Gwarantowane poczęcie w optymalnej pozycji i ekstaza nieosiągalna w innych warunkach – tak pewien brytyjski lekarz reklamował swoją metodę wspomagania płodności, w której kluczowym elementem miało być... elektryczne łóżko!
XVIII wiek musiał być magicznym czasem dla wynalazców i naukowców. Ludzkość poznała elektryczność na tyle dobrze, by wytwarzać napięcie i przepuszczać strumienie elektronów przez… No właśnie – prąd puszczano przez wszystko, włączając w to rozmaite części ciała. Można się łatwo domyślić, że genitalia w końcu również padły ofiarą najświeższej mody.
Epoka prądu
Termin „elektryczność” stworzył już w 1600 roku wieku William Gilbert – angielski naukowiec zajmujący się głównie fenomenem napięcia statycznego i magnetyzmu. Słowo ma korzenie w języku greckim, pochodzi od bursztynu (elektron), ze względu na łatwo obserwowalne właściwości cennego kamienia związane z elektrycznością.
Iskry elektryczne, łapanie piorunów i próby wykorzystania niewidzialnej siły opanowały umysły naukowców. Pionierzy niebezpiecznych eksperymentów z elektronami pracowali ponad sto lat, by ich następcy mogli rozpocząć swoje radosne zabawy. Stephen Gray zauważył i opisał zjawisko przewodnictwa, indukcji i kumulacji ładunków, Charles François de Cisternay du Fay odkrył istnienie ładunków dodatnich i ujemnych, a także rozróżnił przewodniki od izolatorów. Benjamin Franklin dzięki słynnemu eksperymentowi z latawcem udowodnił, że błyskawice to w istocie wyładowania napięcia elektrycznego i opracował skuteczny piorunochron.
Jednocześnie, dzięki wciąż odkrywanej wiedzy, na świecie zaroiło się od „elektrycznych showmenów” prezentujących coraz to nowsze sposoby na zabawę z prądem. Porażeni ochotnicy wyskakiwali w górę, sznury żołnierzy trzymających się za ręce zaczynały niekontrolowanie tańczyć, a kobiety w szklanych pantoflach nie dało się pocałować, bo strzelała błyskawicami…
Wśród naukowców również nie brakowało przykładów lekkomyślności. Osoby pokroju Johanna Rittera z uporczywą systematycznością raziły się celowo prądem, by lepiej zrozumieć jego właściwości. Niemiecki fizyk zaczął od porażania całego swojego ciała, a następnie przechodził stopniowo do coraz mniejszych partii. Porażał nawet własne gałki oczne, uszy, język i nos, skrupulatnie odnotowując uzyskane efekty. Jakie? Zapachy, kolory, smaki.
Całkiem słusznie wnioskował, że doznania te muszą być przenoszone wewnątrz ciała przez sygnały elektryczne. Nie odpuścił też narządom płciowym – własnym oraz swojej żony. Niestety, nie pociągnął swoich badań zbyt daleko: zmarł w wieku 33 lat. Niewykluczone, że w wyniku jednego z eksperymentów…
Czytaj też: Od bólu głowy do ekstazy. Krótka historia wibratora
Napięcie nie tylko elektryczne
Czy James Graham wiedział o wynikach doświadczeń Rittera? Możliwe, choć biorąc pod uwagę trudny charakter publikacji Niemca, londyński seksuolog mógł czerpać inspirację z innych źródeł. Co wydaje się jednak istotniejsze – jego idea elektryczności u podstaw seksu na pewien czas opanowała umysły Londyńczyków…
(Nie do końca) uczony i (nie całkiem) doktor medycyny pochodził z Edynburga, gdzie podjął studia. Nie uzyskał jednak tytułu, opuścił uczelnię i przeniósł się do Doncaster, gdzie do 1770 roku prowadził aptekę. Później odbył dziesięcioletnią podróż po Ameryce, Europie i Azji, by w 1780 roku zdobyć patronkę – Lady Spencer, dzięki której udało mu się zgromadzić fundusze na stworzenie pierwszej „świątyni zdrowia”.
Kuracja polegała na muzykoterapii, zastosowaniu chemii pneumatycznej, elektryczności i magnetyzmu. Graham opublikował też poradnik dla małżeństw. Jego wykłady na temat nowoczesnej medycyny („elektrycznego eteru” czy „nerwowego eterycznego balsamu”, które sprzedawał) były urozmaicane występami „Bogini Zdrowia”. Plotka głosiła, że w tej roli występowała młoda Emma Hamilton, bohaterka licznych obrazów George’a Romneya.
Ogólnie rzecz ujmując, Graham był szarlatanem na miarę swoich czasów – fałszywym doktorem, przez brytyjczyków nazywanym potocznie „quack” (słowo pochodzi od średniowiecznego sformułowania oznaczającego krzyk – najlepsze narzędzie marketingowe wczesnych oszustów).
„Bądźcie płodni i rozmnażajcie się”
Graham zyskał dużą popularność dzięki swojemu elektrycznemu spa. Postanowił więc rozszerzyć działalność, konstruując swoje opus magnum: „niebiańskie łoże”. Urządzenie znajdowało się w samym centrum świątyni, było otoczone pokojami zawierającymi „lecznicze urządzenia” trzaskające iskrami i emitujące „promienie niebiańskiego ognia”.
Samo łoże było ogromnych rozmiarów – 3,5 metra długości i przeszło 2,5 szerokości. Na suficie zamontowano lustro, a cała rama konstrukcji była ruchoma. Po co? Graham utwierdzał klientów w przekonaniu, że jego cudowne łóżko gwarantuje poczęcie przez cudowne działanie elektryczności i ustawienie kopulującej pary w optymalnej pozycji.
Bardzo istotna była też atmosfera schadzki w lecznicy Grahama. Wszystkiemu towarzyszyła organowa muzyka pochodząca z instrumentu napędzanego ruchami spółkujących partnerów, a także woń przypraw i kwiatów. Nad łożem widniał napis „Bądźcie płodni i mnóżcie się, abyście zaludnili ziemię” otoczony trzaskającymi iskrami elektrycznymi. W tym wszystkim udało się Grahamowi zmieścić również parę żywych gołębi mających symbolizować płodność.
Fałszywy seksuolog reklamował wynalazek jako absolutną gwarancję poczęcia i najwyższej ekstazy. Argumenty brzmiały bardzo logicznie. Jak tłumaczył:
Nawet akt weneryczny sam w sobie jest w istocie niczym innym jak elektrycznym działaniem! […] następuje niezbędne tarcie lub ekscytacja zwierzęcej elektrycznej tuby lub cylindra w celu akumulacji lub wezbrania kojącego ognia życia! To właśnie elektrycy nazywają ładowaniem witalnego dzbana. Dalej następuje wyładowanie lub przekazanie tego kojącego, świetlistego, aktywnego składnika o dodatniego mężczyzny do ujemnej kobiety.
Noc spędzona w łożu Grahama kosztowała mniej więcej tyle, ile przeciętna osoba zarabiała w Londynie przez cały rok. Nic zatem dziwnego, że cały interes wkrótce upadł. Już w 1781 roku natchniony wynalazca musiał zamknąć pierwszą z dwóch otwartych świątyń, a do 1784 sprzedał większość posiadanych sprzętów. Wrócił do Edynburgu, gdzie pokazywał nieliczne pozostałości na South Bridge Street. Wtedy też zaczęły się jego problemy ze zdrowiem psychicznym. Okresowo odbywał areszt domowy, zaczął eksperymentować z coraz dłuższymi głodówkami. Zmarł w 1794 roku we własnym domu.
Bibliografia:
- Dolnick, E., Nowe Życie. Znak Horyzont, Kraków, 2019.
- Hall, L., Porter, R., The Facts of Life: The Creation of Sexual Knowledge in Britain, 1650–1950. Yale University Press, 1995.
- Jameson, E., James Graham Masterquack. In The Natural History of Quackery. Charles C. Thomas Publisher. pp. 112–132, 1961.
KOMENTARZE (1)
czyżby z głodu?