlatego tak łatwo było skłonić osoby do przyznania się do czynów, których nie popełniły. Presja wywoływana przez przesłuchania praktycznie uniemożliwiała obronę. A w Salem tylko szybkie przyznanie się do winy dawało szansę na przeżycie.
Szaleństwo trwało od marca do października 1692 roku. Ostatnia rozprawa w Salem odbyła się w styczniu 1693 roku – uniewinniono wówczas czterdzieści dziewięć osób, które wcześniej oczekiwały na skazanie za praktykowanie czarnej magii. Jak pisze Stacy Shiff: „Procesy czarownic to zasnuta pajęczynami baśń ludowa z surowym morałem przypominająca, że – jak pisał pewien pastor, który nieprzychylnym okiem śledził cały kryzys – zupełna słuszność˛ może zrodzić zupełne zło”.
Bibliografia:
- Kurt Bashwitz, Czarownice – dzieje procesów o czary, Cyklady 1999.
- Marvin Harris, Krowy, świnie, wojny i czarownice: zagadki kultury, Państwowy Instytut Wydawniczy 1985.
- Jean-Michel Sallmann, Czarownice. Oblubienice szatana, Wydawnictwo Dolnośląskie 1994.
- Stacy Shiff, Czarownice. Salem, 1692, Marginesy 2019.
KOMENTARZE (8)
Histeria społeczna, taka sama jak dziś przy okazji nagonek typu „mee too”, albo polowań na pedofilów.
Pewien sceptyczny mieszkaniec Salem, niejaki John Pactor z zaciekawieniem zauważył, że nawiedzenie i ataki histerii w cudowny sposób natychmiast znikają, gdy zdejmie się pas i zagrozi gówniarom laniem na gołe dupska. Szkoda, że nikt go nie chciał słuchać.
Dex Ten Jon Pactor bil pase na dupsko ??? Moze tez jakis zboczeniec . . Musial cos chciec od kobiet skoro wiedzial ze pasek na dupe je wystraszt , Zwykly zwyrol .
Nikt nie wierzyl w czary . Zapewne te kobiety odmowily seksu komus wplywowemu i postanowil je ukarac, zeby juz zadna mu nie odmawiala .. Nie robmy z tamtych ludzi tak bardzo glupich , Owszem , ciennopta chlopstwo moglo uwierzyc w czary , ale nie wyksztalceni inteligencji . Ludzie kiedys tez potrafili myslec .
Ludzka głupota nie ma granic – widać to do dzisiaj. Wystarczy policzyć wszystkich, którzy wyznają jakąkolwiek religie…nie oszukujmy się – w krasnoludki i wiedźmy uwierzy tylko pusty łeb.
Gdybyś chociaż potrafił rozróżnić pojęcia..😔
Uff, ulżyło mi, bo ja na szczęście wierzę w Boga a nie w krasnoludki i wiedźmy – czyli nie jestem pustym łbem – hurrrra!
Pytanie raczej brzmi czy te dziewczynki byly chore i to powodowało ich ataki czy to wyłącznie gra aktorska i czyste zło, podłość.