Getto w Krakowie istniało przez dwa lata. 13 marca 1943 roku rozpoczęła się jego likwidacja, którą prowadził komendant obozu w Płaszowie Amon Göth.

„Wszystko widzieliśmy z okna: jak ludzi zabierano do samochodów, bito, zabijano” – przypomina sobie Józek. „Takie wywózki były kilka razy, za każdym razem zmniejszano getto. Czasem już myśleliśmy, żeby samemu pójść na ten plac, nie dało się już żyć w tym domu. Ale jakoś nie poszliśmy. Cały czas się baliśmy, nie wiedzieliśmy, dokąd ludzi zabierają.
Był ktoś, kto twierdził, że uciekł stamtąd, ale ludzie, widząc go rysowali sobie kółko na czole. Nie chcieli wierzyć, jak opowiadał, że zabierają ludzi, zabijają ich i palą. Mówili, że to wariat”. „Jakoś pod koniec maja 1942 roku Niemcy kazali mi wykonać kilka kopii planu getta. Napisali tam różne cyfry, znaki, gdzie, co i jak. Przyszła mama i zapytała: »Co ty robisz? Słyszałam, że dzieje się coś złego, że chcą nas wywieźć«. Odpowiedziałem jej: »Mamo, nie mów głupstw, to nic takiego, to tylko plan getta«. A potem okazało się, że miała rację (…).
Wysiedlenie czerwcowe
Było nas tam chyba ze dwa tysiące. Grzało czerwcowe słońce. Nie dawano nam wody. Czekaliśmy. Myślałem, że to już koniec. Siedziałem skulony na ziemi, zakryłem twarz dłońmi. Płakałem. Pod wieczór na podwórzec wszedł jakiś odeman i zaczął wołać: »Józef Bau! Józef Bau!«. Wstałem. Kręciło mi się w głowie. Przecisnąłem się do niego. Dał mi dokument z karteczką i powiedział, że mogę iść do domu. »Ale trzymaj w ręku, wysoko«, dodał. »Żeby wszyscy widzieli, że masz«.
Dotarłem do domu. To był piątek, mama właśnie zapalała świeczki. Wszyscy ruszyli w moją stronę, przekrzykując się i płacząc. Izio rzucił mi się na szyję. Dowiedziałem się, że mama wzięła mapę, nad którą pracowałem, i szła z tą mapą jak z tarczą, przez całe getto, do Guttera. Mówił nam kiedyś, żeby przyjść do niego, gdybyśmy mieli jakiś problem albo czegoś potrzebowali. Teraz właśnie został mianowany szefem Judenratu.

Niemiecki plan getta w Krakowie.
Następnego dnia był transport. Spędzili ludzi, bili, strzelali. W getcie znałem jedną dziewczynę, siedzieliśmy u niej wieczorami, z kolegami. Potem leżała zabita obok naszego mieszkania, we krwi. Tam mordowano kobiety, które były w ciąży. Bestie bez sumienia, robili takie rzeczy. Żywych stłoczyli do ciężarówek, powieźli na stację kolejową. Kto miał niebieską karteczkę, tego nie zabierali”. W tych dniach do Bełżca dotarło pięć tysięcy krakowskich Żydów. W Podgórzu zmniejszono obszar getta. Zostało ogrodzone już tylko drutem kolczastym.
Korowód dzieci maszerujący do obozu
Od wysiedlenia czerwcowego ludzi w getcie ogarnął szał aryjskich papierów. Farbowali włosy na blond i uciekali. „Niektórzy Polacy pomagali Żydom za pieniądze, inni nawet nie brali pieniędzy. Byli też Polacy, którzy donosili na Żydów” – pisze Rebeka. Kolejne wysiedlenie miało miejsce pod koniec października. W ciągu jednego dnia przeprowadzono serię łapanek i selekcji, w domach i na ulicach. Wywieziono pensjonariuszy Domu Starców przy ulicy Limanowskiego 15 oraz dzieci z Zakładu Sierot przy ulicy Józefińskiej.
Według relacji świadków, młodsze dzieci wyrzucano przez okna do koszy stojących na ciężarowej platformie. Nikt nie wiedział, dokąd je wywieziono. Dzieci starsze ustawiono przed budynkiem sierocińca, potem w asyście uzbrojonych policjantów odprowadzono na plac Zgody.

„Tragiczny był ten korowód dzieci maszerujący czwórkami do Płaszowa” – napisał świadek tych wydarzeń Aleksander Biberstein. „Na jego czele szli dyrektorka zakładu p. Feuersteinowa z mężem i stary, uduchowiony wierzący w swoje przeznaczenie, pogodzony z Bogiem Dawid Kurzmann ze swoją córką i zięciem Dawidem Schmelkesem”. Wszyscy oni kategorycznie odrzucili propozycję opuszczenia dzieci.
W czasie wysiedlenia październikowego ubyło w getcie kolejnych kilka tysięcy ludzi. Raz jeszcze zmniejszono jego obszar. Z początkiem grudnia podzielono je na dwie części. W getcie „A” zostali umieszczeni zdolni do pracy. Do ogrodzonego zasiekami getta „B” przeprowadzono starców i chorych. Dołączyły do nich oddzielone od rodzin dzieci poniżej czternastego roku życia. Zamieszkały w Kinderheimie, gdzie zorganizowano im pracę – klejenie kopert (…).
Czytaj też: Nie tylko getto warszawskie. Zapomniane żydowskie powstanie w Treblince
Próby ucieczki
W ostatnich dniach istnienia getta wielu Żydów nie wraca z pracy, inni uciekają na stronę aryjską, płacąc strażnikom przy bramach. Wszyscy czują, że zbliża się koniec. 13 marca 1943 roku od wczesnego ranka getto jest otoczone podwójnym kordonem policji granatowej i Ukraińców. „Nie ma już mowy o przekupieniu kogoś, za gęsto stoją”.
Ostatnią drogą ucieczki są kanały. Właz znajduje się przy ulicy Krakusa. Po kilkusetmetrowym, ciasnym odcinku tunel powiększa się. Prowadzi przez całe Podgórze, a wylot ma przy Wiśle, pod mostem kolejowym. Tym sposobem ucieka z getta profesor Julian Aleksandrowicz z żoną i synkiem.

Brama krakowskiego getta w roku 1941. Wejście z Rynku Podgórskiego na ul. Limanowskiego.
Ludzie z przerażeniem obserwują z okien okrążające getto oddziały, zwlekają z opuszczeniem mieszkań, naradzają się, co robić. Przez puste jeszcze ulice wolno posuwa się auto ciężarowe. Zatrzymuje się przed stojącym pod domem żydowskim policjantem. Pada pytanie: „Którędy do Kinderheimu?”. Odeman wskazuje kierunek ręką, bez słowa. Ciężarówka dodaje gazu, z piskiem opon skręca w ulicę Józefińską, pod numerem 22 hamuje gwałtownie. Niemcy rzucają się do drzwi budynku, wpadają do środka.
„Dzieci siedzą zgromadzone na dużej sali, wystraszone, ciche, płaczące. Oczy duże, twarze pobladłe, szare, tragiczne”. Niemcy krzykami wyganiają je do auta, „jedne bez bucików, inne w jednej pończosze, bez koszulek, bez sukienek, bez płaszczyków. SS gonią dzieciątka, popychają kolbami, łapią za nogi i wrzucają do auta”. Część dzieci chowa się na dachu, inne uciekają przerażone.
Czytaj też: Na drugą stronę. Jak można było uciec z getta w okupowanej przez Niemców Polsce?
Transport lub egzekucja
Na placu Zgody od wczesnego ranka zaczynają gromadzić się ludzie. Ustawiają się w grupy, według przydziałów roboczych. O dziewiątej do getta wkracza zastęp esesmanów. Rzucają się do bicia, selekcji. Facharbeiter na prawo. Erdarbeiter na lewo. Erdarbeiterzy pakowani są do ciężarówek. Facharbeiterzy przechodzą kolejną selekcję. Doświadczeni rzemieślnicy na prawo, wkrótce zostają odesłani do uprzątania paczek porzuconych na ulicach przez wysiedlonych.
Czeladnicy i uczniowie na lewo, dołączają do Erdarbeiterów. Część z nich się uratuje, bo w ciężarówkach zabraknie dla nich miejsca. Wracają na plac Zgody. Tu dostają rozkaz uklęknąć z rękami na karku. Egzekucja.

Deportacja Żydów z getta w Krakowie, marzec 1943 roku.
(…) O jedenastej na budynku gminy żydowskiej pojawia się oficjalna pisemna informacja. W ciągu czterech godzin mieszkańcy getta „A” muszą je opuścić. Mogą zabrać ze sobą to, co są w stanie udźwignąć. Rzeczy dodatkowe, spakowane w walizkach i tłumokach, pojadą do Płaszowa na platformach ciężarowych i furmankach. Nowina błyskawicznie roznosi się po getcie, stając się zarzewiem paniki.
Ludzie jeszcze się pakują. Sortują gorączkowo najpotrzebniejsze rzeczy. Wkładają na siebie po kilka warstw ubrań. Zaszywają ostatnie kosztowności w mankiety, kołnierzyki. W pośpiechu próbują jeszcze załatwiać jakieś sprawy. Na ulicach panuje coraz większy ruch i chaos. Mężczyźni i kobiety biegną gdzieś, nawołują się, szukają swoich grup roboczych.
„Przemyt” dzieci
Nakaz pozostawienia dzieci w getcie „odbiera ludziom rozum”. Bo choć „w głośnym i donośnym oświadczeniu zapewnia się, że getto »B« pójdzie do obozu na drugi dzień”, każdy przeczuwa najgorsze.
Małe dzieci są usypiane przez rodziców zakupionym w aptece luminalem. To zaoszczędzi dodatkowego stresu, śpiące dzieci nie będą płakać. Umieszczane są w plecakach, torbach, niczym bagaż podręczny. Nieliczne dzieci starsze przebierają się za dorosłych, po czym próbują ukryć się w tłumie wychodzących. Trzynastoletnia Stella Müller wspomina: „Tatuś mi przyniósł buty o kilka numerów za duże i powiedział, żebym ubrała tyle skarpetek, ile jestem w stanie, i mamusia na mnie tyle rzeczy naubierała, jak na niedźwiadka. Nie mieliśmy już wtedy wiele, ale to, co było. I bezustannie powtarzali: »To będzie bardzo potrzebne, tam tego nie będziesz miała«”.
Wkrótce personel medyczny otrzymuje rozkaz pozostawienia chorych i opuszczenia szpitali. Przerażeni pacjenci zwlekają się z łóżek, uciekają. Obłożnie chorym odchodzący medycy podają rozpuszczony w wodzie cyjanek.
O godzinie piętnastej brama getta przy ulicy Węgierskiej zostaje otwarta. Wychodzą szeregami, eskortowani przez uzbrojonych Niemców i Ukraińców. Podążają wolno ulicą Wielicką, potem Jerozolimską. Któryś z gapiów woła: „Widzicie? Jeszcze żyją!”. Ale niewielu przygląda się temu pochodowi. Niektórzy spoglądają przez chwilę zza firanek, inni w strachu zamykają okna. Zdruzgotany Józek rozmyśla, że jeszcze rok temu na Pesach powtarzali sobie w rodzinie tradycyjne „w przyszłym roku w Jerozolimie!”. Dziś idą do lagru przy Jerozolimskiej.
Czytaj też: Skazane na śmierć. Dlaczego w gettach rodziło się tyle dzieci?
Likwidacja getta „B”
Następnego dnia plac Zgody zapełnia się na nowo. To mieszkańcy getta „B”, im też obiecano wysiedlenie. Obok czekających na transport piętrzą się tłumoki z pościelą, garnki, lampy. Świeci wiosenne słońce. Po placu biegają dzieci. To bawią się, to popłakują.
Wkraczają SS i Sonderdienst. Uzbrojeni po zęby, z psami. Ustawiają karabiny w kozły. Zaczynają selekcje, ale wkrótce nudzi ich to. Nie chcą już niczego pozorować. Odliczanie zastępują biciem, wyrywaniem pakunków, odrzucaniem torebek na stertę. „Strzela każdy, kto chce, kto ma ochotę. Jakby chcieli się zachłysnąć krwią”. Plac Zgody znów pogrąża się w chaosie. Ludzie pędzeni są do ciężarówek. Na asfalcie, pomiędzy kałużami krwi i ciałami zabitych, leżą porozrzucane bagaże.

Rzeczy porzucone przez deportowanych z getta Żydów.
Rozproszone po placu dzieci, jakby zastygłe w otępieniu, obserwują. Esesmani, nagle spokojni, wołają je do siebie, biorą za ręce. „Komm, komm (niem., chodź, chodź), nie bój się”. Zdarza się, że jeden Niemiec prowadzi po obu stronach wianuszek dzieci uczepionych jego dłoni. Na dziedzińcu ustawiają je po kilka, jedno obok drugiego. Jedna kula przeszywa cały szereg, dla oszczędności. Tak właśnie umiera Izio.
„Wyszliśmy z placu Zgody piątkami” – opisuje Józek w wywiadzie udzielonym w połowie lat dziewięćdziesiątych. „Wyszliście całą rodziną?”. „Nie, jeden brat zginął w getcie”. „Co się stało?”. Józek powtarza nerwowo to naiwne pytanie dziennikarki i zżyma się: „Jak to – co się stało, co się stało?”. Wiadomo, że Izio został zastrzelony wraz z innymi dziećmi. Chce coś dorzucić, ale plącze się i milknie. Głos więźnie mu w gardle. Jego ciało odmawia udziału w odpowiedzi na to pytanie.
(…) W spisanych przez Józka trzydzieści lat po wojnie wspomnieniach postać Izia znika nagle pomiędzy rozdziałem o getcie a rozdziałem o Płaszowie. Bez słowa wytłumaczenia, bez wzmianki. Córka Józka, Clila, poświadcza, że „dla tatusia śmierć Izia była tak bolesna, że w ogóle o niej nie mówił. Nigdy”.
Źródło:


KOMENTARZE
W tym momencie nie ma komentrzy.