7 stycznia 1948 roku doświadczony pilot Thomas Mantell zginął, gdy jego samolot rozbił się w miejscowości Franklin w Kentucky. 25-latek ścigał wówczas... UFO.
Pierwsze zgłoszenia telefoniczne zaczęły napływać do siedziby Policji Stanowej Kentucky wczesnym popołudniem 1948 roku. Dzwoniący opowiadali o niezwykłym pojeździe latającym, który pojawił się nad Maysville, niewielką miejscowością na brzegu rzeki Ohio, na północny wschód od Lexington.
Według lokalnych mieszkańców obiekt był okrągły, a w średnicy mierzył jakieś 75 do 100 metrów. Funkcjonariusze policji skontaktowali się z Lotniskiem Wojskowym Godmana znajdującym się na drugim końcu stanu, w Fort Knox. Kolejne raporty o zjawisku, które w rządowej biuromowie miało zyskać nazwę Incydentu UFO nr 33, docierały także z Irvington i Owensboro.
Biały obiekt na niebie
Do wieży kontrolnej Godmana wezwano komendanta oddziału, porucznika Paula Ornera. Około 13.45 wypatrzył on na niebie „niewielki biały obiekt”. – Częściowo przypominał spadochron, od którego czaszy jaskrawo odbijało się słońce, ale zdawało się, że jego dolną część otacza jakieś czerwone światło – opowiadał później śledczym.
Zebrani w wieży funkcjonariusze nie bardzo chcieli meldować kontakt z latającym spodkiem, lecz po kilku minutach obserwacji lornetką o obiektywie 6 × 50 mm nie mieli wątpliwości, że obiekt to nie żaden normalny statek powietrzny. Komendant lotniska, pułkownik Guy Hix, był nie mniej skonsternowany od swoich podwładnych. – Zaobserwowany obiekt dało się bez trudu dostrzec gołym okiem. Zdawał się mierzyć mniej więcej tyle co ćwiartka pełnego księżyca i był białej barwy – stwierdził.
Główny operator wieży kontrolnej, sierżant sztabowy Quinton Blackwell, skontaktował się z czterema pilotami myśliwców Gwardii Narodowej Kentucky wracającymi właśnie z Marietty w stanie Georgia i poprosił, aby przyjrzeli się z bliska dziwnemu pojazdowi. Jeden z samolotów nie miał dość paliwa, aby zboczyć z kursu, pozostałe trzy ruszyły jednak w pościg. Obiekt z początku zdawał się poruszać na wysokości około 4500 metrów lub większej, z prędkością mniej więcej o połowę niższą niż goniące go P-51.
Pościg za UFO
Koło 14.45 myśliwce skręciły na południe i zaczęły zwiększać pułap, aby przechwycić nieznany pojazd. Kapitan Thomas Mantell nadał przez radio, że ma kontakt wzrokowy: „[Jest] w górze przede mną, nadal się wspinam”. („Czego, u diabła, szukamy?” – odpowiedział jeden z pozostałych pilotów).
Samoloty wznosiły się coraz wyżej, w warstwy coraz rzadszego powietrza. Mantell wysunął się przed swoich towarzyszy, choć nie miał na pokładzie aparatury tlenowej niezbędnej w działaniach na tak wysokim pułapie. Pochodzący z Kentucky kapitan był doświadczonym pilotem wojskowym; w czasie drugiej wojny światowej zdobył cztery Medale Lotnicze i Zaszczytny Krzyż Lotniczy, pilotując transportowce C-47 podczas powietrznych operacji desantowych takich jak D-Day (inwazja na Normandię) czy operacja Market Garden (inwazja na Holandię). Za sterami nowoczesnych P-51 spędził jednak stosunkowo niewiele czasu, zaledwie 67 godzin lotów treningowych.
Około 15.15 operatorzy z wieży kontrolnej poprosili Mantella o opis ściganego przezeń pojazdu. Kapitan zameldował, że kontynuuje pościg i zbliża się do pułapu 6000 metrów, co do dalszej części jego komunikatu nie ma jednak zgody pośród czterech świadków, którzy słyszeli go na żywo. Zdaniem jednych miał powiedzieć: – Zdaje się, że to metaliczny obiekt (…) ogromnych rozmiarów. Inni twierdzą, że jego ostatnia wiadomość brzmiała dużo bardziej prozaicznie: – Jest nade mną, zbliżam się.
Śmierć Thomasa Mantella
Pozostali piloci próbowali się z nim skontaktować, aby zniżył pułap i dał im się dogonić, lecz komunikacja się urwała. Około pięciu minut później, nie mogąc wypatrzeć ani Mantella, ani tajemniczego obiektu, zaczęli się niepokoić, że kończy im się paliwo i wspinają się na zbyt dużą wysokość, postanowili więc zawrócić do bazy. – W oczach mi się dwoiło – zeznał później porucznik B.A. Hammond. – Zrównałem się z [drugim pilotem, porucznikiem A.W.] Clementsem i gestami dałem mu do zrozumienia, że nie mam maski tlenowej. A tak dokładnie to pomachałem palcem przy czole, aby pokazać, że zaczyna kręcić mi się w głowie. Zrozumiał sytuację i zawróciliśmy.
Kiedy przelatywali już nad lotniskiem Godmana, jeden z wracających pilotów zameldował kontroli lotów, że nie widział niczego poza odbiciem światła na owiewce własnej maszyny. Niewiele później inny samolot – z pełnym zapasem paliwa i tlenu – wystartował, aby kontynuować przerwane poszukiwania. Ostatecznie oddalił się od bazy o 160 kilometrów na południe i wspiął na pułap 9000 metrów, ale niczego nie znalazł.
W przeciągu godziny dowództwo Godmana otrzymało wiadomość, że Mantell nie żyje. Funkcjonariusz policji stanowej odpowiedział na zgłoszenie dotyczące rozbitego samolotu i znalazł pozostałości P-51 na farmie koło miejscowości Franklin, w pobliżu granicy stanowej pomiędzy Kentucky a Tennessee, jakieś 140 kilometrów na południe od lotniska.
Czytaj też: Emilcin: hipnoza i fałszywi kosmici. Czy w „polskim Roswell” doszło do oszustwa?
Ofiara obcej cywilizacji?
Śledczy orzekli, że na wysokości około 7500 metrów pilot stracił przytomność z powodu niedoboru tlenu. Wówczas jego samolot wszedł w przewrót i zaczął spadać z taką prędkością, że opór powietrza rozerwał go na strzępy. Na miejscu katastrofy strażacy znaleźli zegarek Mantella. Zatrzymał się on na godzinie 15.18, co uznano za moment zderzenia.
W jednej chwili historia latających spodków – dotąd bardziej kuriozum niż realny powód do niepokoju – nabrała ponurego odcienia. „To, że ktoś zginął w dramatycznych okolicznościach podczas spotkania z domniemanym latającym spodkiem, drastycznie zwiększyło związane z tym fenomenem obawy społeczeństwam – tłumaczył historyk David Jacobs. – Do dialogu o UFO wkradła się przerażająca nowa myśl: nie dało się wykluczyć, że są one nie tylko pozaziemskiego pochodzenia, ale też wrogo nastawione”.
Śledczy bez wahania uznali katastrofę za wypadek spowodowany nadgorliwością pilota, który tak naprawdę ścigał widoczną na niebie Wenus. Wielu jednak nie do przyjęcia wydawał się pomysł, że doświadczony lotnik mógłby stracić życie, bo pomylił gwiazdę z czymś innym. Jakiś czas później pewien astronom z Uniwersytetu Vanderbilta oświadczył, że w dniu tragedii, pomiędzy 16.30 a 16.45, widział przez lornetkę „balon w kształcie gruszki z olinowaniem i podczepionym koszem”, co przynajmniej pozornie uwiarygadniało historię o latającym obiekcie.
Źródło:
KOMENTARZE
W tym momencie nie ma komentrzy.