Szerpowie twierdzą, że od lat coś grasuje w Himalajach. Poszukiwacze z całego świata tropią legendarnego człowieka śniegu. Ale czy yeti w ogóle istnieje?
Znamy go po prostu jako yeti. Tajemniczego, owłosionego stwora z Himalajów. Słowo „yeti” pochodzi od określenia, którym posługują się Szerpowie – yeh teh w dosłownym tłumaczeniu oznacza „to coś”. W amerykańskiej literaturze nadano mu dodatkowe, bardziej fantazyjne imię. To Abominable Snowman, które można przetłumaczyć jako „wstrętny/obrzydliwy/okropny człowiek śniegu” bądź… bałwan. Ponoć grasuje w najwyższych górach świata i przypomina dość dużą małpę, pokrytą gęstą sierścią. Ale skąd w ogóle możemy mieć pewność, że istnieje?
Czy opowieści o yeti są czymś więcej niż tylko fikcją? O tej i innych fascynujących legendach, które od tysięcy lat rozpalają wyobraźnię, dowiecie się więcej z programu „Mity: tajemnice ludzkości” emitowanego na Polsat Viasat History. Premiera trzeciego sezonu już w czwartek 14 marca o 21:00.
Samospełniająca się przepowiednia
Wokół yeti narosło mnóstwo legend. Jedna z nich głosi, że swego czasu Himalaje odwiedził pewien grecki książę. Od mieszkańców dowiedział się o niezwykłej istocie, która notorycznie nękała jedną z wiosek, kradnąc jedzenie. W końcu ludzie postanowili zorganizować na nią zasadzkę. Za przynętę posłużyła miska pełna… mocnego alkoholu. Yeti dał się skusić i w stanie mocno wskazującym położył się spać. Związano go, ale jego siła okazała się tak wielka, że kiedy się obudził, bez problemu zerwał więzy i uciekł.
Czy jednak takim opowieściom można dawać wiarę? Członek ekspedycji sir Edmunda Hillary’ego, o którym będzie jeszcze mowa, uważał, że Szerpowie są po prostu niezwykle uprzejmi. Ale co z tego faktu wynika dla sprawy yeti? Otóż sugerował on, że zwyczajnie… nie chcą oni zawieść turystów czy podróżników. Jeżeli zatem przybysz oczekuje jakichś informacji o yeti, usłyszy opowieść o yeti. Podobnie miałaby się mieć sprawa ze śladami. Himalaista, który zobaczy jakieś dziwne odciski na śniegu i zapyta, czy należą do yeti – dostaje taką właśnie odpowiedź. Z drugiej strony nie brakuje głosów, że Szerpowie znają Himalaje lepiej niż ktokolwiek inny. Więc skoro twierdzą, że Yeti istnieje, to coś w tym prawdopodobnie jest. Przyjrzyjmy się jednak informacjom historycznym.
Fotograf bez refleksu
Dla mieszkańców Zachodu legenda ta w dużej mierze powstała w roku 1925. Wtedy to w Himalajach prowadzona była brytyjska ekspedycja geograficzna, którą za pomocą aparatu fotograficznego dokumentował cieszący się nieposzlakowaną opinią Grek Nikólaos Tombazi. Pewnego razu towarzyszący Tombaziemu Szerpowie obudzili go, by pokazać mu dziwną postać. Miało to miejsce na wysokości ok. 4500 metrów, na górze Sikkim. Postać przemieszczała się nieco poniżej. Od czasu do czasu schylała się, by wyrwać z ziemi jakąś roślinę. Była widoczna na tyle, że fotograf mógł się zorientować, iż nie miała na sobie ubrań. Po chwili przemieściła się w pobliskie zarośla i zniknęła mu z oczu.
Niestety Tombaziemu zabrakło wtedy refleksu. Nie tylko nie zdążył zrobić zdjęcia postaci, ale nie udało mu się nawet wyostrzyć obrazu w swojej lornetce. Ba, nie przyszło mu do głowy, żeby wykonać choćby zdjęcia pozostawionych przez tajemniczą istotę śladów! Dysponujemy zatem tylko ich opisem, z którego wynika, że człowiek śniegu bynajmniej nie był gigantem.
Zostawione przez niego, podobne do ludzkich ślady miały zaledwie około 15 cm długości i 10 cm szerokości (w najszerszym miejscu). Czy jednak Grek się nie pomylił? Inne relacje wskazują, że yeti jest znacznie większy od człowieka. W każdym razie Tombazi zadał sobie wystarczająco dużo trudu, aby przeprowadzić „wywiad środowiskowy”. I dowiedział się, że w tamtą stronę od początku roku nie przemieszczał się żaden przedstawiciel naszego gatunku. Więc co zobaczył?
Czytaj też: Potwory z głębin. Jakie strachy pożerały dawnych żeglarzy?
Yeti to… koza?
Przenieśmy się do 1951 roku. Zbocza szczytu Melungtse. Tym razem fotografem jest Eric Shipton. Wraz ze swoim towarzyszem Michaelem Wardem przemieszczali się po lodowcu Menlung. Na długości około mili zaobserwowali świeże ślady na śniegu. Shipton położył należący do Warda czekan prostopadle do jednego z odcisków i uwiecznił go na zdjęciu. Dzięki temu wiemy, że był on większy niż te opisane przez Tombaziego. Również wygląd śladu wskazywał, iż został on pozostawiony przez istotę znacznie cięższą. Czy jednak można ufać Shiptonowi, skoro w innej sytuacji przedstawił zdjęcie śladów yeti, które – jak się potem okazało – należały do… górskiej kozy?
Próbowano nawet organizować ekspedycje poszukiwawcze w celu znalezienia yeti. Bez rezultatu. Natrafiano jedynie na kolejne ślady na śniegu. Jedną z największych tego typu wypraw zorganizował w 1960 roku zoolog sir Edmund Hillary. Ten sam, który przy wsparciu Szerpy Tenzinga Norgaya jako pierwszy dotarł na szczyt Mount Everestu. Zakrojone na szeroką skalę poszukiwania yeti nie doprowadziły jednak do jego odnalezienia. Co gorsza: nie znaleziono nawet żadnych dowodów na to, że istnieje. Hillary uznał wówczas, że człowiek śniegu to jedynie mit.
Postanowił jednak przeanalizować zebrane przez innych dowody na jego istnienie. W niektórych klasztorach w Himalajach mnisi przechowywali rzekome skalpy yeti, acz rzadko pozwalali je fotografować. W 1960 roku sir Edmund Hilary wszedł w posiadanie jednego z nich. Przyjrzał się mu bardzo dokładnie. Przebadał go nawet pod mikroskopem. Okazało się, że ten akurat fragment skóry z sierścią pochodził od… rzadkiego gatunku kozy.
Czytaj też: W poszukiwaniu ropena – czy pterozaury przetrwały do naszych czasów?
Dziecko i odciski-widmo
Jedno z kolejnych spotkań z yeti miało miejsce w roku 1970. Tym razem wspinaczem, który zobaczył człowieka śniegu, był Don Whillans. Podczas wspinaczki nagle usłyszał wołanie jednego z Szerpów, który ostrzegł, że nadchodzi yeh teh. Whillans jedynie przez chwilę widział nietypową, przypominającą małpę istotę. Następnego dnia znalazł na śniegu odciski, które pod względem rozmiaru przypominały jego własne buty. Sfotografował je, ale zdjęcie wyszło niewyraźnie. Dlaczego jednak wspomniane odciski były takie małe? Szerpowie mieli na to proste wytłumaczenie. Twierdzili, że zostawiło je dziecko yeti.
Don Whillans miał szczęście zobaczyć tę tajemniczą postać raz jeszcze. Nocą, kiedy wyjrzał ze swojego namiotu, ujrzał, jak zbliża się do kępy drzew i zaczyna obrywać gałęzie. Zdążył nawet sięgnąć po lornetkę, ale człowiek śniegu zauważył go i uciekł.
Bynajmniej nie było to ostatnie spotkanie z yeti w historii. Przenosimy się do roku 1992. Wtedy to Julian Freeman-Atwood znalazł dziwne odciski stóp na jednym z lodowców. A przecież na ten lodowiec nikt nie wspinał się od 30 lat…
Legenda kontra próby racjonalnego wyjaśnienia
Sława, jaką jeszcze w latach 50. zaczął cieszyć się yeti, przyczyniła się do powstania szeregu filmów na jego temat. W 1954 roku nakręcono The Snow Creature. Z kolei w roku 1956 pojawił się The Man Beast. Co ciekawe, akcja tego drugiego miała dziać się w Himalajach, ale – zapewne dla wygody – nakręcono go we francuskich Pirenejach. Już rok później na ekrany wszedł jeszcze słynniejszy film: The Abominable Snowman of the Himalayas – szumnie reklamowany sloganem: Rzucamy ci wyzwanie, abyś zobaczył to sam! Świat filmu „kupił” legendę o yeti. Ale jaka jest prawda?
W literaturze czasem wspomina się, że ludzkie ślady mogą zmieniać wygląd w wyniku kilkukrotnego rozmarzania i zamarzania.. Czy z czymś takim mieliśmy do czynienia np. w przypadku obserwacji Tombaziego? Niewykluczone. Zresztą i sam Tombazi przyznawał, że ślady mogły należeć do buddyjskiego pustelnika. Z drugiej strony doświadczony wspinacz powinien zauważyć różnicę pomiędzy świeżymi odciskami, a tymi stopionymi.
Zdarza się też, że wzrok płata ludziom figle. Zgodnie z jedną z koncepcji w rzeczywistości człowiekiem śniegu był niedźwiedź stojący na tylnych łapach lub małpa langur. Problem w tym, że zwierzęta te są znacznie mniejsze niż domniemany yeti. Inna sprawa, że w górach czasami trudno jest ocenić rzeczywisty rozmiar czegoś, zwłaszcza widzianego z pewnej odległości.
Co zaś z rzekomymi „artefaktami” yeti? Czy rzeczywiście należały do jakiegoś nieznanego gatunku? Sir Edmund Hillary przyjrzał się rozmaitym fragmentom skóry, rzekomo należącym do człowieka śniegu, i zauważył, iż jest to skóra niedźwiedzia. Również kości „okropnego bałwana” tak naprawdę pochodziły od różnych znanych gatunków zwierząt. Czyżby zatem jednak mit? Cóż… Przy takiej ilości sprzecznych informacji pozostawałoby chyba tylko zorganizować kolejną ekspedycję i przekonać się osobiście.
Bibliografia
- D. Cohen, Monster Hunting Today, Dodd, Mead & Company, New York 1983.
- D. Cohen, The Greatest Monsters in the World, Pocket Books, New York 1977.
- C. Dempsey, The Ultimate Encyclopedia of Mythical Creatures, Bookmart Ltd., Leicester 2005.
- H. Moore Niver, Investigating Bigfoot, the Loch Ness Monster, and Other Cryptids, Britannica Educational Publishing, New York 2017.
- L. Phillips, Ask Me Anything About Monsters, Avon Books, New York 1997.
- M. Yorke, Beastly Tales. Yeti, Bigfoot and the Loch Ness Monster, Dorling Kindersley Limited, London 1998.
KOMENTARZE (3)
Ps.:
To jest zapewne jakiś zabłąkany homo neo/sovieticus et antypolonus – demokratus – lewacus – paranoicus – schisrofenicus – progermanicus aus UE, KGB… AD 2024
Real Life and Politik
1. W historii Yeti znalazł też miejsce i „polski ślad”, opis spotkania człowieka śniegu – dwóch jego osobników, w 1940 (41?) przez przedwrześniowego porucznika Sławomira Rawicza i jego 6 (5?) towarzyszy, którzy rzekomo uciekli z obozu sowieckiego i przez Tybet, Himalaje mieli dotrzeć do Indii, przemierzając blisko 6,5tys. km… Na marginesie to historia w sam raz z gatunku „ciekawostek historycznych”.
2. Wg szeroko komentowanych badań genetycznych DNA z 2017 r., pozostałości „posądzane” o pochodzenie od – przynależność do Yeti, to głównie futro i skóra niedźwiedzia himalajskiego traktowanego obecnie przez systematyków często jako tylko podgatunek niedźwiedzia brunatnego.
Jednak gdy w ostatnich latach ograniczono się do tych najbardziej „podejrzanych” resztek po tzw. małpoludzie śnieżnym…
…To okazało się, że mamy do czynienia prawie wyłącznie z niedźwiedziem „błękitnym” – tybetańskim z kolei podgatunkiem misia brunatnego. Jest to najrzadszy i najmniej liczny oraz najsłabiej poznany – opisany niedźwiedź na świecie. Przeprowadzona ekspedycja w latach 2021-22 pozwoliła nam go jednak nieco „publiczności” przybliżyć, tryb życia tegoż misia zwłaszcza. Otóż pomieszkiwuje on wyłącznie w wysokich, wręcz najwyższych partiach gór: żaden inny niedźwiedź nie żyje aż tak wysoko !
A ten niezwykły kolor jego futra wynika z tego, że część okrywowa i szerstna jest zbudowana z włosów pozbawionych barwnika, z kolei podszerstek z najbardziej czarnych wśród niedźwiedzi włosów – praktycznie bez odcienia brunatnego. Jak dodamy te oba „kolory” do siebie, to uzyskamy ów niezwykły niebieskawy odcień.
Sam zaś miś błękitny żywi się głównie padliną i zabłąkanymi wycieńczonymi zwierzętami, a z racji że tego typu pożywienia jest bardzo mało w najwyższych partiach gór, to terytoria jego (po)łowów w przeliczeniu na jednego osobnika, są naprawdę ogromne !
Liczące setki km 2…, stąd praktycznie ciągle on głoduje – wędruje w poszukiwaniu pożywienia.
By ułatwić sobie tą permanentną wędrówkę zwłaszcza w głębokim śniegu na stromych stokach, to jako jedyny miś porusza się głównie dwunożnie w pozycji częściowo lub całkowicie wyprostowanej.
Jeżeli jednak porusza się w mniejszym śniegu na czworakach, to by ułatwić sobie z kolei tego typu chodzenie, stawia tylną łapę zawsze w miejsce gdzie postawił wcześniej przednią, co, raz upodabnia nieco takie ślady do ludzkich, a dwa znacznie zwiększa rozmiar jego rzekomej stopy. Większość bowiem śladów przypisywanych Yeti, jest nie takie „malutkie”, jak te pierwsze znalezione przez Tombaziego, a są one stosunkowo, nawet możemy powiedzieć, bardzo duże – mają bowiem długość do 40-50 cm. Największy ślad znaleziony w 2008 r. miał aż 51 cm !
Yeti – jeśli istnieje – to wcale nie żyje w górnych partiach Himalajów, co najwyżej tamtędy się przemieszcza, podobnie jak himalaiści. Może to tylko legenda, ale opowieści o podobnych istotach pochodzą praktycznie z całej Azji – Yeti, Ałmasy, chiński dziki człowiek itp. Czy taki hominid miałby prawo przetrwać i nie zostać złapanym? Jak najbardziej, większość Syberii i duża część Azji to rozległe, dzikie i często bezludne tereny. To oczywiście nie znaczy, że istnieje, a jedynie, że nie jest to takie niemożliwe jakby się wydawało ;)