Zacofany obszar, gdzie edukacja kulała, panował głód i szerzyły się epidemie, a przed lekarzami... uciekano. Jak naprawdę wyglądała Galicja przełomu wieków?
O tym, w jak trudnych warunkach przyszło w tamtych czasach żyć mieszkańcom Galicji, najlepiej świadczy ówczesna sytuacja na wsi. W izbie znajdowały się tylko podstawowe meble: stół, ławki, skrzynie. Część członków rodziny musiała wręcz spać na podłodze, bo brakowało miejsca. A raczej na uklepanej ziemi. Jak pisze Elżbieta Dolata w artykule o dzieciństwie dzieci galicyjskich biedniejsi zimą do izby sprowadzali krowę, pod piecem umieszczali świnkę, a pod łóżkiem kury. Sama zaś izba była opalana rzadko lub wręcz wcale. Co najwyżej drewnem. Węgla nie było. Do tego jeszcze panowała moda na hartowanie dzieci poprzez dawanie im lichego odzienia. A przy tym ich nie kształcono, bo uważano, że to może mieć zły wpływ na ich zdrowie psychiczne.
Dzieci na wsi do jedzenia dostawały zazwyczaj groch, kapustę, ziemniaki i kluski, wiele z nich nigdy nie widziało mleka ani bułki. Kiełbasy i mięso pojawiały się zazwyczaj na Wielkanoc. Chleb był taką rzadkością, że nawet okruchy gospodyni zbierała z ziemi i całowała. Jednak mieszkańcom Galicji nieobcy był także i głód: męką okropną jest głód, kiedy wiemy, że nie mamy nic do jedzenia ani nie spodziewamy się, że zdobędziemy niedługo łyżkę strawy lub okruch chleba. W takich trudnych okresach jedzono, co było – otręby, zgniłe ziemniaki, liście młodych buraków i kapusty, a nawet pokrzywy. Pamiętam, był u nas taki garnek duży ośmiolitrowy. Dzieci stawały jak wojsko naokoło niego i każde płakało, że mało dostało. Dla matki zawsze zabrakło. O tym wszystkim również informuje Elżbieta Dolata we wspomnianym powyżej artykule.
Bieda i głód w trakcie I wojny światowej dotarły również do galicyjskich miast. Problemem był także opał. Kiedy do Galicji weszli Rosjanie, zaopatrywali przede wszystkim swoje urzędy i garnizony. W miarę przesuwania się linii frontu powtarzały się rekwizycje żywności przez wojsko. Powrót Austriaków bynajmniej nie uspokoił sytuacji, ponieważ wprowadzony system centralnej reglamentacji produktów żywnościowych dyskryminował Galicję. Nic dziwnego, że coraz częściej dochodziło do rozruchów głodowych.
Brud, chociaż nie wszędzie
Najgorszy w tym wszystkim – zwłaszcza na wsi – był katastrofalny poziom higieny. Sanitariatów brakowało. Chodziło się za stodołę albo na grzędy. W izbie stale panował brud. To, jak się myto, przyprawia o mdłości. Jedynie niemowlęta kąpano dwa razy dziennie z dodatkiem różnych ziół, ponieważ panował przesąd, że „podlane” dziecko rośnie. A co z resztą mieszkańców? Sięgnijmy ponownie do artykułu Elżbiety Dolaty: ceber z pomyjami służył nam wszystkim do mycia. Ze względu na zepsucie smaku pomyj, nie wolno było jednak używać mydła. Krowa ani smaku, ani zapachu mydła nie znosi. Dzieci wycierały twarze płachtami, na których spali rodzice. Ekstremalnie wręcz brudna woda grzana była nawet kilkakrotnie. Nic więc dziwnego, że powszechnie lęgły się wszy.
Z drugiej strony w miejskich szkołach informowano dzieci o zasadach higieny. W klasach czy na korytarzach wisiały nawet dobrze – jak na przełom XIX i XX wieku – opracowane zestawy przepisów higienicznych. Pisano o potrzebie częstego mycia rąk, głowy, dbaniu o zęby. Choć nie zabrakło też zabawnych „kwiatków” typu: Przy jedzeniu nie czytaj czy Trzymaj ręce na kołdrze, o czym pisze Elżbieta Dolata tym razem w publikacji dotyczącej wychowania zdrowotnego w szkołach galicyjskich. Ta sama autorka w trzecim z zawartych w bibliografii artykułów wspomina o działających na przełomie XIX i XX wieku w Galicji popularyzatorach higieny i zdrowia. Byli wśród nich: autor kilku podręczników Edward Madejski, który realizował też programy szczepień, autor publikacji z zakresu higieny szkolnej Bolesław Adam Baranowski czy redaktor „Przeglądu Higienicznego” Bronisław Kaczorowski.
Kiła i mogiła
Jeszcze w początkach XX wieku dużym problemem – nawet u dzieci – była kiła. Choroba ta wyniszczała Galicję przez dziesięciolecia. Już w opracowaniu z 1875 roku autorstwa Jana Stelli-Sawickiego znajduje się adnotacja: plagą straszną pustoszącą nasz kraj powoli, zabijającą teraźniejsze pokolenie i osłabiającą przyszłe jest kiła. Autor donosi, że zagnieździła się ona w każdej miejscowości, a w niektórych wsiach chorują na nią wszyscy. Statystycznie pacjenci z kiłą stanowili w szpitalach od 1/3 do nawet połowy chorych.
Ani prawem karnym, ani wpływem religijnym kiły wytępić się nie dało. Dlatego inspektor szpitalny Jan Stella-Sawicki w swojej książce proponował uregulowanie nierządu i zalecał w domach rozpusty cotygodniowe wizyty lekarskie. Chore kobiety należałoby odsyłać do szpitali. Jednak działania państwowe w tym kierunku skazane były na niepowodzenie.
Leczenia nie ułatwiali też sami pacjenci. Jak podaje Piotr Franaszek: 40-letni żonaty wieśniak trafił do szpitala z objawami kiły, lecz kiedy, jakim sposobem się zaraził, dociec niepodobna. Chory bowiem ludowym zwyczajem wszystkiemu przeczy. Ten sam autor wspomina, że dopiero na początku XX wieku liczba cierpiących na choroby weneryczne nieco spadła. Ale wraz z I wojną światową znacząco wzrosła skala prostytucji – i znów syfilis szerzył się powszechnie.
Czytaj też: Nędza, Kościół i ziemniaki. Jak bardzo zacofana była Galicja na początku XX wieku?
Galicja przez dziesięciolecia epidemiami stała
I niestety często dotykały one najmłodsze dzieci. Na początku XX wieku przyczynami ich ciężkich chorób, a nawet przedwczesnej śmierci były na ogół: gruźlica, krzywica, kiła, błonica, krztusiec, szkarlatyna, odra, czerwonka, cholera. Dość powszechnie występowała także tzw. ograszka, inaczej trzeciaczka, czwartaczka czy zimnica. Jej głównymi objawami były gorączka i dreszcze. W pierwszym dziesięcioleciu XX wieku dzieci w wieku do lat 5 stanowiły od 50% do nawet prawie 60% wszystkich zmarłych.
Generalnie Galicja miała dość długie i niestety tragiczne tradycje epidemiczne. Rok 1847, epidemia cholery: 220 000 zmarłych. 1848, wiele chorób, ale głównie tyfus głodowy: 140 000 ofiar. Lata 50. XIX wieku, znowu cholera: zmarło 74 000 mieszkańców Galicji. Z cholerą władze próbowały walczyć, np. wprowadzając 5-dniową prowizoryczną kontrolę stanu zdrowia przyjezdnych. Z kolei w zmaganiach z durem brzusznym za niezwykle przydatną uważano wodę karbolową, którą stosowano do dezynfekcji. Oliwą karbolową smarowano ciała chorych. Na wsiach dla ostrzeżenia mieszkańców przed domem na żerdzi umieszczano słomianą wiechę.
W obliczu epidemii różnych chorób próbowano realizować programy szczepień. Napotykały jednak na opór ze strony ludności. Aczkolwiek np. już w latach 1915–1916 przeciwko ospie udało się zaszczepić nawet 2 miliony ludzi.
Czytaj też: Cztery epidemie, które zmieniły bieg dziejów
Jak trwoga to do… znachora?
O stosowanych jeszcze na początku XIX wieku terapiach mówi nam traktat profesora Uniwersytetu Franciszkańskiego we Lwowie Antona Sławikowskiego Die Cholera-Epidemie in Lemberg und im Lemberger Kreise im Jahre 1831. I tak zalecano np. spożywanie „proszku Dovera”, który składał się z opium, korzenia wymiotnicy i cukru mlecznego. Konrad Meus dodaje: Spośród innych medykamentów, które zalecano podawać chorym, znalazły się m.in.: (…) związki chemiczne zawierające amoniak oraz cynk i brom, kwasy (azotowy, siarkowy, solny). Dużą rolę przypisywano kąpielom z dodatkiem różnorakich substancji, od aromatycznych do chemicznych (mających właściwości żrące). Przed taką terapią z pewnością lepiej byłoby uciekać.
Najgorzej oczywiście wyglądała sytuacja w galicyjskich wsiach. Jeszcze na początku XX wieku zdecydowana większość ich mieszkańców wolała się leczyć u znachorów, którzy swoimi metodami pomóc po prostu nikomu nie mogli. Bo jak wyleczyć kogoś mogło zaklinanie choroby? Stosowano również jako lekarstwo rozparzony owies, wodę z plebejskiej studzienki, smarowanie spirytusem, gorącą śmietaną czy przykładaniem gorącej cegły. Niektóre metody, jak ta wspomniana na podstawie pamiętnika przez Elżbietę Dolatę w artykule o niełatwym dzieciństwie galicyjskim jako żywo przypominają tragedię Rozalki z noweli Bolesława Prusa:
[znachorka] wysmarowała mnię po całym ciele i potem golca wsunęła na desce do pieca, z którego niedawno wyjęto chleb. (…) Niedługo wytrzymałem ten zabieg leczniczy. Narobiłem wrzasku na cały dom, toż to matka się zlitowała i wyciągnęła mnię z tej piekarni.
A co z wykwalifikowanymi lekarzami? Generalnie było ich na wsiach mało. A jak już byli, to… bano się ich. Bo mogą np. otruć. Co znachor to znachor. Zresztą i lekarze nawet na początku XX wieku bynajmniej nie podawali chorym specyfików dostępnych wtedy w aptekach, a sugerowali zaparzenie ziół, postawienie baniek, przystawienie pijawek czy upuszczenie krwi. Cóż, pozostaje się cieszyć, że te niecodzienne metody leczenia odeszły już do lamusa.
Bibliografia
- E. Dolata, Dzieciństwo galicyjskie na początku XX wieku w świetle chłopskiej literatury pamiętnikarskiej, „Przegląd Pedagogiczny”, nr 1/2012.
- E. Dolata, Galicyjscy popularyzatorzy zdrowia i higieny przełomu XIX i XX wieku, „Lubelski Rocznik Pedagogiczny”, tom XXXV, zeszyt 4/2016.
- E. Dolata, „W zdrowym ciele zdrowy duch” – wychowanie zdrowotne w szkołach galicyjskich okresu autonomicznego, „Annales Universitatis Mariae Curie-Skłodowska. Sectio J”, vol. XXXI, nr 2/2018.
- P. Franaszek, Zdrowie publiczne w Galicji w dobie autonomii (wybrane problemy), Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2002.
- K. Meus, Profilaktyka przeciwepidemiczna w Galicji na przełomie XIX i XX wieku [w:] K. Polek, Ł. T. Sroka (red.), Epidemie w dziejach Europy. Konsekwencje społeczne, gospodarcze i kulturowe, Wydawnictwo Naukowe Uniwersytetu Pedagogicznego, Kraków 2016.
- J. Z. Pająk, Zarys dziejów społecznych ziem polskich 1914–1918 – Galicja [w:] W. Mędrzecki (red.), Studia nad historią społeczną ziem polskich 1914-1918, seria „Metamorfozy Społeczne 12”, Warszawa 2018.
- J. Stella-Sawicki, Stan szpitali powszechnych w Galicji w r. 1875, Lwów 1875.
KOMENTARZE (5)
„…dzieci w wieku do lat 5 stanowiły od 50% do nawet prawie 60% wszystkich zmarłych.”
To prawda, stąd by oszczędzić na kosztach, rodzice dawali dzieci do chrztu najczęściej właśnie w wieku dopiero 5 lat. I stąd mój pradziadek miał oficjalnie 99 lat w chwili śmierci, a faktycznie 104…
Golicja i Głodomeria owszem była powszechna z wielu względów w tych czasach, ale co do zasadności konstatacji, że
znachorzy, „…swoimi metodami pomóc po prostu nikomu nie mogli…”, jak i lekarze, którzy „…sugerowali zaparzenie ziół, postawienie baniek, przystawienie pijawek…”
„Cóż, pozostaje się cieszyć, że te niecodzienne metody leczenia odeszły już do lamusa.” (…)
Na szczęście tak nie jest, bo wtedy należałoby się smucić, a nie cieszyć. Zasługi znachorów – zielarzy galicyjskich są bowiem nie do przecenienia… Przypomina o tym np. znana powieść historyczno-obyczajowa „Aptekarka”. Tytułowa aptekarka to właśnie znachorka-zielarka „…autentyczna postać chłopki, która mieszkała w majątku bardzo możnych panów. Panowie mieli majątek w okolicy Arłamowa. (…)”, a „zajmowała się leczeniem szlachty, leczeniem włościan.”
Jak mówił w jednym z wywiadów wybitny polski naukowiec i praktyk fitofarmacji, doc. Aleksander Ożarowski, Galicja w swym nieszczęściu miała to szczęście, że do jej dyspozycji było znacznie więcej gatunków ziół niż w przypadku reszty Polski, z racji położenia na styku wielu odmiennych stref – zespołów – roślinnych – fitocenoz, i „wiedzę kilku żyjących obok siebie narodów na ten temat.” Skutkowało to też i wysoką jakością, wartością leczniczą miodów galicyjskich. Stad dawał się zauważyć znaczny odsetek ludzi sędziwych.
Nie dziwmy się zatem, że w Nowym Sączu, w skansenie, jedno z centralnych miejsc zajmuje właśnie galicyjski, typowy ogród ziołowy.
I nie śmiejmy się z ziół, pamiętajmy np., że Artemizyna, będąca obecnie niewątpliwie najskuteczniejszym lekiem przeciwmalarycznym, została (powtórnie) znaleziona w zielu bylicy rocznej, a jej (od)twórczyni dostała za to nawet nagrodę Nobla…
Autor zacytował prof. Franaszka, więc i ja – dla „dopełnienia obrazu”, przytoczę jeszcze może tylko jego końcowy wniosek z pracy „Rozwój gospodarczy Galicji na przełomie wieków XIX i XX”:
„Analiza wskaźników charakteryzujących rozwój różnych gałęzi gospodarki galicyjskiej między połową
XIX w. a okresem przed wybuchem I wojny światowej WSKAZUJE NA WIELE POZYTYWNYCH ZMIAN, do jakich doszło w tym czasie w Galicji [???]. W rezultacie obraz gospodarki galicyjskiej tuż przed wybuchem I wojny światowej ZNACZNIE [!!!] ODBIEGAŁ od tego z połowy XIX stulecia.”
…
Minęło 100 lat i sporo się zmieniło, ale w mentalności coś tam zostało. Teraz wiemy skąd PiS ma takie poparcie.
Zgoda pełna ;)))
Dzieci umierały wtedy także w pozostałych zaborach. Wystarczy poszukać informacji i nie obrażać ludzi. Nie było szczepionek, penicylinę wynaleziono znacznie później, nie wszystkie matki rodzące dzieci co rok, dwa lata mogły to dobrze znieść. Dzieci też z pewnością były słabsze.