Budowa Kanału Panamskiego kosztowała życie tysięcy robotników, którzy zmarli w męczarniach, wymiotując krwią. Na tę chorobę nie było żadnego lekarstwa.
Przekopanie Kanału Panamskiego było w swoim czasie naprawdę imponującym osiągnięciem. Ta droga wodna do dziś pozostaje jednym z najważniejszych szlaków komunikacyjnych na świecie. Jednak jej budowa kosztowała życie tysięcy robotników, którzy zmarli w męczarniach, wymiotując krwią.
Ale od początku. Pomysł zbudowania kanału łączącego Atlantyk i Pacyfik jest niemal tak stary, jak obecność Europejczyków w Ameryce. Przez stulecia pozostawał tylko interesującą ideą. Dopiero XIX w. przyniósł oszałamiający rozwój technologii. A to z kolei pozwoliło na podjęcie próby zrealizowania marzenia o stworzeniu przeprawy. Jako pierwsi odważyli się Francuzi, kierowani przez Ferdinanda de Lessepsa, który już wcześniej z sukcesem nadzorował budowę Kanału Sueskiego.
Kłopoty od samego początku
Francuzi rozpoczęli prace w 1881 r. Szybko okazało się, że kopanie dołka w Panamie jest zdecydowanie trudniejsze niż w Egipcie. Problemów było mnóstwo. Część wynikała z nadmiernego optymizmu de Lessepsa odnośnie do kosztów całego przedsięwzięcia. Poza tym plan zakładał zbudowanie kanału na poziomie morza, bez śluz, co wymagało zdecydowanie większego nakładu pracy. Jednak największy problem stanowiła Panama, a konkretnie jej tropikalny klimat. Teren, przez który miał biec przyszły kanał, niemal w całości pokrywała gęsta dżungla. A w niej kryły się jadowite węże, pająki i inne mało przyjemne stworzenia.
Najbardziej śmiercionośnym zwierzętami, które w ogromnym stopniu przyczyniły się do porażki Francuzów. były… komary. Komary, które przenosiły żółtą gorączkę (albo inaczej żółtą febrę) i malarię.
Podstępni zabójcy
Żółta gorączka jest wywoływana przez wirusa. Choroba zaczyna się od wysokiej gorączki, dreszczy i niemożliwego do zaspokojenia pragnienia. Potem przychodzą bóle głowy, pleców i kończyn, które pacjenci porównywali do łamania kości. Część chorych zdrowiała po tym etapie. Jednak u wielu po trwającej kilka godzin lub nawet cały dzień poprawie następowała druga, dużo bardziej przerażająca i zabójcza faza choroby.
Gorączka ponownie skakała, a chory zaczynał majaczyć. Jego skóra i białka przybierały żółty kolor (stąd żółta gorączka) na skutek uszkodzenia wątroby. Często uszkodzeniu ulegały też nerki i przewód pokarmowy, więc w żołądku zbierała się krew, którą wymiotował chory. Stąd hiszpańska nazwa choroby: vómito negro – czarne wymioty. Ten objaw oznaczał, że koniec jest bliski. Temperatura ciała spadała, puls słabł, a chory umierał w ciągu kilku godzin. Jedyną ulgę stanowiło to, że na ogół był już wtedy nieprzytomny. Nie istniał wtedy i do dziś nie istnieje, żaden lek na żółtą gorączkę. Jeśli jednak komuś udało się przeżyć, zyskiwał dożywotnią odporność.
Nieco inaczej sytuacja miała się z malarią. Tę chorobę wywołuje jednokomórkowy pierwotniak z rodzaju Plasmodium. Symptomy są podobne do żółtej gorączki: wysoka temperatura dreszcze, szczękanie zębami (tak silne, że czasem uniemożliwia mówienie). Poza tym pragnienie i mdłości. W ostateczności może dochodzić do żółtaczki, konwulsji, pęknięcia śledziony, następującego po tym krwotoku wewnętrznego i śmierci. Ozdrowieńcy byli osłabieni fizycznie i psychicznie przez wiele tygodni. Wyzdrowienie nie gwarantowało odporności, a każdy kolejny atak choroby mógł okazać się śmiertelny. Jako lekarstwo na malarię stosowano chininę, jednak jej użycie miało dużo ciężkich skutków ubocznych.
Czytaj też: Nogi gniły i odpadały. Tej choroby można się było nabawić od jednej kromki chleba
Epidemia strachu
Obie choroby szybko dały się we znaki Francuzom. Problemy zaczęły się już w czerwcu 1881 r., kiedy nadeszła pora deszczowa. Później było już tylko gorzej. W 1882 r. w szpitalach zmarło 126 pracowników budowy, rok później ponad 400. Nie są to oszałamiające liczby. Trzeba jednak wziąć pod uwagę, że duża część pracowników była zatrudniana przez podwykonawców, którzy zwalniali robotników przy pierwszych symptomach choroby. Zresztą same szpitale też pozostawiały wiele do życzenia. Jeśli nawet ktoś trafiał do nich w związku z jakąś inną dolegliwością, to było bardzo prawdopodobne, że zarazi się malarią lub żółtą gorączką w trakcie hospitalizacji. Rzeczywista liczba zgonów była prawdopodobnie trzykrotnie większa od oficjalnej.
Przyjeżdżający z Europy czy USA inżynierowie i specjaliści często umierali po kilku tygodniach pobytu w Panamie. Ci, którym udało się przetrwać dłużej, marzyli tylko o opuszczeniu tropikalnego piekła. W 1884 r. trzystu francuskich inżynierów zawnioskowało o powrót do Francji. Kiedy otrzymali odmowę, zaczęli uciekać. W szpitalach chorzy umierali tak szybko, że niekiedy do trumien kładziono jeszcze żywych, choć dogorywających ludzi – żeby zwolnić łóżka dla kolejnych. Z 19 000 osób pracujących przy budowie w tym roku prawdopodobnie zachorowało 6000. Oczywiście nie wszyscy zmarli, ale wielu nigdy nie wróciło do pełnego zdrowia lub potrzebowało wielomiesięcznej rekonwalescencji.
Czytaj też: Historia tyfusu. Ta choroba uśmiercała więcej ludzi, niż najbardziej krwawe wojny
Francuskie fiasko
Francuska Compagnie Universelle du Canal Interocéanique de Panama – spółka zajmująca się budową kanału – zbankrutowała w 1889 r. Rosnące koszty, wysoka śmiertelności i nikłe postępy ostatecznie zabiły projekt. Bankructwo wywołało skandal we Francji i stało się powodem ruiny wielu drobnych ciułaczy, którzy zainwestowali pieniądze w przedsięwzięcie.
Po Francuzach kanał postanowili zbudować Amerykanie, co zresztą miało więcej sensu. W końcu Panama leżała w ich strefie wpływów. Odkupili całe przedsięwzięcie, dzięki czemu nie musieli zaczynać od zera. Prace rozpoczęli w 1904 r. Jednak szybko stanęli przed tym samym problemem, co ich poprzednicy: jak poradzić sobie z malarią i żółtą gorączką? Na szczęście w międzyczasie medycyna zdążyła się nieco rozwinąć. Pochodzącemu z USA zespołowi lekarzy pracującemu na Kubie udało się ustalić, że wektorem (czyli organizmem roznoszącym) wirusa jest komar Aedes aegypti. Dzięki szeroko zakrojonej kampanii zwalczania tych owadów udało się niemal całkowicie wyeliminować żółtą gorączkę z Hawany.
Czytaj też: Cztery epidemie, które zmieniły bieg dziejów
Walka z komarami
Zadanie pokonania chorób przypadło wojskowemu lekarzowi Williamowi C. Gorgasowi. Początkowo jego relacje z kierownictwem budowy nie układały się najlepiej, a efekty były mizerne. Jednak kiedy stery przejął energiczny John Stevens, sytuacja zdecydowanie się poprawiła.
Kluczowe dla sukcesu było wyeliminowanie (przynajmniej tam, gdzie mieszkali ludzie) wszystkich zbiorników ze stojącą wodą. We wszystkich cysternach, beczkach, a nawet dzbanach czy szklankach mogły się rozwijać larwy komarów. Każdy zbiornik musiał być zamknięty, tak by komarzyce nie mogły złożyć w nim jaj. Jeśli nie można go było zamknąć, na powierzchnię wody wylewano warstwę oleju, które dusiła żyjące tam larwy. W Panama City, gdzie mieszkała duża część personelu budowy, specjalne zespoły spryskiwały domy środkami owadobójczymi, by zabić już żyjące komary. Chorych na żółtą gorączkę izolowano, żeby komary nie mogły ich ukąsić i rozsiewać choroby. Choć zajęło to blisko półtora roku, żółta gorączka przestała stanowić problem dla budowniczych Kanału Panamskiego.
Gorzej wyglądała sprawa z malarią. Wektorem tej choroby był inny komar, który nie trzymał się tak blisko siedzib ludzkich. Miał też większy zasięg lotu. Pilnowanie zbiorników stojącej wody pomagało, jednak nie rozwiązywało problemu. Malaria zabijała pracowników aż do końca budowy. Niespecjalnie jest to zaskoczenie, ponieważ także współcześnie, ponad 100 lat od ukończenia konstrukcji, pozostaje bardzo niebezpieczną chorobą.
Inżynierów, specjalistów, a także zwykłych robotników nękały również inne choroby – gruźlica, dyzenteria, zapalenie płuc czy nawet dżuma. Jednak wprowadzenie lepszej opieki medycznej pozwoliło na zmniejszenie liczby przypadków tych chorób do poziomów, które nie zagrażały całemu projektowi. Ostatecznie Kanał Panamski został otwarty w 1914 r. Stanowił ogromny triumf ówczesnej myśli technicznej, ale także sukces medycyny, która była w stanie zatrzymać żółtą gorączkę i umożliwić zakończenie budowy w trudnym środowisku. Warto pamiętać, że był to triumf, który kosztował życie wielu ludzi.
Bibliografia:
- David McCullough, The Path Between the Seas. The Creation of the Panama Canal 1870–1914, Simon & Schuster, New York 1977.
- Matthew Parker, Panama Fever: The Epic Story of One of the Greatest Human Achievements of All Time – The Building of the Panama Canal, Doubleday, New York 2007.
- Julie Greene, The Canal Builders: Making America’s Empire at the Panama Canal, The Penguin Press, Nowy Jork 2009.
KOMENTARZE (3)
Jako były entomolog stosowany ;) …
Obecnie udowodniono, że to jednak nie Aedes aegypti odpowiadał – i odpowiada obecnie, za żółtą febrę w lasach Panamy. Komar egipski żyje bowiem w dżungli zbyt krótko by efektywnie przenosić wirusa odmiany odpowiedzialnej za tzw. „dżunglową” – leśną formę żółtej gorączki.
Jest bowiem gatunkiem silnie antropicznym, wręcz synantropijnym (całkowicie uzależnionym od terenów istotnie zmienionych i stale zamieszkałych przez ludzi) zdolnym zatem do efektywnego nosicielstwa jedynie w takim środowisku silnie zmienionym antropogenicznie, jak… np. właśnie Hawana.
W dżunglach Ameryki Środkowej jego miejsce zajmuje głównie komar Sabethes chloropterus choć zachorowania wywołuje też ukąszenie komara Haemagogus leucocelaenus – z kolei najistotniejszego wektora choroby w tropikalnej części dżungli Ameryki Pd. – lasach deszczowych.
Nie lubię, kiedy słowo „przeprawa” jest używane jako synonim słowa „most”. Jakoś tak mi to nie pasuje…Przeprawa to dla mnie czynność a nie rzecz, przeprawa to raczej synonim /wyraz bliskoznaczny do wyprawy, przejścia. Powiedziałabym np. „przeprawa przez most nad rzeką X” ale raczej nie „budujemy przeprawę”…
To jak najbardziej poprawne użycie słowa przeprawa. Nietaktem jest poprawiać autora ze względu na własne „widzimisię” i „osobiście nie lubie”.