Ten błąd wstrząsnął Polskim Państwem Podziemnym. 5 czerwca 1943 roku w samo południe kilkudziesięciu żołnierzy doborowej KOSY – oddziału AK do zadań specjalnych – wybrało się na ślub kolegi do kościoła św. Aleksandra w centrum Warszawy. Dla Niemców było to niczym zaproszenie. Takiej okazji nie mogli przegapić. W trakcie uroczystości wszyscy jej uczestnicy zostali aresztowani przez Gestapo. Wielu z nich czekała śmierć.
W 1942 roku w ramach Armii Krajowej powstała doborowa OSA – Organizacja Specjalna Akcji Bojowych (później przemianowana na KOSĘ 30), której zadaniem było m.in. przeprowadzanie zamachów na szczególnie groźnych hitlerowców, wykonywanie wyroków śmierci, akcje bojowe, a nawet terrorystyczne – i to w samym sercu Rzeszy, czyli w Berlinie. Bomby na dworcach w Berlinie podkładał oddział KOSY o nazwie Zagra-Lin.
Ze względu na specyfikę działalności KOSA dysponowała dużą autonomią w porównaniu do pozostałych komórek AK. Była też mocno zakonspirowana.
Na ślubnym kobiercu
5 czerwca 1943 roku w samo południe w kościele św. Aleksandra na Placu Trzech Krzyży w Warszawie, rozpoczął się ślub żołnierza KOSY Mieczysława Uniejewskiego z Teofilą Suchanek. W uroczystości uczestniczyło 25 żołnierzy KOSY, rodziny obu stron, zaproszeni goście, osoby postronne. Jakim cudem dowództwo zgodziło się na udział w ślubie tak wielu żołnierzy podziemia? To jedna z zagadek największej „wsypy” w historii Armii Krajowej.
Zgodę wydał komendant KOSY 30, ppłk Józef Szajewski ps. „Philips”. Pismo nosem wyczuli jedynie żołnierze Zagra-Linu, profesjonaliści przeprowadzający zamachy bombowe za granicą. Mimo zaproszeń nikt z nich na ślubie się nie pojawił. Po latach wyszło na jaw, że nawet chłopcy służący do mszy, wiedzieli, że w uroczystości biorą udział ludzie podziemia.
Podczas gdy para zakochanych wypowiadała słowa przysięgi i rzekła sobie sakramentalne „tak”, Gestapo szczelnym kordonem otoczyło kościół i obstawiło boczne uliczki. Niemcy wtargnęli do środka pod koniec ceremonii, gdy nowożeńcy odchodzili już od ołtarza. Dla zgromadzonych był to szok. W uroczystości brało udział 89 gości. Na początku sądzili, że to może tylko łapanka. W tamtym okresie łapanki w Warszawie były codziennością i nie omijały także świątyń.
Z tego też powodu, a także z racji przewagi liczebnej Niemców, nikt nie stawiał oporu. Żołnierze KOSY mieli dobrze podrobione dokumenty, mogli liczyć na to, że przetrwają przesłuchania. Uroczystość zamiast gratulacjami, fetowaniem pary młodej i confetti, zakończyła się wyprowadzaniem uczestników do gestapowskich ciężarówek, które czekały na nich na zewnątrz.
Czytaj też: Zagra-Lin i polskie bomby w Berlinie. Tak Armia Krajowa mściła się za hitlerowskie zbrodnie
Koniec KOSY
Szybko stało się jasne, że nie była to żadna przypadkowa łapanka. Niemcy doskonale wiedzieli, kogo zatrzymują, a akcja była skrupulatnie zaplanowana. Na Pawiaku gestapowcy „odsiali” weselników niemających nic wspólnego z podziemiem od żołnierzy AK. Ci pierwsi zostali wypuszczeni do domów. Drugich czekały brutalne tortury. W trakcie przesłuchań skatowana została m.in. łączniczka Aleksandra Sokalówna. Nie wydała nikogo. W celi popełniła samobójstwo, połykając tabletkę z cyjankiem.
Dzięki przeszukaniom w domach zatrzymanych Niemcy natrafili na trop sprawców niedawnego, nieudanego zamachu w Krakowie – na Friedricha Wilhelma Krügera, zbrodniarza wojennego, dowódcę SS i Policji w Generalnej Guberni. Uczestnik zamachu, Tadeusz Battek ps. Góral, podczas tortur przyznał się do wszystkiego i wyjawił pozostałe nazwiska.
Wielu uczestników feralnego ślubu rozstrzelano. Pan młody – Mieczysław Uniejewski – został rozstrzelany w ruinach warszawskiego getta. Jego świeżo poślubioną żonę wraz z rodzicami zesłano do obozu zagłady Auschwitz-Birkenau. W obozie śmierci zdołali jednak przetrwać wojnę.
Czytaj też: Ślub Kata Warszawy. Martwy pan młody i kondukt weselny na… Powązki
Zdrajca „Hel”?
Wielka „wsypa” w kościele św. Aleksandra była końcem KOSY. Oddziału już nie reaktywowano. Z tego powodu działalność zakończył też Zagra-Lin, doborowa, mająca na swoim koncie szereg spektakularnych akcji komórka organizująca zamachy bombowe w Rzeszy (m.in. w Berlinie i Breslau). Żołnierze tego oddziału pozostali do końca wojny nieuchwytni dla Niemców.
Do dziś historycy i pasjonaci historii Polskiego Państwa Podziemnego zadają sobie pytanie, jak to się stało, że wydano zgodę na tak niefrasobliwą uroczystość, oraz czy za wsypą stał zdrajca. 25 lat po wojnie oliwy do ognia w tej sprawie dolał Aleksander Kunicki „Rayski”, były szef wywiadu OSY – KOSY. W 1971 roku wydana została jego książka Cichy Front. To właśnie na jej kartach pojawiło się nazwisko rzekomego zdrajcy.
Miał nim być niejaki Stanisław Jaster pseudonim „Hel” – w czasie rzeczonych wydarzeń 22-letni żołnierz KOSY, cieszący się uznaniem dowództwa, słynący z odwagi, doświadczony w akcjach bojowych. Według Kunickiego Jaster przyznał się do zdrady i zapłacił z nią najwyższą cenę – wykonano na nim wyrok śmierci. Miał być konfidentem od samego początku działalności w podziemiu. W 1940 roku, w trakcie łapanki Stanisław Jaster został schwytany i wywieziony do Auschwitz-Birkenau. Tam miał przyjąć ofertę niemiecką – zostanie uwolniony, ale będzie pracował dla okupanta. Tak też miało się stać.
Gestapo zaaranżowało ucieczkę Jastera. Wraz z trzema innymi więźniami wykradł mundury SS oraz samochód, a następnie w czerwcu 1942 roku – na rok przed „wsypą” w kościele, uciekł z obozu. Oczywiście wszystko było ukartowane przez Niemców. Po przedostaniu się do Warszawy „Hel” łatwo wszedł w struktury podziemne i zyskał zaufanie dowództwa. W dniu feralnych zaślubin nie pojawił się w kościele. Później tłumaczył, że zaspał.
Seryjny uciekinier
Na tym mnie koniec. Niedługo po „wsypie” podziemie dostało kolejny bolesny cios. Na feralnym ślubie nie było porucznika Mieczysława Kudelskiego ps. „Wiktor”, szefa ścisłego sztabu KOSY. Zaraz po fatalnej wpadce Kudelski chciał odtworzyć oddział. W tym celu spotkał się z Jasterem (to on zaproponował spotkanie). Panowie widzieli się 12 czerwca 1943 roku o godzinie 18 nieopodal rogu ul. Kruczej i Nowogrodzkiej. Nagle podjechał do nich wóz Gestapo. Zostali wciągnięci do środka i wywiezieni na aleję Szucha.
Niedługo później „Hel” powrócił do oddziału, lekko ranny w udo. Twierdził, że udało mu się uciec – miał wyskoczyć z niemieckiej furgonetki. Rana postrzałowa była jednak mało wiarygodna. Oględziny wykazały, że była ona powierzchowna, na dodatek strzał został oddany z bliskiej odległości, z broni o kalibrze 7 mm, podczas gdy gestapowcy byli uzbrojeni w pistolety maszynowe kaliber 9 mm. Relację Jastera podważał również fakt, że w furgonetkach zawsze przy drzwiach siedzieli uzbrojeni żołnierze. Na dodatek kontrwywiad AK miał dotrzeć do świadka, który widział „Hela”, jak opuszczał siedzibę Gestapo niedługo po zatrzymaniu i nawet nie kulał.
Według Kunickiego przyciśnięty do muru Jaster ostatecznie przyznał się do wszystkiego. To on stał za „wsypą” w kościele. Nie pokazał się na uroczystości, bo Niemcy przewieźli go na Pawiak, gdzie zza kotary wskazywał członków KOSY. On miał też wystawić Kudelskiego „Wiktora”. Jak pisał Kunicki „Rayski”, kara dla zdrajcy mogła być tylko jedna: „Zdrajca i konfident Gestapo Stanisław Jaster pseudonim »Hel« wyrokiem sądu Armii Krajowej został skazany na śmierć. Wyrok wykonano”.
Rok po wydaniu książki „Rayskiego” Instytut Wydawniczy Pax opublikował wspomnienia Emila Kumora ps. „Krzyś”. Potwierdzały one w najważniejszych punktach relację Kunickiego.
Czytaj też: Czy Koppe zginie? Ostatnia akcja elitarnej jednostki Armii Krajowej
Fatalna pomyłka?
Już w momencie publikacji książka Kunickiego wywołała kontrowersje w dawnym środowisku podziemnym, a także wśród historyków i znawców tematu. Wskazywano na okoliczności przemawiające za wersją „Hela”, a także na to, że sam Kunicki miał dysponować relacją od osób trzecich i nie brał bezpośrednio udziału w śledztwie w sprawie domniemanego zdrajcy.
Zakwestionowano m.in. rzekomą ustawkę z ucieczką Jastera z Oświęcimia. Ogromny wkład w to miała historyk Daria Czarnecka, która w 2014 roku wydała książkę na ten temat (Sprawa Stanisława Gustawa Jastera ps. „Hel” w historiografii. Kreacja obrazu zdrajcy i obrona). Dokumenty, do których dotarła po raz pierwszy wskazują, że Niemcy po uciecze Jastera z Auschwitz podjęli intensywny pościg, a uciekinierzy wraz z rysopisami widnieli w księgach poszukiwanych. Dysponowały nimi terenowe placówki Gestapo. Wszystko to przeczy tezie o ustawce. Co więcej, konsekwencją ucieczki było aresztowanie przez Niemców rodziców Jastera. Oboje zginęli w Auschwitz.
Zwracano uwagę również na fakt, że wbrew pierwotnym opiniom rana postrzałowa uda Jastera mogła być wiarygodna. Znalazł się też świadek, który zeznał, że widział, jak „Hel” wyskakuje z furgonetki po aresztowaniu razem z „Wiktorem”. Na dodatek – wbrew relacji Kunickiego – nie zachowały się żadne dokumenty potwierdzające w ogóle fakt prowadzenia przez kontrwywiad AK śledztwa w sprawie Jastera. Nie ma dokumentów świadczących, by wyrok w tej sprawie wydał Wojskowy Sąd Specjalny.
Przez długie lata Światowy Związek Żołnierzy Armii Krajowej odmawiał rehabilitacji Jastera. Oficjalnie nie ma jej do tej pory, ale w 2019 roku decyzją prezydenta Andrzeja Dudy Stanisław Jaster „Hel” został pośmiertnie odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski. Ten symboliczny gest z całą pewnością nie usunie wątpliwości i całej listy pytań w sprawie żołnierza podziemia, który miał okazać się sługusem okupanta. Nie wiadomo, jak i gdzie zginął. Czy rzeczywiście wydano na niego wyrok? Jeśli nie ma śladów potwierdzających ten fakt, może padł ofiarą samosądu albo zamordowali go Niemcy?
Śmierć Jastera to jedna z najmroczniejszych tajemnic oddziału KOSA 30 Armii Krajowej i z pewnością zarówno ona, jak i ciążące na „Helu” oskarżenia będą jeszcze wielokrotnie przedmiotem analiz i poszukiwań.
Bibliografia:
- Daria Czarnecka: Sprawa Stanisława Gustawa Jastera ps. „Hel” w historiografii. Kreacja obrazu zdrajcy i obrona. Warszawa: Instytut Pamięci Narodowej, 2014.
- Daria Czarnecka: Największa zagadka Polskiego Państwa Podziemnego. Stanisław Gustaw Jaster – człowiek, który zniknął. Warszawa: Wydawnictwo Naukowe PWN, 2016.
- Bernard Drzyzga: Zagra-Lin: oddział sabotażowo-dywersyjny Organizacji Specjalnych Akcji („Osa”, „Kosa”) utworzony do realizacji zamachów na terenie Niemiec. Kraków: Oficyna Wydawnicza Mireki, 2014.
- Aleksander Kunicki: Cichy front. Warszawa: Instytut Wydawniczy PAX, 1969.
- Tomasz Strzembosz: Oddziały szturmowe konspiracyjnej Warszawy 1939–1944. Warszawa: Państwowe Wydawnictwo Naukowe, 1983.
- Leon Wanat: Za murami Pawiaka. Warszawa: Książka i Wiedza, 1958.
- Jacek Wilamowski, Włodzimierz Kopczuk: Tajemnicze wsypy. Polsko-niemiecka wojna na tajnym froncie. Warszawa: Instytut Wydawniczy Związków Zawodowych, 1990.
KOMENTARZE (7)
Za tą wsypę 05.06.1943, powinien odpowiadać dowódca oddziału KOSA 30 ppłk. Szajewski. To nie dowódca tylko błazen, który nie miał pojęcia o konspiracji, wydać zgodę na udział w ślubie aż 25 żołnierzy elitarnego bądź co bądź, oddziału, mógł tylko Zdrajca. Ale musieli znaleźć sobie jelenia na którego można zwalić całą winę. W AK działało co najmniej kilku agentów Gestapo wśród nich byli miedzy innymi – Świerczewski, Kalkstein, Kaczorowska, którzy 30.06.1943 wydali Gestapo – Komendanta Głównego AK Roweckiego-Grabice. Wygodnym jeleniem był Jaster, który został zabity dla ukręcenia łba całej tej kompromitacji z wsypą na weselu. Jaster był jednym z 4 więźniów którzy dokonali brawurowej ucieczki z Niemieckiego obozu zagłady w Auschwitz. Kiedy to więźniowie wyjechali z terenu obozu w niemieckich mundurach, autem komendanta. I wbrew temu co pisali ludzie którzy go oskarżali o współpracę z Gestapo to nie Jaster był pomysłodawcą i organizatorem ucieczki, ale dołączył do tej grupy później. W AK bardzo łatwo szafowano wyrokami śmierci. Na rozkaz Roweckiego-Grabicy został zamordowany dowódca organizacji Muszkieterowie kapitan Witkowski, dokonał tego zabójstwa oddział AK w przebraniu…..Niemieckich Żandarmów, bez sądu i zgody rządu w Londynie. Rowecki-Grabica groził też śmiercią majorowi Hubalowi. Natomiast sama AK w 90% była organizacją amatorską i po amatorski dowodzoną, stąd np.aresztowanie Roweckiego przez Gestapo i mianowanie KG AK takich niekompetentnych i nieudolnych ludzi jak Komorowski i Okulicki.
Zgadzam sie w 100%. Tylko zdrajca mogl pozwolic na udzial w tym slubie. Proste jak drut.
Pozwolenie było błędem, ale jeszcze nie zdradą. Ktoś kto zawiadomił Niemców, zdradził
Wydanie zgody na udział we mszy w kościele na weselu kolegi przez dowódcę oddziału KOSA 30, nie można nazwać łagodnie błędem. To nie był błąd tylko świadome złamanie wszystkich zasad konspiracji i to przez człowieka który dowodził oddziałem ioraz powinien być odpowiedzialny za bezpieczeństwo swoich ludzi. Jeśli dowódca oddziału w 4 roku wojny nie wiedział co to konspiracja, to dlaczego był dowódca. Na szczęście większość żołnierzy oddziału nie przyszła do kościoła uznając takie zgromadzenie za zbyt niebezpieczne, w tym cały oddział Zagra-Lin. Po takiej wsypie postanowiono szybko pozamiatanie sprawę pod dywan i znaleźć jakiegoś kozła ofiarnego. Padło na bohatera który uciekł z Auschwitz Jastera-Hela. Aż cud ze nie zabili Bartoszewskiego, którego Niemcy wypuścili z Auschwitz na L 4. O tym że AK było na bakier z zasadami konspiracji, świadczy też aresztowanie Roweckiego, do którego doszło między innymi z tego powodu ze mieszkanie w którym przebywał Roweckiego, nie miało awaryjnego wyjścia. Zresztą całe AK ,bylo zinfliltrowane przez agentow Gestapo i NKWD.
Przychylam się do tego, co napisał Mefisto. AK było tak spenetrowane przez agentów Gestapo, że nawet i naczelnego dowództwa nie udało się przed tym uchronić. Ostatecznie, w 1944 roku, kiedy trzykrotnie wyznaczano i odwoływano datę i godzinę wszczęcia Powstania Warszawskiego, Niemcy wiedzieli o wszystkich proponowanych (i zaniechanych) planach rozpoczęcia walki. O 1. sierpnia też wiedzieli doskonale, często na długo zanim terenowi dowódcy oddziałów AK otrzymali rozkazy.
Ale przecież nie ma się czemu dziwić: AK to organizacja podległa londyńskiemu rządowi dyletantów, czyli tym samym ludziom, którzy już raz, w 1939 roku, „popisali się” dezercją i ucieczką z pola walki w obliczu nieprzyjaciela. W normalnych krajach, dezerterów stawia się przed sądem polowym, a na drugi dzień o 6 rano dowódca plutonu egzekucyjnego zaczyna wydawać ostrą amunicję. Tym większe moje zdumienie budzi fakt, że tylu ludzi zgodziło się dobrowolnie oddać się pod rozkazy tych samych dyletantów i tchórzy, którzy już raz zawiedli w godzinie próby.
Oczywiście, że alternatywa – współpraca z komunistami – nie wchodziłaby w rachubę dla ludzi o patriotycznym kręgosłupie, ale istniała jeszcze i trzecia możliwość, mianowicie NSZ, które nigdy nie uznało zwierzchności rządu londyńskiego, używając zresztą właśnie tego samego argumentu dezercji z pola walki, kiedy Polska znalazła się w potrzebie.
To nieuznanie zwierzchności „cyrkowców z londyńskiego hotelu Rubens” leży również u źródeł wielu opinii i publikacji oczerniających NSZ i przypisujących im pospolity bandytyzm, raczej niż walkę wyzwoleńczą, ale zapytajcie kogokolwiek ze starego pokolenia, kogo wolałby mieć za plecami w wymianie strzałów z Niemcami: żołnierza NSZ, czy sterowanego z Moskwy „bojca” z GL.
Nie wycieraj sobie gęby Rządem z Londynu – przynajmniej do śmierci gen. Sikorskiego.
I tak byli o niebo rozsądniejsi i sensowniejsi od sanacji, która koncertowo zdusiła w Polsce demokracją o niedługo potem Polskę „przesrała” równie koncertowo.
Zdrajcą był właściciel firmy cateringowej, która robiła wesele! Przecież to proste…