Zatopienie przez U-Boota, brak umiejętności pływania, prowizoryczny ekwipunek i... pływające w pobliżu rekiny. Dodajmy do tego sztorm, ignorancję napotkanych statków i... łączną ilość 133 dni spędzonych w samotności na tratwie ratunkowej na groźnych wodach Atlantyku. Poon Lim stawił temu czoła i przetrwał!
5 kwietnia 1943 roku, wybrzeże Brazylii – mały kuter rybacki spostrzega Chińczyka na niewielkiej tratwie. Kołysze się w dół i w górę niesiony niespokojnymi falami Oceanu Atlantyckiego. Macha w stronę kutra zdjętą koszulką i podskakuje ile sił w nogach. Wyraźnie stara się przyciągnąć uwagę załogi. Kuter podpływa do niego i pomaga mu wspiąć się na pokład. Mężczyzna wydaje się być zdrowy. Jest nieskończenie wdzięczny i…potwornie głodny. Kuter rusza w stronę nabrzeża a mężczyzna zaczyna tańczyć z radości i pochłania każdą ilość jedzenia przyniesioną mu przez załogę.
Dotarcie do lądu zajmuje im trzy dni. W końcu dobijają do brazylijskiego miasteczka Belem, leżącego przy ujściu rzeki Tocantis. Na miejscu czekają na niego lokalne władze. Okazuje się, że nie jest byle kim – to Poon Lim – człowiek, który jako rozbitek przetrwał na morzu 133 dni. Jest to absolutny rekord!
Trudny żywot
Poon Lim urodził się w na wyspie Hajnan w Chinach. Jest ona największą z całego, złożonego z 200 wysp archipelagu na Morzu Południowochińskim. W przeciwieństwie do reszty swych rówieśników, Poon Lim miał to szczęście, że uczęszczał do szkoły, a to za sprawą brata, który część ciężko zarobionych w fabryce pieniędzy wysyłał do rodzinnego domu.
Gdy Lim osiągnął wiek 16 lat, jego ojciec zdecydował, że lepsze życie spotka syna gdzie indziej – szczególnie w tak niepewnych czasach i podczas rosnących ambicji militarnych Japonii. Ostatecznie padło na to, by dołączył do jednego z braci, który pracował na brytyjskim statku pasażerskim.
Już z późniejszych wspomnień wydanych w książce Sole Survivor wynika, że Lim nie cierpiał morza i często zmagał się z chorobą morską. Dodatkowo warunki pracy dla chińskiej załogi były poniżej wszelkiej krytyki – przydzielano im najgorsze prace, najniższą gażę oraz najgorsze zakwaterowanie. Poon wspominał, że właściwie przetrwał tylko dzięki wsparciu brata, który często pocieszał go słowami: „Hej, głowa do góry, przynajmniej ci brytyjscy oficerowie nas nie biją”.
Ostatecznie Lim nie wytrzymał ciężkich warunków i na przełomie 1937/38 roku zrezygnował z pracy. Przeniósł się do Hongkongu i zaczął kształcić się jako mechanik. Na lądzie wytrwał… zaledwie pół roku, gdyż kuzyn zapewnił go, że warunki pracy na morzu uległy zdecydowanej poprawie. Chińczykom podniesiono także pensję. Lim dał się w końcu namówić i podpisał stosowne dokumenty, dzięki którym trafił wraz ze swym kuzynem na pokład frachtowca Benlomond. Zbudowano go w styczniu 1922 roku w Liverpoolu. Po pięciokrotnych zmianach armatora i nazwy, padło w końcu na Benlomond. Frachtowiec miał wyporność 6630 ton.
Lim swój rejs na nowej jednostce rozpoczął w Port Said, by następnie popłynąć do Capetown i Nowego Jorku. Benlomond był uzbrojoną jednostką, jednak jego pietą Achillesową była jego niewielka prędkość, która czyniła go łatwym celem.
Na celowniku U-172
Nastał 23 listopada 1942 roku! Frachtowiec odbył około 2/3 z zaplanowanej podróży. Na około panowała cisza i spokój. Nikt nie zdawał sobie sprawy, że przez okular peryskopu obserwuje ich niemiecki U-Boot!
U-172 (typ IXC), którego dowódcą był kapitan marynarki Carl Emmermann odbywał właśnie swój trzeci patrol bojowy. Rozpoczął go 19 sierpnia z Lorient we Francji. Od trzech miesięcy znajdował się w morzu! Podczas tego patrolu zatopił już 6 statków o łącznym tonażu 48 054 BRT. Na szczególną uwagę zasługuje jego czwarta ofiara jaką był brytyjski transportowiec Orcades, który miał aż 23 456 ton wyporności. Otrzymał podwójne trafienie torpedowe i niemal na cud zakrawa fakt, że z liczącej 1067 zginęło „zaledwie” 45 osób. Płynący wolno i samotnie Benlomond stanowił dla niego doskonały cel i łakomy kąsek!
O godzinie 14.10 płynący pod balastem Benlomond, którego kapitanem był John Maul, trafiany został dwoma torpedami. Wystarczyły zaledwie dwie minuty by frachtowiec zniknął z powierzchni morza. Stało się to około 750 mil na wschód od wybrzeży Brazylii.
53 członków załogi poszło na dno razem ze swym statkiem. Uratowała się zaledwie jedna osoba. Był nią Poon Lim!
Jako, że Poon Lim nie potrafił pływać, toteż zawsze trzymał przy sobie kamizelkę ratunkową. Właśnie to go uratowało. Tuż po eksplozjach torped zdołał chwycić kamizelkę i czym prędzej wyskoczył za burtę. Płynął tak szybko, jak tylko potrafił, byle tylko uniknąć wciągnięcia go pod wodę przez tonący wrak.
Poon twierdził później, że na pewno był zauważony przez niemieckiego U-Boota, który jednak zignorował jego osobę. Gwoli ścisłości, nie było to nic nowego – niemieckie okręty podwodne bardzo rzadko brały na swój pokład rozbitków. Raz, że takie mieli rozkazy, a dwa – na pokładzie było już wystarczająco ciasno by przyjąć jeszcze dodatkowe osoby, aczkolwiek zdarzały się i takie historie.
Szczęście w nieszczęściu
Lim płynął w zimnej wodzie około dwóch godzin. Właśnie wtedy udało mu się spostrzec tratwę ratunkową dryfującą swobodnie na powierzchni, która pochodziła z zatopionego wraku. Drewniana tratwa miała nie więcej niż 2.5 metrów kwadratowych. Najważniejsze było jednak to, że posiadała płócienny daszek. Na swoim wyposażeniu miała także 40 litrów wody pitnej, sporą ilość puszek z ciastkami i sucharami, suszoną wołowinę, sproszkowane mleko w tabletkach, cukier w kostkach, sok cytrynowy, dwie flary oraz nieco czekolady. Któż mógł jednak wiedzieć, że zapasy te będą miały mu wystarczyć na 133 dni?
Lim kalkulował sytuację i doszedł do wniosku, że zatopienie jego statku na pewno niebawem wyjdzie na jaw. Żył nadzieją, że pomoc nadejdzie wkrótce. Zapasy żywnościowe wyselekcjonował na okres…30 dni!
Po niedługim jednak czasie zrodziła się w nim obawa, że być może sojusznicy zrezygnują z wysłania pomocy, ze względu na zagrożenie polującego w okolicy U-Boota. Nie pozostawało mu zatem nic innego jak tylko wziąć sprawy w swoje własne ręce – ustawił swą tratwę w taki sposób, by wykorzystując prądy morskie zaczęła płynąć.
Inżynieryjny umysł
Jego pomysłowość i zaradność przyniosły szybkie efekty. Na dachu ustawił prowizoryczny pojemnik wykonany z części pokrowca kamizelki ratunkowej, którym łapał deszczówkę. Pomocnym okazały się też jego ciągoty inżynieryjne – z kabelka od urządzenia migającego uczynił wędkę a haczyk wykonał z kawałka wyjętego z tratwy gwoździa. Z puszki na ciastka zrobił prowizoryczny nóż.
Jako przynętę na ryby stosował kawałki sucharów. Oczywiście taki sposób wędkowania był mało efektywny, aczkolwiek udało mu się złapać kilka ryb. W końcu nabrał takiej wprawy, że z ususzonych ryb zbudował bezpieczne do przetrwania zapasy. Miał też dość deszczówki, by nie martwić się o brak wody.
Największą słabością Lima był strach że utonie. Znajdował się samotnie na środku oceanu a przecież nie potrafił pływać. W związku z tym, przez cały czas doczepiony miał sznurek kamizelki ratunkowej do swego nadgarstka na wypadek, gdyby wypadł za burtę. Dopiero po dwóch miesiącach czuł się na tyle pewnie, że odważył się pływać dwa razy dziennie, aby jego mięśnie miały powód do ruchu.
Pech
To właśnie wtedy, gdy zaczął pewniej czuć się w wodzie i gdy zbudował odpowiednie do przetrwania zapasy – nastąpiła tragedia. Zerwał się potworny sztorm, który o mało nie zniszczył jego tratwy. Sztorm wywrócił tratwę i spowodował pewne uszkodzenia, które później dzięki zaradności i co najważniejsze – pomysłowości, udało się naprawić. Najgorsze jednak było to, że Lim… utracił swe zapasy wody i jedzenia. Zdobycie pożywienia jak i gromadzenie deszczówki stanowiło dla niego najwyższy priorytet by przetrwać.
Rekiny
Aby przeżyć, Lim opracował system łapania innych zwierząt – latających nad nim od czasu do czasu mew. Chętnie krążyły nad tratwą i czasem lądowały na niej. Była to dla Lima szansa! Jego plan był następujący – wykorzystywał wodorosty zebrane z kadłuba swej tratwy po czym układał je na kształt gniazda. Obok niego układał kawałek pozostałości po złowionej wcześniej rybie. Gdy wygłodniała mewa lądowała obok i zaczynała dobierać się do ryby, Lim dopadał do niej i bezpośrednio skręcał jej kark.
Oczywiście, niejednokrotnie zanim udało mu się uśmiercić mewę, zostawał dość poważnie podziobany i pokaleczony. Gdy już udało mu się złapać zdobycz, czym prędzej wysysał z niej krew a następnie wysuszał ją pokrapiając od czasu do czasu słoną wodą morską, co czyniło z jego dania doskonałe suszone mięso. Była to też jedyna możliwość choć częściowego zaspokojenia pragnienia aż do pojawienia się kolejnego deszczu.
Polowanie na mewy miało jeden główny mankament a mianowicie… rekiny! Zwabiła je pojawiająca się w wodzie krew. Nie dość, że często krążyły wokół Lima, to jeszcze czasem trącały jego tratwę. Pojawienie się rekinów w naturalny sposób odstraszało inne ryby, tak więc Lim nie był w stanie wędkować. Lim podjął jednak wyzwanie – skoro rekiny polowały na niego, to i on… zdecydował się zapolować na nie!
Ze swej tratwy wyciągnął jeden z największych gwoździ, z którego wykonał hak. Do jego końca przyczepił kawałek zabitej wcześniej mewy. Mierzył siły na zamiary toteż cierpliwie czekał na możliwie najmniejszego rekina, którego byłby w stanie pokonać. Gdy w końcu jeden ze stosunkowo niewielkich rekinów skusił się na mięso, Lim zaczepił go hakiem i po długiej i morderczej walce zdołał wciągnąć na swój pokład. Sam odniósł przy tym spore obrażenia, jednak w ten sposób zapewnił sobie zapas jedzenia na długi, długi czas.
Sporo czasu zajęło zanim rekin w końcu zmarł. Szczególnie ucieszyła go jedna rzecz – płetwa, która po wysuszeniu smakowała wybornie. Był to też jeden z największych przysmaków kulinarnych w jego rodzinnym mieście.
Rozczarowanie
Już po wojnie, opisując swoje przeżycia, Lim stwierdził, że to nie rekiny i sztorm były mu najstraszniejsze a… ludzie. Aż trzy razy mógł zostać uratowany, jednak bez skutku. Po raz pierwszy zauważył płynący frachtowiec, który minął go w niewielkiej odległości. Lim był święcie przekonany, że jego załoga zauważyła dryfującą tratwę z wymachującym na pokładzie człowiekiem. Jego zdaniem zignorowano go ze względów rasowych, jako że był Chińczykiem.
Za drugim razem zauważył go patrolujący samolot. Była to amerykańska maszyna. Pilot obniżył pułap lotu aby bliżej przyjrzeć się podejrzanemu obiektowi na powierzchni morza. Samolot odleciał i… nie wydarzyło się nic więcej. Tym razem wytłumaczyć można to jednak nadchodzącym sztormem, który wypchnął dryfującą tratwę daleko od miejsca, w którym spostrzegł go samolot. Nawet jeśli po sztormie wysłano na miejsce akcję ratunkową, to Lim był już bardzo daleko stamtąd.
Za trzecim razem Lim spostrzeżony został przez niemieckiego U-Boota. Okręt podwodny wynurzył się, jednak po chwili zmienił kurs i odpłynął. Choć jak wspomniano wcześniej, rzadkością było to, by niemieckie U-Booty przyjmowały rozbitków na pokład, to jednak dość często zaopatrywały łodzie ratunkowe w wodę, środki medyczne i wskazywały rozbitkom kurs na najbliższy ląd. Ten okręt podwodny tego nie uczynił…
Z dnia na dzień
I tak Lim dryfował 133 dni aż w końcu pomoc nadeszła ze strony brazylijskich rybaków. Do tego czasu samopoczucie Lima uległo poprawie, jako że spostrzegł, iż kolor wody zmienia swą barwę, co oznaczać mogło, że powoli zbliża się do brzegu. Jak się okazało, Lim znajdował się zaledwie 10 mil od najbliższego lądu.
Kuter brazylijski przyjął go na pokład po czym obrał kurs na znajdujący się o wiele dalej Belem, gdzie przybył po trzech dniach. Lim powiedział załodze kutra, że znajdował się na morzu tak długo, że przestał odliczać dni a rozpoczął liczenie pełni księżyca!
Choć Lim już na pierwszy rzut oka wydawał się być zdrowy, to jednak po tak długim czasie spędzonym na morzu, czym prędzej wysłano go do szpitala. Tam okazało się, że podczas swej podróży utracił przeszło 9 kilogramów ze swej wagi. Pełna rekonwalescencja trwała cztery tygodnie. Po wyjściu ze szpitala Lim spotkał się z brytyjskim konsulem, który zaaranżował jego podróż do Wielkiej Brytanii, gdzie zaplanowano wręczenie mu British Empire Medal z rąk samego króla Jerzego VI! Lim skupił na sobie także uwagę brytyjskiej marynarki wojennej, która na podstawie jego przeżyć opracowywała specjalne instrukcje dla swoich marynarzy jak radzić sobie w podobnej sytuacji.
Już po zakończeniu wojny marzeniem Lima było to, by na stałe osiedlić się w USA. Problem stanowił jednak fakt, że był obywatelem Chin. Do 1965 roku istniały surowe przepisy dotyczące emigracji Chińczyków do USA. Lim miał jednak szczęście, bowiem wstawił się za nim sam senator Walter Magnuson należący do partii demokratycznej w Waszyngtonie. To dzięki niemu Lim mógł spełnić swoje marzenie i zamieszkać w Stanach Zjednoczonych.
Poon Lim zmarł w Brooklynie w Nowym Jorku w 1991 roku w wielu 72 lat. Jest absolutnym rekordzistą jeśli chodzi o czas spędzony samotnie na tratwie ratunkowej. Warto w tym miejscu przytoczyć jego słowa, gdy w 1943 roku powiadomiono go, że został rekordzistą. Lim skwitował to następująco: „Mam nadzieję, że nikt nigdy nie pobije tego rekordu”. Lim nie miał bynajmniej na myśli strachu przed utratą tego tytułu – on po prostu nikomu nie życzył tak dramatycznego przeżycia…
Bibliografia:
- Sole Survivor: The true account of 133 days adrift, Beacon Publisher 1999.
- www.bbc.co.uk>ww2 people’s war archives
KOMENTARZE (8)
Historia wspaniała, artykuł ciekawy, ale Autor powinien popracować ze słownikiem frazeologizmów: „Jego pomysłowość i zaradność dały się we znaki” :D
„rekin w końcu zmarł”
Nie dajcie się prowokować wpisami rosyjskiego trolla używającego nicka „Prawda historyczna”.
Wiesz co? To już stało się trochę nudne :( Może to jakieś natręctwo?
,,doszczętnie wyssać krew z nerki ” ciekawe jak to możliwe ,chciałbym to zobaczyć,,,
Very, very good article from start to finish. A modern-day version of ROBINSON CRUSOE. I never knew about this episode. Greetings from Pennsylvania.
This was sufficiently good, that I have produced an English translation
Doskonały artykuł. Powinno się pamiętać takich ludzi i takie historie. Dobrze, że są też autorzy o tym piszący. I nie czepiajmy się tutaj sformułowań, które komuś tam się nie podobają.