Zombie wcale nie powstały w Hollywoodzie, ani nawet w Ameryce. I w żadnym razie nie są wytworem popkultury. Gdzie w takim razie narodził się ten fenomen?
Wiara w stwory zbliżone do zombie przybyła do Nowego Świata wraz z niewolnikami z Afryki. Ustalenie, skąd dokładnie, nie jest łatwe. Niewolnicy pochodzili z różnych obszarów Czarnego Lądu, a na miejscu zostali przemieszani.
Antropologowie zwykle wskazują na cztery wierzenia z dorzecza Konga, z których może się wywodzić wiara w żywe trupy. Słowo „Nzambi”, ma tam dwa znaczenia. Może określać stwórcę, ale też posiadającego nadludzką moc umarlaka. „Nsumbi” to z kolei demon lub diabeł. „Mvumbi” wreszcie oznacza duszę bądź niewidzialnego człowieka.
Jest też „zumbi”, czyli fetysz, amulet. A także… przywódca zbuntowanych niewolników, któremu udało się w XVII wieku stworzyć w Brazylii wolne państewko wielkości dzisiejszych Czech. Choć Zumbi w 1695 roku został stracony, a jego zwłoki zbezczeszczone (odcięte genitalia wepchnięto mu w usta), jego imię stało się postrachem kolonizatorów.
Nie tylko w Kongo wierzono w istoty, których nazwy i funkcje przywodzą na myśl zombie. Z dzisiejszej Angoli pochodzą „nvumbi”, ciała pozbawione duszy. Natomiast w języku plemienia Mitsogho z Gabonu słowem „ndzumbi” określano zwłoki.
Zombie jako postrach dzieci
Istnieje jednak na Czarnym Lądzie jeszcze bliższy odpowiednik zombie. To potwory „zanbibi”, nocne upiory ludu Fonów z Beninu, czyli dawnego Dahomeju. Do dziś przetrwała tradycja straszenia nimi dzieci.
Dahomej zdaje się być praojczyzną zombie także dlatego, że to stamtąd pochodziła znaczna część niewolników sprzedawanych za ocean. Potęga całego państwa zbudowana była na eksporcie żywego towaru, nic więc dziwnego, że tereny te nazywano Wybrzeżem Niewolniczym.
Na pochodzenie fenomenu zombie właśnie z Dahomeju wskazuje jeszcze jeden czynnik – religia. Na Karaibach, szczególnie na Haiti i w Gwadelupie, dominują wierzenia typowe dla ludu Fonów. W procesie chrystianizacji tylko kosmetycznie wzbogacono je o chrześcijańską ikonografię. Jak pisze Adam Węgłowski w naszej nowej książce pt. „Żywe trupy. Prawdziwa historia zombie”:
Krzyż stał się symbolem skrzyżowania światów. Chrzest znali z afrykańskiej tradycji mistycznego zanurzania w wodzie. Podobnie jedynego Boga – (…) Bondye. Święci posłużyli za wizualizację dawnych bóstw (na przykład święty Patryk to wąż-stworzyciel kosmosu zwany Damballah; (…) sam Jezus to bóg miłosierdzia Oxala itp.).
Nowy Świat zapełniły kulty łączące tradycje chrześcijańskie, afrykańskie i indiańskie. Na Haiti nazywa się je wodu (nie mylić z voodoo, które nie jest religią, a tylko czarną magią). Słowo to oznacza w języku Fonów „ducha” lub „istotę boską”. Jak zauważa Adam Węgłowski: Wiara w istnienie zombie nie jest wprawdzie częścią religii wodu, ale nie byłoby tego przekonania bez woduistycznej kultury i filozofii.
Mroczne chochoły i pociągi pełne zombie
W Beninie wodu jest religią nie tylko oficjalnie uznawaną przez państwo, ale zarazem przenikającą życie całego społeczeństwa i mieszającą się z innymi kultami – czytamy w książce „Żywe trupy. Prawdziwa historia zombie”. W przeciwieństwie do Haiti, tu wierzeń woduistycznych nawet nie ukrywa się za wizerunkami chrześcijańskich świętych i symboli.
Tajne organizacje woduistyczne sprawują nieformalną władzę sądowniczą. Ich policjanci, Zangbeto, wyglądają – według opisu Adama Węgłowskiego – jak stogi siana, wewnątrz których ukryty jest człowiek. Mimo wyglądu chochoła, cieszą się jednak wielkim szacunkiem.
W sąsiedniej Nigerii z kolei estymą darzy się ciągle zamaskowane Egungun. Te święte i nietykalne „żywe trupy” pojawiają się, by przekazać żywym wolę zmarłych. I są bardzo niebezpieczne.
W całej Zachodniej Afryce powszechnie wierzy się, że osoby niepochowane jak należy bądź zmarłe wskutek działań czarnej magii mogą zostać ożywione i zmuszone do pracy w odległym miejscu. Podobny motyw pojawia się też w południowoafrykańskich opowieściach o „pociągach czarownic”. Takim środkiem transportu przewozi się do pracy w kopalniach zombie – zwykle ofiary szamanów.
Warto tu zacytować wiele mówiącą wypowiedź pewnego kapłana z Beninu, imigranta z Nigerii. Na pytanie, czy wie cokolwiek o zombifikacji, odparł: Oczywiście. My ją wymyśliliśmy, a nasi przodkowie zabrali ją ze sobą na Haiti.
Dzieci Gwinei
Wodu, przeniesione na Karaiby, zachowało jeszcze jeden ciekawy związek z Afryką: wiarę, że dusze po śmierci odchodzą w wodną otchłań życia zwaną Gwineą. Nie jest zbiegiem okoliczności, że identyczną nazwę nosi kraina, z której pochodziło wielu niewolników. Bardzo liczni wyznawcy wodu mówią o sobie, że są „dziećmi Gwinei”, a nie „woduistami”.
Dzieci Gwinei nie liczą na zmartwychwstanie ciała, ale wierzą, że człowiek może wstać z grobu. Aby temu zapobiec, poddają zmarłych specjalnym rytuałom oddzielającym duszę od ciała. Ale trzeba z tym uważać. Jak pisze Adam Węgłowski: żywe ciało, od którego (przez niedopatrzenie lub celowo) oddzielono duszę, może być przejęte – niczym puste naczynie – przez czarownika. I tak właśnie powstaje zombie.
Być może do tych wierzeń odwoływało się nazwisko złowrogiego i rudowłosego mulata ze stolicy Haiti Port-au-Prince – Jeana Zombi. Podczas wojny z francuskimi kolonizatorami w 1804 roku, bezwzględnie mordując białych, zyskał sławę prawdziwego rzeźnika. Do dziś jego postać jest ważną częścią lokalnej tradycji i wiary.
Francuscy heretycy i hrabina zombie
Pochodzenie słowa wodu próbowano kiedyś wiązać ze średniowiecznymi chrześcijańskimi heretykami waldensami, czyli po francusku „vaudois”. Być może jest w tym krztyna prawdy – Francuzom wyczyny niewolników przypominały heretyckie praktyki. Jednocześnie karaibscy czarownicy sami bardzo podobnie nazywają swą działalność. Określenie było łatwe do zapamiętania przez obie strony.
Jednak francuski wkład w powstanie fenomenu zombie jest znacznie większy. W 1697 roku skazany na zesłanie na Gwadelupę „Casanova XVII wieku”, Francuz Pierre-Cormeile Blessebois, wydał drukiem książkę „Zombie z Grand Perou, czyli Hrabina de Cocagne”.
Dziś nikt by się grafomanią Blesseboisa nie zainteresował, gdyby nie drobny szczegół – w dziele pojawia się, po raz pierwszy w historii literatury – słowo zombie! „Zombie z Grand Perou…” to historia w dużej mierze autobiograficzna. Blessebois jako narrator snuje opowieść o hrabinie de Cocagne, głupiutkiej kochance markiza tytułowego Grand Perou. Kobieta, chcąca za wszelką cenę poślubić hrabiego, decyduje się sięgnąć po magię.
Blessebois oferuje jej pomoc, proponując, że zamieni ją w zombie, czyli jak pisze autor książki „Żywe trupy. Prawdziwa historia zombie”, rodzaj niewidzialnego ducha, pod którego postacią będzie mogła dręczyć markiza, póki ten nie obieca jej ożenku.
Hrabina zostaje jednak podle nabrana – narrator nie dał jej żadnej mocy! Namówił tylko parę osób do udawania, że jej nie widzą. Perswazja Blesseboisa była jednak na tyle skuteczna, że pojawili się świadkowie twierdzący, że w Grand Perou zombie z „wężami zamiast włosów” i „ciałem jak harpia” grasowało kilkadziesiąt razy!
Hrabinie tymczasem spodobała się zabawa z ciemnymi mocami. Leżąc nago i czekając na obiecywane przez Blesseboisa nawiedzenie przez złowrogie duchy – „okrągłe zombie”, została wykorzystana, gdyż demonami okazali się się miejscowi panowie, którzy wyładowali na niej swe chucie. I w ten oto sposób motyw zombie zagościł w literaturze…
***
W atmosferze promieniującej z Francji dekadencji w umysłach czarnoskórych mieszkańców Antyli wykluły się zombie – budzące grozę ożywione trupy. Szczególnie na Haiti czarna magia Europejczyków, w syntezie z przywiezionymi z Afryki wierzeniami ludności zniewolonej, stworzyła potwory. Potwory, które wkrótce opanowały wytwórnie filmowe leżących tuż za morzem Stanów Zjednoczonych. I których historia naprawdę jest dziwniejsza od fikcji…
Źródło:
Artykuł powstał na podstawie książki Adama Węgłowskiego „Żywe trupy. Prawdziwa historia zombie”, wydanej przez „CiekawostkiHistoryczne.pl”.
KOMENTARZE (3)
PROPONUJE FILMY WYTWORNI HAMMER TAM JEST WIELE CIEKAWOSTEK O ZOOMBIE. MOZNA TEZ WYBRAC SIE NA HAITI I TAM MOZE COS CIEKAWEGO NAS SPOTKA…MOZE ZOOMBI
Oooooooooo
Zombie powstaly na haiti