Ciekawostki Historyczne
Druga wojna światowa

Polscy kolaboranci z „Piekiełka”

Zatrudnieni w „Piekiełku” Polacy za pieniądze zdradzali Gestapo sekrety podziemia. Po powstaniu warszawskim znaleźli się na celowniku kontrwywiadu AK.

Poznali się na spacerze. On – przystojny, ponoć kapitan Abwehry – po upadku Warszawy zamieszkał na Długiej 9. Ona – 32-latka – mieszkała nieopodal, pod numerem 28. W podbitym mieście, pod nieobecność męża, czuła się niepewnie i była samotna. Po prostu podszedł do niej i zapytał, jak dotrzeć do Teatru Wielkiego, lub tylko pogłaskał jej psa i coś zaiskrzyło.

A może było jeszcze inaczej. Może zwrócił na nią uwagę nieprzypadkowo, wiedząc, że jej mąż Wacław Suchenek-Suchecki, przed wojną naczelnik Urzędu Śledczego, wzięty do niewoli podczas kampanii wrześniowej marznie w oflagu i pani Joanna jest sama. I sama jakiś czas jeszcze pozostanie. Niemiecki wywiad wojskowy potrafił wykorzystać takie okoliczności. Przecież pani Joanna nie była jedyna. W ciągu najbliższych lat Abwehra i Gestapo wciągną do współpracy mnóstwo takich samotnych kobiet: wdów, mężatek, córek przedwojennych ViP-ów. Dojdzie nawet do tego, że niemiecki (i radziecki) wywiad będzie się kręcił wokół generałowej Eugenii Roweckiej, korzystając z tego, że jej mąż działał w głębokiej konspiracji i potajemnie spotykał się z inną kobietą.

Niebezpieczna agentka

Zatem jak żona naczelnika i kapitan się poznali, nie jest tu ważne. Wiadomo z kolei, co powtarzał w raportach polski kontrwywiad. Otóż Joanna Suchenek-Suchecka, zwana przez przyjaciół Niusią, miała niepokojącą cechę – „prowadziła się lekko”. Nigdy nie była specjalnie pruderyjna, lubiła się zabawić, jeszcze w październiku 1939 roku wyleciała z mieszkania na Długiej za „niemoralne” prowadzenie. Gdy przed laty poznała swego męża policjanta, była już rozwódką. Jej pierwszy partner, pan Ortwein, był Niemcem. Chyba jakimś bogatym nudziarzem, skoro rzuciła go niedługo po ślubie.

Suchenek-Suchecki przykuł jej uwagę, ponieważ w latach trzydziestych był wręcz celebrytą – jako wytrawny dochodzeniowiec rozwikłał kilka głośnych spraw kryminalnych, o czym donosiła prasa. A teraz, gdy go zabrakło…

 

„Nie żadna Niusia, lecz pani Feldt!”– to już jej ojciec. Gdy dzwonił jakiś znajomy i prosił ją do telefonu, mitygował rozmówcę w ten właśnie sposób. Była połowa 1940 roku. Joanna i Aleksander właśnie wzięli ślub.

Aleksander Feldt, współwłaściciel majątku Czerniewice nieopodal Włocławka, był wschodzącą gwiazdą niemieckiego wywiadu. Znał kilka języków i był pięć lat młodszy od Niusi. Zaraz po tym, jak się poznali, zamieszkali razem, a następnie przenieśli się do willi na Wawelskiej 68. Tuż przy wielkich koszarach niemieckiego batalionu Policji Ochronnej w Domu Studenckim „Akademik” na Ochocie czuli się bezpiecznie, choć nie nacieszą się tym. On wkrótce wyjedzie do Portugalii w ważnej misji wojskowej, ona z kolei nie da spokoju polskim służbom specjalnym aż do Powstania Warszawskiego.

Dalsza część artykułu pod ramką
Zobacz również:

„Piekiełko” w sercu Warszawy

Omawiając po latach największe niemieckie sukcesy w walce z podziemiem, Bernard Zakrzewski, szef Wydziału Bezpieczeństwa i Kontrwywiadu Oddziału II Komendy Głównej AK, właśnie panią Feldt wymienił w pierwszej kolejności. Napisał, że w penetracji góry AK, przede wszystkim zaś Delegatury Rządu na Kraj, Joanna Ortwein vel Suchenek-Suchecka vel Feldt była bardzo skuteczna.

Ale wytrawny specjalista od gier wywiadowczych nie wspomniał o czymś jeszcze. Joanna vel Niusia była przyrodnią, ukochaną siostrą Ryszarda Mączyńskiego z „Piekiełka”. I to właśnie jego oraz ją wciągnął do pracy w Abwehrze jej trzeci mąż Aleksander Feldt. Oni zaś – niejako w rewanżu – wciągnęli go do pracy dla Gestapo. Dzięki temu „Piekiełko” zyskało podwójne zabezpieczenie. I chyba właśnie dlatego narobiło tyle szkód.

Placyk przy ul. Piekarskiej w Warszawie, tzw. Piekiełko – to tu mieściła się restauracja Ryszarda Mączyńskiego, którego mąż Niusi wciągnął do niemieckiego wywiadu.fot.NAC/domena publiczna

Placyk przy ul. Piekarskiej, na rogu ul. Podwale 20 w Warszawie, tzw. Piekiełko – to tu mieściła się restauracja Ryszarda Mączyńskiego, którego mąż Niusi wciągnął do niemieckiego wywiadu.

Spółdzielnia „Piekiełko” nie była ani jedyną, ani najliczniejszą prywatną organizacją wywiadowczą w okupowanej Warszawie. Była jednak na tyle skuteczna, że zasłużyła na zainteresowanie tak kontrwywiadu AK, jak i – po wojnie – Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. Jak już wiadomo, ze strony Armii Krajowej inwigilację prowadził funkcjonariusz kontrwywiadu KG AK, szef referatu 997 Kazimierz Leski „Bradl”. Nie zdążył dokończyć swojej misji. Jego dokumentację przejęli po 1945 roku komuniści. I mimo że spółdzielni ani nawet samej restauracji na Podwalu 20 już nie było, rozpracowaniu „Piekiełka” nadali dużą rangę. Możemy to teraz przyznać: całkiem słusznie. Zatrudnieni w nim Polacy, Niemcy, Żydzi czy Rosjanie jak mało kto wpłynęli na losy całego podziemia.

Inne grupy – wręcz mrowie zakonspirowanych organizacji i organizacyjek– różniły się od niego tym, że skupiały się na polityce. Miały swój program, wydziały i departamenty oraz jasno określony cel. Chodziło im o taką czy inną Polskę. „Piekiełko” takich ambicji nie miało. Jego członkowie chcieli po prostu dobrze ustawić się w czasie wojny, przeżyć ją i jak najlepiej przygotować na nowe rozdanie. Chodziło im też o pieniądze. To akurat łączyło ich z organizacjami politycznymi. Aby uprawiać politykę, konspiratorzy potrzebowali środków na kadry, broń i propagandę. Kto nie miał kasy, nie istniał. Dlatego partie i partyjki były sponsorowane przez Państwo Podziemne, któremu kurierzy wozili pieniądze z Londynu, albo same organizowały sobie środki. „Piekiełko” zarabiało w ten właśnie sposób. Ale pieniądze to nie wszystko.

Czytaj też: Zgrywała naiwną, w rzeczywistości była piekielnie zdolną agentką. Jak była narzeczona słynnego pisarza rozpracowała Gestapo?

Blisko jądra ciemności

W pewnym momencie Feldt i Mączyński chcieli już iść dalej, kreować własną politykę. Może nie własną, bo niemiecką, ale prowadzoną po swojemu. Wpływami, tajnymi operacjami, kolaboracją i siłowo. Dziś, gdy patrzy się na mapę „Piekiełka” – schemat organizacyjno-towarzyski jej liderów czy szeregowych członków i ich znajomych – można odnieść wrażenie, że firma ta była skuteczna, działała z rozmachem i… prawie się jej udało. Może nie na polu wielkiej polityki, ale z pewnością jeśli chodzi o pierwotne cele.

Sukces, czyli pieniądze i bezpieczeństwo, był blisko, a powodzenie zależało od zaufania. Żaden z członków ekipy do końca nie zdradził pozostałych. Nikt nikogo nie wystawił. Zresztą, na zdrowy rozsądek, komu miałby wystawić? Niemcom nie. Ekipę zabezpieczało przecież operacyjnie kilkunastu funkcjonariuszy Gestapo. Komunistom też nie. Polska Partia Robotnicza i jej zbrojne ramię, czyli Gwardia Ludowa, były za słabe, aby im zaszkodzić. Armii Krajowej w takim razie? Jej również nie.

Kazimierz Leski „Bradl”, który wykonał kawał dobrej roboty wywiadowczej i umieścił swych ludzi naprawdę blisko samego jądra „Piekiełka”, nie dokończył misji.fot.IPN/domena publiczna

Kazimierz Leski „Bradl”, który wykonał kawał dobrej roboty wywiadowczej i umieścił swych ludzi naprawdę blisko samego jądra „Piekiełka”, nie dokończył misji.

Przecież liderzy grupy bardzo mocno współpracowali z podziemiem londyńskim i doskonale się orientowali, która frakcja jest w danym momencie najsilniejsza i na jakiego (podziemnego) konia postawić. Kazimierz Leski „Bradl”, który wykonał kawał dobrej roboty wywiadowczej i umieścił swych ludzi naprawdę blisko samego jądra „Piekiełka”, nie dokończył misji. Nie doprowadził nikogo przed sąd podziemny. Nie było takiego rozkazu.

A przecież taki wyrok powinien zapaść. Taki sam jak w przypadku organizacji Nadwywiad Nathena Herscha Hamera, znanego polskim historykom jako Józef Hammer-Baczewski, niemieckiego prowokatora, który podawał się za wysłannika generała Sikorskiego do Warszawy. Ten sprawny szpieg został zabity. Albo jak w przypadku pierwszego składu Miecza i Pługa, organizacji, która powstała jako polska, ale została przejęta przez Gestapo. Jej liderzy też zostali zlikwidowani.

Czytaj też: Akcja czy prowokacja pod Arsenałem?

Zemsta AK

Sytuacja „Piekiełka” zmieniła się dopiero po wybuchu Powstania Warszawskiego, ale wówczas było już za późno. Spółdzielnia nie istniała, a jej członkowie próbowali działać na własną rękę. Wtedy kontrwywiadowi AK chodziło już raczej o zwykły zawodowy rewanż. Pytanie zatem, dlaczego likwidatorzy podziemnej Temidy nie weszli wcześniej pewnego dnia do restauracji na Podwalu i nie posłali wszystkich w diabły. To jedna z największych tajemnic podziemia. Jeszcze do tego wrócimy.

Pytanie: dlaczego likwidatorzy AK nie zajęli się członkami „Piekiełka” to jedna z największych tajemnic podziemia (na zdj.  żołnierze Kolegium A – jednostki Kedywu Okręgu Warszawskiego AK).fot.Juliusz Bogdan Deczkowski/domena publiczna

Pytanie: dlaczego likwidatorzy AK nie zajęli się członkami „Piekiełka” to jedna z największych tajemnic podziemia (na zdj. żołnierze Kolegium A – jednostki Kedywu Okręgu Warszawskiego AK).

Ważne jest, że „Piekiełko” ze swoimi ambicjami nie było jedyną organizacją, która udawała coś, czym nie była. Jej liderzy odgrywali patriotów tak naturalnie i skutecznie, że w pewnym momencie sami w to uwierzyli. Świństwa, jakie popełniali, nie kłóciły im się ze wzniosłymi hasłami. Haniebne akcje i kolaboracja były tylko drogą do celu. A cel – przede wszystkim ten wzniosły – uświęca środki. I właśnie to upodabnia „Piekiełko” do wielu innych partii i organizacji podziemnych.

Czytaj też: Armia Krajowa w walce z „Wunderwaffe”. To był jeden z największych sukcesów polskiego podziemia

Przetrwać za wszelką cenę

Dziś wydaje się, że podziemie to był antynazistowski monolit. A w zasadzie duumwirat, w którym po jednej stronie były AK i cywilne struktury rządu RP na uchodźstwie, a po drugiej komuniści z centralą w Moskwie. To nie tylko uproszczenie. To duży błąd w rozumieniu czasów okupacji. I nie chodzi o to, że istniały jeszcze Narodowe Siły Zbrojne, Bataliony Chłopskie i kilka innych struktur o odmiennych celach i środkach działania.

Mimo prowadzonej w czasie okupacji przez ZWZ i AK akcji scaleniowej rozmaitych grup i organizacji – partii i partyjek, w większości salonowych czy wręcz kanapowych, było całe mnóstwo. Co gorsza, wciąż ich przybywało. One wręcz pączkowały, jakby podziemie było jakimś magicznym laboratorium. Jakby to była ferma hodowlana tych ekip nastawiona na ciągły zysk i rozwój. Wojna ujawniła bowiem nieprawdopodobną wręcz wolę politykowania i pisania programów. Każdy przedwojenny polityk miał coś do powiedzenia, ten, kto kiedyś milczał i słuchał przywódców, teraz widział w sobie co najmniej kandydata na ministra. Warszawa spiskowała, a każde mieszkanie zamieniało się w rozgorączkowany parlament.

Dziś wydaje się, że podziemie to był antynazistowski monolit. To duży błąd (na zdj. niemiecki żołnierz w dorożce z młodą kobietą).fot.NAC/domena publiczna

Dziś wydaje się, że podziemie to był antynazistowski monolit. To duży błąd (na zdj. niemiecki żołnierz w dorożce z młodą kobietą).

Ten wyparty z naszej świadomości fakt skutkuje błędną interpretacją celów całej polskiej konspiracji. Naiwnością jest bowiem sądzić, że wszystkim zależało tylko na niepodległości Polski. Organizacje te równie żarliwie walczyły o własne przetrwanie i znaczenie na politycznej szachownicy. Juliusz Wilczur-Garztecki, w czasie okupacji agent kontrwywiadu AK, a potem PAL-u, po wojnie zaś tajny agent UB, na potrzeby swojego nowego pracodawcy już w kwietniu 1945 roku stworzył niepełną listę owych organizacji. Pisana z głowy zawiera kilkadziesiąt pozycji. I co ciekawe, są to tylko te, z którymi on sam się zetknął. O innych nie wiedział, a przecież istniały i działały. Każda w swojej skali.

Źródło:

Artykuł stanowi fragment książki autorstwa Michała Wójcika Miasto szpiegów. Gra wywiadów w okupowanej Warszawie, Dom Wydawniczy Rebis 2025.

Zobacz również

Druga wojna światowa

Kate Piwnicka w mieście szpiegów

Najbardziej bezczelna agentka polskiego podziemia? Wparowała do gabinetu komendanta granatowej policji, żądając, by zaczął pracować dla AK. A on się zgodził.

30 marca 2025 | Autorzy: Michał Wójcik

Druga wojna światowa

Akcja czy prowokacja pod Arsenałem?

Akcja pod Arsenałem to jedna z najsłynniejszych operacji polskiego podziemia. Mało kto wie, że razem z „Rudym” odbito jeszcze kogoś: niejakiego Doktora.

25 marca 2025 | Autorzy: Herbert Gnaś

Druga wojna światowa

Akcja pod Arsenałem

To była jedna z najsłynniejszych akcji Szarych Szeregów. 26 marca 1943 roku harcerze uwolnili z rąk Gestapo Jana Bytnara „Rudego” i 20 innych więźniów.

16 marca 2025 | Autorzy: Herbert Gnaś

Druga wojna światowa

Nieudana akcja likwidacyjna AK

Ta akcja była kluczowa dla istnienia lwowskich struktur AK. Żołnierze „Parasola” byli gotowi poświęcić życie, by ją wykonać. Dlaczego im się nie udało?

28 lipca 2024 | Autorzy: Redakcja

Druga wojna światowa

Jak AK likwidowała Niemców?

Nawet 380 tys. ludzi w czasie okupacji hitlerowskiej w Polsce należało do Armii Krajowej. Do końca okupacji żołnierze AK przeprowadzili ponad 110 tysięcy większych akcji...

1 sierpnia 2022 | Autorzy: Marcin Moneta

Druga wojna światowa

Wanda Gertz „Lena” – organizatorka kobiecego oddziału sabotażu Armii Krajowej „Dysk”

„Uporządkowaniem odcinka walki czynnej”, czyli prowadzeniem akcji dywersyjno-sabotażowych zajmowały się w Armii Krajowej również kobiety – m.in. Wanda Gertz „Lena”, organizatorka i komendantka Oddziału AK...

1 czerwca 2021 | Autorzy: Agnieszka Lewandowska- Kąkol

KOMENTARZE

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

W tym momencie nie ma komentrzy.

Jeśli chcesz zgłosić literówkę lub błąd ortograficzny kliknij TUTAJ.

Najciekawsze historie wprost na Twoim mailu!

Zapisując się na newsletter zgadzasz się na otrzymywanie informacji z serwisu Lubimyczytac.pl w tym informacji handlowych, oraz informacji dopasowanych do twoich zainteresowań i preferencji. Twój adres email będziemy przetwarzać w celu kierowania do Ciebie treści marketingowych w formie newslettera. Więcej informacji w Polityce Prywatności.