Wizerunek Michała Korybuta Wiśniowieckiego jest, łagodnie mówiąc, fatalny. Jeśli wierzyć przekazom, król był tchórzem, przedkładającym obżarstwo nad obowiązki.
19 czerwca 1669 roku zgromadzona na polu elekcyjnym na Woli pod Warszawą szlachta dokonała wyboru, który do historii miał przejść jako jeden z najbardziej niefortunnych w dziejach wolnej elekcji. Zadecydowano, że nowym królem po Janie Kazimierzu Wazie zostanie Michał Korybut Wiśniowiecki.
Wydawało się, że syn księcia Jeremiego Michała Wiśniowieckiego, legendarnego pogromcy powstań kozackich, wychowywany pod okiem królewicza (i biskupa) Karola Ferdynanda Wazy oraz na dworze królewskim, jest idealnym kandydatem na monarchę. Wprawdzie zubożały (jego rodzinne posiadłości były spustoszone grabieżami oraz częściowo zajęte przez Kozaków), ale świetnie wykształcony (mówił po łacinie, francusku, niemiecku, włosku, turecku i tatarsku), a na dodatek był „swój”. Przymknięto oko na fakt, że poza tym nie posiadał żadnych kwalifikacji do roli króla.
Jego kandydaturę przedstawiano jako „Polonus populatier Piastus” – w opozycji do kandydatów popieranych przez Habsburgów oraz stronnictwo francuskie (przeciwko Wiśniowieckiemu „startowali” Wieki Kondeusz, czyli książę Ludwik II z dynastii Burbonów, książę lotaryński Karol i książę neuburski Filip Wilhelm). Jak napisał Paweł Jasienica: „W jej [szlachty – przyp. red.] mniemaniu Rzeczpospolita została zabezpieczona przed intrygami cudzoziemców”.
Zero w monarszej purpurze
Cóż z tego, skoro nowy król nie cieszył się sympatią ani w Polsce, ani za granicą. Był małomówny, pobożny do granic dewocji, pozbawiony szczególnych ambicji oraz doświadczenia. Nieszczególnie atrakcyjna powierzchowność (niski wzrost, brak włosów maskowany peruką, wydatny nos oraz niezbyt męska figura) nie przysparzały mu adoratorek, więc dopiero po elekcji porzucił stan kawalerski – korona przydaje urody.
Władysław Konopczyński podsumował go: „Szkoda słów na jego bliższą charakterystykę. Dość powiedzieć, że Michał Korybut, wybrany wbrew własnej woli, jedynie ze względu na swą przeciętność i na pamięć ojca, Jeremiego, okazał się w purpurze monarszej zupełnym zerem, bezmyślnym samolubem, którego wyłączną troską było nie dać się zdetronizować. (…) mówił ośmiu językami, ale w żadnym z nich nie miał nic ciekawego do powiedzenia”.
Obżartuch na tronie
Na domiar złego bardziej od rządzenia interesowało go, by dobrze się zabawić, a przy tym nieźle sobie pojeść. W książce „Spowiedź szlachciców 1670. Szczera rozmowa z najgorszym królem Polski (tak, tym!)” Christopher Macht i Krzysztof Pyzia wkładają w usta monarchy niezbyt pochlebne dla niego samego słowa:
Jestem królem Polski. Nie będę ukrywał, że zostałem nim zupełnie przez przypadek. Właściwie to tę fuchę załatwił mi mój ojciec. Wiadomo, nepotyzm trzeba pielęgnować od małego. Jak widać, program „Rodzina na swoim” ma się dobrze. Może kiedyś opowiem o tym więcej. Na razie spieszę się na ważne spotkanie, z moją służbą. A konkretnie spieszę się na obiad (…).
Mam wiele pasji. Moja największa to jedzenie. Poza tym znam sporo języków, również obcych. (…) Ponadto lubię się powtarzać. No i kocham jeść. Wszystko. Prosiaki z jabłkiem, sarnina, wino, miód pitny, ogórki kiszone, pomarańcze, jednym słowem – wszystko. To świadoma polityka. Dzięki temu zapiszę się w historii jako Wielki Władca. Sami domyślcie się, dlaczego.
Czytaj też: Zabójczy poród, trucizna w winie, kiła i… przejedzenie. Na co umierały polskie królowe?
Nie taki król straszny, jak go malują
Faktycznie nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu posłało Michała Korybuta Wiśniowieckiego na tamten świat po zaledwie czterech latach na tronie. 10 listopada 1673 roku 33-letni monarcha, cierpiący na sporą nadwagę nagle zmarł, a jako przyczynę jego śmierci podawano otrucie (według najbardziej „łaskawej” wersji), pęknięcie wrzodów na żołądku w wyniku jedzenia niemytych owoców lub… zadławienie się kiszonym ogórkiem. Jednak, jak podkreśla prof. Mirosław Nagielski, wiele elementów czarnej legendy króla to plotki, pomówienia oraz zwyczajne kłamstwa powielane w pamfletach przez nieprzychylnych władcy tzw. malkontentów.
Michał Korybut może nie był wybitnym monarchą, ale zdawał sobie sprawę z zagrożeń, jakie czyhały na Rzeczpospolitą – sporo czasu spędził na studiach w Pradze, przebywał też na dworze w Wiedniu i Dreźnie. Wbrew temu, co o nim pisano, nie był też patentowanym leniem. Jak komentuje prof. Nagielski: „Poznańska badaczka prof. Ilona Czamańska, autorka monografii rodu Wiśniowieckich, dowiodła, że w czasie panowania Michała Korybuta niemal każde miasto otrzymało potwierdzenie wcześniejszych przywilejów. Kancelaria królewska działała sprawnie, a władca okazał się w tych sprawach skrupulatny”.
Także pod względem skłonności do zabawy i tendencji do strojenia się nie wyróżniał się jakoś szczególnie na tle innych XVII-wiecznych koronowanych głów. Rzeczywiście wodzem był raczej marnym (potężna waga utrudniała mu poruszanie się konno, więc do obozów wojskowych jeździł karetą), ale plotki o jego homoseksualizmie i impotencji okazały się mocno na wyrost. Jego żona, królowa Eleonora, co najmniej dwa razy zaszła w ciążę, lecz nie udało jej się urodzić żywego dziecka (co znów nie było w tamtych czasach takie niespotykane).
Czytaj też: Prawda o Jeremim Wiśniowieckim. Wybitny strateg czy… złodziej i świętokradca?
Oczerniony przez przeciwników
Większość oskarżeń wobec Michała Korybuta nie utrzymuje się wobec faktów. Ot, wrogowie usiłowali go oczernić – i zrobili to bardzo skutecznie, nawet jeśli niektóre z epitetów, jakimi obrzucali władcę, były absurdalne. Lecz choć trudno powiedzieć, iż Wiśniowiecki sprawdził się jako król (na dobrą sprawę nie miał nawet do tego okazji, bo zwyczajnie zasiadał na tronie za krótko), to mimo wszystko elekcja z czerwca 1669 roku nie była raczej „najgorsza w dziejach”. Prof. Nagielski podsumowuje:
Michał Korybut Wiśniowiecki na pewno nie był wybitnym władcą. Nie ma wątpliwości, że nie dorósł do roli, jaką los mu przydzielił. Ale też wiele jego działań ocenianych później jako błędy zostało wymuszonych przez ogromnie trudną sytuację. Kłody pod nogi rzucali mu malkontenci, a jeszcze musiał się mierzyć z niesprzyjającym otoczeniem międzynarodowym. Starał się jako władca, ale żeby skutecznie rządzić takim krajem jak Rzeczpospolita w drugiej połowie XVII w., musiałby mieć szerokie poparcie elity magnackiej, która jednak w większości była przeciw niemu.
Inspiracja:
Bibliografia:
- Paweł Jasienica, Rzeczpospolita Obojga Narodów. Calamitatis Regnom, Wydawnictwo MG 2024.
- Władysław Konopczyński, Dzieje Polski nowożytnej, Instytut Wydawniczy PAX 2003.
- Mirosław Maciorowski, Beata Maciejewska, Władcy Polski. Historia na nowo opowiedziana, Agora 2018.
KOMENTARZE (9)
W tekście jest chyba lekki błąd daty :) „…, to mimo wszystko elekcja z czerwca 1996 roku nie była raczej…”
Jeremi Wiśniowiecki nie był pogromcą powstań kozackich tylko przegranym. Jeszcze napiszcie że Polska wygrała jakąś wojnę
Do Polk – spadaj do siebie za wschodnią granicę. Jak by Polska nie była w stanie wygrać żadnej wojny to by jej dawno nie było. A pomimo że jesteśmy pomiędzy germanami a rusami to ciągle trwamy i ciągle istniejemy.
Na wschód na swoje, ah przepraszam! nie było czegoś takiego jak Ukr..na
Ekhm….choćby wojnę z Zakonem, ostatecznie Potop Szwedzki, z Turcją, z Bolszewikami? Może najpierw się poucz , potem głos zabieraj.
Jak się czyta i patrzy na portret to narzuca się podejrzenie, że mamy do czynienia z jakimś zespołem wad genetycznych. Najpewniej zbliżonym do zespołu Pradera i Willego przekazywanego w linii męskiej – niski wzrost, zniekształcenia twarzy, niepohamowany apetyt, skrajna nadwaga, szybka śmierć… No i z pewnym jednak ograniczeniami umysłowymi też mamy u króla Michała I, do czynienia. No cóż w Polsce mieliśmy stosunkowo niewiele tych „najwyżej” urodzonych, magnackich rodzin, stąd występowały nie tylko u Wiśniowieckich, często wady genetyczne wynikłe z chowu wsobnego, zawierania związków między bliskimi kuzynami…
Nie mogę doczekać się opowieści o “ułomniastych “ królach innych Narodów. Zacznijmy od zachodnich sąsiadów 😉
„nie cieszył się sympatią ani w Polsce, ani zagranicą” – Nie bardzo wiem na czym polega „cieszenie się zagranicą” – moze chodzi o czerpanie zadowolenia z podróży zagranicznych… W każdym razie proszę o informację czy powyzszy cytat pochodzi z polecanej książki, napisanej przez półanalfabetę, czy na szczęście tylko od pani Procner.
Rzeczywiście zacytowany powyżej w poście fragment książki, „nie powala z nóg”, „szału nie ma” i „… nie urywa” jednym zdaniem – by być „w poetyce” cytatu. Wygląda na totalną petryfikację uznanych stereotypów, szczególnie tych „z pietyzmem” upowszechnianych przez naszych zaborców, zwłaszcza otoczenie Katarzyny II.