Rewolucja francuska odbiła się szerokim echem w Europie. Krytycy podkreślali, że kosztowała życie tysiące ludzi, ale wcale nie dała wolności słowa i religii.
Will ukroił sobie gruby plaster szynki i powiedział: – Namiestnik zwołał milicję w Shiring. Milicją nazywano zbrojne oddziały obrony terytorialnej. Poborowych wybierano w drodze losowania. Amosowi sprzyjało szczęście i jak dotąd omijało go to. Chociaż odkąd sięgał pamięcią, milicja nie prowadziła żadnych działań, zbierała się jedynie raz w roku na sześciotygodniowe szkolenie, podczas którego obozowała na wzgórzach na północ od Kingsbridge i uczyła się musztry oraz ładowania i strzelania z muszkietów. I nic nie wskazywało na to, żeby to się miało zmienić.
– Też o tym słyszałem – odparł dziedzic. – I nie dotyczy to tylko Shiring. W dziesięciu hrabstwach ogłoszono mobilizację. Były to dość niepokojące wieści. Jakiego kryzysu spodziewał się rząd?
– Jestem porucznikiem, więc będę pomagał w mobilizacji – oznajmił Will. – Pewnie na jakiś czas zamieszkam w Kingsbridge.
„Nie spoczniemy, dopóki cała Europa nie stanie w płomieniach”
Choć Amosowi udawało się do tej pory unikać powołania, mogło się zdarzyć, że tego zaciągu nie uniknie. Sam nie wiedział, co o tym sądzić. Nie chciał zostać żołnierzem, ale może było to lepsze niż niewolnicza praca u ojca. – Kto jest dowódcą? – spytał dziedzic. – Ciągle zapominam… – Pułkownik Henry Northwood – odpowiedział Will. Henry, wicehrabia Northwood, był synem hrabiego Shiring. Dowodzenie milicją pozostawało tradycyjnym obowiązkiem spadkobierców tytułu hrabiowskiego. – Najwyraźniej premier Pitt uważa, że sytuacja jest poważna. Dziedzic pokiwał głową.
Przez jakiś czas jedli i pili w milczeniu, pogrążeni w rozmyślaniach. W końcu Roger odsunął od siebie talerz i odezwał się z powagą: – Milicja ma dwa zadania: bronić kraju przed inwazją i tłumić rozruchy. Być może dojdzie do wojny z Francją… wcale bym się temu nie zdziwił… ale przygotowania do inwazji zajęłyby Francuzom kilka miesięcy, więc mielibyśmy mnóstwo czasu na zwoływanie milicji. Nie wydaje mi się więc, żeby chodziło o to. Co oznacza, że rząd obawia się rozruchów. Ciekawe dlaczego?
Czytaj też: Wynalazki rewolucji przemysłowej
– Wiesz dlaczego – rzucił Will. – Minęło dopiero dziesięć lat od czasu, gdy Amerykanie obalili rządy króla i stworzyli republikę, i zaledwie trzy lata, odkąd paryski tłum zdobył Bastylię. A ostatnio ten francuski szatan Brissot powiedział: „Nie spoczniemy, dopóki cała Europa nie stanie w płomieniach”. Rewolucja rozprzestrzenia się jak ospa.
– Moim zdanie nie ma powodów do paniki – powiedział Roger. – Właściwie co takiego zrobili rewolucjoniści? Zrównali na przykład w prawach protestantów. George, jako duchowny protestancki chyba to doceniasz, prawda? – Zobaczymy, jak długo to potrwa – odpowiedział posępnie George, który był proboszczem w Badfordzie.
W rewolucyjnej Francji nie było wolności słowa ani religii
– Znieśli feudalizm – kontynuował Roger. – Odebrali królowi prawo do więzienia ludzi w Bastylii bez procesu i wprowadzili monarchię konstytucyjną, którą mamy też w Brytanii. Wszystko, co mówił, teoretycznie było prawdą, Amos uważał jednak, że przyjaciel się myli. Z tego, co wiedział, w rewolucyjnej Francji wcale nie było prawdziwej wolności – ani wolności słowa, ani religii. Tak naprawdę Anglia była bardziej tolerancyjna.
– A co z wrześniowymi masakrami we Francji? – spytał gniewnym tonem Will, wyciągając palec w stronę najmłodszego brata. – Rewolucjoniści zabili tysiące ludzi. Bez żadnych dowodów, bez ławy przysięgłych, bez procesu. „Ty chyba też jesteś kontrrewolucjonistą. I ty też”. Pif‑paf i obaj nie żyją. Wśród ofiar były dzieci! – Tragedia, przyznaję – Roger skinął głową. – I skaza na reputacji Francji. Ale czy naprawdę sądzimy, że u nas wydarzy się to samo? Nasi rewolucjoniści nie szturmują więzień, piszą pamflety i listy do gazet.
Czytaj też: Luddyzm, czyli ludzie vs maszyny
– Tak to się właśnie zaczyna! – Will upił łyk porto. – Ja winię za to metodystów – wtrącił George. Roger parsknął śmiechem. – A gdzież to metodyści ukrywają gilotyny? – rzucił. George zignorował te słowa. – W szkółkach niedzielnych uczą czytać biedne dzieci, a te, kiedy dorastają, czytają książkę Thomasa Paine’a, unoszą się gniewem i dołączają do klubu malkontentów. Rozruchy to, logicznie rzecz biorąc, następny etap. Dziedzic spojrzał na Amosa.
– Nic dzisiaj nie mówisz – zauważył. – Zwykle bronisz nowych idei. – Nie wiem zbyt wiele o nowych ideach – odparł Amos. – Przekonałem się, że warto słuchać ludzi, nawet tych niewykształconych i o wąskich horyzontach. Lepiej pracują, jeśli wiedzą, że obchodzi cię ich opinia. Więc jeśli jakaś część Anglików uważa, że parlament należy zmienić, to moim zdaniem powinniśmy wysłuchać, co mają do powiedzenia.
Źródło:
Tekst stanowi fragment książki Kena Folletta Zbroja światła, Wydawnictwo Albatros, Warszawa 2023.
KOMENTARZE
W tym momencie nie ma komentrzy.