Psychopaci i mordercy osiągali najwyższe szczeble kariery w aparacie bezpieczeństwa i porządku III Rzeszy. Jeśli byli odpowiednio okrutni, zostawali na przykład komendantami obozów koncentracyjnych. Jeżeli miałby powstać jakiś ponury ranking kreatur najgorszego typu, ta trójka trafiałaby do niego niechybnie: Amon Göth, Ilse Koch i Josef Mengele. Co sprawiło, że ci z pozoru normalni ludzie zmienili się w bestie na usługach Hitlera?
Uważa się, że pięć procent populacji ludzkiej żywi w sobie skłonność do okazywania sadystycznych zachowań. Na szczęście w większości przypadków pozostaje ona uśpiona. Jednak niekiedy sprzyjające okoliczności prowadzą do uwidocznienia się tej cechy. Wojna jest jedną z nich.
Aparat państwowy III Rzeszy uznał tę skłonność za przydatną i przez wiele lat tolerował, a nawet nagradzał różnego rodzaju psychopatycznych zwyrodnialców, którzy wykazywali się ponadprzeciętnym okrucieństwem wobec „wrogów państwa”. W ośrodkach SS przygotowujących strażników do pracy w obozach wprowadzano system szkoleń, w ramach których przechodzili proces hartowania, który miał ich uczynić odpornymi na współczucie, jakie mogło wywołać cierpienie więźniów znajdujących się pod ich pieczą. Celem tych szkoleń było rozbudzenie poczucia nienawiści, władzy i chęci ucisku oraz wykorzenienie wszelkich odruchów litości.
SS-Obergruppenführer Theodor Eicke, twórca systemu niemieckich obozów koncentracyjnych i inicjator utworzenia SS-Totenkopfverbände (oddziałów trupiej główki), mówił kandydatom na strażników i nadzorców obozowych, że ich szkolenie służy temu, „aby stali się Niemcami twardymi jak stal i by podludzie nie uważali nas za miękkich”.
Zdecydowana większość strażników pełniących służbę w obozach miała krew na rękach i dziesiątki zbrodniczych czynów na swoim koncie. Zdarzały się jednostki, które starały się traktować więźniów łagodniej, sprawiedliwie, a nawet im pomagać, ale tacy ludzie byli szybko „przywoływani do porządku”.
Przeciętni obozowi funkcjonariusze uważali, że wykonują taką samą pracę jak każda inna, a brutalne traktowanie więźniów stanowi jedynie środek do skutecznego wykonania powierzonego im zadania. Niestety, w obozach ujawniły się też zdeprawowane osobniki, których zapalczywość w zadawaniu bólu i cierpienia oraz chęć mordowania, przekraczała wszystko, co możemy sobie wyobrazić. Charakteryzowało ich okrucieństwo ponad wszelką miarę.
Ich biografie poddał wnikliwej analizie Jesus Hernandes, hiszpański historyk i dziennikarz specjalizujący się w tematyce drugowojennej. W swojej książce „Kaci z SS. Nazistowskie bestie” opowiedział o życiu trzech mężczyzn i jednej kobiety, którzy dzięki władzy, jaką dała im przynależność do SS, mogli dać upust swoim najdzikszym instynktom. Czy ci okrutni oprawcy z obozów koncentracyjnych byli po prostu „urodzonymi” sadystami, którzy uwielbiali zadawać ból i cierpienie oraz zabijać? A może dopiero zwycięska wojna, niemiecki podbój dużej części Europy i poczucie bezkarności wśród funkcjonariuszy III Rzeszy sprawiły, że stali się bestiami?
Czytaj też: Najgorsze strażniczki obozów koncentracyjnych
Amon Göth
Autentycznym psychopatą, żywiącym się przyjemnością zadawania bólu ludziom będącym w jego mocy, był Amon Göth, komendant obozu koncentracyjnego w Płaszowie. W 1942 roku skutecznie realizował operację „Reinhardt”, której celem było Judenumsiedlung, czyli „przesiedlenie Żydów”. W rzeczywistości nie chodziło o przesiedlenie, a o planową eksterminację, której poddano blisko dwa miliony ludzi.
Göth ponownie wykazał się, biorąc udział w likwidacji wielkiego getta w Lublinie, dzięki czemu zasłużył na awans i na początku 1943 roku został komendantem nowego obozu koncentracyjnego w Płaszowie oraz kierownikiem operacji likwidacji getta w Krakowie. Tu w pełni ujawniły się jego mordercze skłonności. Szybko zyskał złowrogi przydomek „Kat Płaszowa”.
Kiedy Göth mieszkał jeszcze w domu znajdującym się w pobliżu dawnej synagogi, każdego ranka po śniadaniu miał zwyczaj schodzić po schodach w koszuli, spodniach do konnej jazdy i świeżo wyczyszczonych przez ordynansa oficerkach. Przy ładnej pogodzie wychodził bez koszuli.
Pojawiał się z lornetką w jednej ręce, a z karabinem snajperskim w drugiej. Z papierosem w ustach spokojnie obserwował przez celownik optyczny więźniów przechodzących w odległości kilkuset metrów od domu, pchających ciężkie wagoniki załadowane wapieniem. Ten, który według Götha nie pracował wystarczająco energicznie, zostawał natychmiast zastrzelony. Po śmiertelnym strzale strażnicy zwykle ograniczali się do odciągnięcia zabitego i porzucenia go na skraju drogi.
Pewnego razu wypuścił swoje dwa psy, Ralfa i Rolfa, na więźnia o nazwisku Olmes. Psy zaczęły pożerać go żywcem, aż Göth zakończył jego życie strzałem…
Wszyscy więźniowie Płaszowa mieli pewność, że życie tego, kogo Göth uważał za zbędnego, nie ma absolutnie żadnego znaczenia. Nie okazując najmniejszej emocji, był zdolny wysłać na śmierć każdego więźnia, mając ku temu powód lub nie.
Hernandez w książce „Kaci z SS” pisze, że Göth, który był zajadłym antysemitą, miał dziwaczny zwyczaj „celebrowania” ważnych świąt w kalendarzu hebrajskim, przeprowadzając egzekucje żydowskich więźniów. 30 września 1943 roku, z okazji Rosz Haszana, żydowskiego Nowego Roku, kazał ustawić wszystkich osadzonych na placu apelowym, po czym wybrał 200 z nich i kazał ich zabić.
Szacuje się, że z jego rozkazu zginęło w Płaszowie około 8 tysięcy więźniów, a 500 z nich Göth zabił osobiście. Odpowiadał także za śmierć kilku tysięcy Żydów z Lublina, Krakowa i Tarnowa oraz mniejszych gett i podobozów. Po procesie przeprowadzonym w Krakowie w 1946 roku Najwyższy Trybunał Narodowy skazał Götha na śmierć przez powieszenie. Wyrok wykonano 13 września 1946 roku.
Czytaj też: Amon Göth – „Kat z Płaszowa”
Ilse Koch
Inną niezaspokojoną sadystką i psychopatyczną oprawczynią, jaką stworzył przerażający świat nazistowskich obozów koncentracyjnych, była SS-Aufseherin Ilse Koch, znana pod przezwiskiem „Suka z Buchenwaldu”. Ilse była żoną Karla Kocha, komendanta obozu koncentracyjnego w Buchenwaldzie. Mieszkała z nim i dziećmi na terenie obozu od 1937 do 1941 roku.
W obozie jej sadystyczne potrzeby zostały zaspokojone. Ilse – za namową męża – zaczęła torturować więźniów i więźniarki, zmuszała ich także do wzajemnych gwałtów na sobie. Za przewinę uzasadniającą pobicie uznawała… podniesienie wzroku i spojrzenie na nią. Osadzeni szybko to zrozumieli i w obecności Ilse Koch pochylali głowę i wbijali wzrok w ziemię. Kto się zapomniał i spojrzał na SS-mankę, był bity do utraty przytomności.
Ilse Koch wybierała wśród więźniów tych z ciekawymi tatuażami i nakazywała wyrabianie z ich skóry artykułów codziennego użytku, takich jak rękawiczki, torebki, obwoluty książek czy abażury do lamp. Z tych względów nosiła drugie przezwisko: Ilsa-Abażur.
Po wojnie kobieta tak zręcznie broniła się w sądzie, że większość dowodów przeciwko niej obalono. W jej sprawie zeznawał m.in. czeski więzień, który widział, jak Ilse Koch nakazała innemu osadzonemu zdjąć koszulę, by mogła się przyjrzeć jego tatuażom i zapisała sobie jego numer obozowy. W nocy mężczyzna zniknął. Kolejny więzień, Richard Gryc, zapamiętał, że Ilse powiedziała do kogoś: „Masz ładny tatuaż” – i ta osoba zniknęła jeszcze tego samego dnia. Inni ocalali opowiadali, jak przejeżdżała konno między nimi, bijąc ich z całej siły pejczem po plecach. Jednego ze stojących „za blisko” kopnęła w twarz, przez co stracił zęby.
Więźniowie zapamiętali też, że pani Koch przechadzała się w prowokacyjnych strojach w pobliżu nich i notowała numer tego, który ośmielił się na nią spojrzeć. Później był za to surowo karany – zwykle biciem i torturami, a nawet śmiercią. Gdy pewien nieuważny mężczyzna popełnił nieostrożność i odezwał się do niej, został wezwany do stawienia się pod bramą wejściową i nigdy więcej o nim nie słyszano.
W czasie procesu, w którym występowała jako oskarżona, Ilse Koch powiedziała: „Byłam panią domu i matką dla moich dzieci. Nie miałam nic wspólnego z obozami koncentracyjnymi, a mój mąż nigdy mi o tym nie mówił, a ja nigdy ani nie widziałam, ani nie słyszałam o przedmiotach, o których tutaj mówiono”.
W 1947 roku jako jedyna kobieta została oskarżona w procesie buchenwaldzkim za zbrodnie przeciwko ludzkości i skazana na dożywocie. Ponieważ w areszcie zaszła w ciążę (nigdy nie ujawniła nazwiska ojca dziecka), zamieniono je na cztery lata pozbawienia wolności. Dopiero w 1951 roku w innym procesie otrzymała pierwotny wymiar kary. Przez wiele lat starała się o ułaskawienie, a gdy to się nie udało, powiesiła się w celi więziennej.
Josef Mengele
Innym znanym ze swoich sadystycznych skłonności funkcjonariuszem niemieckiego aparatu bezpieczeństwa był doktor medycyny i antropologii, SS-Hauptsturmführer Josef Mengele, zwany Aniołem Śmierci. Postać ta jest w Polsce dość dobrze znana, a jego zbrodnie były szeroko opisywane w prasie i w literaturze. W ostatnich latach wyszło kilka książek na jego temat, więc przypomnijmy tylko, że Mengele był lekarzem w Auschwitz, który przeprowadzał różnego rodzaju nieludzkie eksperymenty na więźniach. Od początku uczestniczył w selekcjach i eksterminacji Żydów i Romów przybywających do obozu. Hernandez pisze:
Kiedy przyjeżdżały pociągi, Mengele biegał po rampie, krzycząc: „Bliźnięta! Bliźnięta!”. Miał nadzieję dzięki nim odkryć tajemnicę mnogich ciąż i móc je wywołać, by nazistowski reżim zdołał osiągnąć wzrost liczby urodzin aryjskich dzieci.
Uważał bliźnięta za bardzo przydatne w eksperymentach, gdyż jedno z pary poddawał doświadczeniom, drugie pozostawiając jako egzemplarz kontrolny: w celu oceny wyników zabijano oba i przeprowadzano jednoczesną sekcję. Zabijał również bliźnięta równocześnie, nie przeprowadzając wcześniej żadnego eksperymentu, tylko po to, żeby wykorzystać okazję do wykonania jednoczesnej autopsji, którą to możliwość trudno spotkać w normalnych okolicznościach.
Był jednocześnie okrutny i troskliwy. Dawał dzieciom cukierki i czekoladę, za co go uwielbiały i z miłością zwracały się do niego per „wujek Pepi”, nie podejrzewając, jakie ma względem nich zamiary. Wśród eksperymentów, które przeprowadzał „wujek Pepi”, były amputacje kończyn i ponowne ich przyszywanie, wstrzykiwanie zarazków różnych chorób, zadawanie ran i zakażanie ich. Dziesiątkom dzieci wstrzyknięto barwniki do oczu, by się dowiedzieć, czy można zmienić je w błękitne aryjskie tęczówki. Wywoływało to infekcje, a często ślepotę.
Mengele starał się jednocześnie odkryć najskuteczniejszą metodę sprawienia, by rasy uważane przez nazistów za gorsze nie mogły się rozmnażać. Przeprowadzał więc eksperymenty na kobietach w celu określenia, jaka dawka naświetleń jest konieczna do ich wysterylizowania, poddając je działaniom promieniowania rentgenowskiego, a następnie usuwając im jajniki, by zbadać wynik.
Sadystyczny lekarz z KL Auschwitz był jednostką wybitnie inteligentną. Miał analityczny umysł, świetnie kalkulował i przewidywał. W kwietniu 1945 roku, w ostatnich dniach wojny, przyłączył się do jednostki Wehrmachtu, zmienił uniform SS na mundur zwykłego żołnierza i w nim został wzięty do niewoli. Wiedział już, że zwyczajni żołnierze są lepiej traktowani i słabiej strzeżeni niż ci z SS. Mengele nie miał charakterystycznego dla członków tej formacji tatuażu z grupą krwi, więc udało mu się uniknąć wnikliwych przesłuchań i już we wrześniu 1945 roku wypuszczono go z obozu jenieckiego.
W 1949 roku dzięki pomocy Kościoła wyjechał do Ameryki Południowej, gdzie przez wiele lat ukrywał się najpierw w Argentynie, potem w Paragwaju, a ostatecznie w Brazylii. Izraelski wywiad, Mosad, był na jego tropie, ale Aniołowi Śmierci udało się uniknąć sprawiedliwości. W 1979 roku w czasie kąpieli w oceanie doznał udaru i utonął.
Oskar Dirlewanger
Czwartym zbrodniarzem wojennym opisanym przez Hernandeza jest SS-Oberführer Oskar Dirlewanger. Ten sadysta nie był funkcjonariuszem obozowym, a dowódcą jednostki bojowej. Pod jego komendą znaleźli się kryminaliści wypuszczeni z więzień, którzy w walce mieli zmazać swoje winy. Jednostka Dirlewangera prowadziła operacje przeciwko partyzantom w okupowanej Polsce, Białorusi i na Słowacji. W Polsce Dirlewanger znany jest przede wszystkim jako „Kat Powstania Warszawskiego”.
Od 5 sierpnia 1944 roku dowodził liczącym około 2 tysięcy ludzi oddziałem SS-Sonderregiment Dirlewanger, nacierając m.in. na Wolę. Szacuje się, że na 500-metrowym odcinku ul. Wolskiej „dirlewangerowcy” wymordowali w ciągu kilku dni 12,5 tysięcy osób. Łącznie jego oddział zabił w czasie Powstania około 30 tysięcy Polaków, przede wszystkim cywilnych mieszkańców Warszawy, ale także wielu rannych i wziętych do niewoli powstańców. Jesienią 1944 roku jego jednostka tłumiła także narodowe powstanie na Słowacji.
Po wojnie, 1 czerwca 1945 roku, Dirlewanger został aresztowany w Altshausen we francuskiej strefie okupacyjnej. Zmarł 7 czerwca niewyjaśnionych okolicznościach w więzieniu. Wiele wskazuje na to, że został śmiertelnie pobity przez polskich strażników więziennych rekrutujących się z spośród byłych więźniów obozów koncentracyjnych.
Warto jednak zaznaczyć, że w latach powojennych pojawiały się pogłoski, jakoby jednak przeżył i w latach 60. był doradcą wojskowym w Egipcie. Hernandez uznaje tę wersję za wątpliwą, ale zaznacza, że stuprocentowej pewności, co do powojennych losów tego zbrodniarza nie ma, a francuskie archiwa zostaną otwarte dopiero po 100 latach od wydarzenia – czyli w 2045 roku.
Bibliografia:
- J. Hernandez, Kaci z SS. Nazistowskie bestie, Bellona, 2021
KOMENTARZE (2)
To politycy tworzą takie systemy. Nikt inny. Niestety, historia zweryfikowała naszą przeszłość..
Brak słów i oni znowu pchają się do rządzenia Ja znam Niemców bardzo dobrze Dziwny Naród niby teraz tacy odmienięni Ale inwigilacja cały czas działa Stara szkoła Oni znowu mieli plan ale im nie wyszedł Za to mają przejebane z strony USA i Ruska za to że chcieli być tacy sprytni a tu wpadli po uszy Tu naród jest posłuszny władzy a to bardzo źle