Filipa VI można nazwać francuskim Janem Olbrachtem. W czasie bitwy pod Crécy zginęło ok. 1/3 francuskiej szlachty. Triumf Anglikom zapewniły długie łuki.
Przyczyną angielskiej inwazji na północ Francji w połowie XIV wieku była… ambicja. W roku 1328 zmarł król Francji Karol IV Piękny. Jego siostrzeniec Edward III, ówczesny władca Anglii, a jednocześnie książę Gujenny i hrabia Ponthieu, zwietrzył dla siebie szansę. Wystąpił z roszczeniem do francuskiego tronu. Tu jednak pojawił się problem: prawo salickie. Żadnego dziedziczenia po kądzieli (Edward był synem Izabeli). Francuskie Stany Generalne wybrały więc na króla Filipa VI Walezjusza.
Edward III wydawał się z tym nawet pogodzony i zapewne całego zamieszania, które przeszło do historii jako wojna stuletnia, dałoby się uniknąć, ale Filip VI… przesadził. W 1337 roku stwierdził bowiem, że konfiskuje Gujennę. Tego już było za wiele. Edward III dogadał się z Flamandami i zajął wyspę Cadzand po bitwie, w której po raz pierwszy francuskie kusze miały okazję przegrać z angielskimi łukami. Można było zacząć myśleć o inwazji na Francję. Pierwsze podejścia z lat 1339 i 1340 nie przyniosły jednak rezultatu. I to pomimo m.in. zwycięskiej bitwy morskiej pod Sluys z 1340 roku.
Ale Anglicy przez kolejne lata lepiej się przygotowali. Wraz z najstarszym synem Edwardem, przyszłym Czarnym Księciem i następcą tronu, w 1346 roku Edward III uderzył ponownie, lądując w pobliżu Cherbourga. Łupem Anglików padła Normandia. Zdobyte zostało Caen. Z odsieczą ruszyła wielka armia pod dowództwem Filipa VI. Do jej spotkania z siłami angielskimi dojść miało na terenie Ponthieu, niedaleko Crécy. Anglicy przekroczyli wezbraną Sommę i oczekiwali na Francuzów.
Teoretycznie bez szans
Jeżeli patrzeć wyłącznie na statystyki, to stosunkowo niewielkie „siły ekspedycyjne” Edwarda III nie powinny mieć szans z parokrotnie większą armią Filipa VI. Ale diabeł tkwi w szczegółach. Faktem jest, że Edward III dysponował zaledwie kilkunastoma tysiącami żołnierzy wszelkich rodzajów, podczas gdy siły Filipa VI sięgały 40 000, a według Nigela Cawthorne’a nawet 60 000 ludzi. Stosunek sił wynosił więc 4:1. Jednak poziom integracji w armii angielskiej był o wiele wyższy, co przekładało się na lepszą współpracę na polu bitwy – i wyższe morale.
Dobrze opłacani rycerze angielscy bili się ramię w ramię z żołnierzami rekrutującymi się z niższych warstw społecznych. Tymczasem trzon armii francuskiej stanowiła ciężka jazda, zdecydowanie uprzywilejowana w odniesieniu do innych walczących – kuszników i piechoty. Oraz mająca ich „w dużym poważaniu”, co dało o sobie znać w trakcie bitwy.
Zdecydowanie inne były też proporcje. O ile Anglicy zabrali ze sobą nawet 10 000 łuczników i tylko 2000–3000 rycerzy, o tyle ze strony francuskiej kuszników było zaledwie ok. 6000. Byli to genueńscy najemnicy, których prowadzili Carlo Grimaldi oraz Odone Doria. Nie dość, że było ich mniej, to ich wartość bojowa miała się jeszcze obniżyć. Przed bitwą spadł bowiem deszcz, co sprawiło, że cięciwy kusz nasiąkły wodą. Problem ten nie dotyczył łuczników, ponieważ mogli zdjąć cięciwy swoich łuków i schować je pod hełmami.
Czytaj też: Średniowieczna broń masowego rażenia. Jak bardzo niebezpieczni byli angielscy łucznicy?
Złemu dowódcy i właśni żołnierze przeszkadzają
Po przekroczeniu Sommy Anglicy zajęli pozycję na wzgórzu. Dobrze się przygotowali na nadejście Francuzów. Zdążyli utworzyć palisadę, ostrokoły, a nawet wilcze doły. Ulokowali się na liniach defensywnych – po ok. 3000 łuczników na obu skrzydłach oraz piechota – i czekali na starcie, do którego doszło 26 sierpnia 1346 roku.
Tymczasem po francuskiej stronie sytuacja była nerwowa. Najeźdźców oczywiście dostrzeżono, ale po 11-godzinnym marszu piechota była wykończona. Jeźdźcy odwrotnie – rwali się do walki. Sam Filip VI wolał jednak rozbić obóz i przygotować się do bitwy. Tym bardziej, że rozciągnięte oddziały wciąż jeszcze nie dotarły na miejsce w całości. We francuskich szeregach zapanował chaos.
W końcu jeźdźcom puściły nerwy. Zachowywali się tak, jakby bitwa już się rozpoczęła. Chcąc utrzymać pozory kontroli nad niezdyscyplinowanym wojskiem, Filip VI zdecydował więc o ataku. Przed jazdą ruszyli kusznicy. Z odległości 150 metrów spróbowali oddać salwę, ale chybili celu. Co gorsza, zostawili w taborze swoje pawęże. W międzyczasie „odezwały się” angielskie łuki. Na Francuzów i najemników spadł grad strzał. Następnie do walki włączyła się artyleria. (Uważa się, że bitwa pod Crécy to pierwszy udokumentowany przypadek użycia broni prochowej na polu walki). Początek pandemonium, jakie wybuchło wśród Francuzów, tak opisuje Dan Jones w książce Psy z Essex:
To była rzeź. Niektórzy zdążyli nałożyć bełt i wystrzelić. Ale na każdego, któremu się to udało, ginęło czterech innych. (…) To, co sprawiało wrażenie zorganizowanego ataku kuszników, okazało się całkowitą porażką. Niemal natychmiast szeregi kuszników się załamały i wszyscy uczestnicy szturmu rzucili się do ucieczki, z wyjątkiem martwych i umierających. W najgorszym kierunku, jaki mogli wybrać.
Kusznicy w panice zaczęli się bowiem cofać, wpadając na jeźdźców. Wreszcie Filip VI kazał ich… wymordować, bo blokowali postęp kolejnym oddziałom. Miał zawołać: „Wybijcie tych łotrów, żeby nam nie przeszkadzali”. Część uciekinierów została stratowana przez konie.
Niedaleko pada jabłko od jabłoni
Wymęczona jazda dopadła w końcu szeregów angielskich, ale w starciach z najeźdźcami rycerze padali jak muchy. Łącznie takich straceńczych szarż Francuzi przepuścili aż 16! Angielskie strzały wciąż siały spustoszenie w ich szeregach. Jak pisze Roman Jarymowicz, przywołując Jeana Froissanta: ostre strzały przeszywały ludzi i konie. Wielu padało i w panującym ścisku nie mogli się podnieść. Ginęli nie tylko „zwykli” rycerze. Pod Crécy poległ m.in. władca Czech Jan Luksemburski.
Również przedstawiciele angielskiej rodziny królewskiej dawali z siebie wszystko. Na lewym skrzydle doszło do starcia, w którym udział wziął 16-letni Edward, książę Walii. Powalono go na ziemię. Ratować go musiał jego chorąży Richard Fitzsimmons. Kiedy wezwano króla do wprowadzenia w tamto miejsce posiłków, ten odparł: „Niech chłopiec zdobędzie swoje ostrogi”. Sam Edward III także brał udział w walkach. Został nawet dwukrotnie powalony na ziemię. Ostatecznie bitwa została zakończona w porze wieczornego nabożeństwa, gdy ranny Filip VI zarządził odwrót.
Czytaj też: Krwawa jatka, wrzący olej i modły. Jak wyglądało średniowieczne pole bitwy?
Rzeź francuskiej szlachty
Danina krwi po obu stronach była niewspółmierna. Anglicy stracili zaledwie około 300–500 żołnierzy, tymczasem Francuzi zostawili na polu bitwy 1200–1500 samych jeźdźców! Szacuje się, że pod Crécy zginęło ok. 1/3 francuskiej szlachty. Łącznie francuskie straty oceniane są na od 6 do nawet 20000 żołnierzy. Cóż, nie na darmo pojawiają się opinie, że bitwa ta zwiastowała koniec europejskiej ery kawalerii. Liczbę poległych powiększyli także poszukujący łupów angielscy łucznicy i włócznicy, którzy mizerykordiami dobijali rannych.
Po tym triumfie Edward III poszedł za ciosem i ruszył pod Calais, które oblegał przez następny rok. W końcu i tu dopiął swego. Dziesięć lat później w bitwie pod Poitiers do angielskiej niewoli miał trafić król Jan Dobry. Ale bynajmniej nie był to koniec wojny (nie bez powodu nazywa się ją stuletnią). I jeszcze wielokrotnie na polach jej bitew niepodzielnie rządziły łuki. Aż do momentu, kiedy szerzej wprowadzone zostało jeszcze bardziej śmiercionośne narzędzie do zabijania: broń palna.
Inspiracja:
Bibliografia
- N. Cawthorne, Największe bitwy w historii, Bellona, Warszawa 2008.
- D. Featherstone, Bowmen of England, Pen & Sword Books Limited, Barnsley 2003.
- R. Jarymowicz, Dzieje kawalerii. Od podków do gąsienic, Bellona, Warszawa 2010.
- M. Magier, A. Nowak, T. Merda, P. Żochowski, Analiza numeryczna balistyki łuków angielskich użytych w bitwie pod Crécy, „Problemy Techniki Uzbrojenia”, nr 2/2017.
KOMENTARZE (3)
„Łuk jako broń boska, anielska, nadprzyrodzona”?!
Real Art and Life
Znowu angielska propaganda chwali swoje tzw. długie łuki. Problem w tym że ci Anglicy w starciu z konnymi łucznikami mongolskimi uzbrojonymi w krótkie łuki refleksyjne nie mieli by żadnych szans na wygraną. Wielka mi zasługa pokonanie nieudolnych francuzów którymi dowodził ich głupi król który sam kazał wymordować swoich …kuszników, jedyne oddziały które mogły dosłownie wystrzelać Angielskich rycerzy oraz łuczników. Może i w bitwie pod Crecy zginęła 1/3 francuskiej szlachty, ale porównanie tej bitwy z zasadzką pod Koźminem na Bukowinie w której zginęło około 1/3 szlachty ale wcale nie Polskiej tylko… Małopolskiej, Ruskiej i Podolskiej jest śmieszne. W zasadzce pod Koźminem liczący 3 km. wąwóz bezpiecznie przeszła kolumna Wielkopolska i oddziały królewskie, a Mołdawianie zaatakowali najpierw straż tylną którą wybili a następnie zaatakowali 3 polską kolumnę która składała się z pospolitego ruszenia z Małopolski, Rusi i Podola. I właśnie wtedy zginęła część szlachty z tych ziem. Kolumny Wielkopolska i królewska zawróciły, wypłoszyły Mołdawian z wąwozu i na otwartej przestrzeni rozbiły oddziały Mołdawskie. W zasadzce pod Koźminem wspomagali Mołdawian – Turcy, Tatarzy i Wołosi.
Nie wiadomo jak by wygladalo starcie angielskich liczników z konnyni licznikami mongolskimi. Zasięg łuków angielskich był wiekszy a sami anglicy w przeciwienstwie do reszty europejskiego rycerstwa nie rzucali sie naiwnie w pogoń za udajacymi odwrot mongolami dajac sie wciągnąć w zasadzkę. Karnie stali i masakrowali kolejne fale nacierajacych właśnie z tych swoich dlugich łuków.
Gdyby pod Cresy doszlo do spotkania armii angielskiej i hord tatarskich najprawdopodobniej ci pierwsi zafundowali by to samo tatarom co francuzom.
Z ta pewnie roznica ze straty tatarskie bylyby mniejsze bo ci nie byli tak glupii pyszni jak francuzi aby wielokrotnie i bezsensownie isc na odstrzał.
Po prostuby się wycofali widząc nie skuteczność swoich ataków i taktyki.
U nich nie było głupiej dumy rycerskiej. Liczył sie efekt taktyczny.
Nie da się? To w nogi.