Co ma wspólnego status społeczny z rozmiarem krowy? Całkiem dużo! Wystarczy spojrzeć na brytyjskie obrazy z XIX wieku. Wielu hodowców chciałoby mieć takie sztuki.
Nie dość, że nieproporcjonalnie gigantyczne, to jeszcze prostokątne. Tak w XIX wieku w Anglii przedstawiano na obrazach przede wszystkim krowy. Z kolei np. świnie były nieprawdopodobnie wręcz wielkie, ale bardziej owalne. W jakim celu tworzono tę absurdalną sztukę? Czy był to element jakiegoś kultu? Wyjaśnienie jest zdecydowanie bardziej prozaiczne. W dużym skrócie: malowano je „dla szpanu”.
Tego typu obrazy można było odnaleźć w posiadłościach ówczesnych farmerów – tych z dużymi, bogatymi gospodarstwami, którzy chcieli je widzieć jeszcze większymi. Jedną z form chwalenia się swoim statusem, majątkiem i zdolnościami w zakresie hodowli było portretowanie zwierząt gospodarczych, takich jak krowy, świnie czy owce. Ale czemu ograniczać się jedynie do stanu faktycznego? Wszak rzeczywistość można było nieco pod podkoloryzować albo… powiększyć.
Jak cię malują, za tyle sprzedasz
Temu właśnie służyć miało to „zmutowane” bydło na obrazach, na których krowy stawały się gigantycznymi prostokątami, świnie – „napompowanymi piłkami do futbolu amerykańskiego”, a owce bezceremonialnie rozciągniętymi owalami. I tylko ich nogi były zaskakująco i nieproporcjonalnie wręcz „szczupłe”. Te nietypowe „portrety” służyły za wiszącą reklamę rzekomych wybitnych zdolności właściciela posesji w kwestii hodowli zwierząt. Ilustracje wykonywane na potrzeby komercyjne zawierały m.in. wymiary zwierząt (chyba jednak rzeczywiste?) oraz peany na cześć wysiłków, jakie poczynił ich hodowca.
Nierzadko na obrazach pojawiał się i sam hodowca. Bynajmniej nie jako wiejski farmer, ale dostojny, elegancki pan w schludnym ubraniu i cylindrze. W końcu gospodarz o takich sukcesach musiał się odpowiednio prezentować. Jak go widzą, tak go piszą. I tyle płacą za jego żywy inwentarz.
Taką promocję samych siebie szlachetnie urodzeni farmerzy uzasadniali względami… patriotycznymi. I tylko krytycy sztuki kręcili nosem, określając takie malarstwo w najlepszym przypadku rustykalnym, a w nieco gorszym – naiwnym. Co ciekawe, „moda” ta kompletnie nie dotyczyła koni. Ale nic dziwnego. Konie hodowano przecież m.in. z myślą o wyścigach. A zatem musiały być, owszem, umięśnione, lecz także smukłe. Sportretowanie ich w powyższy sposób naraziłoby więc jedynie gospodarza na śmieszność.
„Ulepszanie” – czytaj znęcanie się – nad zwierzętami?
Takie przedstawienia zwierząt hodowlanych nie były jednak całkowicie wytworem fantazji malarzy. W tamtym czasie farmerzy lubili eksperymentować nie tylko z selektywną hodowlą w celu uzyskania jak największych „sztuk”, ale i najróżniejszymi metodami karmienia zwierząt. Patrząc na obrazy, chciałoby się powiedzieć: „chyba przekarmiania?”. Cóż, nie brak było w XIX wieku „ulepszaczy”, którzy posuwali się do wprowadzania naprawdę kuriozalnych składników do diety swojego inwentarza. Wśród nich był nawet mąż królowej Wiktorii książę Albert! Oczywiście również chwalił się swoimi „dziełami”.
Na czym polegało owo „ulepszanie”? Przedstawiciele tej „profesji” szczególnie upodobali sobie właśnie krowy. Tuż przed zarżnięciem karmiono je (a raczej tuczono) rzepą czy makuchami. Ostatecznie większa masa = większa kasa. I taką rolę również spełniały omawiane tutaj obrazy.
Ale i żywe zwierzęta, które żyły w tamtych czasach, same stawały się taką reklamą. Weźmy pewnego byka, który w 1802 roku „zamieszkiwał” w Londynie, lecz stał się na tyle sławny, że zapewniono mu nawet tournée po Anglii i Szkocji w specjalnie dla niego skonstruowanym wagonie. Bo i unieść musiał on co niemiara. Zwierzę ważyło bowiem aż ok. 3000 funtów (niemal półtorej tony)!
Czytaj też: Grzeszna, święta i… włochata! Czemu Marię Magdalenę malowano z włosami na całym ciele?
Potrzeba matką… tuczenia
Rzeczywiście hodowano wtedy zwierzęta większe, niż kiedykolwiek wcześniej. Ale jednocześnie stwarzało to warunki dla nieuczciwej konkurencji. Bo co mogli na to poradzić „zwykli” hodowcy? Nie mieli przecież szans z przerośniętymi monstrami. Zresztą nawet artykuły w gazetach ostrzegały ich: „nie konkurujcie z przetuczonymi krowami, bo zbankrutujecie!”.
Takie tuczenie zwierząt miało jednak – z perspektywy ówczesnych Anglików – pewne uzasadnienie. Otóż populacja Anglii rosła jak na drożdżach. Trzeba było tych wszystkich ludzi jakoś wyżywić. Do tego dochodziły liczne prowadzone przez Wielką Brytanię wojny i głodni żołnierze… Nic dziwnego, że w zasadzie proces „ulepszania” zaczął się jeszcze w wieku XVIII. Od roku 1710 do 1795 przeciętna waga brytyjskiej krowy zwiększyła się aż o 1/3!
Obecnie tego typu obrazy raczej nie wzbudziłyby aż takiego zainteresowania i podziwu. Ale to nie znaczy, że o tamtych czasach kompletnie zapomniano. Zdarza się, że brytyjskie puby nazywane są imionami słynnych gigantycznych krów: „The Craven Heifer” czy „The Durham Ox.”
Bibliografia
- A. Ewbank, In 19th-Century Britain, The Hottest Status Symbol Was a Painting of Your Cow, www.atlasobscura.com, dostęp: 04.09.2024.
- C. Lloyd, Shorthorn superstars: How the famous Durham Ox took the nation by storm, www.darlingtonandstocktontimes.co.uk, dostęp: 04.09.2024.
- The Rectangular Cows: Geometric Livestock Depicted in 19th-Century British Paintings, rarehistoricalphotos.com, dostęp: 04.09.2024.
- M. Tresadern, The rectangular cows of Art UK, artuk.org, 04.09.2024.
KOMENTARZE (2)
No i Anglicy, podobnie jak inni znani hodowcy krów mięsnych Francuzi, mieli dostęp poprzez swe kolonie do wielkiego banku genów, żeby tylko przecież wspomnieć indyjskie Zebu – czyli święte krowy! Także sprowadzali bydło europejskie zwłaszcza włoskie, czasami wysokie w kłębie nawet na ponad 2 m (!), starożytnej rasy Chianina. Zresztą obecnie włoskie rasy bydła mięsnego ogromnych rozmiarów są bardzo znane i rozpowszechnione ze słynną Piemontese, która jeszcze nie jest tak ogromna, jak krzyżówki między włoskimi rasami, dające buhaje nawet ważące ponad 2 tony! A te właśnie krzyżowanie w XIX wieku zaczęli pierwsi wprowadzać Brytyjczycy wykorzystując wybujałość mieszańców – efekt heterozji, do osiągania zwiększania szybkości i wielkości przyrostów.
Zastanawiam się, co oznacza ostatnie zdanie, hmmm…