Jan Matejko namalował wiele obrazów. Wśród nich jeden nosi tajemniczy tytuł: „Wyjście żaków z Krakowa w roku 1549”. Co takiego się wtedy stało?
Był wieczór 14 maja 1459 roku. Z bursy nieopodal kościoła Wszystkich Świętych, dzisiaj już nieistniejącego, wybiegła gromada uczniów szkoły parafialnej oraz Akademii Krakowskiej. Udali się w kierunku cmentarza. Nagle dostrzegli dwie młode kobiety: gamratki Juliannę i jej koleżankę Reginę Strzelimusównę. Ponoć nie cieszyły się zbyt dobrą opinią. Żacy zaczęli w niewybredny sposób docinać obu paniom. Nie poprzestali jednak na tym. Dostało się bowiem również i księdzu proboszczowi, z którym powiązano kobiety. Był nim wtedy Andrzej Czarnkowski.
Szczególnie Julianna poczuła się urażona – przede wszystkim zniewagami wypowiedzianymi pod adresem księdza. Pobiegła więc na plebanię, by o wszystkim szczegółowo opowiedzieć służbie proboszcza. Ta zniewaga krwi wymagała. Słudzy Czarnkowskiego z bronią w rękach ruszyli w kierunku cmentarza, by dorwać uczniaków i sprawić im lanie. Wybuchła awantura. Żacy w końcu zdecydowali się strategicznie wycofać do bursy. To bynajmniej nie powstrzymało ludzi proboszcza. Tak opisał dalsze wydarzenia Antoni Karbowiak:
wtargnęli, goniąc za uciekającymi do szkoły, kaleczyli ich w sposób okrutny, jednych, gdy się chowali, gdzie mogli, innych śpiących w łóżkach swych, wymierzali plagi do krwi wszystkim, zarówno winnym jak niewinnym. Kilku zadali ciężkie rany, a zamordowali jednego, który się był ukrył na piecu, młodziuchnego jeszcze Jerzego, syna Jana z Pienian w dyecezyi wileńskiej. I jak się można było spodziewać sprawa ta miała dalsze, poważne reperkusje.
Królewska sprawiedliwość
Następnego ranka w Krakowie zawrzało. Wśród żaków wiadomość rozniosła się lotem błyskawicy. Wielu z nich – a łącznie studiowało ich wtedy nawet ok. 7000 – zebrało się w jednym miejscu. W przekonaniu, że winnym morderstwa jest sam proboszcz Czarnkowski, uradzili, iż udadzą się z tą sprawą do Zygmunta Augusta i oficjalnie wniosą skargę. Jednak król – zniesmaczony zachowaniem studentów, którzy aż nazbyt ochoczo domagali się audiencji – postanowił… w ogóle ich nie przyjąć. Na dodatek podkanclerzy Mikołaj Grabia wygarnął im, że obrażają majestat monarchy.
Oczywiście nie uspokoiło to sytuacji. Wręcz przeciwnie. Żacy przeszli z ciałem zamordowanego kolegi po ulicach Krakowa, zahaczając o rynek. W końcu zdecydowali się go pochować. Gdy już spoczął na cmentarzu przy kościele św. Ducha, ponownie ruszyli w miasto. Tym razem swe kroki skierowali do ówczesnego rektora Uniwersytetu, którym był wtedy ksiądz kanonik Mikołaj Prokopiades z Szadka. Domagali się, by władze uczelni wsparły ich w domaganiu się sprawiedliwości.
Rektor zwołał naradę w tej sprawie. Wówczas jednak do akcji wkroczył – zapewne pomiarkowawszy, że sytuacja jest poważniejsza, niż sądził – również Zygmunt August. Zdecydował się zawezwać przedstawicieli studentów na Wawel. Podczas posłuchania, w trakcie którego w imieniu żaków przemawiał bakałarz Mikołaj Odachowski, był obecny także „oskarżony”, czyli ksiądz Andrzej Czarnkowski.
Proboszcza pod sąd!
Monarcha postanowił dokładnie zbadać sprawę. Nakazał biskupowi Samuelowi Maciejewskiemu wytoczyć proces Czarnkowskiemu. Ten jednak twierdził, że ma alibi. Oto bowiem w czasie, kiedy doszło do zabójstwa, gościł na obiedzie u innego księdza, Jana Schillinga. Przebywał u niego ze swoim sługą Pawłem Boruszem. Na wieczerzy obecny był również królewski dworzanin Wojciech Czarnkowski. Trzeba było przeprowadzić śledztwo. Świadkowie zostali przesłuchani w ratuszu, a 18 maja odbyła się rozprawa przed sądem biskupim.
Oskarżycielami ze strony studentów byli wspomniany już Mikołaj Odachowski oraz Jan Grzebski. Być może nabrali przekonania, że proboszcz jednak jest niewinny, ponieważ sami wnioskowali o to, by kolejną rozprawę odroczyć do 22 maja. Jednocześnie zaczęli domagać się znalezienia i ukarania rzeczywistych sprawców zbrodni. Mimo to proces nadal toczył się swoim rytmem. Ale w całej sprawie miało dojść do jeszcze jednego trzęsienia ziemi…
Kat przelał czarę goryczy
Był 26 maja. Tym razem to Andrzej Czarnkowski został napadnięty przez uczniów szkoły parafialnej, którzy dopuścili się względem niego zarówno znieważenia słownego, jak i napaści czynnej. Jeden ze sprawców został aresztowany i uwięziony. Na torturach przyznał, że młodych ludzi do ataku na proboszcza podburzyli niezadowoleni z przebiegu procesu studenci.
Dzięki swojej „szczerości” opuścił karcer miejski. Od razu spotkał się z kolegami studentami. Ich oburzenie na metody przesłuchania było ogromne. Znowu krew w nich zawrzała, stanowiło to bowiem jawne pogwałcenie należnych im praw. Tym razem jednak żacy nie zamierzali udawać się do nikogo na skargę i wytaczać procesów. Postanowili po prostu opuścić miasto. Zadecydowano o tym na wiecu w dniu 30 maja. Przy okazji ogłoszono, że nie będzie już chóralnych śpiewów z ich udziałem w jakimkolwiek krakowskim kościele.
Czytaj też: Erotoman i entuzjasta czarnej magii. Czy ten polski król był wyznawcą szatana?
To jest już koniec, możemy iść
Termin opuszczenia Krakowa wyznaczono na 4 czerwca, ale już pierwszego część żaków ruszyła w drogę. Na wieść o tym ponownie działać zaczął Zygmunt August. Trzeciego czerwca zatrzymano służbę księdza Czarnkowskiego oraz najbardziej zadziornych żaków, którzy wszczęli awanturę, ale szybko wszyscy aresztowani odzyskali wolność. Jednocześnie monarcha wezwał młodzież do kościoła Franciszkanów, by wysłuchała słów niezwykle cenionych postaci. Do studentów zwrócił się z płomienną przemową m.in. kasztelan Jan Tarnowski. Jego przesłanie, łączące napomnienie z pochwałami, było oczywiste: nie przerywajcie studiów! I gdyby na jego słowach się skończyło, być może na tym zakończyłaby się i cała awantura.
Niestety, przemówić się zdecydował również biskup Maciejowski. A jego słowa już się braci studenckiej nie spodobały… Wzburzeni żacy opuścili mury kościoła. Wznosząc okrzyki oburzenia, najwyraźniej szykowali się już do wymarszu kolejnego dnia. Zygmunt August próbował ich jeszcze po raz ostatni zawrócić, wysyłając za nimi swojego wysłannika, lecz niewielu usłuchało jego wezwania. Jak opisał Jan Kocznur:
We wtorek dnia 4 czerwca już wczesnym rankiem zaroiły się ulice Krakowa od gotowych do drogi scholarzów. Towarzyszyły im tłumy mieszczan, krewnych lufo znajomych. Żegnano się, płacząc rzewnie. Przynoszono młodzieży ze wszystkich stron pożywienie na drogę, przychodzili z nią mieszczanie i szlachta, poważni mężowie i sędziwe matrony, krewni i znajomi.
Uniewinnienie i matkobójstwo
Masowy exodus studentów z Krakowa bynajmniej nie przerwał procesu proboszcza Czarnkowskiego. Dwunastego czerwca obrona wnioskowała o dopuszczenie zeznań świadków, którzy twierdzili, że w tym czasie ksiądz przebywał w wizytą u Jana Schillinga. Po części dzięki temu 13 września 1549 roku wydany został wyrok: Czarnkowski jest niewinny, aczkolwiek musi to dodatkowo przysiąc. Obrońcy wnieśli od tego – wydawałoby się – detalu apelację. Sprawa zatem toczyła się dalej. Dopiero 22 września 1550 roku proboszcz został uniewinniony bez żadnego „ale”, co ogłosił sam arcybiskup gnieźnieński.
Szokujące są natomiast dalsze losy dwóch kobiet, które stały się „praprzyczyną” tych wydarzeń. Otóż matce Reginy bardzo nie podobało się to, w jaki sposób prowadziła się jej córka. Córka nie miała pomysłu, co z tym zrobić. A przynajmniej do momentu, kiedy „doradziła” jej Julianna. Rada koleżanki była prosta: zamorduj swoją matkę. I, o zgrozo, dokładnie tak Regina postąpiła. Zbrodnia wyszła na jaw, a sąd nie okazał się dla kobiet łaskawy. Juliannę szarpano kleszczami, następnie zaś obie winowajczynie zaszyto w skórzanych workach i wrzucono do Wisły. Za śmierć studenta Jerzego nikt ostatecznie nie odpowiedział.
Bibliografia:
- W. Łuszczkiewicz, Wieś Mogiła przy Krakowie, jej klasztor cysterski – kościółek farny i kopiec Wandy, Kraków 1899.
- J. Kocznur, Proces księdza Czarnkowskiego, „Palestra”, nr 9/1960.
- E. Rzanna-Szczepaniak, Metoda realizmu socjalistycznego w operze Bunt żaków Tadeusza Szeligowskiego, zeszyt XIII/2018.
- J. Wilkosz, „Wyjście żaków z Krakowa w roku 1549” – uwagi na marginesie dzieła Jana Matejki, „Opuscula Musealia”, nr 23/2015.
Polecamy video: Józef Struś. Polski lekarz, do którego w kolejkach ustawiała się cała szesnastowieczna Europa.
KOMENTARZE (2)
Ps. Wówczas to byłoby szkoda a… dzisiaj…?!
„Skończyłem UJ… prawie” /GH/
W czym ten problem ? Przecież to studenci swoimi wyzwiskami pod adresem kobiet ( prawdziwi „dżentelmeni” ) zaczęli cała awanturę. Owszem skazani powinni zostać mordercy studenta oraz sprawcy pobić innych studentów. Ale patrząc z perspektywy to wśród studentów również nie brakowało kryminalistów i typów spod ciemnej gwiazdy. Sami studenci tez nie byli zbyt inteligentni bo zamiast oskarżać księdza który miał alibi powinni zrobić porządek z jefgo służba która była odpowiedzialna za zabójstwo i pobicia.