Antysemityzm widziany oczami dziecka jest nie tylko abstrakcyjny, niewyobrażalny i okrutny. Młody Leon już od najmłodszych lat spotykał się z najgorszym. Dziś jako dorosły stara się ostrzec innych i ocalić historię podobnych mu ludzi od zapomnienia. Czy można pogodzić się z piekłem?
Życie w świecie, w którym na pierwszy plan wychodził rodzący się antysemityzm, było niezwykle trudne. Zwłaszcza, kiedy na świat ten patrzyło się oczami dziecka, nierozumiejącego tego, co się dzieje. Takim dzieckiem był Leon Weintraub. Jego historię opowiada najnowsza książka autorstwa jego i Magdy Jaros „Pojednanie ze złem. Historia chłopca z łódzkiego getta”.
Leon ma wiele wspomnień z czasów wczesnej młodości. Są one mieszane. Kochająca matka, całkiem sporo rozpieszczania. Ale dużo jest też zdarzeń okrutnych. Takich, których młody chłopak nie potrafił sobie wytłumaczyć.
„Mam jeszcze jedno przykre wspomnienie związane z pochodzeniem. Raz wychodzę z pralni na naszą ulicę i widzę uciekającego Żyda. Za nim biegnie mężczyzna z rewolwerem. Na moich oczach strzela, raz, dwa, trzy… Na chodniku powstaje kałuża z krwi, leżą fragmenty ciała… Bandyta nazywał się Szaniawski, jednego dnia strzelał do kilku Żydów. W Łodzi miał głośny proces”.
Czytaj też: Stać się niewidzialnym. Jako dziecko przeżył piekło obozu koncentracyjnego. Opowiada, jak ocalał
Początki piekła
Leon wakacje 1939 roku spędzał na planowaniu przyszłości. Szczęśliwy i pełen nadziei na to, co przyniesie mu powrót do szkoły. W tym czasie Łódź zamieszkiwało około 600 tysięcy mieszkańców. Około 1/3 z nich stanowili Żydzi, których życie już za chwilę miało odmienić się na zawsze.
Zajęcie miasta przez Niemców przebiegało niezwykle sprawnie. Pierwsze ataki przeprowadzono 1 września, a już 6. dnia ewakuowane zostały urzędy i władze. Mieszkańcy ruszyli na ratunek Warszawie. 9 września po ulicach Łodzi kroczyli już żołnierze niemieccy. 13 września jedną z głównych ulic miastach przejechał sam Adolf Hitler. Niedługo po tym ulica ta zyskała jego imię.
Mam dwa wspomnienia z początku wojny, oba drastyczne.
Pierwsze, jak Niemcy zajęli Łódź bez jednego strzału. Miasto zostało poddane, wywieszono białe flagi. Przemarsz wojsk Wehrmachtu Piotrkowską robił duże wrażenie. Podbite gwoździami buty na kocich łbach brzmiały przerażająco.
Miałem trzynaście lat, byłem niewysoki. Rośli, tryskający zdrowiem i siłą młodzi żołnierze sprawiali wrażenie, że nic się im nie oprze. Promieniowała z nich taka moc, że byłem przekonany, że zniszczą wszystko, co stanie na ich drodze. To budziło nie szacunek, nie podziw, tylko lęk – że tej miażdżącej siły nic nie powstrzyma.
Oficjalne obwieszczenie z grudnia 1939 roku nakazało wszystkim Żydom spakowanie jednej walizki z rzeczami i przeniesienie się na wyznaczone obszary miasta. Jak wspomina Leon Weintraub:
Był to teren, który zamieszkiwała biedota: Bałuty i okolice Starego Rynku. Jeszcze nie padło słowo getto. Już 30 kwietnia 1940 roku wokół dzielnicy stanął płot z zasiekami z drutu kolczastego. Na niewiele ponad czterech kilometrach kwadratowych stłoczono 160 tysięcy osób. Do ich dyspozycji oddano około 30 tysięcy mieszkań, z czego tylko niecałe czterysta miało kanalizację.
Powszechnie zaczynano głosić, że Żydzi potrzebni będą Trzeciej Rzeszy tak długo, jak długo ich praca będzie przynosić zyski.
Czytaj też: Eugenia Pohl w obozie dla młodzieży w Łodzi katowała polskie dzieci. Później utrzymywała, że jest niewinna
Getto w Litzmannstadt
Już w kwietniu 1940 roku w Łodzi przesiedlonych Żydów zamknięto w getcie. Leon Weintraub wspomina to jako dziwny twór, w którym współistniały ze sobą dwie skrajności.
Na początku działały szkoły, szpitale, poczta, Dom Kultury, gdzie odbywały się koncerty, wychodziły gazety. Była straż pożarna, domy starców, sierocińce i kolonie.
A z drugiej strony Żydzi umierali z głodu albo wycieńczenia, pracując w stworzonych przez Biebowa i Rumkowskiego resortach. Codziennością były deportacje do Kulmhof, czyli Chełmna na Nerem. Powołana przez Rumkowskiego Komisja Wysiedleńcza wyznaczała osoby do tak zwanego kontyngentu przeznaczonego na śmierć. Średnio było to około tysiąca osób dziennie.
Getto pracowało do sierpnia 1944 roku. Według Szewacha Weissa, który napisał wstęp do książki Elżbiety Cherezińskiej „Byłam sekretarką Rumkowskiego. Dzienniki Etki Daum”, Żydzi w sumie wnieśli do budżetu Trzeciej Rzeszy 81 962 650 marek. Z czego ponad 14 milionów pochodziło z ich skonfiskowanego mienia.
Czytaj też: „Córeńko, ja bym cię wolała zobaczyć w trumnie niż w tym obozie!”. To tam naziści katowali polskie dzieci
Nie-codzienne życie
Loen Weintraub wspomina czas spędzony w getcie jako przytłaczający bezradnością. Druty kolczaste, obowiązek całkowitego posłuszeństwa, mieszkania zbyt małe dla stłoczonych w nich mieszkańców. „Wiedziałem, że jeśli chcę przeżyć, muszę się skurczyć, być niewidocznym” – wspomina.
Leon trafił do zakładów metalowych, w których jego pierwszym zadaniem było pokrywanie lakierem żelaznych krążków i pakowanie ich w pudełka. Jego dzień pracy trwał 12 godzin. Jako zmyślny chłopiec postanowił sobie tę pracę nieco ułatwić – i to mogło go nawet kosztować życie. Na szczęście zamiast tego został ukarany. Jak wspomina swoich oprawców?
Kierownikiem resortu był pan Chimowicz, zaprowadzono mnie do niego. Wymierzył kilka policzków. Wtedy zjawił się sam Hans Biebow. To jedno z niewielu nazwisk moich prześladowców, jakie zachowałem w pamięci. Nikt się nie przedstawiał, żaden esesman w obozie czy kapo. Podziwiam tych, którzy cytują nazwiska oprawców, raczej to wyczytali, niż zapamiętali.
Osobiście poznałem człowieka, który brał udział w mordowaniu ludzi w miasteczkach pod Łodzią. Przystojny, smukły blondyn. Byłem pewien, że wybiła moja ostatnia godzina. Znałem słowo „sabotaż”, wiedziałem, co mnie z tego powodu czeka. Byłem niewysokiego wzrostu, fizycznie na poziomie dwunastolatka. Może to mnie uratowało? Chimowicz i Biebow dostrzegli głupotę chłopaka, zrozumieli, że chciałem usprawnić sobie pracę, ale źle wyszło. Za karę przeniesiono mnie do blacharni.
W zakładzie blacharskim pracował bez sprzętu ochronnego i przyrządów dobrej jakości. Przez to jego dłonie pokrywały się głębokimi ranami. Mimo tych obrażeń oraz fatalnych warunków Leon miał szczęście. Nigdy nie trafił do lekarza. Wszelkie dolegliwości leczyła jego mama.
Samo trafienie do łódzkiego getta to zbyt wiele dla młodego chłopca. To zbyt wiele dla kogokolwiek! Ale wydarzenia te stanowiły dopiero wstęp do piekła. Już w 1942 roku zarządzono Wielką Szperę. W ciągu kilku dni z getta wywieziono 15 tysięcy osób.
Dalsze życie Leona stawało się coraz cięższe i trudniejsze. Piętno odcisnęły na nim nie tylko obozy koncentracyjne, ale także to, co działo się z nim dużo później. Mimo wielkiego cierpienia ma on dla nas jedno przesłanie: „Dobra wola, wzajemny szacunek oraz gotowość do ustępstw to nieodzowne warunki pomyślnego rozwiązania sporów”.
Historię Leona Weintrauba poznacie w najnowszej książce „Pojednanie ze złem. Historia chłopca z łódzkiego getta”, która właśnie ukazała się nakładem wydawnictwa Bellona.
Literatura:
- Ewelina Karpińska-Morek, Soszka. Wojna się dzieciom nie przywidziała, Kraków 2020.
- Leon Weintraub, Magda Jaros, Pojednanie ze złem, Warszawa 2021.
- Szewach Weiss, wstęp do: Elżbieta Cherezińska, Byłam sekretarką Rumkowskiego. Dzienniki Etki Daum, Poznań 2008.
KOMENTARZE (2)
Niechlubna historią narodu żydowskiego jest fakt, stawiania bram powitalnych najeźdźcom.
I tym hitlerowskim i sowieckim. W Łodzi tak było w 39 :/
Dodaj też polaczków, którzy robili to samo :)