Industrializacja zaczęła się 300 lat temu w Anglii od wynalazku, którego królowa... nie pozwoliła opatentować. Jak wyglądały początki rewolucji przemysłowej?

Wszystko zaczęło się od wełny. Przez całe wieki tkacze wykonywali wełniane tkaniny na podmokłych terenach na północ od Londynu. W średniowieczu, „kiedy po upadku Cesarstwa Rzymskiego ośrodek zachodniej cywilizacji przesunął się na północ”, tłumaczy historyk W.B. Crump, „tkaniny wykonywano głównie z wełny”.
Skromne początki – maszyna dziewiarska
Wraz ze wzrostem popytu przemysł wełniarski stał się główną gałęzią gospodarki Wielkiej Brytanii. Pod koniec XVIII wieku znalazło w nim zatrudnienie milion osób, czyli co dziesiąty mieszkaniec Wysp. „Tkacze, jak mniemamy, przez wiele wieków stanowili najliczniejszą kategorię pracowników przemysłowych w Anglii”, opisał ich sytuację historyk E.P. Thompson. Przemysł tak potężny musiał dojrzeć do innowacji. Pierwsze eksperymenty z wykorzystaniem maszynerii tekstylnej oraz organizacją siły roboczej były sporadyczne – do czasu, kiedy przybrały postać istnej lawiny.
W 1589 roku William Lee z Calverton opracował jedno z najbardziej nieostentacyjnie rewolucyjnych rozwiązań technologicznych w historii. Jak wieść gminna niesie, Lee źle się czuł z faktem, że jego małżonka poświęca długie godziny na dzianie – kosztem czasu spędzonego z mężem. Aby odwrócić te proporcje, zaprojektował maszynę dziewiarską.

Jak wieść gminna niesie, Lee źle się czuł z faktem, że jego małżonka poświęca długie godziny na dzianie – kosztem czasu spędzonego z mężem (il. poglądowa).
Owa maszyna o gabarytach sporego biurka została przez niego wyposażona w pedały i ramę pozwalające imitować ruchy dziewiarza, tym samym znacznie ułatwiając i przyspieszając wytwarzanie pończoch, skarpet, rajstop oraz innych analogicznych elementów odzieży. (Mówimy o czasach, kiedy mężczyźni nie nosili spodni, a właśnie pończochy).
Ponura przepowiednia królowej
Efektywność maszyny przeszła najśmielsze oczekiwania Lee, który postanowił na niej zarobić. Lecz królowa Elżbieta odrzuciła jego wniosek o patent, a jej odmowa miała niemalże proroczy wydźwięk: „wysoko pan mierzy, panie Lee”, rzekła, by w kolejnych słowach wyrazić troskę o los dziewiarzy. „Proszę się zastanowić […] jak wielkie szkody pański wynalazek mógłby wyrządzić moim biednym poddanym. Pozbawieni pracy, bez cienia wątpliwości popadliby w nędzę i żebractwo”.
Lee odszedł z tego świata bez grosza przy duszy, nieświadom faktu, że jako jeden z pierwszych zasiał ziarna rewolucji przemysłowej. Kontynuatorem wysiłków Williama był jego brat James, zaś maszyna dziewiarska stała się kluczowym narzędziem przemysłu tekstylnego przeżywającego w Anglii swój rozkwit.
Przez dwa kolejne wieki nie miała żadnej konkurencji i pospołu z krosnem ręcznym pomogła rozsławić angielskie wyroby włókiennicze na całym świecie. W międzyczasie ziściło się proroctwo królowej – podobnie jak w latach osiemdziesiątych XVIII wieku, kiedy to pojawienie się fabryki Arkwrighta doprowadziło do zwolnień wśród prządek, tak samo dziewiarze musieli ustąpić miejsca operatorom maszyn dziewiarskich.
Wypracowano nowe zwyczaje, standardy i tradycje, a same maszyny trafiły do domów tkaczy i dziewiarzy lub niewielkich zakładów. Gigantyczny popyt na angielskie wyroby włókiennicze napędzał innowacje zarówno na płaszczyźnie rozwoju maszyn – które docelowo miały czynić pracę człowieka łatwiejszą – jak i technologii ukierunkowanych na znaczące zwiększenie produkcji, zaburzających dotychczasowy model pracy.
Przełomowe wynalazki: latające czółenko i spinning Jenny
W 1733 roku John Kay, uczeń rękodzielnika, opatentował „latające czółenko”, dzięki czemu do obsługi maszyny dziewiarskiej wystarczyła już tylko jedna osoba zamiast, jak dotychczas, dwóch. W latach sześćdziesiątych tego samego wieku James Hargreaves, tkacz trudniący się również przędzeniem wełny, wynalazł „przędzącą Joasię” („spinning Jenny”) – urządzenie, na którym już jeden obrót koła wystarczył, aby wykonać kilka przędz naraz (wcześniej proces ten wymagał sześciu obrotów).

James Hargreaves, tkacz trudniący się również przędzeniem wełny, wynalazł „przędzącą Joasię” („spinning Jenny”) – urządzenie, na którym już jeden obrót koła wystarczył, aby wykonać kilka przędz naraz.
Zaledwie kilka lat później Arkwright zbudował maszynę przędzalniczą napędzaną kołem wodnym, która umożliwiała produkcję przędzy w ogromnych ilościach. Pod koniec tej niebywałej dekady, w 1769 roku, James Watt opatentował swoją maszynę parową, potencjalnie wydajniejsze i szerzej dostępne źródło zasilania, które wprawiłoby w ruch obracające się wrzeciona i stukoczące wały maszyn na terenie całego kraju.
Aby dostarczyć energii silnikom parowym, otwierano nowe kopalnie, łącząc je ze sobą siecią kanałów upstrzonych gmachami wznoszonymi na tle sielankowej scenerii. Kolejne pokolenie pracowników tekstylnych zaczynało się oswajać z widokiem unoszących się nad pastwiskami pióropuszy dymu, zwiastujących narodziny nowoczesnej fabryki i nadejście epoki przemysłowej.
Falstart rewolucji
Fakt, że Edmund Cartwright [który w 1785 roku skonstruował krosno mechaniczne – przyp. red.] niewzruszenie trwał w swojej opinii co do mechanizacji procesu tkania, nie powinien dziwić, zważywszy na powszechne wówczas zainteresowanie automatyzacją i innowacjami technologicznymi. Lata sześćdziesiąte i siedemdziesiąte XVIII wieku cechował wyjątkowy na tle całej historii ludzkości pęd ku rozwijaniu komercyjnych rozwiązań, które miały postawić na głowie dotychczasowy porządek.
Ale dla Cartwrighta pierwsze podejście zakończyło się bolesnym falstartem. Konstruując prototyp urządzenia, nie zadał sobie nawet trudu, aby zapoznać się z pracą tkacza, czego efektem była maszyna, na której wyprodukowanie takiej samej ilości tkanin wymagało dwa razy większych niż dotychczas nakładów pracy.

Edmund Cartwright w 1785 roku skonstruował krosno mechaniczne.
Pokajany Cartwright zaaranżował dla siebie wyprawę do Manchesteru, który ze względu na szeroką dostępność przędzy stał się mekką tkaczy. (…) Cartwrightowi w tej wyprawie przyświecały dwa cele. Po pierwsze, zamierzał zareklamować swoją koncepcję miejscowym biznesmenom. Po drugie zaś, chciał przyjrzeć się pracy tkaczy. Zawczasu wysłał im prototyp maszyny swojego autorstwa z prośbą, aby uważnie przestudiowali „mechaniczne krosno” i zasugerowali ewentualne modyfikacje. Tkacze kategorycznie odmówili. W lot pojęli, z jakiego rodzaju urządzeniem mają do czynienia: gdyby robiło, co należy, odebrałoby im zajęcie.
„Zaprawdę, robotnicy, którym powierzyłem to zadanie, biadali, co by się stało, gdyby urządzenie poprawnie wykonywało powierzoną mu pracę”, pisał Cartwright w liście do przyjaciela. O udoskonalenie maszyny musiał zadbać sam (…). Korzystając z nabytej wiedzy, usprawnił swój prototyp, nieświadom wówczas, że pomysły krążące mu po głowie miały nadać rozpęd rewolucji przemysłowej, ani nie zadając sobie pytania, w jaki sposób odbiją się one na losie tkaczy – zarówno mężczyzn, jak i kobiet – podobnych tym, których pracy się przyglądał.
Czytaj też: Dzieci rewolucji przemysłowej
Cena postępu
(…) Pod koniec pierwszej dekady XIX wieku rewolucja przemysłowa posuwała się pełną parą. Najbardziej obrotni przedsiębiorcy i przemysłowcy – z dzisiejszej perspektywy nazwalibyśmy ich gigantami technologicznymi – zgromadzili imponujące majątki i zyskali znaczące wpływy, a ich szeregi nieustannie się powiększały.
Wszelkiej maści biznesmeni automatyzowali największy przemysł Anglii, wdrażając maszyny w fachach od pokoleń zarezerwowanych dla ludzi i stawiając nowe pomniki potęgi i produkcji. Niepokoje społeczne przybierały na sile, organizowanie się robotników oraz szerzenie radykalnych poglądów uznano za nielegalne, a wojna, której wszyscy mieli dość, wkraczała w trzecią dekadę.
Zakłady produkcyjne oraz maszyneria miały nowego wroga: kolejne pokolenie robotników i rzemieślników, dla których przyszłość malowała się w czarnych barwach. Ci robotnicy, rękodzielnicy, praktykanci, operatorzy maszyn i postrzygacze nie mieli zbyt wielu narzędzi, aby stawić odpór zmianom. Ale mieli siebie, mieli pióro i mieli młot.
Źródło:

KOMENTARZE
W tym momencie nie ma komentrzy.