Kapitan Peter Zschech jako dowódca U-505 był tyranem. Pod płaszczykiem despoty skrywał problemy psychiczne. W końcu się załamał i targnął na własne życie.
Łukasz Grześkowiak w swojej najnowszej książce U-505. Prawda o wojnie na morzu napisał o nim, że stał on w opozycji do swoich podopiecznych i robił wszystko, by tylko utrudnić im życie. Ambitny, zakompleksiony, stosujący nepotyzm Peter Zschech jako kapitan U-Boota był prawdziwym tyranem. Despotycznym zachowaniem maskował problemy psychiczne. Te jednak w końcu dały o sobie znać. Zschech przeszedł do historii jako pierwszy (i póki co jedyny) dowódca okrętu, który podczas służby, na pokładzie targnął się na swoje życie…
Nowy dowódca z „suchotami gardła”
Urodził się 1 października 1918 roku w Konstantynopolu. W 1936 roku jako najmłodszy z 560 studentów ukończył Akademię Morską. Od lipca 1939 roku do października 1940 roku służył na dwóch niszczycielach: „Hermann Schömann” i „Friedrich Ihn”. Później trafił – już jako oficer – na U-124, który w tym czasie zatopił aż 22 statki. Dowództwo nad U-505 formalnie objął 6 września 1942 roku. Marynarze dość szybko zdiagnozowali, że Zschech:
cierpi na tzw. syndrom Halsschmerzen, czyli „ból gardła” lub „suchoty gardła” – tak marynarze nazywali tych, dla których absolutnym priorytetem było otrzymanie Krzyża Rycerskiego. Odznaczenie to noszone było przez dowódców na szyi, stąd też określenie „bólu gardła”.
Na U-505 Zschech sprowadził także swojego dobrego znajomego, porucznika Thilo Bode, który traktował marynarzy z wyższością. Jednak nie tylko nepotyzm nie przysporzył kapitanowi sympatii załogi. Już po wyjściu z morze nowy dowódca sprzeciwił się sprzątaniu okrętu z rzuconych na niego kwiatów. (Uważano, że ich pozostawienie przynosi pecha). Na uwagę, że robiono tak za czasów poprzedniego dowódcy, zareagował histerią: Kapitan marynarki Löwe nie jest już dowódcą tego okrętu! To jest mój okręt i ja, i tylko ja mogę wydawać na nim rozkazy! Chcę, aby wszyscy to zrozumieli. Po tym, jak w październiku na innego U-Boota przetransferowany został główny mechanik, ostatni ze „starej gwardii” człowiek poprzedniego dowódcy, załoga zgodnie twierdziła, że od tego momentu tyrania dowódcy i pierwszego oficera zdecydowanie się nasiliła.
Czytaj też: Alianci pojmali tego U-Boota na pełnym morzu! Ale gdyby nie pewien Polak, być może by się to nie udało…
Pierwsze oznaki problemów psychicznych
Coś niepokojącego zaczynało się dziać z psychiką dowódcy. Dowodem tego była sytuacja z 10 listopada 1942 roku. Najpierw zignorował sugestię drugiego oficera wachtowego odnośnie do podwojenia wachty ze względu na dogodne do ataku lotniczego warunki atmosferyczne. Na wspomnienie postępowania poprzedniego dowódcy w analogicznych sytuacjach dosłownie dostał szału. Kiedy zaś spadły bomby…
Pomimo desperackiej sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy, żelazna determinacja do walki i pełnienia swoich obowiązków w końcu wzięła górę i uspokajała kolejnych członków załogi. Nikt z nas nie opuścił swego posterunku. Nie każdy jednak był tak zdeterminowany jak my, by pozostać na pokładzie. Zschech dosłownie wbiegł do centrali i po drabince wspiął się na mostek. To, co zobaczył, musiało dogłębnie go przestraszyć, ponieważ po sekundzie krzyczał już do centrali, by przygotowano się do opuszczenia pokładu. Wszystkich nas dosłownie zamurowało i nie byliśmy w stanie spełnić jego rozkazu.
Gdy rozkaz o opuszczeniu okrętu wykrzyczany został ponownie, nasz mechanik z przedziału diesla Otto Fricke niczym wściekły byk wtargnął do centrali. Z wyraźną złością i pretensją zaczął krzyczeć do Zschecha: „Możesz robić, co tylko chcesz, ale załoga techniczna zostaje na pokładzie, by utrzymać go na powierzchni”. (…) Wyraz twarzy Zschecha stopniowo zmieniał się z przestraszonego na skołowanego, aż w końcu osiągnął wstydliwy: „No dobrze. Róbcie co uważacie za słuszne”.
Czytaj też: Dowódca U-Boota, który powiedział zbyt wiele…
Fala niepowodzeń
Faktem jednak jest, że tylko szczęśliwy zbieg okoliczności sprawił, iż U-505 nie został tamtego dnia zatopiony. A Zschech, dowiedziawszy się, że U-154, który udzielił U-505 niewielkiej pomocy, zatopił frachtowiec, myślał jeszcze o tym, by poważnie uszkodzonym U-Bootem zaatakować jakiś cel przed odwołaniem z patrolu… Niewiele brakowało, by doprowadził do katastrofy. Zarządził atak na inny frachtowiec. Okazało się, że uszkodzeniu prawdopodobnie uległy żyrokompasy torped. Mimo to dowódca kontynuował ich odpalanie – z absurdalnej już odległości. Ostatnia z nich skręciła tak, że… otarła się o pokład U-505. Był to prawdziwy cud, że nie eksplodowała. Zschech od tamtego incydentu do powrotu do bazy prawie nie opuszczał kabiny.
Wyjście na kolejny patrol okazało się pechowe: przez 1,5 godziny nie działały oba silniki, podczas próby zanurzeniowej ujawniły się przecieki. Na dodatek nawaliły wykrywacz radaru i hydrofony. Czyżby sabotaż stoczniowców? Potem namierzenie przez samolot: poszły bomby głębinowe. Kolejne uszkodzenie, przez które prawdopodobnie zostali namierzeni – U-505 ciągnął za sobą smugę oleju. Przymusowy powrót do bazy w Lorient z eskortowcami. Potem po krótkim wyjściu w morze kolejny powrót ze względu na problemy przy próbie zanurzenia. W bazie po dłuższej kontroli stwierdzono sabotaż kadłuba. Kolejne wyjście znowu nieudane: znowu problemy przy zanurzeniu. I znowu powrót!
Sabotaże w bazie
W międzyczasie Zschech dowiedział się, że U-124, na którym wcześniej służył, został zatopiony… Ogółem zginęła większość jego kolegów z Akademii. A wspomniany dobry kumpel Zschecha, Bode, otrzymał własny okręt. Na jego miejsce na pokładzie U-505 trafił lubiany przez załogę Paul Mayer. Nie ucieszyło to kapitana… Do tego w bazie plotkowano o Zschechu, podważając jego kompetencje.
Następna próba wyjścia w morze i… tym razem wyciek oleju! Przyczyna: wywiercona dziura w zbiorniku, a do tego jeszcze w paliwie znaleziono cukier. Trzeba było nerwów ze stali, aby to wszystko wytrzymać. Może Peterowi Zschechowi ich brakowało? W końcu aresztowano i rozstrzelano potencjalnych sabotażystów, a okręt nareszcie wypłynął. Nawet kiedy przestał działać jeden z silników elektrycznych i padła główna pompa, kapitan nie zdecydował się na kolejny powrót. Jednak pompy nie dawało się naprawić. 28 września 1943 roku kapitan wydał rozkaz zawinięcia do bazy. Przekazał dowodzenie Mayerowi, a sam zaszył się w kajucie. Wypłynęli znowu… Łukasz Grześkowiak w książce U-505. Prawda o wojnie na morzu pisze:
Próby zanurzeniowe nie wykazały żadnych usterek. Sam Zschech wydawał się być o wiele spokojniejszy niż poprzednio, choć, jak twierdziła załoga, jego oczy wydawały się puste, jakby dusza opuściła jego ciało. Kilka razy uśmiechnął się nawet do marynarzy, co wywoływało mieszane uczucia.
Czytaj też: Alianci nazywali je „karawanami”. Jak bardzo niebezpieczna była służba na pokładzie U-Boota?
Tym razem nie wytrzymał napięcia
24 października 1943 roku marynarze słyszeli przez wiele godzin w pobliżu odgłosy eksplozji bomb głębinowych. Zschech w końcu schował się w swojej kabinie. Czasami wołał radiowca, oczekując raportu. Nie wydawał rozkazów. O 19:48 otrzymał komunikat o odgłosach śrub. Tak wspomniał ten moment jeden z marynarzy:
Dopiero wtedy Zschech wygramolił się ze swej kajuty. Gdy przechodził koło mnie, zauważyłem, że jego twarz ma kolor szary jak popiół. Zamiast wydać rozkazy, Zschech zaczął wspinać się na wieżyczkę. Ponownie spojrzeliśmy na siebie zdezorientowani. Na niemieckich okrętach podwodnych jedynym powodem, dla którego dowódca szedł tam był czas, gdy chciał skorzystać z peryskopu. A my teraz znajdowaliśmy się o wiele za głęboko, bo aż na 100 metrach!
Oznaka paniki? Chwilowo kapitan zniknął wszystkim z pola widzenia. W międzyczasie eksplozje przybliżyły się do U-505. Pękało szkło, spadały przedmioty. Łukasz Grześkowiak opisuje: W końcu pojawił się Zschech. Zszedł z drabiny, a jego twarz zmieniła się z szarej w białą jak duch. Wszyscy zawiesili wzrok na nim, oczekując rozkazów, ale on ponownie nie powiedział nawet słowa. Niczym zombie udał się do nasłuchu. Kolejne eksplozje, tym razem już tuż obok okrętu. Centrala wyglądała jak pobojowisko.
Czytaj też: Czy niemieckiego U-Boota zatopił… potwór morski?
Samobójstwo dowódcy U-Boota
W międzyczasie dał się słyszeć jakby… strzał. Dowódca osunął się na podłogę. Podniesiono go zakrwawionego i ułożono w kabinie. Ponoć nie trafił na tyle, aby umrzeć od razu. Ale agonia trwała. A że krzyczał z bólu, dwaj członkowie załogi przyłożyli do jego twarzy poduszkę. Lekarz próbował temu zapobiec, lecz Paul Mayer, który przejął dowodzenie stanowczo oznajmił:
Nie możemy już i tak nic dla niego zrobić. Te okręty na górze nadal starają się nas dopaść i wysłać do piekła. Dźwięk lepiej roznosi się w wodzie i każdy odgłos, który możemy stłumić, stłumimy, tak więc zalecam, żeby i doktor pozostał cicho!
W dzienniku pokładowym zapisano potem jedynie Kommandant tot. Inne wspomniane przez Łukasza Grześkowiaka relacje, w tym Daniela Gallery’ego (który później dokonał nie lada wyczynu, zdobywając U-505), wspominają zaś jedynie o samobójstwie. Ciało Zschecha wyrzucono do morza 25 października.
Czytaj też: Zabójczy zakład niemieckich asów
Epilog
Z powodu śmierci dowódcy Paul Mayer zarządził powrót do Lorient. Kabina Petera Zschecha pozostała pusta. Już po wojnie pierwszy dowódca U-505, Axel-Olaf Löwe, stwierdził, że: rola samego dowódcy wymaga silnej konstrukcji, zarówno psychicznej, jak i psychologicznej, a Zschech osiągnął niestety taki punkt, w którym nie miał już żadnej z nich. Dodając do tego jego pecha, jak i brak sukcesów, które przełożyły się na jego postawę, i brak siły psychicznej… załamał się nerwowo, co doprowadziło do jego samobójstwa. Winą za to obarczał dowództwo, które nie dostrzegło sygnałów alarmowych.
Co zaś na to sami oskarżeni? Postanowiono utrzymać tę sprawę w największej tajemnicy. Po powrocie do Lorient marynarze mieli spać na okręcie zamiast w barakach. Sytuacja ta odbiła się też na Paulu Mayerze, którego Karl Dönitz w żaden sposób nie nagrodził, np. awansem. Na U-505 nie nastąpiły też absolutnie żadne zmiany personalne ani przenosiny. A po zapoznaniu się z raportem Mayera Dönitz niezwykle krótko podsumował całą sprawę: Patrol przerwany z powodu samobójstwa dowódcy. Nic do dodania.
Bibliografia
Artykuł powstał na podstawie książki Łukasza Grześkowiaka U-505. Prawda o wojnie na morzu, Bellona, Warszawa 2022.
Literatura uzupełniająca:
- H. Goebeler, J. Vanzo, Steel Boat, Iron Hearts: A U-boat Crewman’s Life Aboard U-505, Savas Beatie LLC, New York 2008.
- T.P. Savas (ed.), Hunt and Kill: U-505 and the U-Boat War in the Atlantic, Savas Beatie LLC, New York 2004.
KOMENTARZE
W tym momencie nie ma komentrzy.