W oknie panna czeka na wybranka swego serca. Zamiast niego do drzwi puka... swat. I pół biedy, jeśli przyszli małżonkowie w ogóle się wcześniej znali.
Dziś to czynność już niezbyt popularna, choć słowo „swatać” wciąż znamy. Kojarzeniem małżeństw zajmowali się przede wszystkim mężczyźni. Zdarzały się również panie, jednak w niektórych regionach uważano, że wyswatanie przez kobietę przynosi pecha.
Osoby łączące przyszłe pary w całej Polsce nazywano przeróżnie. Można było natknąć się na tak dźwięczne słowa jak swach, rajek, faktur czy dziewosłęb. Jeszcze w XV wieku funkcje dziewosłęba i swata istniały równolegle. Ten pierwszy miał prawdopodobnie o wiele bardziej podniosłą rolę. Do soboru trydenckiego, regulującego kwestie małżeńskie, dziewosłęb mógł nawet przejąć obowiązki kapłana. Ostatecznie w połowie XVI wieku najlepiej przyjął się swat, który stopniowo wypierał wszystkie inne określenia. Dziewosłęb przetrwał natomiast w literaturze i gwarze ludowej, w której pojawiał się nawet do początku XX wieku.
Zaszczytną funkcję mógł przyjąć każdy, kto był wystarczająco charyzmatyczny, by negocjować zawarcie małżeństwa. Dobrze, by osoba ta sama była już w związku. Często w rolę swata wchodził ojciec, brat albo przyjaciel przyszłego pana młodego. Nie brakowało jednak miejsc, gdzie dziewosłęb był jeden na całą wioskę i łączył w niej niemal wszystkie pary. Ci, którzy ludzi kojarzyli „zawodowo”, mogli liczyć na zapłatę od rodzin. Lecz choć ta rola może brzmieć romantycznie – nic bardziej mylnego. Bo prawda jest taka, że dawniej niewiele małżeństw zawierało się z miłości. A gdy do drzwi zapukał swat i zasiadł do stołu z rodzicami dziewczyny, ich dyskusje bardziej przypominały rozmowę handlową niż cokolwiek innego.
Młoda jałówka na sprzedaż
Swaty mogły wyjść ze strony głównych zainteresowanych (najczęściej przyszłego pana młodego). Lecz równie dobrze rodzice mogli aranżować ślub ludzi, którzy w ogóle się wcześniej nie znali. Priorytetem było zawarcie układu jak najkorzystniejszego majątkowo. O ile zazwyczaj starano się uwzględnić sympatię młodych, o tyle należy pamiętać, że małżeństwa wyłącznie z miłości zdarzały się niezwykle rzadko.
Niezależnie od wcześniejszej sympatii lub jej braku – wizyta swata stanowiła dosyć rozbudowaną ceremonię. Przede wszystkim, nie mógł on przekroczyć progu domu z pustymi rękami. Najczęściej miał ze sobą wódkę, a w niektórych regionach też bochenek chleba, który zabierał ze sobą z powrotem, jeśli rodzina odrzuciła propozycję.
Najlepiej było się spodziewać go wieczorem, a za szczęśliwy dzień na swaty uznawano czwartek. Dzień tygodnia był szczególnie istotny w przypadku rodzin prawosławnych. Powodzenie rozmów (a według przesądów – przyszłe szczęście małżeńskie) zależało bowiem nie tylko od woli rodziców i przyszłej panny młodej, ale również od tego, jak przyjmą oni swata. Z tego względu unikano takich odwiedzin w środy i piątki, będące dniami postnymi.
Butelka wódki przyniesiona przez gościa była elementem kluczowym. Gdy rodzina była wyjątkowo nieprzychylna, mogła wymówić się brakiem kieliszków. Dla posłańca był to jasny sygnał, że jego misja jest skazana na niepowodzenie. Rozmowy nie wypadało zaczynać od głównego celu wizyty. Przyjęło się za to pytanie, czy gospodarz ma na sprzedaż jakąś młodą jałówkę. Pozytywna odpowiedź była znakiem, że można przystąpić do negocjacji.
Czytaj też: Zastaw się, a postaw się! Jak wyglądało wesele w średniowieczu?
Ślub za krowy i pościele
Skoro nie miłość, to co decydowało o małżeństwie? Głównie majątek obu rodzin i wysokość posagu kobiety. Jak pisał Henryk Biegeleisen: Czasem brak jednej krowy zaważy na szali dziewczyny tyle, że swacha nie dobija targu i projektowane małżeństwo nie dochodzi do skutku. Dlatego gdy córek w domu było więcej, zmniejszały się ich szanse na korzystne zamążpójście.
Przez całe stulecia przyszłych małżonków ograniczała jeszcze jedna, niezwykle ważna przeszkoda. Jeśli pochodzili z rodzin chłopskich i mieszkali oni zbyt daleko od siebie, o ślubie nie mogło być mowy. Dopóki w Polsce utrzymywał się feudalizm, to właściciele wiosek decydowali o możliwości przeprowadzki ich mieszkańców. Więc gdyby panna młoda miała się przenieść do innej miejscowości, musiałaby uzyskać zgodę szlachcica. A temu utrata osoby do pracy zwyczajnie nie była na rękę.
Czytaj też: Z kim opłacało się brać ślub w średniowiecznej wsi?
A więc ślub!
Gdy umówiony posag był odpowiedni, majątek pana młodego zadowalająco wysoki i żadna inna przeszkoda nie uniemożliwiała zawarcia małżeństwa – można było wstępnie przypieczętować umowę. Jak? Pijąc wódkę przyniesioną przez swata. Dziewczynę, której losy omawiano, proszono o kubek. Podanie go oznaczało wstępną zgodę z jej strony. W niektórych regionach kłaniała się przy tym rodzicom. Alkohol (pojawiający się w Polsce przy wszelkich umowach) wypijała odwrócona tyłem do zgromadzonych. Nie wypadało jej bowiem zgodzić się zbyt entuzjastycznie. Niestety, czasem opór i wahanie nie były nawet udawane.
Cały proces swatania mógł rozciągnąć się na kilka wizyt. Ostatecznie były one pieczętowane zrękowinami, czyli dzisiejszymi zaręczynami. Młodzi podawali sobie wówczas prawe dłonie, często nad bochenkiem chleba. Swat wiązał je białymi chustami przyniesionymi przez dziewczynę, czasem kropiąc przy tym wodą święconą. Młodzi, obserwowani przez rodzinę, swata, a czasem też sąsiadów, ogłaszali, że z własnej woli chcą zostać małżeństwem. Później pozostawało już tylko dać na zapowiedzi i przygotować się do ślubu.
Źródła:
- Biegeleisen H., Wesele: obrzędy i zwyczaje, Lwów 1928
- Dmochowski F. S., Dawne obyczaje i zwyczaje szlachty i ludu wiejskiego w Polsce i w ościennych prowincyach, Warszawa 1820
- Gołębiowski Ł., Lud polski, jego zwyczaje, zabobony, Warszawa 1830
- Wiącek E., Dziadowiec J., Kmita C., Małopolskie wesela – konsumpcja znaków [w:] “Semiotyczna mapa Małopolski”, Kraków 2015
KOMENTARZE
W tym momencie nie ma komentrzy.