Z czym Polakom kojarzy się "radziecki naukowiec"? Na pewno nie z geniuszem, który zmienia oblicze nauki... "Proszę wskazać na świecie instytut badawczy, w którym jednocześnie działało aż 7 noblistów!" - ripostują Marta i Andrzej Goworscy, autorzy książki "Naukowcy spod czerwonej gwiazdy".
Katarzyna Barczyk: Radziecka nauka, radzieccy naukowcy… to nie kojarzy się Polakom z przełomowymi odkryciami. Często wywołuje raczej sarkastyczne uwagi o „rowerze/zegarku wynalezionym u Niemca na strychu”. Państwo nie mieliście takich stereotypowych skojarzeń?
Andrzej Goworski, Marta Panas-Goworska: Staramy się nie postrzegać świata w takich kategoriach, choć gdy patrzymy z przerażeniem na to, co się teraz wokół nas dzieje, dostrzegamy, że nie jest to najpopularniejsza postawa. Wychodzimy jednak z założenia, że ciekawi ludzie rodzą się pod każdą gwiazdą i wielką stratą dla nas samych byłoby niezajmowanie się jakimś tematem, tylko dlatego, że ma związek z konkretną nacją, czy rasą.
K.B.: Czy rola radzieckich naukowców w rozwoju światowej nauki jest dziś w Polsce ignorowana lub deprecjonowana?
A.G., M. P.-G.: Rola radzieckich naukowców jest zdecydowanie deprecjonowana, o czym dobitnie świadczą często niewybredne żarty o tzw. „radzieckich uczonych”, od których i pani pośrednio, zaczęła naszą rozmowę. Proszę nam pokazać w Polsce, czy nawet na świecie instytut badawczy (wąsko sprofilowany), w którym jednocześnie działało aż 7 noblistów?
A tak właśnie było w prowadzonym przez Siergieja Wawiłowa Instytucie Fizyki imienia Lebiediewa. Nie chodzi o to, żeby jak z rękawa sypać teraz utytułowanymi nazwiskami, zwłaszcza z tak trudnych dziedzin jak fizyka, czy chemia. Jednak o ile przeciętny maturzysta ma ogólne pojęcie o rosyjskiej literaturze i Dostojewskiego czy Czechowa nie trzeba nikomu przedstawiać, o tyle dobrze byłoby mieć choć szczątkową wiedzę, że w tym dziwnym kraju, będącym zbitkiem narodowości i kultur działy się rzeczy wielkie na każdym możliwym polu.
K.B.: Skąd Państwa zainteresowanie radzieckimi naukowcami?
M. P.-G.: Radziecka, a właściwie szerzej rosyjska kultura i nauka towarzyszą nam obojgu niemal od zawsze. Mój nieżyjący już tata Władysław Panas część swojego naukowego dorobku (był teoretykiem literatury) poświęcił radzieckim strukturalistom i znaczeniu ikony, więc niejako od dziecka nasiąkałam tymi zagadnieniami.
U męża w domu przekazywano z pokolenia na pokolenie historie o tzw. bieżeńcach, czyli zapomnianych dzisiaj uchodźcach z początku XX wieku, którym przyszło żyć w Rosji. Potem dołączyły do tego opowieści babci Zoi Goworskiej, która mimo zesłania na Syberię nie pozwalała sobie na niepochlebne słowa o Rosjanach.
Co więcej, z przyjemnością czytała np. „Annę Kareninę” w oryginale, dzięki czemu mąż tak dobrze zna rosyjski. Najpierw było więc zainteresowanie rosyjską/radziecką kulturą i sztuką, z którego w naturalnej konsekwencji wykiełkowało pytanie ”kto za tym wszystkim stoi?”.
K.B.: Jaki był klucz doboru postaci, które znalazły się w książce? Dlaczego obok noblistów i wybitnych specjalistów pojawia się Lepieszynska, Łysenko?
A. G., M. P.-G.: Głównym kryterium doboru takich, a nie innych bohaterów była ich barwność. Musieli mieć nie tylko osiągnięcia naukowe, ale i ciekawe życiorysy, czego wymienionym przez panią Lepieszynskiej i Łysence na pewno nie można odmówić. Praca nad doborem postaci przypominała więc trochę gotowanie pysznej potrawy. Zależało nam na zrównoważeniu smaków.
Ciekawość i brawurę zapewniał radiotelegrafista Ernst Krenkel, marzycielski rozmach biolog Nikołaj Wawiłow, genialne szaleństwo i pewną dawkę śmiechu fizyk Lew Landau, ostrości dodawały czarne charaktery w postaci truciciela Grigorija Majranowskiego, czy samozwańczego genetyka Trofima Łysenki.
K.B.: Co trzeba było zrobić, jaki posiadać zestaw cech, by w ZSRR zrobić karierę naukową?
A. G., M. P.-G.: Cóż, tu, jak i w wielu innych dziedzinach ZSRR okazuje się krajem paradoksów. Do drugiej wojny światowej i potem może w czasach Breżniewa prawdziwy talent był dla fizyków, matematyków, medyków, ale też językoznawców gwarantem awansu. Oprócz talentu sposobem na rozwój kariery było lizusostwo. Ten sposób stał się niezwykle popularny po drugiej wojnie światowej. I zdecydowanie ZSRR w tym brylował na tle świata.
Warto jednak zrobić zastrzeżenie. Na szczytach radzieckiej nauki chyba nigdy, oprócz wspomnianych czasów Łysenki, nie było oportunistów. Można było tam spotkać wielkie i dumne postaci. Niestety ich kariery zawsze, bez wyjątku, ocierały się o służby bezpieczeństwa i w wielu przypadkach taki badacz szybko kończył w kazamatach Łubianki bądź innych katowni.
K.B.: Czy jest coś, co wyróżniało radzieckich naukowców jako grupę – na tle kolegów z innych krajów? (podejście do nauki, priorytety naukowe, metody badawcze etc.)
A. G., M. P.-G.: I tak, i nie. Rosja początków dwudziestego wieku oraz powstały po rewolucji Związek Radziecki to wielkie imperium. Drugi (po Imperium Brytyjskim), a później pierwszy co do wielkości kraj świata. Zatem już sama liczba ludności, jej zróżnicowanie gwarantowały Petersburgowi i Moskwie dopływ nowych uczonych. W ZSRR w latach 1940-1955 (wyłączając lata wojny) nakłady na naukę stanowiły zawsze ponad 10 proc. budżetu kraju.
Na odkrycia dokonane w Związku Radzieckiemu składały się nie tylko intelektualne prace naukowca, ale i starania sztabu pracowników służb bezpieczeństwa oraz rzeszy szpiegów. Nierzadko nie da się dziś ustalić, co było oryginalne, a co ukradzione np. badaczom z USA. Nie należy jednak czynić z tego reguły.
Wracając jednak do specyfiki radzieckich naukowców, to jest coś takiego, co czyni ich wyjątkowymi. Może to zabrzmi śmiesznie, ale najwybitniejsi z nich wykonywali swoją pracę z myślą o narodzie. Przynajmniej każdy prawdziwy naukowiec, którego opisujemy, od Pawłowa, poprzez Wawiłowów, na Sacharowie skończywszy w swych wspomnieniach wymienia rosyjski prosty lud jak adresata własnych odkryć.
K.B.: Jaka była pozycja naukowców w Kraju Rad? Do jakiego stopnia władza wtrącała się w ich działalność naukową, czy była jakaś przestrzeń wolności badawczej?
A. G., M. P.-G.: Na pierwszą cześć pytania trudno nam odpowiedzieć. Naukowcy, tacy jak polarnik Krenkel, byli bohaterami masowej wyobraźni. Na ile jednak było to wykreowane przez propagandę, nie potrafimy jednoznacznie odpowiedzieć.
Bolszewiccy spece od, jakbyśmy to dziś nazwali, marketingu politycznego mogli uczynić z największego łachudry bohatera i przeciwnie – obrócić w niwecz najbardziej posągową postać. Co do wtrącania się do pracy, to najtrafniej ujął to Boris Siemionowicz Altszuler, syn znanego fizyka i przyjaciela Sacharowa, Siemion Aleksandrowicz Altszuler:
Historycy czy filologowie, którzy w ZSRR wykazali się krytycznym myśleniem, w najlepszym wypadku tracili pracę, w najgorszym – życie. Fizycy czy matematycy mieli zaś swój świat, w którym latami mogli cieszyć się stosunkowo dużą swobodą. Ale nawet bombowicy [czyli twórcy bomby atomowej] musieli zapłacić za wolnomyślicielstwo.
Cena była różna. Czasami brak przywilejów finansowych, a czasami sankcje skierowane przeciw członkom rodziny. Bywało też, że człowiek ginął, choć w przypadku fizyków pracujących przy bombie, nie było to najpopularniejsze rozwiązanie.
K.B.: Która z postaci, opisanych w Państwa książce, jest dla Państwa najbardziej fascynująca?
A. G., M. P.-G.: Gdyby zapytała pani o nasze osobiste sympatie, to odpowiedzi byłyby zróżnicowane. Jeśli jednak mamy wybrać najbardziej fascynującą postać, to będziemy jednogłośni i wybierzemy Władimira Demichowa. Prostego chłopaka, który w innej rzeczywistości mógłby zostać bohaterem prawdziwego american dream – od pucybuta do milionera.
Jako dwudziestoparoletni student, w zakładowej ślusarni, własnoręcznie skonstruował sztuczne serce wkładane do wnętrza organizmu Niestety przyszło mu żyć w ZSRR i rolą takich publikacji jak nasza, jest niejako „przywracanie” jego osiągnięć powszechnej pamięci. To do niego na praktyki przyjeżdżał sam Christiaan Barnard, który jako pierwszy na świecie w 1967 r. dokonał transplantacji serca.
K.B.: Czy ideologia marskistowsko-leninowska mogła mieć pozytywny wpływ na rozwój radzieckiej nauki?
A. G., M. P.-G.: Trudno znaleźć pozytywny przykład. Wielcy radzieccy naukowcy, którzy jak już wspomnieliśmy, tworzyli dla dobra narodu, czynili to z trudnych do zrozumienia przesłanek. Może chcieli przez to uczynić bolszewicką ideologię bardziej ludzką? Na pewno jednak sam marksizm-leninizm nie był pozytywnym motywatorem za wyjątkiem chyba Bachtina i badaczy językoznawców, pokroju Winogradowa.
Cokolwiek by nie mówić o bolszewikach, ich społeczna hierarchia była niezwykle wzniosła. Uważali bowiem, że do kierowania masami niezbędna jest grupa ludzi oświeconych i dobrze wyedukowanych. Brzmi pięknie, ale dalsze założenia odkrywają istotę diabolicznego planu komunistów. Ową grupę wybrańców należało sobie wychować w taki sposób, żeby z jednej strony ślepo wierzyła w ideały rewolucji, a z drugiej była posłuszna nadrzędnej kaście bolszewików.
I tu czai się jedno z większych odkryć komunistycznej socjologii – a mianowicie, że wykształcenie nie idzie w parze z pragnieniem wolności i dobrze wyedukowany człowiek, w określonych warunkach, może być niezwykle groźnym narzędziem w ręku totalitarnego systemu; do podobnych wniosków doszli także hitlerowcy, choć nieco później.
K.B.: W opisanej w Państwa książce historii braci Wawiłowów ukazano dwa typy, można nawet powiedzieć – modele postępowania naukowca w kraju totalitarnym. Kojarzą mi się z archetypicznymi wręcz w naszej kulturze postawami wobec reżimu – romantycznym i pozytywistycznym. Czy zgodziliby się państwo z takim skojarzeniem i czy któregoś z braci rozumiecie/cenicie bardziej?
A. G., M. P.-G.: Chyba nie postrzegaliśmy casusu Wawiłowów w ten sposób. Siedząc w ciepłym domu łatwo byłoby nam ferować wyroki, ten jest dobry, tamten zły… Kiedy pisaliśmy rozdział „Gwiazda braterska”, nasunęło nam się inne, bardziej odległe czasowo skojarzenie, a mianowicie z dramatem Antygony. Jak trudne musiało być prowadzenie działalności administracyjno-naukowej Siergieja Wawiłowa, który każdego dnia musiał w ten, czy w inny sposób współpracować z ludźmi, którzy wydali wyrok śmierci na jego brata. Nic dziwnego, że przypłacił to dziewięcioma bliznami na sercu, czyli de facto dziewięcioma zawałami!
K.B.: Jeden z rozdziałów poświęcacie Państwo Lwu Landauowi. Jak taki oryginał odnajdywał się w realiach radzieckich?
A. G., M. P.-G.: Im więcej czytamy o Związku Radzieckim, tym więcej nas dziwi. Kraj, który stracił podczas drugiej wojny światowej ponad dwadzieścia pięć milionów obywateli, miał także swych cudaków, dziwaków i komediantów. Jednym z takich dowcipnisiów był Lew Landau. Gdyby nie wielki talent, wręcz geniusz fizyczny, szybko stałby się ofiarą systemu represji. A tak przyczynił się do wyjaśnienia wielu ważnych problemów fizyki i, jak zapewniała jego żona, wymyślił spektakularne katiusze, czyli tak zwane organy Stalina.
I gdy pisaliśmy o Landale, na myśl nasunęła się nam książka Marka Edelmana „I była miłość w getcie”. W książce tej jest mowa o życiu codziennym ginącego dystryktu Warszawy. Nie sam patos tam rządził. Podobnie w „strasznym” Związku Radzieckim, było miejsce także na miłość czy śmiech.
K.B.: Na początku książki opisują Państwo rodzinną historię o babci wywiezionej w 1941 roku na wschód, która twierdziła, że Związek Radziecki odebrał jej wszystko, ale od żadnego Rosjanina osobiście nie zaznała zła. Piszą Państwo: Przypominamy tę rodzinną historię z myślą o tych Czytelnikach, którzy mogliby się żachnąć na kolejną „ruską” książkę. Słowa babci Zoi przekonują nas, że można mówić nie o narodach, ale o ludziach (…). Czy baliście się negatywnej reakcji na książkę? Jaka jest dotychczasowa reakcja czytelników?
A. G., M. P.-G.: Książka jest naszym literackim debiutem, do tej pory sprawdzaliśmy się w o wiele mniejszych formach, także nasze obawy były i są typowe dla początkujących. Premiera ”Naukowców” była 6 września, więc jeszcze za wcześnie na wnikliwe recenzje, ale jak do tej pory spotykamy się z samymi miłymi komentarzami, w tym od doświadczonych kolegów po piórze. Słyszymy oczywiście pytanie dlaczego piszemy akurat „O TYM”, czyli mitycznych już „ruskich”, ale wydaje się nam, że jakikolwiek problem nie zostałby poruszony, to pytanie tak, czy inaczej musiałoby się pojawić.
K.B.: Napisaliście Państwo „Na pierwszy ogień poszli radzieccy naukowcy”. Czy możemy zatem spodziewać się kolejnych „ruskich” książek, mówiących „nie o narodach, ale o ludziach”? Jeśli tak, to czy zdradzą Państwo czytelnikom, czego lub kogo będą dotyczyć?
A. G., M. P.-G.: Kilka dni temu złożyliśmy w wydawnictwie ostatni rozdział naszej nowej książki. Nie możemy na razie zdradzić Czytelnikom „Ciekawostek Historycznych” szczegółów, ale będzie ona dotyczyła także b. ZSRR, tyle, że z poziomu „gwiazd” zejdziemy na ziemię i przez dziurkę od klucza przyjrzymy się życiu zwykłych obywateli…
KOMENTARZE (3)
Interesujace
radzieccy naukowcy mogli by zmienić świat,ale ustrój jest jaki jest i tyle,trzeba być naprawdę nie do rozwojem aby sądzić, że fizycy i matematycy z dawnego zsrr są mniej inteligentniejsi.tylko niestety cały dorobek naukowy idzie na ……………. pozdrawiam
Taka właśnie była polityka prospołeczne Stalina ten Geniusz w każdej dziedzinie dokonał gigantycznego postępu. Zastał Rosję z lampą naftową a zostawił z atomową