„Barbarzyńcy” z Brytanii w I wieku rzekomo zaakceptowali panowanie Rzymu, ale nie zamierzali ułatwiać życia Rzymianom, zmuszając ich do walki o honor imperium.
Weterani ustawili się zgodnie z rozkazem, powłócząc nogami. Macro zdawał sobie sprawę, że to ich ostatni zryw tego dnia. Byli wykończeni, ale czekała ich walka na śmierć i życie, której wynik zależał od tego, czy zdołają wykrzesać z siebie resztki tego, co im zaszczepiono przez lata służby w legionach. Spojrzawszy za siebie, zobaczył, że druga grupa Trynowantów właśnie wychynęła zza pa górka niecały kilometr dalej. – Tarcze w górę! – zagrzmiał dowódca. Macro cofnął się do pierwszego szeregu, poprawiając ułożenie dłoni na uchwycie tarczy i rękojeści miecza. Ramirus odczekał moment i rzucił: – Na moją komendę… Naprzód marsz!
Pierwszy szereg drgnął i ruszył miarowo, kierując się na środek barykady. Pozostałe cztery rzędy kolejno podążyły za nim w równych odstępach, by uniknąć ścisku. Każdy weteran w jednej ręce trzymał uniesioną tarczę, w drugiej miecz przy biodrze wycelowany sztychem w nieprzyjaciela. Z ich strony słychać było jedynie miękki chrzęst śniegu pod stopami i ciężki oddech tych najbardziej zmęczonych.
Pod ostrzałem
Zbliżając się do zwężenia drogi między bagnem a zagajnikiem, musieli jeszcze bardziej zewrzeć szyk, by się zmieścić w przesmyku. Nagle w powietrzu zamajaczył ciemny, podłużny kształt, nadlatując ze świstem od strony barykady; zaraz po nim kolejny. – Strzały! – zawołał ostrzegawczo Macro. Nie zwalniając kroku, weterani unieśli tarcze jeszcze wyżej i na chylili je ku sobie. Pierwsze strzały nie doszły celu. Chwilę później jedna z trzaskiem uderzyła w żelazne umbo, co sygnalizowało, że weszli w skuteczny zasięg łuków. Kolejne nadlatywały teraz jedna po drugiej, łomocząc o tarcze.
Gdy formacja zbliżyła się do barykady na dwadzieścia pięć kroków, mignął oszczep. Zakreślił w powietrzu płaski łuk i huknął w dolną część tarczy weterana na prawo od Macro, dziurawiąc ją na wylot. Ten błyskawicznie odrąbał smukłe drzewce, następnie głowicą miecza wybił na zewnątrz sterczący grot. Byli już na tyle blisko, że Macro widział dzikie grymasy na twarzach wojowników czekających na nich za barykadą. Powietrze rozbrzmiewało ich wyzwiskami i bojowymi okrzykami.
Ramirus zaczął miarowo uderzać mieczem o rant tarczy w rytm tempa ich marszu. Macro podchwycił to, a pozostali weterani szybko im zawtórowali. Głośny, metaliczny szczęk narastał, aż zaczął zagłuszać jazgot czyniony przez Trynowantów. Ten odgłos, w połączeniu z widokiem zbliżającego się muru tarcz, zdeprymował niektórych tubylców. Przestali pokrzykiwać i nerwowo obserwowali Rzymian. Nagle gdzieś z tyłu formacji rozległ się krzyk jednego z rannych trafionego w pierś oszczepem. Grot przeszył go na wylot, uderzając na wysokości obojczyka i wychodząc poniżej karku. Ugodzony weteran zatoczył się w bok i padł na kolana, usiłując złapać oddech. Z jego gardła wydobywał się bulgot świadczący o tym, że dławi się własną krwią.
Początek walki
Chwilę później Trynowanci zużyli zapas strzał i oszczepów i grad pocisków ustał. Z odległości dziesięciu kroków dało się zauważyć, jak licha była przegradzająca trakt konstrukcja, którą wróg zmontował w pośpiechu. – Schowaj miecz, Macro. Będziemy musieli to rozebrać.
Zasłaniając się tarczami, obaj oficerowie spróbowali rozsunąć na boki pnie i kolczaste chaszcze. Ciosy włóczniami, którymi nieprzyjaciel próbował ich ugodzić ponad barykadą, parowali weterani po obu stronach. Przewagę mieli Trynowanci, ponieważ rzymskie miecze były za krótkie, by ich sięgnąć. Weterani stojący dalej z tyłu czekali w gotowości, by uzupełnić ewentualne straty w pierwszym szeregu. Macro i Ramirus zdołali wyszarpnąć z barykady pierwszą kłodę powalonej jodły. Odciągnęli ją na bok i zaczęli siłować się z następną, stękając z wysiłku i klnąc pod nosem. Ramirus zerknął na Macro. – To zajmuje za dużo czasu. Musimy ich oskrzydlić.
– Z lewa czy z prawa? Ramirus zerknął w stronę mokradła. – Nie wiem, czy lód wytrzyma. Macro kiwnął głową. – No to z prawej. Wezmę dziesięciu ludzi. – Pospiesz się. Ostatnia uwaga była zbędna, ale Macro wiedział, że świadczyła jedynie o tym, jak bardzo Ramirus czuł się odpowiedzialny za swoich podwładnych. Cofnął się i zawołał do tych z tyłu formacji: – Zajdziemy ich od prawej, chłopaki. Do mnie!
Wszedł między drzewa, wpadając w gąszcz janowca i jeżyn. Zaczął wyrąbywać mieczem krzewy i deptać je, starając się nie zważać na kolce i ciernie szarpiące go za ubranie i raniące odkrytą skórę. Podążający za nim weterani przyłączyli się po obu stronach. Przebili się nie dalej jak trzy metry w głąb chaszczy, gdy nieprzyjaciel przejrzał ich zamiary. Przywódca Trynowantów cofnął się i wykrzyknął rozkaz, po którym kilku jego ludzi zaczęło przedzierać się przez zarośla w kierunku Rzymian.
– Cholerni durnie! – prychnął Macro. – Czy oni nie widzą, że odwalają robotę za nas? Jeśli chcą z nami powalczyć, to cała przyjemność po naszej stronie. Zgadza się, chłopaki? – Odpowiedzieli mu bojowymi okrzykami, zawzięcie torując sobie drogę. Macro kilkoma zamaszystymi ciosami ściął, następnie przydeptał ostatni kolczasty kłąb oddzielający go od wroga. Zdecydowanym krokiem wszedł w powstałą wyrwę, gotów zmierzyć się z pierwszym tubylcem, który zdecyduje się przetestować jego odwagę. Chętnych nie brakowało. Natychmiast rzucili się ku niemu dwaj uzbrojeni w to pory i puklerze.
Czytaj też: Czysta groza i zapowiedź rychłej śmierci. Najprzeraźliwsze okrzyki wojenne w historii
Z nienawistną furią
Raptem za ich plecami rozległ się ryk przywodzący na myśl rozjuszone zwierzę. Wielki muskularny mężczyzna w lekkim płaszczu i skórzanych nogawicach odepchnął obu na bok. W prawej ręce dzierżył długi miecz o rękojeści wykutej na kształt ludzkiej postaci z rozwartymi szeroko ramionami i nogami. Ciemne włosy miał splecione w dwa warkocze, a trzeci kiełzał bujną brodę. Jego oczy lśniły nienawistną furią. Na widok rzymskiego oficera wyszczerzył zęby i ponownie zaryczał. Macro odruchowo przyjął bardziej sprężystą postawę. Ugiął lekko nogi w kolanach, by lepiej balansować ciężarem ciała, a prawe ramię odsunął nieco od torsu, szykując się do wyprowadzenia szybkiego ciosu mieczem.
Wojownik ruszył nań bez wahania, wysokimi butami z grubej skóry depcząc kolczaste kłębowisko pod stopami chrupiące pod ciężarem jego masywnego ciała. Zamachnął się i ciął mieczem z lewa na prawo na wysokości karku. Długa klinga mignęła w powietrzu lśniącym łukiem. Mimo gwałtowności ataku Macro odparł go bez trudu. Zasłonił się tarczą, nachylając ją pod takim kątem, by odbić cios. W chwili, gdy usłyszał łomot rykoszetującego ostrza, pchnął mieczem na wyczucie, mierząc tam, gdzie powinien znajdować się tors przeciwnika.
Poczuł, że sztych w coś trafił, ale wojownik już się cofał, biorąc zamach do kolejnego ciosu. Tylko powierzchowna rana, pomyślał Macro, klnąc pod nosem, zaskoczony zwinnością walczącego z nim wielkoluda. Ten ponownie zakręcił nad głową długim mieczem i siekł nim na odlew, tym razem na skos. Reakcje Macro były odrobinę wolniejsze niż jego przeciwnika, dlatego nie było czasu na bardziej wyrafinowane manewrowanie tarczą, którą zdążył jedynie wysunąć przed siebie, by zasłonić się przed ciosem.
Czytaj też: Zabójcze maszyny do podbojów. Jak byli uzbrojeni rzymscy legioniści?
Śmiertelna rana
Miecz wojownika z przeraźliwym trzaskiem rozłupał rant, grzęznąc w tarczy na głębokość kilkunastu centymetrów. Sztych prawie zetknął się ze szczytem hełmu – wbił się tak głęboko, że Macro poczuł muśnięcie powietrza na nasadzie nosa. Fortuna ocaliła go, zatrzymując ostrze tuż przed jego twarzą. Teraz inicjatywa należała do niego. Zanim wojownik zdołał oswobodzić zakleszczoną klingę, Macro szarpnął tarczą w bok, omal nie wyrywając miecza z dłoni przeciwnika. Ten parsknął wściekle, trzymając kurczowo rękojeść. To był jego błąd.
Zaparł się tak, że nie zareagował w porę, gdy Macro raptownym wykrokiem skrócił dystans i dźgnął go w szyję. Ostrze wniknęło głęboko w miękką tkankę poniżej podbródka, rozrywając znajdujące się tam naczynia krwionośne. Macro poczuł w dłoni lekki wstrząs, gdy sztych uderzył w podstawę czaszki. Wykręcił ostrzem w obie strony i gdy szarpnął je do siebie, z ziejącej rany bluznęła krew. Wojownik przez krótką chwilę wydawał się niewzruszony śmiertelną raną. Zrobił krok w prawo, by odzyskać równowagę i ponowić atak. Dopiero gdy spróbował wznieść kolejny bojowy okrzyk i zakrztusił się krwią, zdał sobie sprawę, że umiera. Wściekłość na jego twarzy natychmiast ustąpiła bezgranicznemu zdumieniu.
Nawet konający potrafili zabić i Macro nie zamierzał być jednym z tych, którzy przekonali się o tym na własnej skórze. Huknął wojownika tarczą w pierś, obalając go na wznak w kłębowisko zdeptanych chaszczy. Schował swój miecz i sięgnął po ten, który upuścił jego dogorywający przeciwnik. Broń wojownika była cięższa i mniej poręczna niż gladius, ale teraz okazała się bardziej przydatna. Paroma zamaszystymi cięciami poszerzył lukę w jeżynowych zaroślach. Dwaj Trynowanci, których wcześniej zepchnął na bok ich rosły pobratymiec, patrzyli ze zgrozą na Rzymianina, który pokonał jednego z najlepszych wojowników ich plemienia. Macro wymierzył w nich miecz i ryknął: – Z drogi, śmierdziele, ale już!
Czytaj też: Ta klęska zatrzymała zwycięski pochód rzymskiego imperium. Jak do tego doszło?
Odwet za grad strzał i oszczepów
Natychmiast się cofnęli, nie odrywając odeń wzroku. Wtem odwrócili się i nie bacząc na szarpiące ich kolce wystających pędów, pierzchli w popłochu. Macro łypnął na stojących dalej Trynowantów, ale żaden nie wydawał się chętny podjąć wyzwania. Skinął ręką przed siebie i zawołał do prących w ślad za nim weteranów: – Naprzód, chłopaki. Wyrżnijcie resztę tych chaszczy i barykada jest nasza.
Weterani wykonali rozkaz ze zdwojoną energią i entuzjazmem, powiększając wyrwę w gęstwie i odpierając ataki co odważniejszych Trynowantów, którzy jeszcze próbowali nękać ich z doskoku. Macro cofnął się na moment, by ocenić postępy. Wykarczowali przejście szerokie na trzy metry, na końcu którego, za ostatnimi krzakami, majaczyła barykada. – Ramirusie! – zawołał. – Prawie się przebiliśmy!
W odpowiedzi usłyszał głos prefekta rozkazującego tylnym szeregom podążyć obejściem przez zagajnik, a potem dudniący tupot stóp między drzewami i chrzęst deptanej plątaniny pędów. Wrócił na czoło natarcia z flanki i gdy przedarli się na tyły barykady, zobaczył, że kilku Trynowantów ucieka na ich widok. Część wojowników stawiła opór, zderzając się z furią weteranów pałających żądzą odwetu za grad strzał i oszczepów, który musieli znosić przez wiele godzin. Kolejni Rzymianie, wybiegając spomiędzy drzew i zarośli na drogę za barykadą, ochoczo włączali się do walki. Ich przeciwnicy nagle zdali sobie sprawę, że teraz mają do wyboru zginąć albo ryzykować odwrót przez zamarznięte mokradło.
Macro właśnie obalił na ziemię przeciwnika, który zamierzył się na niego toporem, gdy zobaczył, że pierwszy z Trynowantów przedziera się przez sitowie na poboczu i wbiega na pokrytą śniegiem taflę lodu. Kolejni pospieszyli jego śladem, nie zważając na swojego przywódcę, który krzykiem próbował ich powstrzymać. Tymczasem Ramirus i pozostali przy nim weterani zdołali zrobić wąską wyrwę w barykadzie, przez którą wnikali teraz pojedynczo na drugą stronę, przechylając szalę zwycięstwa na stronę Rzymian.
„Wykończyć ich!”
Zapadał zmierzch i słońce było już na tyle nisko, że drzewa rzucały długie cienie. Atakowani z dwóch stron Trynowanci stopniowo się rozpierzchali, aż tych wciąż stawiających opór, skupionych wokół swojego przywódcy, zostało nie więcej niż dwudziestu. – Wykończyć ich! – zawołał Ramirus, przekrzykując łomot tarcz i szczęk broni. – Szybko!
Macro spojrzał ponad barykadą i zobaczył drugą grupę Trynowantów biegnących drogą na odsiecz swoim współplemieńcom. Teraz, gdy wydostał się na otwartą przestrzeń, nie potrzebował już zdobycznego ciężkiego miecza. Cisnął go jak najdalej w gąszcz jeżyn, by nie wpadł z powrotem w ręce wroga, dobył gladiusa i zaczął się przebijać w kierunku przywódcy. Wojownik, który zastąpił mu drogę, dzierżył dużą okrągłą tarczę i długą myśliwską włócznię o szerokim grocie. Chwyciwszy drzewce od góry, dźgał nią raz za razem przed siebie, trzymając przeciwnika na dystans. Macro parował ciosy tarczą, czekając na okazję, by go sięgnąć gladiusem. Wokół niego coraz więcej Rzymian włączało się do walki, spychając nieprzyjaciela w stronę skutego lodem bagna. W końcu także pozostałym Trynowantom puściły nerwy.
Na polu bitwy takie załamanie w szeregach przegrywających rozprzestrzenia się w zastraszającym tempie. Nagle wszyscy jak na komendę się rozbiegli. Przeciwnik Macro jeszcze raz niezdarnie dźgnął w jego tarczę, upuścił włócznię i rzucił się do ucieczki. Ich przywódca nie ustąpił do samego końca, zaciskając zęby w gorzkiej bezsilności. Trzech weteranów rzuciło się nań jednocześnie. Zdołał sparować pierwszy cios, ale uderzenie tarczą w bark wytrąciło go z równowagi. Zatoczył się w bok, prosto pod miecz Rzymianina atakującego z drugiej strony. Teraz wszyscy trzej napastnicy dźgali go z furią po całym ciele i twarzy. Padł na kolana i uniósł ramiona, daremnie usiłując osłonić głowę. W mgnieniu oka było po wszystkim.
Źródło:
Tekst stanowi fragment książki Simona Scarrowa „Honor Rzymu”, 20. tomu bestsellerowego cyklu rzymskiego „Orły Imperium” (Książnica 2024)
KOMENTARZE (1)
Och, jakież to wszystko „niepoprawne politycznie”/PC!
I co na to XVIII wiek?!
Real Life and Politik