Dziś boimy się, że pracę zabierze nam AI. 200 lat temu to samo mówiono o maszynach. Luddyści wzniecili nawet rewolucję przeciw... rewolucji przemysłowej.
Przełom XVIII i XIX wieku. W Wielkiej Brytanii rozpędza się rewolucja przemysłowa. Mechanizacja postępuje. Maszyny zaczynają zastępować ludzi. Potrzeba zdecydowanie mniej dotychczasowych fachowców, bo nowe urządzenia są proste w obsłudze. Można zatem do ich obsługi zatrudnić kogoś mniej wykwalifikowanego. Komu przy okazji będzie można zapłacić mniej za kilkanaście godzin harówki dziennie. Bo przecież wyposażenie się w maszyny tyle kosztowało. Sytuację dobrze oddaje dialog zawarty w książce Kena Folletta Zbroja światła:
– Będziemy w ogóle potrzebowali robotników?
– Tak. Ale podobno jeden człowiek może obsługiwać trzy albo cztery mechaniczne krosna jednocześnie, czasami więcej. Będziemy potrzebowali mniej niż jedną czwartą ludzi zatrudnionych teraz.
Dla wielu robotników oznaczało to bezrobocie. Jednak nikt nawet nie przypuszczał, jak głośno wyrażą oni swoje niezadowolenie…
Mityczny przywódca
Do przewidzenia było, że pojawią się niezadowoleni. I to wcale niemało. Dodatkowo sytuacja ekonomiczna w państwie generalnie nie była zbyt dobra. Nic dziwnego. Na kontynencie szalał Napoleon, z którym z przerwami toczono wojny. W takich okolicznościach w Wielkiej Brytanii narodził się luddyzm. Samo sformułowanie „luddyści” pojawiło się po raz pierwszy na łamach „Nottingham Review” w kontekście protestu dziewiarzy. Nazwa pochodzi od Neda Ludda, określanego też czasami Generałem Luddem, Kapitanem Luddem czy wręcz Królem Luddem, mitycznego przywódcy ruchu, którego nazwiskiem podpisywano wysyłane do ówczesnych kapitalistów listy.
Ludd był dla robotników kimś w rodzaju Robin Hooda rewolucji przemysłowej. W przypływie pasji jeszcze w 1779 roku miał zniszczyć dwa krosna – podstępnych złodziei miejsc pracy. Słusznie jednak zauważa jeden z bohaterów książki Kena Folletta Zbroja światła: „Wszyscy słyszeli o luddystach; podobno przewodził im niejaki Ned Ludd, choć było to prawdopodobnie fałszywe nazwisko, zresztą nie wiadomo, czy taki człowiek w ogóle istniał”. W innym miejscu narrator dodaje: „Ned Ludd pojawił się najpierw jako mityczny przywódca niszczycieli maszyn w Midlands i na północy, a potem luddyzm rozprzestrzenił się również na zachodzie Anglii”. Bo w istocie ruch ten stopniowo obejmował swoim zasięgiem kolejne tereny. Po Nottinghamshire przyszedł czas na Yorkshire, Lancashire, Cheshire…
Na linii frontu
W latach 1811–1812 brytyjscy luddyści wzniecili w państwie niemalże rebelię. Wywodzili się głównie ze środowiska tkaczy, których stopniowo zastępowały mechaniczne warsztaty. Walczyli narzędziami – głównie młotami czy kilofami, chociaż niektórzy byli również wyposażeni w broń palną – oraz… piórem. Częstokroć wysyłali do właścicieli fabryk czy polityków listy z pogróżkami i żądaniami. I nie ograniczały się one tylko do domagania się rezygnacji z korzystania z maszyn. Pojawiały się w nich również postulaty wzrostu płac, ustalenia płacy minimalnej i generalnie poprawy warunków zatrudnienia, a nawet likwidacji niewolniczej pracy dzieci (o której więcej przeczytacie TUTAJ).
Modus operandi luddystów zazwyczaj wyglądał podobnie. Kapitalista otrzymywał list, w którym np. informowano go, że jego zakład zostanie zniszczony, jeżeli nie pozbędzie się wszelkich „szkodliwych” maszyn. Jeśli tego nie uczyni, jego interes spłonie. Następnie (czasem i bez takiej „zapowiedzi”) ruszali do ataku. Zorganizowane bandy przychodziły zazwyczaj w nocy. Luddyści zakradali się w maskach na twarzach, z kapturami na głowach, czasem nawet w sukienkach – aby nie dało się ich łatwo rozpoznać. Wdzierali się na teren biznesu, który był ich celem, i rozpoczynali dzieło zniszczenia. Zniszczone przez nich maszyny można liczyć w setkach.
Terror okazywał się skuteczny. Wielu drobnych przedsiębiorców zwyczajnie nie było stać na zakup kolejnych maszyn. Inni dawali się zastraszyć i sami z siebie przestawali je zamawiać, wracając do ręcznej produkcji towarów. Ale nie wszyscy. Wyjątkowo oporny w tej kwestii okazał się np. William Cartwright, do którego luddyści dotarli 11 kwietnia 1812 roku. Zanim to nastąpiło, zamienił swój zakład w twierdzę. W momencie ataku jego milicja otworzyła ogień i rozgoniła napastników, przy okazji zabijając dwóch na miejscu i raniąc dwóch kolejnych.
„Przykładna kara” za niszczenie maszyn
Lord Byron w brytyjskim parlamencie, kiedy ten już zajął się sprawą, wygłosił mowę, w której grzmiał, że można nazywać motłoch motłochem, ale to ten motłoch wyraża zwykle nastroje społeczeństwa. Zresztą tego, że luddyści mieli w dużej mierze społeczeństwo po swojej stronie, dowodziło chociażby to, z jaką trudnością przychodziło śledczym ustalanie sprawców kolejnych ataków. Panowała wręcz zmowa milczenia. Problem jednak istniał. I w jakiś sposób trzeba mu było zaradzić. Na szczeblu lokalnym próbowano infiltrować środowisko luddystów. Była to mozolna praca, ale w końcu zaczęła przynosić jakieś efekty. Dopóki nie wmieszał się w to Londyn.
Na forum parlamentu na poważne zaczęto o tym wszystkim debatować dopiero w lutym 1812. Ale jak już się tym zajęto… 14 lutego 1812 roku członkom Izby Gmin przedstawiony został Frame Breaking Act (zwany też Frame Breaking Bill), na mocy którego postanowiono, że osoby dopuszczające się niszczenia czy nawet uszkadzania maszyn powinny zostać „przykładnie ukarane”. Nietrudno się domyślić, co to oznaczało, chociaż nawet niektórzy parlamentarzyści mieli obiekcje, czy powinno się sięgać po tak drastyczne metody. Gorącą przemowę przeciwko temu wygłosił wspomniany Lord Byron, pytając, czy powinno się potępić człowieka, który nagle nie ma możliwości zapewnienia chleba własnym dzieciom?
Ostatecznie jednak 20 marca nowe prawo zostało przyjęte. Czym tak naprawdę władzom terenowym wyświadczono niedźwiedzią przysługę. Informatorzy, wiedząc, że tym, kogo wydadzą, może grozić kara śmierci, zaczęli się wycofywać.
Czytaj też: Wielki smród w XIX-wiecznym Londynie. Przez odór nieczystości ludzie dostawali torsji na ulicach
Demonstracja siły: pokazowa egzekucja w Yorku
W książce Kena Folletta Zbroja światła jedna z postaci przywołała takie oto radykalne rozwiązanie: „z pewnością większość z nas czytała o procesie luddystów w Yorku. Przed sądem wyjazdowym stanęło sześćdziesięciu czterech mężczyzn. Siedemnastu z nich powieszono, a dwudziestu czterech wywieziono do Australii. I napady na zakłady włókiennicze ustały”. Słowa odnoszą się do prawdziwych wydarzeń. W styczniu 1813 roku w oparciu o Frame Breaking Act 17 ludzi faktycznie powieszono. Wielu zesłano do „największego brytyjskiego więzienia”.
Co ciekawe, zarówno wtedy, jak i w innych sytuacjach sędziowie nie mieli pewności, czy skazują na śmierć zatwardziałych luddystów, osoby, które skorzystały jedynie z okazji, czy też takie, które znalazły się w złym miejscu i czasie. Ale wśród skazanych rzeczywiście znaleźć można było również brutalnych przestępców. Głośna stała się chociażby sprawa zabójstwa Williama Horsfalla, właściciela jednego z zakładów, na którego zaczaili się trzej mordercy. Został śmiertelnie postrzelony w krocze. Sprawcy zostali skazani na śmierć.
Ostatecznie sytuację uspokoiły brutalna siła i… koniunktura
Tak brutalne wyroki miały mieć w dużej mierze znaczenie psychologiczne: i złamać morale luddystów. Rzeczywiście po egzekucjach w Yorku protesty osłabły. Potem nastąpiło kilka lat spokoju. Ataki zdarzały się już tylko sporadycznie i nie były tak zorganizowane i masowe jak wcześniej. Zresztą do tłumienia rozruchów w końcu wykorzystano również wojsko. Liczba zaangażowanych żołnierzy, czyli około 12 000, stała się nawet powodem kpin. Żartowano, że w walkę z luddystami zaangażowano większe siły niż do konfrontacji z Napoleonem podczas wojny na Półwyspie Iberyjskim.
Kolejna fala przemocy eksplodowała w latach 1816–1817, co związane było z kiepskimi zbiorami. Jednak tym razem władze poradziły sobie z rebelią znacznie szybciej. Powieszono część przywódców luddystów. Dodatkowo stopniowo poprawie zaczęła ulegać koniunktura, co naturalnie uspokoiło ludność. Rewolucja przemysłowa ruszyła – nomen omen – pełną parą.
Inspiracja:
Inspiracją do napisania artykułu była książka Kena Folletta Zbroja światła, Wydawnictwo Albatros, Warszawa 2023.
Bibliografia:
- J. Bailey, The Luddite Rebellion, New York University Press, New York 1998.
- Clodfelter, Warfare and Armed Conflicts. A Statistical Encyclopedia of Casualty and Other Figures, 1492-2015, McFarland & Company, Inc. Publishers, Jefferson 2007.
- E. Jones, Against Technology. From the Luddites to Neo-Luddism, Routledge, New York 2006.
- Mueller, Breaking Things at Work: The Luddites Are Right About Why You Hate Your Job, Verso, London 2021.
- Randall, Riotous Assemblies. Popular Protest in Hanoverian England, Oxford University Press, Oxford 2006.
- I. Thomis, The Luddites: Machine-Breaking in Regency England, David & Charles (Publishers) Limited, Newton Abbot 1970.
KOMENTARZE (2)
Dzisiejszych (neo)luddystów rzeczywiście głównym wrogiem jest „AI” mająca (z)rujnować z czasem rynek pracy. Najbardziej chyba znany z nich „Unabomber” wysyłał swe wybuchowe przesyłki głównie do kolegów naukowców i biznesmenów związanych z technologią komputerową, nieuchronnie prowadzącą wg niego do dominacji nad nami sztucznej inteligencji.
„„Rewolucja” Unabombera ma bowiem na celu zapobieżenie takiej przyszłości, w której rasa ludzka jest zdana na łaskę i niełaskę inteligentnych maszyn stworzonych przez jego – Teda, najgorszych wrogów – informatyków.”
Obecny „szef” neoluddystów Kirkpatrick Sale wielki „wróg” odkrywcy Kolumba, przed każdym swym wystąpieniem rozbija co najmniej kilka komputerów PC lub laptopów…
Zaś zmarły też jak Ted Kaczynsky w tym roku, skrajnie ekologiczny neoluddysta Jerry Mander, uważany za twórcę nowoczesnego podejścia do, pomysłodawcę obecnego wzorca agresywnych reklam (słynny spot przeciw budowie tam „Czy powinniśmy również zalać Kaplicę Sykstyńską, aby turyści mogli zbliżyć się do sufitu?”), największego wroga telewizji, żądającego zakazu jej działania w obecnej formie; miał wsparcie w estońskim mieszkającym w Kanadzie pisarzu, reżyserze Kalle Lasnie – znanemu jako pogromca reklam, twórcy hasła: „Śpij, jedz, siedź w samochodzie, pracuj, kupuj, oglądaj TV, śpij… Pracuj, kupuj, zżeraj, konsumuj i… umieraj…”
Warto dodać, że za quasi neoluddystę uważa się także Stanisława Lema.
Jak już pan przekleja fragmenty innych artykułów to prosiłbym w całości. W tym przytoczonym była dalszą część zdania pod ilustracją. Tylko po co to robić 🤔🤔🤔