Tuż po przybyciu usłyszeli, że „wyjść z obozu można tylko przez komin”. Parę dni później wiedzieli już, że śmierć jest wszechobecna. Co mogli zrobić, by zwiększyć swoje szanse w oświęcimskim piekle?
1. Słuchać rad tych, którzy widzieli więcej
Od pierwszego dnia pobyt w obozie stanowił walkę o przetrwanie – szansę mieli ci, którzy „uczyli się lagru” najszybciej. Kto miał szczęście, ten pierwsze lekcje odbierał nie od kapo przy pomocy grubego kija, lecz od „starszych numerów”. Trzeba było tylko słuchać, i to bez dyskusji.
Krystyna Żywulska wspominała:
Spróbowałyśmy z Zosią wyciągnąć się na koi. (…) nagle któraś z naszych towarzyszek szturchnęła mnie. (…)
– Weź trepy na koję, bo ci skradną.
– Trepy? – przecież wszystkie mają.
– Nie wszystkie, zresztą rób jak chcesz, lepiej będzie dla ciebie, jeśli posłuchasz doświadczonych.
Zlazłam z koi. Była już tylko jedna para trepów.
Józef Kret nie umiał rozróżniać roślin, ale posłuchał rady, aby zgłosić się do pracy w komandzie ogrodników. Tak uzyskał m.in. dostęp do warzyw – to był bezcenny dodatek do głodowego obozowego wiktu.
2. Wystrzegać się ciężkiej pracy
Kto w Auschwitz ciężej pracował, ten szybciej umierał – ujął to najkrócej Władysław Bartoszewski. Więzień musiał próbować się dostać do takiego komanda roboczego, w którym praca nie była prostą drogą do śmierci.
Praca w gospodarstwie SS, w chlewie, w magazynie żywnościowym czy sortowni – to były prawdziwe marzenia więźniów. Ciężkie prace (np. betoniarnia), ale pod dachem były do zniesienia. Ale dźwiganie głazów czy podkładów kolejowych, albo wałowanie terenu olbrzymim walcem – to był wysiłek ponad ludzkie siły i wiedzieli o tym doskonale zarówno oprawcy, jak i więźniowie.
Primo Levi ostatniej zimy Auschwitz trafił do laboratorium chemicznego (zakłady Buna – podobóz w Monowicach). Wiedział, że jest „obiektem zazdrości dziesięciu tysięcy skazańców”.
Ważna była też umiejętność symulowania pracy, kiedy to tylko możliwe. Nie przemęczaj się – ale uważaj, aby esesman cię nie przyłapał – usłyszał Elie Wiesel od przychylnego kapo. Każdy wiedział, że przestrzeganie wyznaczonej przez katów dyscypliny pracy to prosta droga do wyniszczenia organizmu i tzw. zmuzułmanienia, czyli stanu zagłodzenia wywołującego zupełny letarg.
3. Zauważać i nie być zauważanym
Niebezpieczeństwo czaiło się wszędzie, więc należało mieć oczy dookoła głowy. Żydowska więźniarka z Birkenau wspominała, że w załodze obozu byli ludzie, do których nie należało się zbliżać – i musiał to podpowiadać „szósty zmysł, wykrywający zagrożenie”. Trzeba go było w sobie wypracować w ciągu paru pierwszych dni.
Wzmożona uwaga była potrzebna więźniom, gdy trafiali np. z izby chorych do innego baraku. Musieli się szybko adaptować do nowego środowiska czy rozpoznawać zwyczaje nowego kapo. Poznanie okrutnych przyzwyczajeń funkcyjnych i esesmanów było obozowym elementarzem.
Wiedziano na przykład, że gdy bije kapo Wietschorek, trzeba paść na ziemię po pierwszym ciosie – wtedy sadysta odpuści i znajdzie drugą ofiarę. Wiedziano też, że podczas nieuniknionego bicia lepiej tak się nadstawiać, by oberwać np. w twarz, bo ciosy w nerki mogły oznaczać śmierć w ciągu kilku dni.
Wreszcie: trzeba było unikać zwracania na siebie uwagi. Więzień, którego z jakichś powodów zapamiętali funkcyjni czy strażnicy, nie mógł np. wymigiwać się od pracy. I mógł zostać zatłuczony czy zastrzelony pod byle pretekstem.
4. Organizować
Zdobyć rzecz potrzebną, nie krzywdząc przy tym drugiego więźnia. Tak definiowała obozową organizację Seweryna Szmaglewska.
Nie sposób było przeżyć tylko na obozowych racjach, bo głodzenie było nieodłączną częścią systemu. Więzień musiał organizować – głównie jedzenie, ale także leki czy cieplejszą odzież. Główną walutą na stale czynnym obozowym czarnym rynku był chleb – wymieniano go za gęstszą zupę czy ziemniaki.
Żywność można było pozyskać np. z magazynów SS (kradnąc ją lub przekupując strażników) czy poprzez wymianę tego, co przychodziło w paczkach od rodzin. Wykwalifikowani robotnicy handlowali papierosami.
Choć więźniowie polityczni rozróżniali organizację od kradzieży, byli świadomi, że poruszają się w moralnej „szarej strefie”. Organizowana żywność mogła przecież pochodzić np. z rampy, gdzie porzucali ją ludzie idący prosto do komór gazowych. Szmaglewska przypominała w tym kontekście, że kandydaci na świętych nie mieli w Birkenau wielkich szans przeżycia: Nie mogąc być bratem, można być hieną.
5. Strzec wszystkiego, bo wszystko mogą ci ukraść
Więźniowie nie mogli posiadać praktycznie żadnych przedmiotów – a więc także takich, które mogły poprawić warunki ich życia w obozie. Wykorzystywali więc to, co zdołali zorganizować.
Sznurek czy łyżkę można było po prostu znaleźć. Kawałek żelaznego drutu mógł posłużyć do związania buta czy przytwierdzenia oderwanego guzika (lagrowe przepisy wymagały, by pięć guzików w pasiaku było zawsze na miejscu!). Płachtą papieru można się było opasać pod bluzą, aby mniej marznąć – mimo iż przepisy tego zabraniały.
Tego typu „majątku” więzień musiał pilnować jak oka w głowie. A wieczorem zwijał go w tobołek wraz z bluzą i butami i kładł pod głową jako poduszkę. To był jedyny sposób, by uchronić ów dobytek przed kradzieżą.
6. Buty są na wagę przetrwania
Śmierć zaczyna się od butów – to wspomnienie Primo Leviego.
Z jednej strony jakiekolwiek buty czy obozowe drewniaki były więźniowi niezbędne. Z drugiej: niedopasowane obuwie uznawano za jedną z pięciu obozowych „klęsk elementarnych” (obok głodu, zimna, ciężkiej pracy i chorób). Spychało więźnia na równię pochyłą, bo zaczynało się od otarć, a kończyło na ranach i zakażeniach często niemożliwych do wyleczenia.
Byli więźniowie Auschwitz wspominają. Poznaj ich niezwykłe historie:
Kto zaczynał utykać, ten wlókł się na końcu komanda i raz za razem obrywał kijem od kapo. Spuchnięte już stopy często oznaczały wyrok śmierci. Więźniowie ratowali przed zimnem i otarciami np. przy pomocy szmat, którymi obwiązywali nogi – nierzadko jednego dnia lewą, a drugiego prawą.
Sam Pivnik wymienił swoje przydziałowe papierosy (był wykwalifikowanym robotnikiem) na solidne buty robocze. W przededniu ewakuacji z Auschwitz to była transakcja na wagę przetrwania.
7. Esesmani są przekupni. Niektórzy
Ludność cywilna i ruch oporu dostarczały więźniom pracującym poza drutami żywność i leki. Strażnicy z SS często odwracali głowę, choć oczywiście nie za darmo. Taksa za jednorazową zgodę na przyjęcie żywności od cywilów to było 20 jajek i kostka masła – pisał August Kowalczyk.
Więźniowie, którzy brali w tym udział, na ogół wiedzieli, który esesman „bierze”. Korumpowano tych, którzy sprawiali bardziej „ludzkie” wrażenie albo mówili po śląsku. Czasem zdarzała się wpadka – i wtedy więzień za kontakty z cywilami lądował w karnej kompanii.
Żywność i lekarstwa trzeba było jeszcze wnieść do samego obozu. Czasem robili to za łapówki sami strażnicy – we własnych chlebakach. W 1943 roku przyłapano pewną miejscową na przekazywaniu więźniom zapasów, ale podczas śledztwa żaden ze strażników z SS nie przyznał się, że ją zna – bali się kary za przyjmowanie łapówek.
8. Wyglądać na zdrowego, nawet jeśli jesteś chory
Istotna była nie tylko motywacja, aby „nie okazywać słabości w gronie oprawców” (August Kowalczyk). Jako taka dbałość o pozory była po prostu świadectwem woli życia – tak jak u ledwo żywego Bartoszewskiego, którego na apel koledzy wyprowadzali pod ręce. Kto tę motywację porzucił, szybko zostawał powłóczącym nogami „muzułmanem”.
Ta gra pozorów uwidaczniała się szczególnie podczas selekcji do gazu. Zanim więzień stawał przed obliczem lekarza z SS, pocierał twarz, podnosił głowę, próbował wyglądać możliwie najschludniej. Bolące plecy prostowały się siłą woli, niepokój ożywiał oczy, policzki gwałtownie szczypane dostawały kolorków – pisała Liana Millu.
Nadludzkim wysiłkiem więzień energicznie przebiegał przed lekarzami. Musiał pokazać, że jest zdrowy i zdolny do pracy. A przynajmniej spróbować przebiec tak szybko, żeby esesman nie zdążył zanotować numeru na liście skazanych na śmierć.
9. Iść do szpitala albo… strzec się szpitala
Nie było łatwo dostać się do obozowego szpitala, ale jeśli już więźniowi się udało, na jakiś czas odpoczywał od pracy i nie był bity. Polscy lekarze robili co mogli, aby przy pomocy przemycanych zza drutów obozu leków pomagać chorym na świerzb, gruźlicę czy tyfus.
Adolf Gawalewicz ważył już mniej niż 40 kg, ale wyszedł ze „zmuzułmanienia” właśnie dzięki dwumiesięcznemu pobytowi w szpitalu. Pomoc doktora Edwarda Nowaka ocaliła też Władysława Bartoszewskiego.
Niedługo jednak po zwolnieniu tego ostatniego (1941) SS zaczęło prowadzić w szpitalu selekcje chorych. Wtedy z kolei lekarz mógł uratować lub przynajmniej przedłużyć życie chorego, jeśli… odpowiednio wcześnie wypisał go z powrotem na blok.
W obozie kobiecym w Birkenau nawet kobiety z wyraźnymi objawami tyfusu robiły wszystko, aby uniknąć bloku 25 – czyli właśnie szpitala. Powszechnie i nie bez racji uważano go za „przedsionek komory gazowej”.
10. Polegać na przyjacielu
Wobec głodu, choroby czy zagrożenia selekcją przyjaźń – czy zawarta jeszcze na wolności, czy już za drutami – mogła uratować życie. Bywała „ważniejsza od kromki chleba”.
Przyjaciel odszukiwał jakąś puszkę po konserwie, gdy Häftling (kolega więzień) nie dostał miski na lagrową zupę. Przyjaciel znajdował sposób, aby więźniowi choremu na Durchfall (krwawą biegunkę) dostarczyć dietetyczną zupę czy węgiel. Za to żadnych szans na wyjście z bloku szpitalnego nie mieli ci chorzy, do których nikt nie przychodził i nikt nie pielęgnował.
Gdy jesteśmy zmuszeni wymieniać z kimś wzajemnie pot, ciepłotę i wyziewy pod tym samym kocem, na przestrzeni 70 centymetrów szerokości, jest rzeczą pożądaną, aby tym kimś był przyjaciel – pisał Primo Levi.
Przez pół roku dostawał co dzień chleb i zupę od włoskiego robotnika cywilnego. Dzięki temu nie tylko przetrwał, ale i wbrew obozowym doświadczeniom nie zapomniał, że człowiek jest zdolny do ludzkich odruchów.
Źródła:
[expand title=”Artykuł został oparty o szeroką bibliografię, kliknij, aby ją rozwinąć.”]
- Jerzy Bielecki, Kto ratuje jedno życie… Pamiętnik z Oświęcimia, Łódź 1990.
- Adolf Gawalewicz, Refleksje z poczekalni do gazu, Kraków 1973.
- Wiesław Kielar, Anus Mundi, Kraków 1972.
- August Kowalczyk, Refren kolczastego drutu. Trylogia prawdziwa, Pszczyna 1995.
- Józef Kret, Ostatni krąg, Kraków 1973.
- Primo Levi, Czy to jest człowiek, Kraków 2008.
- Liana Millu, Dymy Birkenau, Oświęcim 2007.
- Sam Pivnik, Ocalały, Warszawa 2013.
- Lyn Smith, Holokaust. Prawdziwe historie ocalonych, Warszawa 2011.
- Seweryna Szmaglewska, Dymy nad Birkenau, Warszawa 1989.
- Elie Wiesel, Noc, Oświęcim 1992.
- Krystyna Żywulska, Przeżyłam Oświęcim, Warszawa 2004.
KOMENTARZE (67)
Swietnie opiywal to wszystko Stanislaw Grzesiuk w ”5 lat kacetu”. Polecam
świetna lektura, również polecam inne książki Grzesiuka tj Boso ale w ostrogach oraz Na marginesie życia ;)
Zwłaszcza najnowsze wydania ,,bez cenzury” !
Znajdz The.Luciferian.Doctrine.pdf
Szczerze mówiąc, to po zobaczeniu tytułu tego artykułu myślałem, że wszystkie rzeczy będą wyciągnięte z „5 lat kacetu”. :) Co do innych książek, to „Boso, ale w ostrogach” jest jedną z lepszych książek jakie czytałem, a „Na marginesie życia” raczej słabą i nie poleciłbym.
Pięć lat kacetu Stanisława Grzesiuka bardzo dobrze,wręcz ze szczegółami,opisuje obóz koncentracyjny.Warto przeczytać.
A gdzie Witold Pilecki!?
Czy każdy artykuł na temat Auschwitz musi zawierać o nim informacje? Do obozu trafiło co najmniej 1 300 000 osób, w tym 150 000 Polaków. Nie tylko Pilecki.
Tak, w każdym artykule na temat Auschwitz powinno znależć się nazwisko Pilecki!
Wspomnieć o Bartoszewskim a nie powiedzieć ani słowa o Pileckim to grzech.
O rtm. Pileckim nie wspomniałem tu absolutnie celowo.
Chodziło o odwołanie się do takich wspomnień i relacji, które w całości lub fragmentach dotyczyły właśnie PRZETRWANIA za drutami.
Z tego punktu widzenia relacja Władysława Bartoszewskiego – który sam przyznaje, że nie robił w obozie niczego wyjątkowego / heroicznego, tylko próbował ocalić życie – jest po prostu bardziej „na miejscu” niż wzmianka o Pileckim.
Na tej samej zasadzie nie byłoby sensu wspominać o Bartoszewskim w materiale na temat obozowego ruchu oporu.
Umówmy się:
Witold Pilecki nie stanie się mniej wybitną postacią dlatego, że jego nazwisko się w tym skromnym tekście nie pojawiło.
Żyd wspomina żyda ale zapomina o polaku który za ochotnika poszedł za druty. Natomiast bohaterem jest żyd który jakimś cudem za zły stan zdrowia zostaje zza drutów zwolniony…
Tak, jak jak najbardziej powinien figurować!
Skoro obecnie w niemal każdej publikacji figuruje Bartoszewski – a tych, z drugiej połowy minionego stulecia Cyrankiewicz…
Był też Ojciec Kolbe i dziesiątki innych znanych i anonimowych wspaniałych ludzi, którzy w tych ekstremalnie nieludzkich warunkach nie myśleli wyłącznie o sobie, ale też starali się ratować innych. Nie sposób wymieniać za każdym razem wszyskich.
Nie o nim, tylko o jego zasadach przetrwania. W raporcie wyraźnie pisał, że aby przeżyć musiał zrezygnować z gorących płynów które nie miały żadnej wartości odżywczej, pod żadnym pozorem nie wymieniać chleba na papierosy w pierwszych dniach pobytu w obozie i unikać „gimnastyki”. To, że organizował ruch oporu wcale nie oznacza, że nie walczył o przetrwanie. Szczerze mówiąc to bardziej konkretne i wartościowe „porady” niż tak oczywista rzecz jak „zaprzyjaźnij się”.
1. Ma Pani absolutną rację w jednym:
do wymienionych w tekście 10 „sposobów” przetrwania można jeszcze swobodnie dodać dwa, pięć albo i kolejnych 10, odwołując się do kolejnych kilkunastu pozycji bibliograficznych. Nie tylko o Pileckim nie wspomniałem – zwracam wszakże uwagę, że żaden artykuł nie jest z gumy.
2. „Polegaj na przyjacielu” w kontekście rzeczywistości lagrowej to nie jest bynajmniej rada oczywista, co dość jasno wynika z rozlicznych relacji obozowych – także tych, które przywołałem.
3. Z kontekstu wnioskuję, że istnieje taka „szkoła” popularyzatorów historii i ich czytelników, wedle której np. „jeśli ktoś coś o Auschwitz, to musi tam też koniecznie coś o Pileckim, bo inaczej będzie źle”. Dla porządku informuję zatem, iż nie podzielam tego poglądu :-)
hm wogóle sie dziwię że wspomniano tu bartoszewskiego… w Auschwitz był na wakacjach z których łaskawie go zwolniono ,,,,,,,,,,,,,,,, przypuszczalnie nie za darmo i nie mówię tu o kasie poza tym faktycznie nigdy nie był nie jest i nie zostanie profesorem jego martyrologia jest bardzo wątpliwa więc chyba powinien autor jednak poszukać bardziej wiarygodnych świadków na poparcie swoich tez WSTYD……………………………………………………………………………………………
1. Jeśli Bartoszewski był „na wakacjach”, to jaką korzyść miałby odnieść ze zwolnienia z obozu?
:-)
2. Czy Bartoszewski – jeśli przyjąć, że nie był profesorem – może nim jeszcze zostać?
To by chyba… hmmm, dość skomplikowana sprawa była.
Parafrazując mistrza Bułhakowa:
zaproszenie Władysława Bartoszewskiego na Krakowskie Przedmieście celem np. wręczenia nominacji profesorskiej byłoby niemożliwe z tej przyczyny, że Bartoszewski już od dłuższej chwili przebywa w miejscowościach znacznie bardziej odległych niż Warszawa i „wydobycie go stamtąd jest zupełnie niemożliwe, zapewniam pana”.
(Nie, nie liczę na trzeźwą dyskusję. Zwracam tylko uwagę, że nawet jeśli chcemy kogoś przekonać do bzdur, to warto im nadać choć odrobinę wewnętrznej spójności ;-) ).
Anonim zawsze pozostanie anonimem z anonimowa wiedza a raczej jej brakiem.
Więc niech się o martyrologii nie wypowiada.
Bartoszewski nigdy nie nazywał siebie samego profesorem, jako więzień Aushwitz był bardzo młodym I bezradnym chłopcem, który nigdy pobytu w obozie koncentracyjnym nie nazwałby wakacjami.
Dość wredny wpis- ale z anonimem nie dyskutuje się przecież.
Właściwie to w raportach Pileckiego jest bardzo dużo ciekawostek na temat przetrwania w obozie, na przykład mi uświadomił, że było możliwe wykupienie więźnia na wolność, jak to miało najprawdopodobniej miejsce w przypadku Bartoszewskiego.
Jak najbardziej tego nazwiska nigdy za wiele !
Ludzie kłócili się zawsze,nawet teraz w komentarzach,jakie nazwisko powinno być podane do publicznej wiadomości,a jakie nie.a gdzie jest miejsce do zastanowienia się nad ludźmi co tam byli i co przeżyli.jacy my jesteśmy biedni i egoistyczni
Witam,
Skąd te liczby?
I husaria?
Tobie się lejce popierd…ły? To nie portal polityczny, tylko historyczny. Idź stąd.
Jak można dziecko nazwać profesor?
Jak można magistra nazywać profesorem.
To jest chyba możliwe tylko w liceum, jako zwrot grzecznościowy do nauczyciela, oraz w odniesieniu do Bartoszewskiego.
dziwne rzeczy sie czasami zdazaja pan Bartoszewski wyszedl z kl ze wzgledu na zly stan zdrowia
Spośród 728 polskich więźniów, którzy przyjechali do Auschwitz pierwszym transportem z Tarnowa (czerwiec’40), 77 zostało zwolnionych z obozu – przede wszystkim w latach 1941-42.
Płyną z tego co najmniej dwie konkluzje:
1) zwolnienia Polaków się zdarzały i nie były tak incydentalne, jak wynikałoby z ponurej sławy Auschwitz,
2) ergo: w zwolnieniu Władysława Bartoszewskiego także nie musi się kryć żadna tajemnica,
I ogólniejsza sugestia:
ciężar dowodu spoczywa na tym, kto wygłasza twierdzenie.
Jeśli więc ktoś wygłasza sensacyjne sugestie, że Bartoszewski w obozie „miał coś na sumieniu” (bo do tego się to sprowadza), to najwyższy czas wskazać jakieś fakty, źródła, relacje, które by to choćby w minimalnym stopniu potwierdzały. Cywilizowani ludzie nazywają to odpowiedzialnością za słowo.
Sorki, ale to nie jest nic nadzwyczajnego. Poczytaj troche o tym.
Dziwne rzeczy to wypowiedzi ludzi uważających się za patriotów i powołujących się bezustannie na Pileckiego, a nie mających żadnej wiedzy o tym, że z KL Auschwitz wielu więźniów zostało zwolnionych. Ta nieświadomość jest oczywiście dowodem na to, że nie czytali nawet raportów rotmistrza – chociaż są one dostępne za darmo w Internecie. Więc, krótko: do nauki!
Ten, kto nie był w obozie, nie przeżył tych „wakacji”, nie ma prawa negatywnie wypowiadać się na temat obozu, więźniów i sumienia. Tak myślę.
„Ten, kto nie był w obozie, nie przeżył tych „wakacji”, nie ma prawa negatywnie wypowiadać się na temat obozu, więźniów i sumienia. Tak myślę.”
Ciekawa teza, czyli jeśli ktoś nie żył w czasie II WŚ, to też nie może się wypowiadać o tamtych czasach…
https://www.youtube.com/watch?v=TqFzvUUdsXo do posłuchania w wolnej chwili.
A teraz ten „cywilizowany” niemiecki narod nas poucza o faszyzmie i demokracji?Zenada-Niemcy za te zbrodnie powinny zostac podzielone na tysiac panstewek i wziete pod zabory na zawsze.
Nie „poucza” tylko daje przykład. Nie „powinny” bo twierdząc tak, upodabniamy się do faszystów.
A ty swoim myśleniem, upodobniasz się do największego lewaka (przepraszam, przecież nim jesteś). Lepiej być faszystą, niż jakimś lewakiem! Piotr34, jak najbardziej masz rację :)
Niemcy nie mają prawa ostrzegać przed faszyzmem, tylko taki obowiązek.
Dziwnym trafem Bartoszewski o obozowych wyczynal zaczal opowiadac dopiero jak wszyscy mu wspolczesni,ktorzy mogli byc w tym samym czasie w Oswiecimiu,juz nie zyli.
Onus probandi, odc. 1245256.
1.
Pierwszą relację o swoim pobycie w Auschwitz Bartoszewski złożył w – UWAGA! – 1941 roku. Czyli tym samym roku, w którym go z obozu zwolniono. Broszurę zawierającą fragmenty tej relacji wydała konspiracyjna Komisja Propagandy, a jeszcze wcześniej skrót tej relacji trafił do Londynu.
Dotarłem do tych informacji po trzech minutach mało intensywnych poszukiwań.
Ćwiczenie z czytania ze zrozumieniem:
jak ta informacja ma się do wypowiedzi, że WB zaczął opowiadać o obozie dopiero wtedy, „jak wszyscy mu współcześni, którzy mogli być w tym samym czasie w Oświęcimiu, już nie żyli”?
2.
Kolejne trzy minuty i znalazłem następującą wypowiedź Bartoszewskiego:
„Naprawdę nie byłem żadnym bohaterem. (…) Po prostu Bóg tak chciał, a może tak się okoliczności ułożyły, że nie byłem poddany niektórym próbom. Naturalnie, cierpiałem próbę głodu, zimna, brutalności, lęku. Jak każdy więzień Auschwitz. Ale nie byłem poddany ani próbie tortur, które wielu innych przeszło podczas śledztwa na Gestapo, ani pokusie zaszkodzenia współwięźniowi, by ulżyć sobie. Powtarzam: nie mogę powiedzieć, żebym w obozie kiedykolwiek zachował się bohatersko. Nigdy nie znalazłem się w sytuacji, by coś mi zaproponowano, ale ja bym odmówił – wiedząc, że odmowa przyniesie mi dotkliwe straty. O tak, wtedy byłbym kandydatem na męczennika. Ale nie byłem. (…)”
Ćwiczenie z czytania ze zrozumieniem:
1) wskaż w powyższym fragmencie jedno zdanie, które potwierdzałoby, że Bartoszewski „opowiada o obozowych wyczynach”,
2) wskaż inny dowód/świadectwo/relację, które potwierdzałyby, że Bartoszewski kiedykolwiek opisywał swoje przeżycie Auschwitz w kategorii „obozowych wyczynów”.
I tyle w kwestii głupot wypisywanych pod anonimem.
żyd zawsze żyda bronić będzie!!!
Przypominam nieśmiało, że kaftan zaciska się z każdym twoim wierzgnięciem.
„cierpiałem próbę głodu, zimna, brutalności, lęku. Jak każdy więzień Auschwitz.” Mówi B.
To jest manipulacja Bartoszewskiego. Nie był traktowany jak każdy więzień, bo połowę swojego pobytu leżał w szpitalu obozowym. Tam osoby przeznaczone do zwolnienia były faktycznie leczone i dokarmiane. Nie zwalniano z łapanki wśród „muzułmanów” zwalniano na pokaz i okazy musiały być zdrowe. Nie był traktowany jak inni więźniowie, co jest faktem samym w sobie. Można jednak odnieść wrażenie, że doświadczenie obozowe więźnia Bartoszewskiego jest wieloletnie. Nie jest.! Jego wiedza i doświadczenie ogranicza się w równym stopniu do pobytu w obozie i obozowym szpitalu Dla zupełnej jasności Pan Bartoszewski w szpitalu był specjalnie dożywiany jak każdy do zwolnienia. Czy był również inaczej traktowany w obozie? Nie był, więc w dużej części swojego pobytu w Auschwitz traktowany jak każdy więzień. Już sama ta wypowiedź Bartoszewskiego obraża prawdę i zafałszowuje rzeczywistość obozową. Pomijając fakt ze początki Auschwitz to „bajka” w porównaniu z Treblinką i totalna eksterminacją, o której mówca Bartoszewski już tylko mógł przeczytać lub posłuchać z relacji tych, którzy przeżyli piekło.
Brawo! Panie Mateuszu!
Gdyby Bartoszewski nie był osoba publiczną i opowiadałby o pobycie w Auschwitz,byłoby dobrze.Każdy by mu współczuł i cieszył,że z powodzeniem udało mu się wykupić.Niestety Bartoszewski jest TYM Bartoszewskim to ma przechlapane.Każdy laik nie będzie brał jego wspomnień na serio i będzie się doszukiwał i czepiał sam nawet nie wiedząc czego :p.Ja z wielkim zainteresowaniem przeczytałam artykuł,zwłaszcza,że ściśle trzymał się tematu.Dzękuję p.Mateuszu.Proszę się laikami nie denerwować,bo to znaczy,że mają nikłe rozumienie tekstu i swoją nikłą wiedzą nie mogą nigdzie „zabłysnąć ” :).Pozdrawiam :)
Pani Magdo,
Dziękuję za miłe słowo :-)
Zapewniam, że nikt się nie denerwuje, bo i nie ma czym.
Tradycja miłowania bliźniego swego jak siebie samego ma się w Polsce bardzo dobrze i dlatego dziennikarz piszący w tym kraju o najnowszej historii musi być „kwiatem lotosu na tafli jeziora”. W końcu różni czytelnicy (najczęściej anonimowi) mogą go zdemaskować jako hitlerowca-rewizjonistę, Ukraińca mordującego polskie dzieci na Wołyniu albo ubeka z Mokotowa itp. (Czasem jest się wszystkim naraz – wiem, bo to też przerabiałem).
Spośród tych czułych komentarzy najbardziej rozbrajające są wszakże te, w których całkiem niewinne słowo „Żyd” występuje w roli obelgi.
Ta, Bartoszewski olbrzym i te zaplute karły (laicy) reakcji. Skąd my to znamy.
Kolejna reklama Władysława Bartoszewskiego pseudo „profesor”.
Drogi autorze w całym pana artykule jest jeden wielki błąd. Pisze pan o obozie Auschwitz w tytule, a miesza pan w treści obozy Auschwitz i Birkenau, który to obóz w dokumentach niemieckich nosił aż do 1944 roku nazwę obozu jenieckiego. Warunki w Auschwitz i w Birkenau były tak mocno odmienne, że łączenie tych obozów w kompleks Auschwitz jest wielkim błędem. Wiele wycieczek do Miejsca Pamięci Auschwitz-Birkenau ogranicza się do zwiedzania obozu Auschwitz co daje fałszywy obraz tragedii jaka odbywała się w Birkenau. Auschwitz przeżył też więzień nr 2 Otto Küsel – i to jest temat na artykuł dla ciekawostek historycznych.
A tak na zakończenie tych 10 zasad ograniczył bym do jednej trzeba było mieć po prostu szczęście.
Nie przesadzajmy. To artykuł popularyzujący, a zróżnicowane warunki bytowe w tych obozach nie są jego tematem. Dziesięć opisanych zasad zaś z powodzeniem można zastosować do obu.
Ciekawe, ale pisanie „Oświęcimskie” jest trochę nie na miejscu. Tak pisano kiedyś – pozdrawiam
Gość z Oświęcimia.
Wybrane komentarze do artykułu z naszego facebookowego profilu
https://www.facebook.com/ciekawostkihistoryczne/posts/1206411336054190
Artur P.:
Jako młody chłopak przeczytałem książkę Grzesiuka „Pięc lat kacetu” – po iteraturze historyczno-polityczno-oficjalnej byłem wstrząśnięty. Grzesiuk pisał bez ukrywania prawdy – żebys mógł przezyć, musiał ktoś umrzeć… Kto z młodych czytał Grzesiuka ???
Beata D.:
ja, po tej książce już nic nie ruszało
Bartłomiej J.:
3 zasady Grzesiuka:
1. Migać się od roboty.
2. Jak najwięcej spać.
3. Jeść jak najwięcej……..
Wstyd…ten artykuł to kontynuowanie anty-Polskiej propagandy przez pana Zimermanna (ironio!)
powoływanie się na wspomnienia Bartoszewskiego(wyszedł z Auschwitz na l4) to kpina.
Widać na onecie co pan sądzi o POLAKACH…
My pamietamy!
Lem miał bezsprzecznie rację. Tyle szumowin wypływa w necie, że nie sposób tego odcedzać. Trochę pomaga filtr ortograficzny. Im więcej taki pseudopatriotyczny cymbał sadzi błędów, tym większa pewność, że nie warto na te wypociny spoglądać. Jesteśmy kwiatami lotosu…
Ludzie, czemu tak plujecie nienswiściął? Robiliśmy wiele dobrych żeczy, robiliśmy złe i okrutne…teraz trzeba byc razem, zlspac sie za rece i sumienia. Razem
Czy ktoś wie dlaczego Władysław Bartoszewski został zwolniony z Auschwitz? I czy takie przypadki były częste?
Proszę bardzo :-)
http://wiadomosci.onet.pl/tylko-w-onecie/wypuszczeni-zza-drutow-piekla/xhy3k0
za co Bartoszewski zostal zwolniony z obozu?
Za nic
Za to ze ignorował wszystko co mu rozkazywali
Za to że ignorowałatwo co mu rozkazywali
Po obozie kot się szlajał. Dachowiec, pomieszanie z poplątaniem. Bartoszewski go dokarmiał. Była za to kula w łeb jak nic. Całą winę zwalił na sąsiada. Współpracował by go dorwać.Dlatego wyszedł..
mała poprawka – szpital w Brzezince to blok 24, blok 25 był blokiem śmierci a potem blokiem karnej kompanii.
To Elie Wiesel był w Oświęcimiu??? Ja myślę, że z kapo rozmawiał już po wojnie, gdzieś w Izraelu. O ile znam numer obozowy mojego dziadka (Żydówka w Bernie twierdziła, że tylko żydzi przebywali w Auschwitz!!!) , to Elie Wiesel posługiwał się numerem rejestracyjnym Forda Cortina gdzieś z Brooklynu. Ale spokojnie, kłamcie dalej :)
Blok 25 to był blok śmierci, a potem blok kompanii karnej (SK), blok 24 był blokiem szpitalnym.
W której niemieckiej szkole uczyli języka Śląskiego?? (w artykule jest napisane że niektórzy ssmani znali język Śląski)
Czytam komentarze i jest mi przykro – czy Polacy zawsze muszą w ten sposób??? Autor artykułu porusza straszną część historii ludzkiej – nie ma znaczenia czy mowa o Polakach, Żydach czy innych narodowościach! A Wy musicie oczywiście szczuć, opluwać i kłocić się…. To bardzo smutne i żałosne – nie o Was tu chodzi, tylko o to co Ci ludzie przeżyli i JAK TO IM SIĘ UDAŁO nie krzywdząc innych