Banknoty i monety, marki, dolary, złotówki, a nawet okupacyjne „młynarki” i „rumki” z łódzkiego getta. Każdą walutę da się podrobić. Przed wojną zajmowali się tym kanciarze i oszuści. W jej trakcie – dosłownie wszyscy, z Armią Krajową na czele.
Nie ma „ich”! Wolność! Niepodległość! Zjednoczenie! Własne państwo! Na zawsze! (…) Cztery pokolenia nadaremno na tę chwilę czekały, piąte doczekało – pisał w listopadzie 1918 roku galicyjski polityk Jędrzej Moraczewski.
Radość z odrodzenia niepodległego państwa nie powstrzymała jednak wielu „przedsiębiorczych” obywateli od wykorzystania panującego w kraju chaosu. To, że w obiegu było kilka walut, sprzyjało pieniężnym przekrętom.
Niepodległa w niewoli fałszerzy
Już w styczniu 1919 roku Ministerstwo Spraw Wewnętrznych zostało poinformowane, że pojawiły się fałszywe banknoty 1000-markowe. Miesiąc później dołączyły do nich także mniejsze nominały. W tym przypadku trzeba przyznać, że władza sama ułatwiła życie oszustom, bo oryginały były wykonane w sposób wyjątkowo prymitywny. Mimo tego fałszywki można było rozpoznać po odmiennym papierze, nierównym druku, niekształtnych konturach liter i innej ornamentyce.
Fałszowano nie tylko polskie marki. W 1922 roku aresztowano kilka osób z Torunia, Grudziądza i Wąbrzeżna za podrabianie i puszczanie w obieg banknotów… 100-dolarowych.
By obronić się przed fałszerzami, władze wprowadziły w sierpniu 1919 roku lepsze zabezpieczenia. Kiedy jednak nadeszła inflacja i hiperinflacja, dbanie o jakość wypuszczanych banknotów stało się trudniejsze. I państwo, i fałszerze zaczęli więc drukować na potęgę coraz to większe nominały.
Kiedy udało się w 1924 roku przeprowadzić reformę walutową i ustabilizować polski złoty, liczba wykrytych podróbek spadła, ale nie wszyscy oszuści dali za wygraną. Poszerzyli nawet swój asortyment! Zaczęli fałszować także monety, co wprawdzie dawało mniejszy zysk, ale było znacznie łatwiejsze. Nie trzeba było szukać odpowiedniego papieru i tuszu ani zastanawiać się, jak wykreślić skomplikowane wzory na banknocie, jak go umiejętnie postarzyć i jak załatwić znak wodny.
Grosze z nóg Chrystusa
Do wyprodukowania własnej monety wystarczyło zaledwie kilka przedmiotów: piecyk, tygielek do topienia metali, łyżkę do nalewania płynnego metalu, dłuto do robienia nacięć na obwodzie monety i gips, w którym robiono odlewy bilonu. Niektórzy stosowali też żelazny stempel i prasę. Jedynym problemem było dobranie proporcji tak, by produkt końcowy miał odpowiednią wagę. Zwykle mieszano ze sobą ołów, cynę, mosiądz i antymon.
W 1925 roku trzech łódzkich oszustów – Bugzel, Pruc i Fisjak – podjęło się rzadkiego, bo niezbyt dochodowego procederu. Zaczęli fałszować… niklowane monety o nominale 50 gr. Produkowali je – jak donosiła z oburzeniem łódzka prasa – z nóg zdjętego z krzyża Chrystusa. Szlachetne pochodzenie materiału nie pomogło. Produkt był tak marny, że kanciarzy zdemaskowały łódzkie straganiarki.
Podróbki monet były zwykle łatwe do wykrycia. Miały inna wagę, matowy połysk, wydawały głuchy dźwięk i były jakby natłuszczone. Brakowało im odpowiedniego polerowania, patynowania lub posrebrzania. By sprawdzić autentyczność monet, można było też w razie wątpliwości skorzystać z małej i prostej w obsłudze wagi oferowanej przez wiele sklepów. Oszustów to jednak nie zniechęcało: moneta 5-złotowa z 1926 roku była podrabiana tak często, że aż wycofano ją z użytku.
Policja co i rusz łapała osoby próbujące wprowadzić do obiegu fałszywki. W 1931 roku szczególnym sukcesem mogli pochwalić się funkcjonariusze z Łodzi. Jak donosił „Dziennik Łódzki” w artykule pod sensacyjnym tytułem „Falsyfikaty 20-złotowe na gołym ciele kolporterki”:
Aresztowano (…) przed gmachem Teatru Miejskiego elegancko ubraną kobietę, puszczającą w obieg fałszywe banknoty 20-złotowe. Na razie u zatrzymanej nie znaleziono falsyfikatów, natomiast przy dokonanej rewizji znaleziono fałszywe banknoty 20-złotowe na gołem ciele kobiety zręcznie przyczepione do bielizny.
Koniec interesów panów Tomczyka i Lewandowskiego
W Polsce zwalczaniem nielegalnego wytwarzania tak pieniędzy, jak i czeków, papierów wartościowych i paszportów zagranicznych zajmował się Referat Kryminalny Centrali Służby Śledczej. Policjanci mieli ręce pełne roboty. W 1935 roku w ciągu 10 miesięcy wykryto 27 tysięcy sztuk fałszywych pieniędzy! A nawet, gdy udało się odnaleźć ich źródło, w miejsce zlikwidowanych wytwórni powstawały nowe.
Dwa duże sukcesy policja odnotowała w 1933 roku. Aresztowano „producenta” banknotów 20-złotowych i „wytwórcę” srebrnych monet 10-złotowych. Pierwszy wpadł, gdy policja zauważyła, że bardzo dobrej jakości podróbki wydają jako resztę kasjerzy na Dworcu Głównym w Warszawie. Policjanci dowiedzieli się, że dostają je od jednego z bagażowych, który sprzedawał je w cenie po 5 złotych za sztukę.
Obserwacja policyjna pozwoliła zorientować się, że bagażowy zaopatruje się w fałszywe banknoty od sprzedawcy zapałek sprzed dworca. Ten brał je bezpośrednio od producenta, niejakiego Tomczyka z ulicy Ogrodowej. Podobnie, dzięki ujęciu jednego z kolporterów monet, udało się policji dotrzeć do „mennicy” przy ulicy Twardej, którą prowadził niejaki Lewandowski.
W tym samym, 1933 roku wpadła też grupa, której przewodzili Lawartowski, Kajęcka i Matusowa, Jak donosiły „Nowiny Codzienne”, zamierzali dostarczyć do kasy sejmowej fałszywy bilon 5-cio i 10-cio złotowy na wypłatę pensyj poselskich. Łotrzykowie wpadli dzięki uczciwości urzędnika sejmowego, który pozornie zgodził się przyjąć monety i wprowadzić je do kasy, a w rzeczywistości powiadomił policję.
Ciekawym przypadkiem był opisany w „Dzienniku Porannym” proces niejakiej Myślickiej rozprowadzającej podrobione 5-złotówki, która postawiona przed sądem w pewnym momencie… wstała z ławy oskarżonych i zaczęła śpiewać „Kto się w opiekę”. Twierdziła przy tym, że idzie na procesję, i usiłowała opuścić salę. Próbowała też wzbudzić litość sądu, mówiąc Moje dzieci są głodne! Być może dlatego wyrok był w miarę łaskawy: jedynie 1.5 roku więzienia.
Wojna… na banknoty
W czasie II wojny światowej fałszowania na wielką skalę podjęli się… naziści. Wytwarzanie podróbek brytyjskich funtów, amerykańskich dolarów, a także innych walut nadzorował SS-Hauptsturmführer Bernhard Krüger. Centrum operacyjne znajdowało się w obozie Sachsenhausen. Od nazwiska dowódcy przedsięwzięcie wzięło swoją nazwę: „Operacja Bernhard”.
Krüger, który do tej pory zajmował się głównie radiotelegrafią, zdziwił się, że to jemu przydzielono takie zadanie. Poradził sobie z nim jednak świetnie. Zgromadził zespół profesjonalistów, który produkował tak udane pieniądze, że po wojnie Brytyjczycy wycofali z użycia wszystkie banknoty 5- i 10-funtowe.
Podejrzewali, że niemal połowa z nich nie jest oryginalna! Niemieckie podróbki były prawie nie do odróżnienia od prawdziwych pieniędzy. Rozpoznać dało się je jedynie dzięki brakowi korelacji nadrukowanych na falsyfikatach numerów– dat produkcji papieru i banknotu.
Aby dojść do takiego efektu Bernhard Krüger, którego historia opisana jest w książce „Mój dziadek fałszerz”, musiał przezwyciężyć nie tylko problem zabezpieczeń pieniędzy, ale przede wszystkim kwestię „pracowniczą”:
Zapanowanie nad więźniami, którzy stali się pozbawionymi praw, zhańbionymi istotami ludzkimi, nie wymagało szczególnych cech charakteru. Zjednanie ich sobie, zachęcenie i porwanie do wysiłku, który stoi w sprzeczności z ich przekonaniami, ich poczuciem sprawiedliwości i pojęciem godności, wymagało jednak ode mnie zdobycia ich zaufania. Aby osiągnąć zamierzony cel, nie mogłem stanąć i krzyknąć: «Ufam wam, więc i wy mi zaufajcie!» (…). Więźniowie nie uwierzyliby w ani jedno moje słowo. Mnie, z orłem na rękawie bluzy i trupią czaszką na czapce. Co najwyżej uznaliby mnie za kompletnego idiotę.
(Podrobione) młynarki przeciwko swastyce
Pieniądze fałszowano także w okupowanej Polsce. Część produkcji była przeznaczona na użytek własny, bo przecież drobni oszuści nie zaprzestali działalności, ale walutę podrabiano też… na użytek Armii Krajowej. W jej ramach działała grupa PWB-17 (Podziemna Wytwórnia Banknotów), której członkowie pracowali w Państwowej Wytwórni Papierów Wartościowych w Warszawie.
Zajmowała się ona, za zgodą władz emigracyjnych, kopiowaniem młynarek, czyli banknotów emitowanych przez podporządkowany władzom niemieckim Bank Polski w Generalnym Gubernatorstwie. Ich nazwa pochodzi od nazwiska dyrektora Banku, Feliksa Młynarskiego.
Konspiratorzy przemycali poza teren zakładu materiały potrzebne do produkcji banknotów. Paczki mniej udanych kopii wyprodukowanych pieniędzy członkowie grupy podmieniali na oryginały. Podróbki zgłaszali jako druki nieudane, przeznaczone do komisyjnego zniszczenia. Do końca trwania akcji, czyli do końca 1942 roku, polskie państwo podziemne pozyskało w ten sposób 18 milionów złotych.
Fałszywe młynarki produkowano też w Wielkiej Brytanii. Najczęściej były to banknoty o nominałach 50 i 500 złotych, zwane „góralami”. Do Polski dostarczano wraz ze zrzutami od połowy 1943 roku. Były jednak dość wadliwe, bo Brytyjczycy nie poznali tajników chemicznych farby i ta z czasem wycierała się.
„Legalizacji”, czyli podmiany na oryginały, dokonywali zazwyczaj pracownicy lokalnych banków. Nie było to całkowicie bezpieczne. Do wpadki doszło na przykład w Piotrkowie, gdzie patriotyczni oszuści zostali aresztowani przez gestapo.
Nie zajmowano się tylko młynarkami. „Legalizowano” też przedwojenne banknoty 100-złotowe z księciem Józefem Poniatowskim. W pierwszych miesiącach okupacji były one dopuszczone do obrotu, jeśli posiadały niemieckie nadruki potwierdzające ich ważność. Fałszerze postanowili pomóc rodakom i po prostu… przygotowali własne pieczątki z napisem „Generalgouvernement für die besetzten polnischen Gebiete” (Generalne Gubernatorstwo dla zajętych polskich obszarów). Dzięki nim, za niewielką opłatą można było opieczętować przechowywane w domu banknoty.
Fałszywe rumki z Łodzi i złotówki z Moskwy
Przed podrabianiem nie uchroniły się nawet rumki, czyli waluta funkcjonująca w łódzkim getcie, zawdzięczająca swoją nazwę szefowi żydowskiej administracji getta, Mordechajowi Chaimowi Rumkowskiemu. Produkował je nielegalnie między innymi Moszek Szymon Rauchwerger.
Zanim go złapano, stworzył ponad 5 tysięcy banknotów 2-markowych! Został skazany na ciężkie więzienie i grzywnę. Choć czasem można znaleźć informacje, że Rauchwerger trafił do Sachsenhausen, to tak naprawdę w grupie wytwarzającej „autentyczne” funty i dolary znaleźli się dwaj inni mieszkańcy łódzkiego getta grawer Seweryn Tiefenbach i Noah Jabłocznik.
Łatwe do sfabrykowania okazały się też banknoty władz lubelskich z 1944 roku. Te, które przygotowano w Moskwie, nie miały skutecznych zabezpieczeń. Nic dziwnego, że najwyższy nominalnie banknot 500-złotowy tuż po wprowadzeniu do obiegu kopiowało na własną rękę aż 27 szajek! Gdy we wrześniu 1945 roku wprowadzono banknot 1000-złotowy, równie kiepskiej jakości, tylko w ciągu pierwszych 6 miesięcy jeden z „producentów” zdołał wprowadzić do obiegu ponad 100 tysięcy swoich podróbek.
Nawet obecnie, gdy polskie pieniądze są dobrze zabezpieczone nie brakuje prób ich samodzielnego wytwarzania. Corocznie wykrywa się kilkanaście tysięcy fałszywych monet i banknotów. Co ciekawe, podrabiane są też nadal… monety przedwojenne, z uwagi na ich wartość kolekcjonerską.
Bibliografia:
- Andrzej Borowicz, Fałszerstwa monet i banknotów w XX w., Monetarium Bydgoskie.
- Natalia Grabowska, Fałszowanie pieniędzy – proceder wcale nienowy, „Kortowski Przegląd Prawniczy” nr 3/2015.
- Marta Grzywacz, Operacja Bernhard, „Ale Historia”, dodatek do „Gazety Wyborczej”, 28.10.2013.
- Krzysztof Halicki, Fałszerstwa pieniędzy w Polsce w okresie międzywojennym, „Problemy Kryminalistyki” nr 266, 10-12.2009.
- Włodzimierz Kalicki, Lewe bicie. Rozmowa o fałszerstwach i fałszowaniu pieniędzy z Lechem Kokocińskim, twórcą i honorowym prezesem Polskiego Towarzystwa Numizmatycznego, „Duży Format”, dodatek do „Gazety Wyborczej”, 31.01.2005.
- Charlotte Krüger, Mój dziadek fałszerz, Prószyński i S-ka 2017.
- Lawrence Malkin, Fałszerze. Jak naziści usiłowali zrujnować brytyjskie imperium, Świat Książki 2008.
- Zbigniew Nestorowicz, Fałszerstwa monet i banknotów okresu międzywojennego, Gems & Jewellery nr 2, 10.2014.
- Remigiusz Piotrowski, Absurdy i kurioza przedwojennej Polski, PWN 2016.
- Francis Russell i zespół redakcyjny Time-Life Books, Wojna wywiadów, Amber 1997.
KOMENTARZE (11)
Całkiem fajny artykuł. Sugerowałbym jedynie zmianę pierwszego zdjęcia – banknotu 1000-markowego z sierpnia 1919 r. (najbardziej fałszowaną była edycja z datą emisji 17 maja 1919, o jasnej kolorystyce – notabene, pewnie z racji tych fałszerstw marki „majowe” są znacznie droższe na rynku kolekcjonerskim).
Cieszę się, że artykuł spełnił oczekiwania Czytelnika znającego się na rzeczy. :)
I pozdrawiam,
Mateusz Drożdż
Sugerowałbym, wspomnienie o rublach którymi posługiwano się w zaborze rosyjskim (Królestwie Polskim i Kongresówce). Fantastyczne banknoty drukowano je metodą Orłowa, której do dziś, po ponad stu latach prób i usiłowań, nie udało się rozszyfrować. Orłow wynalazł metodę druku płaskiego, która pozwalała płynnie przechodzić linii jednego koloru w drugi. Każdy banknot to małe dzieło sztuki. Należałoby koniecznie wspomnieć o skrawkarzach którzy obcinali brzegi monet wykonanych z kruszców lub przecinali je na pół zastępując szlachetny metal innym następnie stapiali.
Dziękuję za sugestię, bo i te tematy są naprawdę interesujące. Temat artykułu ograniczył mnie jednakowoż do okresu II Rzeczypospolitej i II Wojny Światowej. Ale może w przyszłości będę mógł coś na temat fałszerstw wcześniejszych też napisać.
Pozdrawiam,
Mateusz Drożdż
@Czytacz: Wszystkiego w jednym artykule zmieścić się niestety nie da… Ale może to dobry pomysł na kolejny tekst? (Zachęcamy do pisania!) :)
Za dużo roboty, do tego jeszcze bibliografia:-) Za leniwy jestem. Z ciekawostek dotyczących fałszerzy. W Polsce produkowano najlepiej podrobione dolary po 1989 roku, Geniuszem wśród fałszerzy banknotów jest Polak (Skazany), nie wymienię z nazwiska bo to chyba karalne. Co do wpisu „gischa” to wspomnianą przez niego markę było fałszować łatwo z powodu braku praktycznie zabezpieczeń i właśnie kolorystyki. Im ciemniejszy banknot tym większe wysycenie koloru i łatwiej zauważyć nieuzbrojonym wzrokiem różnicę w stosunku do oryginału. Pozdrawiam przedmówcę.
Na wspomnienie zasługują wielkie zasługi obywateli polskich żydowskiego pochodzenia w doskonaleniu przedwojennych metod rabania frajera od Władywostoku aż po Lizbonę…
Poruszył Pan temat fałszerza banknotów dwumarkowych w getcie łódzkim. Ów fałszerz nazywał się Moszek Szymon Rauchwerger i mieszkał przy ulicy Wawelskiej 27/4. Podczas procesu przyznał się, że sfałszował około 5500 sztuk banknotów o nominale dwie marki. Został skazany na karę ciężkiego więzienia i grzywnę. Nie jest prawdą, że trafił do KL Sachsenhausen. Jako źródło swojego artykułu podaje Pan publikację Lawrence Malkin’a, Na stronie 254 jest podana lista nazwisk więźniów, którzy brali w niej udział. Nie ma na niej nazwiska fałszerza. Nie ma go także w książce Adolfa Burgera pt.: „Devil’s workshop”, jednego z fałszerzy biorących udział w operacji Bernhard. W tej sprawie zwróciłem się do muzeum, które jest obecnie na terenie obozu. Dostałem oficjalną odpowiedź, że w ichnich archiwach nie ma żadnych informacji, które potwierdzają udział Rauchwergera w operacji Bernard. Co więcej, nie ma nawet śladu, że w ogóle Rauchwerger przebywał w tym obozie.
Bardzo dziękuję Panie Jacku za tę informację, której szukałem w czasie pisania tekstu, ale ostatecznie nie znalazłem pewnego dowodu, a jedynie domysły. Faktycznie, nie znalazłem Rauchwergera w tych książkach, które Pan przywołuje. Jednak któreś ze źródeł, z których korzystałem, taką możliwość zasugerowało, a ponieważ nie wszyscy fałszerze byli znani z nazwiska, wydało mi się to dość prawdopodobne. Jednak Pana komentarz rzuca nowe światło na sprawę, bo jeśli nie ma śladu, by Rauchwerger w ogóle przebywał w Sachsenhausen, to znaczy, że prawie na pewno w fałszowaniu pieniędzy udziału nie brał. Jeśli Pan pozwoli, to zasugeruję Redakcji stosowną poprawkę, aby artykuł był bliższy prawdzie potwierdzonej przez dokumenty muzealne.
Panie Mateuszu.
Informacja o trafieniu Rachwergera do obozu w Sachsenhausen była niefortunna. W czasie, gdy odsiadywał on wyrok, do więzienia trafił grawer Seweryn Tiefenbach i to on trafił do obozu (jest na liście w książce Malkin’a). Tymczasem ktoś, kto pierwszy pisał o tej sprawie, pomylił osoby i podał, że wywieziono Rauchwergera i tak informacja poszła w świat. Poza tym Rauchwerger nie był grawerem, a litografem. Wiele lat temu zauważyłem, że osoby, które kiedyś zajmowały się tematem pieniędzy getta łódzkiego miały skłonności do fantazjowania. Jak czegoś nie wiedzieli, to sobie dopowiadali, bo wg nich tak mogło być. Szkoda tylko, że nie zaznaczali w swoich tekstach, że to są tylko ich domysły, na które nie mają dowodów. Dodam, że posiadam dokumenty z przesłuchania Noah Jabłocznika (jest na liście w książce Malkin’a) , który był jedną z kilku osób zabranych z getta do KL Sachsenhausen. On również nie wymienia nazwiska Rauchwergera.
Na początku lat 80-tych, za czasów pierwszej „Solidarności”, w Polsce gwałtownie rosła inflacja. Władze tłumaczyły wzrost cen i pustki w sklepach tzw. „nawisem inflacyjnym”, tzn. tym, że ludzie za dużo zarabiali. W tym czasie w jakiejś audycji w radiowej Trójce słyszałem komiczną historię o wozaku, który przejął się rządową propagandą i chcąc ratować polską gospodarkę walczył z inflacją. Robił to w bardzo ciekawy sposób. Wówczas wozacy (tacy sami jak w „Misiu”) zarabiali potężne pieniądze. Otóż nasz geniusz postanowił fałszować banknoty. Zarobione przez siebie tysiączłotówki farbował na czerwono i przerabiał na setki. Nie wiem, na ile zmniejszył „nawis inflacyjny”, ale chyba znacznie, skoro do wozaka dobrała się milicja mająca wówczas ważniejsze sprawy na głowie. Nie wiem też, czy został skazany – o tej sprawie później już nigdy nie słyszałem. Może któryś z czytelników coś o tym wie i zaspokoi moją ciekawość, co stało się z wozakiem? Oświadczam też, że ta historia jest autentyczna i jej nie wymyśliłem.