Ciekawostki Historyczne
Nowożytność

Procesy o czary w Polsce

„Procesy o czary to był istotny element codzienności Polaków” – mówi prof. Wijaczka. Właśnie ukazała się jego książka „Czarownicom żyć nie dopuścisz”.

Anna Baron-Jaworska: Skąd pojawiła się u Pana potrzeba napisania książki na temat procesów o czary na polskich ziemiach?

prof. Jacek Wijaczka: Chciałem pokazać czytelnikom, że polowanie na czarownice i procesy o czary we wczesnonowożytnej Polsce to nie był błahy problem, lecz istotny element dnia codziennego naszych przodków w XVI-XVIII w. Wiara w potęgę diabła i pomagające mu czarownice i czarowników ogarnęła wszystkie warstwy społeczne. Bardzo silnie wpływała na codzienne kontakty międzyludzkie. Działalnością czarownic tłumaczono sobie nieszczęścia dnia codziennego, chorobę własną czy dziecka, zagryzienie przez wilki krowy czy konia, pomór owiec czy gwałtowną wichurę, która obaliła stodołę. W jakiś sposób trzeba było sobie wytłumaczyć osobiste nieszczęście, a ten był najprostszy. Jednocześnie chciałem zwrócić uwagę, jak wiele mitów i stereotypów związanych jest z procesami o czary, stąd m.in. tekst o Barbarze Zdunk.

 

Mówi się, że w Polsce nie palono czarownic, a już na pewno nie na taką skalę, jak działo się to w Europie Zachodniej. Czy w Pana odczuciu jest to tylko wynik trudności w dostępności materiałów źródłowych? Czy jednak coś więcej?

Nie jest to, moim zdaniem, związane z dostępnością materiałów źródłowych. Choć faktem pozostaje, że źródeł dotyczących przebiegu polowania na czarownice i czarowników w Polsce oraz akt procesów zachowało się generalnie niezbyt wiele. W trakcie II wojny światowej spłonęły chociażby księgi miejskie wielu miast z Małopolski. Księgi, w których znajdowały się informacje na temat oskarżeń i procesów o czary. Zachowane akta procesów są też bardzo często niepełne. Brakuje choćby protokołów przesłuchań.

Przeświadczenie o tym, że w Polsce nie płonęły stosy wynika przede wszystkim z prowadzonej od dziesięcioleci narracji o wyjątkowej tolerancji panującej w dawnej Rzeczypospolitej, a wynikającej z tzw. demokracji szlacheckiej. W tę narrację wpisała się wydana (po raz pierwszy w 1967 r.) książka autorstwa Janusza Tazbira, a zatytułowana „Państwo bez stosów. Szkice z dziejów tolerancji w Polsce XVI i XVII w.”.

 

Praca ta poświęcona była wprawdzie nie procesom o czary, lecz swobodom wyznaniowym w państwie polsko-litewskim i dowodziła, że w przeciwieństwie od krajów Europy zachodniej w Polsce nie zabijano się w powodów religijnych. Zapomina się jednak, i w książce Tazbira, również zbyt silnie to nie wybrzmiało, że tak naprawdę owa „tolerancja” dotyczyła jedynie przedstawicieli stanu szlacheckiego, w więc jedynie kilku procent społeczeństwa.

W każdym razie przekonanie, że w Rzeczypospolitej nie płonęły stosy, rozciągnięte zostało również na polowania na czarownice. Zaczęto w to powszechnie wierzyć, mimo że kilkanaście lat wcześniej, w 1952 r., ukazała się książka Bohdana Baranowskiego dotycząca polowania na czarownice w Rzeczypospolitej w XVII i XVIII w. Historyk ten twierdził (jak się okazuje dzisiaj z dużą przesadą), że w trakcie procesów o czary w Polsce wysłano na stos kilkanaście tysięcy osób, przede wszystkim kobiety. Praca ta nie zrobiła jednak takiej „kariery” wśród czytelników jak książka Tazbira. Większość z nas woli bowiem wierzyć w to, że byliśmy wyjątkowym społeczeństwem w Europie wczesnonowożytnej, choć co najmniej 3000 kobiet w Polsce trafiło na stos jako rzekome czarownice, wspólniczki diabła. Na marginesie, praca J. Tazbira nadal jest wznawiana, ostatnio także jako e-book.

Czym się Pan kierował, wybierając przedstawione w książce przykłady procesów czarownic?

Przede wszystkim chciałem przedstawić procesy, które nie były dotąd omawiane w literaturze przedmiotu. Opublikowane teksty oparte są więc na dotąd niewykorzystywanym materiale źródłowym. W ostatnich latach historia kobiet wzbudziła zainteresowanie polskiej historiografii, lecz bada się przede wszystkim dzieje kobiet z rodzin szlacheckich i magnackich. Wynika to ze stanu zachowania źródeł, lecz nie tylko.

Co najmniej 3000 kobiet w Polsce trafiło na stos jako rzekome czarownice, wspólniczki diabłafot.domena publiczna

Co najmniej 3000 kobiet w Polsce trafiło na stos jako rzekome czarownice, wspólniczki diabła

Chciałem więc pokazać, że akta procesów o czary pozwalają nam m.in. poznać losy kobiet mieszkających we wsiach i w miasteczkach, a nie tylko w szlacheckich dworach i pałacach magnackich. To oczywiście paradoks, że możemy poznać ich życie tylko dzięki temu, że były torturowane i spalone. Gdyby nie zostały uznane za czarownice, nic byśmy o ich życiu nie wiedzieli, a tak możemy z zeznań świadków i ich samych poznać choćby ich sytuację życiową, rodzinę, sąsiadów, znajomych czy stan majątkowy (jak w przypadku Doroty Paluszki). Poznajemy również panujący wówczas system wierzeń, dowiadujemy się jak działało sądownictwo, a także widzimy działanie władzy państwowej, a właściwie jego brak.

 

Który proces najbardziej Panu zapadł w pamięć?

Najbardziej zapadł mi w pamięci proces, o którym nie wspominam w książce, a który znam z literatury przedmiotu. Mam na myśli proces, który przeprowadzony został w 1773 r. przez sąd miejski z Gostynia (Wielkopolska). Jako rzekoma czarownica sądzona była Franciszka Gołębiewska. Oskarżona została o wywoływanie z pomocą czarów gradu i pomoru bydła. Ponieważ nie chciała się przyznać do zarzucanych jej złych postępków poddana została torturom. Ponieważ i wówczas nie chciała powiedzieć tego, czego oczekiwał sąd, tortury stawały się coraz okrutniejsze. 3 września 1773 r. miała otrzymać aż 300 uderzeń rózgą. Musiała po tym być w fatalnym stanie fizycznym, skoro pozostawiono ja w spokoju do początku października, kiedy poddano ją ponownym torturom.

Te powtórne męki spowodowało znalezienie w jej domu małej torebki z owsianą mąką oraz słoika z maścią. Jedna z kobiet zeznała, że mąki tej oskarżona używała do wywoływania gradu i pomoru bydła, maść natomiast miała jej służyć do latania na miotle. Sędzia nakazał mieszankę maści i mąki podać w kiełbasie do zjedzenia psu. Mimo że psu owa „potrawa” nie zaszkodziła, oskarżoną poddano kolejnym torturom, na skutek których w końcu stycznia 1774 r. zmarła w więzieniu. Sąd uznał, że kobieta zdołała się oczyścić ze stawianych jej zarzutów, nie popełniła bowiem samobójstwa, lecz zmarła naturalną [!] śmiercią, mając na szyi różaniec i szkaplerz.

Teoretycznie o bycie czarownicą lub czarownikiem mogła zostać pomówiona każda osobafot.domena publiczna

Teoretycznie o bycie czarownicą lub czarownikiem mogła zostać pomówiona każda osoba

Pokrętna argumentacja, pokazująca jednak ówczesny sposób myślenia większości ówczesnego społeczeństwa w Polsce. Ludzie w to wierzyli, mimo że nam się obecnie wydaje, że przecież żyli w epoce Oświecenia. Przypomnę, że proces toczył się na przełomie 1773/74 r. Od dłuższego czasu odnoszę wrażenie, że termin Oświecenie używany jest dla XVIII w. na wyrost. Pokazuję to w jednym z tekstów zamieszczonych w książce, dotyczącego wydarzeń w okolicach Bytowa w końcu XVIII w.

Czy Pana zdaniem na polskich ziemiach istniał jakiś wzór osób, które mogły być narażone na oskarżenia o czary?

Teoretycznie o bycie czarownicą lub czarownikiem mogła zostać pomówiona każda osoba żyjąca w czasach wczesnonowożytnych. Wiara w ich realność była bowiem powszechna. W praktyce ofiarami oskarżeń i procesów padały przede wszystkim kobiety – i to chłopki lub mieszczanki. Polowanie na czarownice to przede wszystkim domena środowiska wiejskiego (i miasteczek o charakterze rolniczym), ludzi pracujących w rolnictwie. Szlachcianki w Polsce o czary praktycznie nie były oskarżane, m.in. z tego powodu, że nie można ich było torturować. Niemożliwe więc było uzyskanie przyznania się do winy.

Szacuje się, że wśród ofiar polowania na czarownice w Europie w XVI-XVIII w. ponad 80% to kobiety.fot.domena publiczna

Szacuje się, że wśród ofiar polowania na czarownice w Europie w XVI-XVIII w. ponad 80% to kobiety.

Szacuje się, że wśród ofiar polowania na czarownice w Europie w XVI-XVIII w. ponad 80% to kobiety. Dodam, że ostatnie szacunki podają, iż w tym okresie na mocy wyroków w procesach o czary życie straciło od 40 000 do 60 000 osób. Wbrew stereotypowi, ukształtowanemu przede wszystkim dzięki bajkom, czarownica najczęściej nie była starą kobietą, bezzębną, obszarpaną i ze zmierzwioną czupryną, mieszkającą gdzieś na uboczu osady, w walącej się ruderze. Najczęściej o czary oskarżane były kobiety w średnim wieku, bardzo często mające rodziny, męża i dzieci. Oczywiście zdarzały się też staruszki, jak i nastolatki, lecz nie dominowały.

 

Czy w Pana odczuciu procesy o czary różniły się w jakiś sposób od tych przeprowadzanych w innych europejskich krajach?

Nie, procesy o czary w Polsce prowadzone były na podobnych zasadach, jak w innych europejskich państwach. W całej bowiem Europie powszechnie bowiem wierzono w istnienie czarownic i czarowników współpracujących z diabłem. Oczywiście różna była skala i chronologia polowania na czarownice. W Polsce procesy na masową skalę rozpoczęły się od lat siedemdziesiątych XVII w. i trwały z dużym nasileniem w XVIII w. W Europie Zachodniej w drugiej połowie XVII stulecia procesy o czary dobiegały końca, choć spotykamy je również i w XVIII w.

Procesy w sprawach o czary odbywały się zgodnie z ówczesnym prawem zapisanym w kodeksach karnych i wedle określonej procedury. Oskarżone osoby stawiano przed sądami świeckimi, a w każdym przypadku musiał znaleźć się oskarżyciel. We wszystkich krajach stosowano tortury, które również były legalne, usankcjonowane przez Kościół rzymskokatolicki już w późnym średniowieczu, aby wydobyć przyznanie się do winy. Poza Anglią, gdzie czarownice wieszano, wysłano skazane kobiety i mężczyzn na stos. Czasami w drodze łaski, polecano katu udusić oskarżoną, lecz tak, aby tłum się nie zorientował. Wieszano też woreczki z prochem na szyi, aby skrócić męki.

W książce porusza Pan kwestię ostatniego spalenia czarownicy w Europie, które miało miejsce Reszlu. Na podstawie przytoczonych przez Pana źródeł wyraźnie widać, iż jest to mit. Czy natrafił Pan jeszcze na inne znane historie związane z tym tematem, które błędnie są uważane za prawdziwe?

Podobna sytuacja jak w Reszlu ma moim zdaniem miejsce w Doruchowie. Przez długie lata w literaturze przedmiotu przyjmowano, że ostatni proces o czary w państwie polsko-litewskim przeprowadzono w sierpniu 1775 r. w Doruchowie, wsi położonej w Wielkopolsce w powiecie ostrzeszowskim. Miano tam wówczas stracić 14 kobiet, rzekomych czarownic. Nie zachowały się jednak akta takiego procesu, choć na początku XX w. ksiądz Michał Perliński, proboszcz w Ostrzeszowie, twierdził, że znajdują się one w aktach plebańskich w Doruchowie. Nie jest jednak pewnym, czy sam te akta widział, i czy rzeczywiście dotyczyły procesu przeprowadzonego w 1775 r., czy też były to akta innego procesu, z innego roku.

Akta procesów o czary prowadzonych przez sąd w Ostrzeszowie, miały być zawarte w księgach wójtowskich i radzieckich. Miejskie księgi Ostrzeszowa jednak nie zachowały się, znane są jedynie wypisy z nich, przechowywane w Archiwum Państwowym w Poznaniu, które jednak nie zawierają żadnych informacji na temat procesów o czary. Relacja, opublikowana w pierwszej połowie XIX w., rzekomego świadka tych wydarzeń jest falsyfikatem, o czym pisał już przed laty Janusz Tazbir. Kwestią otwartą pozostaje, kto ową relację sfabrykował.

Ostatni proces o czary w państwie polsko-litewskim przeprowadzono w sierpniu 1775 r. w Doruchowiefot.Т. Mattson/domena publiczna

Ostatni proces o czary w państwie polsko-litewskim przeprowadzono w sierpniu 1775 r. w Doruchowie

Proces doruchowski z 1775 r. do dzisiaj pojawia się w pracach historycznych, a przede wszystkim tkwi w potocznej świadomości historycznej licznych Polek i Polaków. Informacja o nim znajduje się na internetowej stronie gminy Doruchów. We wsi tej rozgrywa się akcja „Miasteczka” (Poznań 2020), powieści Natalii Nowak-Lewandowskiej, która na potrzeby fabuły zmieniła wieś w miasteczko, a ulokowała je w województwie łódzkim, a nie wielkopolskim. Dodała: „Jednak historia czarownic z Doruchowa jest prawdziwa”, a informacje o rzekomym procesie wplotła w narrację.

Rzekomy proces doruchowski z 1775 r. jest również tematem powieści Tomasza Kowalskiego, „Nie pozwolisz żyć czarownicy” (Kraków 2018). Autor uczynił narratorem owego tajemniczego X. A. R., ponoć siostrzeńca ówczesnego proboszcza doruchowskiego Józefa Możdżanowskiego, który zabiegał o uratowanie życia czternastu kobietom oskarżonym o zajmowanie się czarami. Doruchów zwany bywa „polskim Salem”. W Internecie informację tę można znaleźć na tak licznych witrynach, że trudno byłoby je tu wszystkie wymienić.

Mieszkańcy Doruchowa, jak się wydaje w większości, wierzą, że proces w 1775 r. miał miejsce. Utwierdziły ich w tym przekonaniu m.in. badania archeologiczne przeprowadzone w latach 1998–1999, w trakcie których poszukiwano miejsca, gdzie miał stać stos, na którym spalono rzekome czarownice. Miejsce to zostało ponoć znalezione. Znajduje się rzekomo przy drodze w kierunku wsi Mikorzyn, niedaleko Łysej Górki. Stos miał ponoć wymiary 4,8 x 3,6 m, a na nim „ułożono w dwóch rzędach 11 kobiet, które były przygniecione grubymi dębowymi klocami”. Na tym miejscu ustawiono krzyż wraz z pamiątkową tablicą. Uczniowie gimnazjum przygotowali przedstawienie, które przyciągnęło mieszkańców z całego powiatu.

Trzeba jednak zauważyć, że odnalezienie miejsca stosu sprzed tylu lat jest niewykonalne. Przed kilkunastu laty w Neanderthaler Museum mieszczącym się w Mettmann (Niemcy) przeprowadzono doświadczenie polegające na przygotowaniu stosu według projektu opisanego przez Johanna Ernsta Clausena, kata w Lemgo. Wybudowano stos i spalono na nim świnię o wadze 60 kg. Jednym z efektów tego eksperymentu było nie tylko przekonanie się, że spalenie trwało nie dłużej niż godzinę, lecz także, że taki stos nie pozostawia po sobie w ziemi trwałych archeologicznych śladów. Nie można go więc po dwustu latach odnaleźć.

Polowania na czarownice w dużym stopniu uznaje się za wynik niewiedzy. Była to również potrzeba znalezienia kozła ofiarnego, szczególnie gdy daną społeczność nawiedzały kataklizmy i tragedie. Czy w Pana opinii obecnie również zdarzają się sytuacje, które można uznać za współczesny odpowiednik polowania na czarownice?

Nie trzeba szukać współczesnego odpowiednika polowania na czarownice, bowiem procesy o czary trwają także i obecnie, choć w dużej mierze są to samosądy lub quasi procesy. W 2021 r. co najmniej w 41 krajach kobiety, ale także mężczyźni i dzieci, były oskarżane, torturowane i zabijane jako rzekome czarownice. Najliczniejsze oskarżenia miały miejsce w Kongo, Papui-Nowej Gwinei, Indiach i Południowej Afryce. Podobne akty przemocy miały również miejsce w Meksyku i w Gwatemali. Jako kontynent dominuje Afryka.

Według niemieckiego historyka od lat zajmującego się tematyką polowania na czarownice, Wernera Tschachera, w ostatnich 60 latach życie straciło więcej rzekomych czarownic i czarowników niż miało to miejsce w czasie trwającego około 350 lat europejskiego polowania na czarownice.

Wyjątkowa pozycja na temat procesów czarownic w Polsce! Profesor Jacek Wijaczka, autorytet w tej dziedzinie, w książce „Czarownicom żyć nie dopuścisz. Procesy o czary w Polsce w XVII-XVIII wieku” (Replika, 2022) ukazuje osiem przypadków rzekomych polskich czarownic.

Zobacz również

Nowożytność

Krwawa łaźnia toruńska

Mogłoby się wydawać, że niepokoje na tle religijnym ominęły Polskę, gdyby nie to, co wydarzyło się w 1724 roku w Toruniu. Protestantom urządzono krwawą łaźnię.

1 marca 2024 | Autorzy: Herbert Gnaś

Nowożytność

Jazda konna w dawnej Polsce

Nie ma lepszego podarunku od konia, a umiejętność jazdy konnej można porównać do chodzenia? W szlacheckiej Polsce do siodła wsadzano już kilkuletnie dzieci.

23 lipca 2023 | Autorzy: Gabriela Bortacka

Nowożytność

Inspiracja Opowieści podręcznej

Margaret Atwood zadedykowała swój bestseller Mary Webster. Jej historia mrozi krew w żyłach. Na oskarżonej o czary kobiecie dokonano samosądu.

11 marca 2023 | Autorzy: Anna Baron-Jaworska

Nowożytność

Czym była uzda wiedźmy?

Żadne prawo nie pozwalało – ani nie zabraniało – stosowania uzdy wiedźmy. A kobiety cierpiały, bo uznano je za czarownice lub... rozsiewały plotki.

12 stycznia 2023 | Autorzy: Herbert Gnaś

Średniowiecze

Święta Inkwizycja – fakty i mity

Przez wieki wokół Świętej Inkwizycji narosło wiele mitów. Jak było tak w istocie? Czy diabeł faktycznie jest taki straszny, jak się go maluje?

8 stycznia 2023 | Autorzy: Herbert Gnaś

Nowożytność

Hiszpańska inkwizycja w Meksyku

Inkwizycja w Meksyku była mniej brutalna niż w Hiszpanii. Inkwizytorzy nie palili heretyków. Za to szukali czarownic, które pozbawiały mężczyzn pewnych narządów.

19 listopada 2022 | Autorzy: Michał Piorun

KOMENTARZE (14)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Anonim

Autor trochę miesza pojęcia raz pisze o Rzeczpospolitej, drugi raz o Polsce. A przecież Polska to tylko Korona czyli część RON, drugim krajem tworzącym RON, była Litwa, więc te 3000 procesów odbyło się na ziemiach RON, czy Korony ? Szkoda że autor wspominając o od 40 000 do 60 000, osób spalonych na stosach, nie dodał że połowa z tych ofiar, a więc od 20 000 do 30 000 poniosła śmierć w krajach niemieckojezycznych, takich jak księstwa Niemieckie, Austria, Czechy, Holandia, Szwajcaria. Co do procesów o czary na ziemiach Korony/RON, warto było by ustalić jaki procent z nich przypada na miasta, w których mieszkali mieszczanie niemieckiego pochodzenia – takich jak Poznań, Gdańsk, Kraków, Lwów, Lublin. Sam podręcznik dla łowców czarownic – „Młot na czarownice”, też napisał Niemiec. Co do Doruchowa to relacja o takim procesie pojawiła się w XIX wieku. Natomiast nagłośniony proces czarownicy w Reszlu 1811, rzekomo ostatni na ziemiach polskich, czy też w europie nie miał z czarami nic wspólnego, bo dotyczył podpalenia, ponadto był to proces który odbył się na ziemiach Prus, które do 1772 należały do Korony, więc z Polską nie ma to nic wspólnego. Proces ten jest dlatego mylony z procesami o czary, że jego ofiara została spalona na stosie, chociaż wcześniej została uduszona. Natomiast ostatnią czarownice w europie spalili Szwajcarzy w 1782 roku w Glarus, była to Anna Goldi. Większość procesów o czary na ziemiach polskich, wiek XVI I i XVIII to rządy Sasów w RON – Augusta II i Augusta III, czyli okres poprzedzający upadek RON charakteryzujący się brakiem tolerancji religijnej. Tak więc dzięki nietolerancji religijnej zapłonęły importowanej na ziemie RON z niemieckojęzycznej Saksonii, stosy z rzekomym czarownicami.

niepoprawny politycznie

To kolejny pseudo-liberalny artykuł pokazujący, że my obywatele polscy, nie byliśmy oczywiście „gorsi” w zbrodniach, w których „kochał” się zachód, a nawet czasami lepsi od zachodnich zbrodniarzy, ba i prymitywniejsi nawet…!
Nie mamy więc z czego być dumni, bo nawet jak byliśmy tutaj lepsi to i tak byliśmy gorsi od zachodu…
Że nielogiczne? A to już nie moja wina…
A zachód nie lubi polskiego przekonania o polskiej tolerancji, bo np. w Niemczech przed Hitlerem było tylko ok. 400 tys. Żydów tak naprawdę (a nie 0,5 miliona – ponad 100tys. to tzw. „polityczni” Żydzi – opozycja), a w rzekomo „nietolerancyjnej” Polsce ponad 3 miliony!
Panie profesorze, na miłość boską, czemu ma służyć i ta Pana wiernopoddańcza postawa wobec naszej starszej, wielkiej siostry Unii ???!!! Grantom?!

No i tym razem się w 100% zgadzam z Anonimem!!!

Najwięcej procesów czarownic w Koronie – o czary w ogóle, było w Wielkopolsce i (dużo jednak mniej!) Małopolsce w zdecydowanej części w powiatach graniczących z Cesarstwem i Prusami, a więc niemieckim żywiołem, i w pobliżu dużych naszych miast ale z dominującym patrycjatem niemieckim.
„Zaledwie 100 km od Opola – w małej wsi Doruchów…” Napisała jedna ze dolnośląskich gazet…
Niemieccy protestanci bowiem zdecydowanie bardziej niż katolicy, odpowiadają za te zbrodnie! Katolickie co prawda dzieło Młot na czarownice”, doczekał się zdecydowanie więcej protestanckich, niż katolickich wydań, a najmniej procesów o czarownice zakończonych wyrokiem skazującym na śmierć, było w super katolickich Portugalii i Hiszpanii!
„Stosy z podejrzanymi „sługami” diabła najczęściej płonęły w XVII wieku na ziemiach niemieckich, w Szkocji, Francji, przy czym praktycznie ustały w Hiszpanii, Włoszech czy Holandii.”
„Obrońcami wiary w demony i czarownice były tak znane osobistości jak założyciel scholastyki Tomasz z Akwinu, król Jakub I czy zwłaszcza założyciele wiary protestanckiej […] Marcin Luter i Jan Kalwin.” (!!!)
Na Dolnym Śląsku „Prawdziwe polowanie na czarownice nastąpiło w XVII w., i osiągnęło wręcz olbrzymie rozmiary. Wydarzenia te należy przypisać okropnościom wojny trzydziestoletniej, jak i wszystkim tragediom, które z działaniami wojennymi na terenie księstwa nyskiego pośrednio się wiązały, jak chociażby liczne EPIDEMIE…”
Jak mówi jeden z filmów dokumentalnych BBC z prowadzącym go profesorem oksfordzkim, gdy bowiem zbrakło wymordowanych i wypędzonych Żydów, to o powodowanie zarazy – plagi – dżumy – czarnej śmierci, zaczęto oskarżać kobiety – i to Pan powinien wiedzieć i powiedzieć Panie psorze!
W końcu za przysłowiowe „jaka, śmietanę i masło” profesury Pan chyba jednak nie dostał? Polskiej profesury, nie oksfordzkiej, ale jednak!
(na marginesie: teoria, że za procesami czarownic stoją głównie stare pogańskie wierzenia Słowian połabskich, raczej należy między bajki włożyć – tutaj czarownice tolerowano co najmniej, najwyżej starano ich się unikać, najczęściej jednak korzystano z ich głównie zielarskich usług)
Co ciekawe w RON im dalej na wschód, tym więcej ginęło czarodziei a nie czarownic, co może wskazywać na inne przyczyny zjawiska oskarżania o czary niż w Niemczech i Anglii. Wg nowszych ocen na kresach mogło być to nie 40% jak dawniej oceniano, a nawet ponad 80% wszystkich skazanych na śmierć za czary (tylko w Islandii mężczyźni stanowili większy procent – blisko 90). Najbardziej słynny był przecież u nas Twardowski !
Najwięcej kobiet wydaje się, że niestety zginęło wówczas w Europie na Dolnym Śląsku (ponad 400 oficjalnych procesów, ale szczególnie duża, być może wielokrotnie większa, liczba samosądów) i w Czechach. Nie tylko w słynnym księstwie nyskim. („Prawdopodobnie już nigdy nie zdołamy się dowiedzieć, ile naprawdę ofiar pochłonęła druga fala procesów w latach 1634-1648. Protokoły zawierające ogólnikowe informacje mówią o 26 ofiarach, co najprawdopodobniej jest tylko niewielką częścią, skoro tylko w 1641 r., w czterech przeprowadzonych w Nysie procesach skazano 16 „czarownic”.”). Na Śląsku Górnym szczególnie zasłużył się tutaj Bytom. Warto też wiedzieć, że z procederem tym walczył wychowany na polskich tradycjach praworządności i tolerancji, co prawda niezbyt skutecznie, brat Jana Kazimierza, biskup wrocławski, książę nyski, Karol Ferdynand. Zauważył on bowiem, że „…procesy zaczęły być dla komisji sądowej zadziwiająco zyskownym przedsięwzięciem…”
Przy okazji warto wyjaśnić jeszcze jedno nieporozumienie. Nyskich inkwizytorów oskarżono o zabijanie maleńkich dzieci! Otóż okazało się, że przy nazwiskach kobiet podawano nie ich wiek, a czas rzekomej służby diabłu (rok, półtorej, dwa lata itd.), ale mimo to była to istna hekatomba… „Na podstawie najwierniejszej oceny procesy w księstwie nyskim, a przede wszystkim w jego południowej części w latach 1622-1684, pochłonęły przynajmniej 250 osób. Realna liczba będzie jednak DUŻO WIĘKSZA.”
Co ciekawe wśród nazwisk sędziów dominowały nazwiska, „nazwijmy to delikatnie” o nie słowiańskim brzmieniu, wśród ofiar odwrotnie, nie tylko o łużycko-słowiańskim dominowały, czy czeskim, ale wręcz polskim…
Duża liczba procesów zanotowana została także w zdominowanych przez Niemców Gdańsku, Prusach książęcych i królewskich.
……
Co jeszcze ciekawsze w 2019 r. Radio Katowice te wszystkie z de facto ówcześnie niemieckich ziem, ofiary zapisało „lekką ręką” w poczet polskich win: „Polowanie na czarownice w Polsce trwało blisko 250 lat [na śląsku to tak nawet ponad 300, ale na pewno nie było tak w RON). Szacuje się, że mogło zginąć nawet 50 tys osób…” doprowadzając wiernopoddańczość swych śląskich pokłonów – „zakamuflowanej opcji niemieckiej” wobec „starej unii” z dominacją Niemiec, do wręcz absurdu!
…………………….
Zdecydowanie, wielo, wielokrotnie mniejsza liczba ofiar procesów o czary w Polsce niż wyżej zaproponowano (czyli maks 2 tys. a nie 3), wynika z tego, że po pierwsze „Polską specyfiką było także to, że procesy o czary od połowy XVI wieku toczyły się przed sądami świeckimi, a nie kościelnymi.”, co zapewniało bardziej przejrzyste procedury i „sprawiedliwsze” wyroki, po drugie moda na procesy właśnie przyszła do nas wyraźnie później niż na zachodzie, o ok. 100 lat nawet, po trzecie nie objęła ona szlachty – a na zachodzie była to miejscami nawet większość skazanych.
„Janusz Tazbir twierdził, że procesy prowadzone były w pojedynczych miastach i wsiach mimo to, nie obejmowały całych dzielnic, jak miało to miejsce na zachodzie.” – jak więc widać pisał nie tylko o szlachcie, a właściwie głównie o proletariuszach i kmieciach!
No i ostatnia ofiara procesów rzekomo w Polsce – tutaj kłamstw jest najwięcej…
„Sprawa ostatniej kobiety, jaką spalono [rzekomo] za czary w Europie, zaczęła się od pożaru, który w nocy z 16 na 17 września 1807 r. strawił szereg budynków w Reszlu, w tym m.in. tamtejszy zamek. O jego spowodowanie podejrzana została wspomniana już Barbara Zdunk, która miała dokonać podpalenia z zemsty na pewnym parobku, który wcześniej związał się z nią, a następnie ją porzucił, osiedlając się w Reszlu [zemsta za odrzucenie miłosnych awansów, a nie czary???].” „Egzekucji dokonał kat z Lidzbarka, któremu PRUSKI minister sprawiedliwości nakazał poufnie, aby przed zapaleniem stosu dyskretnie poddusił ofiarę. Był to jedyny objaw litości ze strony PRUSKICH władz wobec tak jawnego i niespotykanego już w świecie okrucieństwa dokonanego w imię prawa…” A więc to nie Polacy a jednak Prusacy dokonali tego mordu???
Ach tak?
Znowu to nie my byliśmy szwarc charakterami, a Niemcy?
Z grantów unijnych na badania będą zatem nici?

To oczywista ironia to ostatnie me wynurzenie, proszę nie brać tego na serio, ale…

Co uprzejmie doniósł oczywiście „życzliwy” :) aczkolwiek ciągle niepoprawny…

P. S. Cytaty pochodzą z wielu publikacji, są efektem szerokiej mojej kwerendy „w temacie” netu i mojej podręcznej biblioteki.

    TZ.

    Świetnie Pan napisał. Jest taka moda, również w światku „naukowym”, żeby o wszystko co złe oskarżać Kościół katolicki i Polaków. W przypadku czarów pasuje to akurat jak pięść do nosa.

    Alchemik

    Muszę się z tobą zgodzić niepoprawny. Szacunek, że chciało ci się tą grafomanię tak cierpliwie mieszać z błotem.

TZ.

Profesor uniknął odpowiedzi na pytanie „Czy w Pana opinii obecnie również zdarzają się sytuacje, które można uznać za współczesny odpowiednik polowania na czarownice?” Pytającemu nie chodziło o polowania na czarownice gdzieś w Afryce czy Ameryce Południowej, tylko o sytuacje przypominające tamte zjawiska dziś w Europie, Stanach Zjednoczonych – jednym słowem w tzw. cywilizowanym świecie. Oczywiście, że takie sytuacje istnieją. Najnowszy przykład: procesy wytaczane lekarzom, którzy zwracali uwagę na niekorzystne dla zdrowia skutki stosowania tzw. szczepionek przeciwko kowidowi – nieprzebadanych do końca preparatów o nieujawnionym składzie. W Polsce odbyło się kilka takich procesów przed izbami lekarskimi. „Winnych” na razie nie spalono, ale wszystko przed nami.
Gorzką ironią jest to, że obecnie szeroko ujawniają się niekorzystne skutki stosowania tych preparatów, czyli czarwnicy mieli rację.

    Józef

    To samo chciałem napisać.
    Podpisuję się pod tą opinią oboma rękami.

    Rohen

    Zgadza się. Autor sprytnie uniknął tej jakże ważnej odpowiedzi. Takie procesy istnieją, nie tylko sądowe lecz również społeczne, bo wystarczy, że mówisz coś innego niż mainstream, to już jesteś odsączony od czci i wiary, jako nowa odmiana dawnej czarownicy, a mianowicie ruska onuca czy zwolennik Putina.

Alchemik

Oj, słabiutko. Artykuł naprawdę słaby, Poprzednicy wytknęli większość błędów, a samo pisanie o procesie doruchowskim to jakaś aberracja.

Janek b

Te wypociny są totalnie nierzetelne o kłamliwe. Pan profesor wyglasza tezy reprezentujące obiegowe i fałszywe schematy. Nie mam czasu ani ochoty w pełni komentować zawartych w tekście bzdur. Ograniczę się do jednej kwestii. To w średniowieczu w sądach inkwizycji sformułowano podstawy procesu sądowego nie dopuszczającego korzystania z zeznań wydobytych siła, a więc za pomocą tortur. Cóż, pisać każdy może…

potrzymajmipiwo

Czy Pani szanowna autorka odniesie się do komentarzy? Miałem też napisać o błędach w tym artykule, ale widzę że moi poprzednicy wszystko wyjaśnili. Czy ma Pani odwagę podjąć polemikę a tym bardziej przyznać się do błędów merytorycznych w Pani artykule? Szczerze wątpię. Zapewne typowy „babski foch” weźmie górę, bo Pani przecież wie lepiej a Polska to Polska. Kij z tym, że ziemie o których Pani wspomina nie leżały w ówczesnych granicach, no ale co to za problem. Prosiłbym w swoim i pozostałych komentujących o wyjaśnienia, każdy poważny autor takowych się nie boi.

    Jolanta

    “Babski foch”? Ty siebie słyszysz? Pewnie ci szkoda, ze to już nie XVI wiek, co?

    Mizoginia, teorie spiskowe i niemożność przyjęcia do wiadomości, ze Polacy są zdolni do złych rzeczy — to wszystko leje się z tego forum. Masakra, co rządy prymitywów zrobiły ludziom z mózgów w kilka krótkich lat.

      PanzerWolf

      To jest merytorycznie wyczerpujący respons na może niezbyt kulturalne w formie, ale jednak dość precyzyjne pytanie,

Gostyń

Panie Profesorze. Nie będę odnosił się do wszystkich kwestii. Skupię się tylko na jednym „Najbardziej zapadł mi w pamięci proces, o którym nie wspominam w książce, a który znam z literatury przedmiotu. Mam na myśli proces, który przeprowadzony został w 1773 r. przez sąd miejski z Gostynia (Wielkopolska).” Otóż w księgach miejskich Gostynia nie ma żadnej wzmianki o tym procesie. Podobnie przedwojenni historycy regionaliści nie podają informacji o tym zdarzeniu. Mało tego. Podobne działanie było wyjątkowo dziwne w świetli innych wyroków w tym czasie. Na przykład za posłuchanie „mądrej” w sprawie przywołania ukochanego, dwie mieszczanki najpierw zamordowały kota piekąc go żywcem w garnku, następnie zakopały go (koniecznie ogonem do góry). Czynności na pewno związane z niedozwoloną magią! Za ten uczynek, na początku XVIII wieku skazano je na… wypędzenie z miasta. Nie na stos! Nie na tortury!
Albo więc sprawa nie dotyczy Gostynia w Wielkopolsce, albo wykazano brak krytycznego podejścia do niezbyt pewnych źródeł.
Cóż, ja metodologię humanistyczną i historyczną studiowałem jeszcze w wieku XX :).
Pozdrawiam.

Sebastian

Każda religia to zacofanie i zabobony.

Jeśli chcesz zgłosić literówkę lub błąd ortograficzny kliknij TUTAJ.

Najciekawsze historie wprost na Twoim mailu!

Zapisując się na newsletter zgadzasz się na otrzymywanie informacji z serwisu Lubimyczytac.pl w tym informacji handlowych, oraz informacji dopasowanych do twoich zainteresowań i preferencji. Twój adres email będziemy przetwarzać w celu kierowania do Ciebie treści marketingowych w formie newslettera. Więcej informacji w Polityce Prywatności.