Krążyła po ulicach polskich miast i wsi. Najczęściej po zmroku. Jej kierowca, kimkolwiek był, nie miał dobrych intencji, szczególnie jeśli chodzi o dzieci. Spotkania z nią często kończyły się tragicznie. Czy opowieść o czarnej wołdze i towarzyszących jej porwaniach, a nawet morderstwach jest prawdziwa? Dlaczego powstała i tak mocno zakorzeniła się w polskim - i nie tylko - społeczeństwie?
Lata 60. i 70. ubiegłego stulecia. W polskich domach, szkołach, parkach, na placach zabaw i innych dość chętnie odwiedzanych miejscach dorośli jakby uważniej zerkają w kierunku dzieci. Ostrzegają. Grożą palcem. Uczulają, by pociechy nie rozmawiały z nieznajomymi i nie przyjmowały od nich żadnych prezentów. A już broń Boże, nie oddalały się z obcymi w nieznanym kierunku. Co w tym dziwnego? Pewnie nic. Przecież takie zachowanie jest naturalne. Ba, świadczy nawet o trosce i zaangażowaniu rodzica. Sześćdziesiąt lat temu miało jednak dodatkowy bodziec, mający znamiona społecznej psychozy. Psychozy, która miała konkretny kolor i markę – czarną wołgę.
Czytaj też: Najgłośniejsza zbrodnia ubiegłego stulecia, czyli porwanie dziecka Lindberghów
Kto jeździł wołgą?
Przez lata wokół samochodu krążącego po ulicach polskich miast – najczęściej po zmroku – wyrósł las legend. Jego kierowca, czasami z towarzyszami, miał porywać dzieci. Nie wiadomo do końca, kim był i kto podróżował wraz z nim. Ludzie mówili, że to pewnie Żydzi, którzy wciągali najmłodszych do auta, przewozili w ustronne miejsce i dokonywali morderstw. Ze zdobytej w ten sposób krwi chrześcijańskich dzieci mieli robić macę – chleb spożywany podczas święta Pesach. To był nonsens, w judaizmie krew uchodzi za coś nieczystego i – jakkolwiek to zabrzmi – niezjadliwego. Ale skoro znajomy, szwagier, sąsiad tak mówił, to musiała być prawda. Plotkę przekazywano więc dalej.
Inna wersja mówiła o Niemcach. Schemat miał być podobny: czarna wołga podjeżdżała do samotnego malca, ktoś wciągał go do środka i później wywoził. Najczęściej za zachodnią granicę, gdzie jego krew miała pomóc bogaczom w walce z białaczką. Za kierownicą samochodu mieli też siedzieć sataniści, pragnący znaleźć ofiary na kolejny rytualny obrządek. Nierzadko mówiono też, że za zniknięciami dzieci stoją agenci KGB lub SB, handlujący ludzkimi narządami. Mroczną wołgą mieli kierować też księża, zakonnice, mnisi, wampiry, a nawet sam diabeł.
Nieważne, czy opowieść miała ręce i nogi, czy była irracjonalna, jej finał zazwyczaj był taki sam: porwany umierał. To dlatego wzbudzała strach wśród dzieci i uczyła je ostrożności. Dla wielu rodziców zaś stała się narzędziem wychowawczym. Brutalnym i niezbyt wyszukanym, lecz skutecznym.
Czytaj też: Czy najsłynniejszy samochód w historii jest… plagiatem? Nieznana historia Garbusa
Miejska legenda?
Produkowane od 1956 roku w ZSRR wołgi uchodziły za samochody dość luksusowe. Przestronne wnętrze, atrakcyjny wygląd i dość bogate wyposażenie sprawiały, że chętnych na ich zakup-takich z wyższych sfer -nie brakowało. Auta te wykorzystywały także służby i partyjni dygnitarze, dlatego przeciętnemu Kowalskiemu nie zawsze kojarzyły się dobrze. Samochód, który widywano w miejscach uprowadzeń dzieci miał w oknach firanki, na drzwiach biały pasek, jeździł na białych oponach i nie posiadał tablic rejestracyjnych. W zasadzie w każdym ustnym przekazie opisującym wygląd coś jeszcze dodawano, co z kolei tworzyło kolejne absurdy.
Dziś historie o czarnej wołdze szufladkuje się jako „miejskie legendy”. Według Marka Baubera są one „współczesnymi, miejskimi mitami lub makroplotkami, opowieściami współczesnego folkloru, które mogą być rozpowszechniane metodami tradycyjnymi, takimi jak przekaz ustny, albo nowoczesnymi, czyli za pośrednictwem e-maili, faksów i Internetu. Często bazują one na lękach charakterystycznych dla danego okresu, z czasem jednak ewoluują, odzwierciedlając specyfikę kolejnych epok. Z drugiej strony, stare porzekadło głosi, że w każdej legendzie kryje się ziarno prawdy. Każda ma gdzieś swoje źródło. By odnaleźć początki czarno-wołgowej histerii musimy cofnąć się do lat 50. XX wieku, do wydarzeń faktycznych – serii zaginięć dzieci w Polsce.
Czytaj też: Zima stulecia w 1929 roku
Trójka przepadła, jak kamień w wodę
Rok 1956. W słoneczny lipcowy dzień Barbara Sieśkiewicz udała się do koleżanki, do Baranówka. Towarzyszyli jej czteroletnia córka Mirka, ośmioletni syn Marek i jego jedenastoletni kolega, Janusz Pacyna. Dzieci najwyraźniej nudziła rozmowa kobiet. Zjadły kilka wiśni i wyszły na zewnątrz. Po trzydziestu minutach Barbara pożegnała znajomą i wyszła z domu. Na podwórku z przerażeniem stwierdziła, że trójka dzieciaków zniknęła. Rozpoczęła poszukiwania. Najpierw samodzielnie, potem pomagał jej mąż i sąsiedzi. Kilkugodzinna akcja zakończyła się niepowodzeniem. Mirka, Marek i Janusz przepadli. Tego samego dnia wieczorem zaginięcie zgłoszono na milicji.
Funkcjonariusze rozpoczęli jedną z największych akcji poszukiwawczych w historii. Badali każdy wątek, angażowali lokalną społeczność. Na komendę zaczęły spływać pierwsze informacje, często anonimowe. I tak okazało się, że w okolicy widziano nieznajomego, który zaczepiał przechodniów, prosząc o dostarczenie listu do któregoś z domów. Milicjanci szybko go namierzyli, ale okazało się, że był to błędny trop. Mężczyzna – swoją drogą złodziej recydywista – chciał przekazać wiadomość swojej kochance, ale nie miał na tyle odwagi, by zrobić to samodzielnie. Nie miał jednak nic wspólnego ze zniknięciem dzieci.
Sprawa nabrała medialnego rozgłosu. Władze twierdziły, że ma ona wymiar polityczny i może wywołać społeczne niepokoje, tym bardziej że w okolicy rozniosła się plotka, jakoby porwanie dzieci było żydowską zemstą za pogrom kielecki. W sprawie pojawił się więc wątek żydowski, tak bardzo później „uatrakcyjniony”.
Do pracy zaangażowano funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa, którzy ustalili, że w okolicy widziano granatowy samochód, a w nim trójkę dzieci. Jakiś czas później okazało się, że należał do pewnego Greka, ale i on nie miał ze sprawą nic wspólnego. Mimo to pracowano dalej, bo do komendy wojewódzkiej, co chwila trafiał jakiś donos. W pewnym momencie grupa poszukiwawcza analizowała aż 70 hipotez! Podejrzanym był niemal każdy, łącznie z rodzicami dzieci.
Czytaj też: Janusz Korczak i jego dzieci
Kolejne zniknięcia
Styczeń 1957 roku. Spod Liceum Ogólnokształcącego pw. św. Augustyna w Warszawie znika Bohdan Piasecki, syn Bolesława, przywódcy przedwojennej Falangi i założyciela Stowarzyszenia Pax. Według relacji świadków do idącego ulicą piętnastolatka podszedł mężczyzna, pokazał jakiś dokument i zaprosił do stojącego nieopodal, czarnego samochodu, w którym czekał jego kompan. Wówczas znajomi chłopca widzieli go po raz ostatni.
Rozpoczęto poszukiwania. Porywacze nawiązali kontakt z rodziną i zażądali okupu: 4 tysiące dolarów i 100 tysięcy złotych. Pieniądze miał przekazać ksiądz Mieczysław Suława, a później Ryszard Reiff. Niestety, kolejne instrukcje zmieniające miejsce przekazania okupu doprowadziły w końcu do ślepej uliczki. Kontakt z potencjalnymi porywaczami urwał się, a Bohdana nadal nie odnaleziono.
Minęło kilka dni, a Polskę obiegła wiadomość o kolejnym zniknięciu dziecka. W Krakowie przy ulicy Jagiellońskiej pani Ogońska zostawiła w wózku trzyletniego Marka. Kobieta na chwilę weszła do salonu fryzjerskiego. Kiedy go opuszczała, dostrzegła, że wózek i syn zniknęli. Zaalarmowani milicjanci natychmiast zaczęli go szukać. Kilka godzin później, w bramie przy ulicy Floriańskiej znaleziono wózek. Był pusty.
Wrzesień 1957. Wanda Kozak, żona dobrze sytuowanego przedsiębiorcy Zdzisława, zaniepokojona długą nieobecnością córki Basi, wbiegła na korytarz jednego z poznańskich posterunków milicji. W tym samym momencie w jej domu zadzwonił telefon. Odebrała go gosposia. Obcy mężczyzna pytał o Wandę, chciał porozmawiać o jej córce. Gdy kobieta powiedziała, że ta właśnie zgłasza jej zaginięcie służbom, głos po drugiej stronie słuchawki oznajmił, że zadzwoni później. Nigdy jednak tego nie zrobił.
Lata mijały. W różnych częściach kraju zawiadamiano o zaginięciu kolejnych nieletnich. W prasie pojawiały się artykuły o gangu porywającym dzieci. Albo o seryjnych porywaczkach, jak choćby Mieczysława Hała, która uprowadzała najmłodszych i przetrzymywała w swoim domu. W 1965 roku w Warszawie dwie kobiety, podające się za dalekie krewne niejakiego Hencela, porwały jego córkę Liliannę. Dzięki czujności dwóch uczennic, milicja wiedziała, że porywaczki poruszają się czarną wołgą. Szybko je namierzono.
Co stało się z dziećmi?
Mirkę, Marka i Janusza odnalazł mężczyzna przewożący piasek na nasyp znajdujący się przy jednej z kieleckich budów. Był luty 1957 roku, kiedy zauważył nogę dziecka. Po przyjeździe i przekopaniu terenu odnaleziono ciała poszukiwanej trójki. Okazało się, że bawiące się dzieci postanowiły wykopać tunel w piasku. Konstrukcja zawaliła się, miażdżąc dzieci kilkutonowym ciężarem, zaledwie dwieście metrów od miejsca, w którym widziano je ostatni raz.
8 grudnia 1958 roku hydraulicy przeglądający urządzenia sanitarne w piwnicy domu przy al. Świerczewskiego 82a w Warszawie odnaleźli zwłoki Bohdana Piaseckiego. Najprawdopodobniej chłopak został zamordowany w dniu porwania. Mordercy uderzyli go tępym narzędziem w głowę i sztyletem przebili klatkę piersiową. Do dzisiaj nie ustalono, kto odpowiada za tę zbrodnię.
Szczęśliwie zakończyła się historia Marka Ogońskiego, którego na milicję, po trzech dniach, przyniosła szesnastoletnia dziewczyna. Twierdziła, że znalazła chłopca. Funkcjonariusze zaś przypuszczali, że to ona stała za jego porwaniem.
Basię Kozak odnaleziono na brzegu Warty. Nie żyła. Śledczy od początku zakładali, że za jej śmierć odpowiada ktoś, kto znał rodzinę. Wytypowano nawet podejrzanego. Był nim brat jej cioci, niejaki Zdzisław Z. Już na pierwszym przesłuchaniu mężczyzna przyznał się do winy. Miał kłopoty finansowe, a porwanie dziewczynki i późniejsze wymuszenie okupu miały podreperować jego budżet.
Małą Lilianę odnaleziono w towarzystwie kobiet, które wcześniej podawały się za dalszą rodzinę Hencela. Kobiety porwały dziecko, bo jedna z nich, Halina Szlegiel, pragnęła mieć zdrową córkę, bowiem jej pociecha urodziła się niewidoma.
Czytaj też: Wolność dla zuchwałych. Porwali samolot, by uciec z obozu, i niechcący wykradli plany superbroni Hitlera
Legenda wiecznie żywa
Kilka porwań miało jeden element wspólny: ciemny samochód, do którego wsiadały dzieci. Choć faktycznie pojawił się on tylko w przypadku uprowadzenia Lilianny, to społeczeństwo wiedziało swoje. Niemal przy każdym zgłaszanym zaginięciu dziecka któryś ze świadków zeznawał, że widział czarną wołgę. Nieważne czy na Śląsku, czy na Pomorzu. Auto miało krążyć po kraju, a ludzie dorabiali do jego legendy kolejne, nonsensowne opowieści. Stąd wersje o firankach, białych oponach, bogatych Niemcach itp.
Warto zaznaczyć, że legenda ta przekroczyła granice Polski. Rozpowszechniła się, chociażby w Rosji, Białorusi, Chinach czy Ukrainie. Więcej, na podstawie tych opowieści powstały nawet filmy. Cokolwiek by nie napisać, czarna wołga miała jednak pewien plus: dzieci, zaznajomione wcześniej z którąś wersją jej historii, były dużo, dużo czujniejsze.
PRL upadł, a mit o tajemniczym samochodzie przetrwał. W nieco zmienionej wersji. Pod koniec XX i na początku XXI wieku opowiadano o ciemnym BMW, którego kierowca poluje na najmłodszych. W 1999 roku w 76-tysięcznym Ostrowie Wielkopolskim panikę wywołała plotka o szatanie, który jeździ czarną limuzyną i uśmierca, zadając pytanie o godzinę. W 2021 roku użytkownicy Facebooka masowo udostępniali informacje o białym busie, do którego wciągano dzieci. Mimo że policja dementowała plotki, to wielu Polaków nie dało się przekonać. Cóż, czas płynie, a legenda nadal ma się dobrze.
Czytaj też: Najsmaczniejszy „szaszłyk” PRL, czyli historia króla złodziei Zdzisława Najmrodzkiego
Bibliografia:
- https://www.mojasocjologia.pl/legendy-miejskie/ [dostęp: 25.03.2022 r.]
- https://wyborcza.pl/7,75410,1853428.html [dostęp: 25.03.2022 r.]
- https://www.magazyndetektyw.pl/czarna-wolga-byla-bohaterka-najslynniejszej-legendy-prl-u/ [dostęp: 25.03.2022 r.]
- https://epoznan.pl/news-news-69112-ewa_tylman_to_nie_pierwsza_zaginiona_ktorej_zwloki_odnaleziono_w_warcie [dostęp: 25.03.2022 r.]
- „Wołga” znad Wołgi [w:] Przekrój, nr 545 (38/1955)
- https://grodzisk.naszemiasto.pl/bialy-bus-krazy-po-okolicy-i-zaczepia-dzieci-policja/ar/c8-5046077 [dostęp: 25.03.2022 r.]
- Semczuk, Czarna wołga. Kryminalna historia PRL, Kraków 2013.
KOMENTARZE (2)
Czarna Wołga to klasyka PRL-u. Tylko pierwszy raz.słyszę że mieli nią podróżować …Żydzi, zawsze była mowa o Niemcach i Rosjanach. A co do Żydów to zabójstwo Bohdana Piaseckiego, miało charakter, zbrodni z zemsty, co ciekawe, ludzie, podejrzani w sprawie tej zbrodni wyjechali za granicę i do ….Izraela, czy to tylko przypadek ? Wspomniany w artykule niejaki Hencel oraz jego córka Lilianna, oraz jedna z porywaczek Halina Szlegiel, wskazuje na środowisko Żydów. Więc coś jest na rzeczy. A co do zaginionych dzieci to na pewno ponad 95% z nich nie żyje, a reszta, szczególnie małe dzieci, nawet nie wiedzą że zostały porwane, z kolei część dzieci to ofiary Pedofili. Kiedyś częstym zjawiskiem był Niemiec, który przyjeżdżał do Polski, Oplem, Volkswagenem, Mercedesem, zostawiła swój samochód i poruszał się tym którym jeździli Polacy, Warszawą, Syrenką i właśnie ….Wołgą. Dlaczego tak robił, żeby nie rzucać się w oczy, bo w latach 60 i 70, to aut było bardzo mało, jeździły głównie autobusy, auta ciężarowe i nieliczne auta osobowe, wtedy na polskich drogach, królowały motory.
Dlaczego autor pisze, że do dzisiaj nie ustalono, kto odpowiada za zabójstwo Bohdana Piaseckiego? Nazwiska osób zamieszanych w to porwanie są znane. Można tylko dochodzić kto osobiście wbił trzy gwoździe(!) w głowę, serce i żołądek oraz sztylet w pierś Bohdana, powodując jego śmierć. Według jednej z wersji wydarzeń – podaję za Wikipedią – byli to Michał Barkowski (Robert Kalman) i Stefan Łazorczyk. Kilka osób zamieszanych w sprawę wyjechało do Izraela. Nikt nie poniósł kary.