Uważa się, że rdzenni Amerykanie mieli szczególny związek z przyrodą. Wiedzieli, „czemu wilk tak wyje w księżycową noc”. Czy ma to jednak oparcie faktach?
Ogólnie przyjmowana teza głosi: narody i plemiona, zamieszkujące obie Ameryki przed przybyciem Europejczyków, żyły w harmonii z naturą i potrafiły eksploatować jej zasoby bez ich zniszczenia. Czasem podkreśla się, że ta umiejętność wynikała z jakiejś szczególnej więzi ze środowiskiem czy specjalnej świadomości ekologicznej. Przyjrzyjmy się kilku przykładom, które wskazują, że… nie do końca tak było.
Bardzo skuteczni myśliwi
Zacznijmy od samego początku, czyli od przybycia ludzi do Nowego Świata. W tej kwestii nadal toczy się dyskusja, więc trudno jednoznacznie wskazać, kiedy dokładnie to nastąpiło. Tak czy inaczej, pierwszą kulturą, która naprawdę rozpowszechniła się na tych ziemiach, była Clovis. Rozwijała się mniej więcej 13 000–10 000 lat temu. Jej przedstawiciele zajmowali się zbieractwem i łowiectwem.
Tym łowiectwem zajmowali się tak skutecznie, że wedle jednej z hipotez, na skutek ich polowań wyginęła amerykańska megafauna: mamuty, mastodonty, ważące po 250 kg gigantyczne leniwce i konie. Dziwnym trafem wszystkie wymarły niemal jednocześnie, a ich zniknięcie zbiega się z ekspansją kultury Clovis. Czyżby to ludzie polowali tak intensywnie, że ogromne zwierzęta nie nadążyły odtwarzać swoich populacji?
Istnieje też konkurencyjna hipoteza, tłumacząca wyginięcie zmianami klimatycznymi. Możliwe, że oba czynniki zadziałały razem. Jednak wysoce prawdopodobne, że to właśnie jedni z pierwszych Amerykanów przyłożyli rękę do zagłady wielkich ssaków.
Ekologiczna katastrofa Majów
Przenieśmy się do czasów nieco bliższych. Majowie w swoim okresie klasycznym, czyli między 250 r. a 900 r. n.e., stworzyli imponującą i wysoko rozwiniętą cywilizację. Pozostałe po niej zabytki są dziś jedną z najbardziej znanych atrakcji turystycznych Meksyku. Jednak w IX wieku ich miasta opustoszały, artyści przestali rzeźbić, a skrybowie nie malowali już kodeksów. Spadkobiercy wielkiej cywilizacji żyli dużo skromniej niż ich poprzednicy. Dlaczego?
Hipotez jest wiele, ale jedną z najlepiej udokumentowanych jest katastrofa ekologiczna spowodowana przez niekontrolowany wzrost populacji. Więcej ludzi potrzebowało więcej żywności, a to prowadziło do wycinania lasów pod kolejne pola, wyjałowienia gleby i głodu. Rdzenni Amerykanie znów nie wykazali się świadomością ekologiczną.
Czytaj też: Co naszyjnik z oskórowanych ludzkich czaszek miał wspólnego z upadkiem cywilizacji Majów?
Łowcy bizonów
Kolejny przykład dotyczy czasów już nie tak bardzo odległych. Chodzi o XIX wiek i bizony zamieszkujące Wielkie Równiny Ameryki Północnej. Masowe polowania z użyciem nowoczesnych karabinów doprowadziły te zwierzęta na skraj wyginięcia. Okazuje się jednak, że proces wymierania zaczął się, jeszcze zanim Europejczycy zabrali się za polowania na dużą skalę.
W pierwszej połowie XIX wieku liczne plemiona, takie jak Lakotowie, Szejeni czy Arapaho, zamieszkiwały Wielkie Równiny. Polowanie na bizony stanowiły podstawę ich utrzymania. Bizonie skóry były cennym towarem także dla białych Amerykanów, którzy chętnie kupowali je od myśliwych. American Fur Company w latach 30. wysyłała każdego roku 70 000 skór w dół rzeki Missouri. Ale już w latach 1843–1853 liczba ta spadła średnio do 30 850 skór. Działo się tak, ponieważ mieszkańcy Wielkich Równin masowo zabijali bizony i w ten sposób, podcinali gałąź, na której siedzieli. Oczywiście późniejsze masowe polowania „dla sportu” dokończyły dzieła, lecz cały proces zaczął się już wcześniej.
Czytaj też: Szlachetny Indianin? Nic podobnego! Mit mija się z rzeczywistością
Polowania na dalekiej Północy
Ostatni przykład dotyczy Inuitów Karibu zamieszkujących zachodnie wybrzeża Zatoki Hudosona. Mniej więcej do końca XVIII wieku wykorzystywali zasoby tego zimnego i niegościnnego regionu. Polowali na foki, wieloryby i karibu, łowili ryby. Na przełomie XVIII i XIX stulecia ich populacja się rozrosła. Część plemienia przeniosła się w głąb lądu, gdzie podstawą wyżywienia stały się karibu i piżmowoły. Ten drugi gatunek był cennym łupem także dlatego, że europejscy handlarze kupowali skóry. Nadmierne polowania szybko doprowadziły do radykalnego zmniejszenia się jego liczebności. Jednocześnie pożywienie pochodzące z morza zeszło na drugi plan, a nawet było uznawane za pokarm gorszej jakości.
Skutek? W 1919 roku, kiedy na skutek zmian klimatycznych załamała się populacja karibu, ludzie zaczęli cierpieć głód. Szacuje się, że między 1915 a 1925 rokiem liczebność Inuitów zmniejszyła się o 70%. Podsumowując: wytępili jeden gatunek, drugi zniknął, na inne nie umieli (lub nie chcieli) polować, przez co nie mieli co jeść. Niezbyt dobrze współgra to ze stereotypem łowcy, który znakomicie radzi sobie w puszczy i dba o zwierzynę.
Czytaj też: Holokaust Indian. Co ich zabiło?
Po prostu jak inni ludzie
Oczywiście podane przykłady to tylko niewielki wycinek z liczącej tysiące lat historii rdzennych Amerykanów i ich relacji z przyrodą. Można znaleźć mnóstwo przykładów sytuacji, kiedy rozmaite plemiona i narody Nowego Świata, doprowadziły do katastrofy ekologicznej. Przełowienie, nadmierny wyrąb lasu, polowanie w takiej skali, że populacja zwierząt nie mogła się już odtworzyć. To tylko niektóre z dowodów na to, że Indianie nie mieli mistycznego związku z naturą.
Czasem złudzenie ekologiczności wynikało z tego, że mieszkańców jakiegoś obszaru było zwyczajnie zbyt mało, by stanowili czynnik, który mógł naruszyć równowagę przyrodniczą. Niekiedy też ich narzędzia były zbyt prymitywne. Czy to znaczy, że rdzenni Amerykanie byli jakimiś szczególnymi niszczycielami przyrody? Nie. Ludzie są dość ekspansywnym gatunkiem, który wielokrotnie przyczynił się do naruszenia równowagi ekologicznej. Nie tylko w Ameryce, ale także na innych kontynentach.
Jednocześnie obok negatywnych przykładów można też podać wiele przypadków, w których mieszkańcy Nowego Świata żyli w idealnej harmonii z otoczeniem. Perfekcyjnie wykorzystywali zasoby natury, nie niszcząc jej. Trzeba jednak pamiętać, że nie wynikało to z niezwykłej więzi. Często plemiona zamieszkiwały jedno miejsce przez setki czy nawet tysiące lat. Zatem ludzie mieli czas nauczyć się (niejednokrotnie na bolesnych błędach), np. ile ryb i kiedy łowić, by w kolejnym roku populacja mogła się odtworzyć. Żadna magia. Po prostu wiedza zdobyta przez pokolenia.
Bibliografia:
- Michael E. Harkin, David Rich Lewis (red.), Native Americans and the Environment Perspectives on the Ecological Indian, University of Nebraska Press, Linclon, Londyn 2007.
- Arthur A. Demarest, Prudence M. Rice, Don S. Rice (red.), The Terminal Classic in the Maya Lowlands: Collapse, Transition, and Transformation, University Press of Colorado, Boulder 2004.
- Erik Velásquez García i in., Nowa historia Meksyku, PWN, Warszawa 2016.
KOMENTARZE (2)
IX wiek w Ameryce środkowej – łacińskiej, załamanie się kultury nie tylko Majów, to jednak efekt chyba prawie, jeśli nie wyłącznie, długich okresów suszy, które pojawiły się nagle i nie zdążono się do nich zaadaptować; spowodowanych ociepleniem wynikłym ze zmian klimatycznych – przesuwania i (głównie) zmiany zasięgu strefy konwergencji tropikalnej (Intertropical Convergence Zone – ITCZ).
Gospodarka Indian Mezoameryki niezmiernie rzadko wyjaławiała gleby, z reguły w jej wyniku powstawały, od Amazonii do Meksyku, jeśli już nie najżyźniejsze antropogenicznego pochodzenia czarnoziemne gleby świata – terra preta, tzw. złoto Inków, to podobne im ziemie brunatne, też żyzne choć nie aż tak.
W USA za to ciągle trwa spór o świadomie ekologiczne zachowania rdzennych, dawnych Indian. Że ich raczej w ogóle nigdy nie było, twierdzi np. S. Krech: „…pierwsi ludzie w Ameryce Północnej wykazali się pełnym zakresem inteligencji, interesowności, elastyczności i zdolności do popełniania błędów istot ludzkich w dowolnym miejscu.” (The Ecological Indian: Myth and History, 2000.).
Zaś widzą je głównie, te proekologiczne zachowania, tzw. przeciwnicy postępu technicznego. Najciekawsi z nich to słynny (z zamachów bombowych głównie – Unabomber) genialny matematyk Teodor Kaczyński, dalej rozbijający komputer PC przed każdym wykładem, Kirkpatrick Sale oraz zaprzysięgły wróg TV, przy tym jednak wybitny twórca reklam: Jerry Mander.
Np., że…
…tak zwane prymitywne społeczeństwa cieszyły się dużą ilością wolnego czasu, zaspokajały wszystkie swoje materialne pragnienia i potrzeby przetrwania z niewielkim trudem, nie pracowały bardzo ciężko… I, co najważniejsze, „celowo nie gromadziły nadwyżek”.
…w reprezentatywnym społeczeństwie łowiecko-zbierackim, po zsumowaniu całego czasu spędzonego na wszystkich czynnościach gospodarczych (zbieranie roślin, przygotowywanie żywności i naprawa broni), przeciętny mężczyzna pracował trzy godziny i czterdzieści pięć minut dziennie, podczas gdy kobiety pracowały średnio tylko o pięć minut dłużej. (…) – i to mi się najbardziej tutaj podoba ;)
…plemię Cahuilla wydało edykt, zgodnie z którym żadne rośliny nie powinny być zbierane jeśli…, no chyba że istnieją dowody na to, że rosną one jeszcze gdzie indziej.
…zbieracze ziół Czirokezów musieli zawsze pominąć pierwsze trzy znalezione rośliny, ale kiedy napotkali czwartą, można było im ją zerwać, jak i wszystkie inne następnie znalezione.
…kiedy zielarz Navajo zbiera „lekarstwo na jelenie” – gatunek pasternaku, najpierw podchodzi do dużego, najlepiej największego okazu i modli się: „Przyszedłem po ciebie, aby zabrać cię z ziemi…”. W tym momencie zbiera zawsze inny, mniejszy okaz, ponieważ jego wiara poucza go, że „nigdy nie zrywaj rośliny, do której się modlisz”. (…)
…innym kluczowym elementem indiańskiego zachowania ekologicznego było „odłogowanie” zwierzyny łownej. Chociaż termin ten wywodzi się z rolnictwa i odnosi się do praktyki pozostawiania części pola na odpoczynek, plemiona stosowały podobną praktykę w polowaniach. Cree i inne plemiona z grupy Algonkian, użytkowały zatem tylko część swoich terenów łowieckich w danym roku i pozwalały odrodzić się łowieckim „ugorom”.
(columbia.edu – L. Proyect)
Szkoda czasu na czytanie tych głupot. Autor niech wpierw pójdzie do szkoły celem podniesienia edukacji, a potem dopiero może coś sensownego wykreuje.