Brontozaury atakujące przepływające rzeką czółna. Triceratopsy demolujące wioski tubylców. Sto lat temu to była codzienność w Kongo. A przynajmniej tak się wydawało Europejczykom.
Marzenia awanturników przybywających ze starego świata rozpalił Carl Hagenbeck – słynny hamburski przedsiębiorca handlujący egzotycznymi zwierzętami. Dla Polaków lepiej znany jako szef ojca Tomka Wilmowskiego z cyklu powieściowego Alfreda Szklarskiego. Oto Hagenbeck, postać jak najbardziej autentyczna, stwierdził w 1909 roku, że wedle jego wiedzy w środkowej Afryce można wytropić dinozaura, przypominającego brontozaura.
Ten tajemniczy pół-słoń, pół-smok miał żyć w pobliżu rzek i bagien w Kongo – ówczesnej olbrzymiej kolonii belgijskiej, graniczącej z afrykańskimi posiadłościami Francuzów, Niemców, Brytyjczyków i Portugalczyków.
Hagenbeckowi nie udało się niestety odnaleźć legendarnej bestii, a niebawem, w 1913 roku, zmarł. Legenda zaczęła jednak żyć własnym życiem.
Zauropod, który wstrzymuje rzekę
Jeszcze w tym samym roku objawił się nowy łowca dinozaurów: niemiecki oficer kapitan Ludwig Freiherr von Stein zu Lausnitz. Podróżował on do Afryki już od lat osiemdziesiątych XIX wieku. W 1913 roku stanął zaś na czele poważnej ekspedycji rzekami Likouala i Kongo.
Od miejscowych usłyszał o tajemniczej bestii, zwanej mokele-mbembe, czyli „ten, który wstrzymuje bieg rzeki”. Nie zobaczył jej wprawdzie na własne oczy, ale zebrał sporo relacji. „To zwierzę o brązowo-szarej gładkiej skórze, mające rozmiary mniej więcej słonia, a przynajmniej hipopotama. Ma długą i bardzo elastyczną szyję oraz tylko jeden ząb, za to bardzo długi. Niektórzy twierdzą, że to róg. Rzadziej wspominają o długim umięśnionym ogonie jak u aligatora” – napisał.
Z opisu zwierzę wyglądało na jakiegoś skarłowaciałego zauropoda, zapomnianego przez czas! Miało rzekomo żyć w jamach w zakolach rzek i grasowało w jej wodach, atakując przepływające łodzie. Zdarzało się, że zabijało ludzi, nigdy jednak ich nie pożerało.
To przekonało Niemca, że tubylcy nie konfabulują. Zapewniał w swej relacji, że Afrykańczycy pokazali mu nawet rzekomy przysmak zwierzęcia: „rodzaj liany z dużymi białymi kwiatami, mlecznym sokiem i jabłkowatymi owocami”. Wskazali też ścieżkę, która miała chadzać bestia. Niestety, Niemiec nie potrafił rozpoznać jej śladów w gmatwaninie tropów słoni, hipopotamów i innych potężnie zbudowanych zwierząt.
Nie on jeden: cała historia poszukiwań dinozaurów w Kongo to opowieść o ludziach, którzy byli tuż tuż od wiekopomnego odkrycia, ale w ostatniej chwili zawsze coś stawało im na drodze…
Ze strzelbą na triceratopsa
Prawdziwa sensacja wybuchła kilka lat po niemieckiej ekspedycji Likouala-Kongo. Pod koniec 1919 roku pojawiła się w prasie relacja Europejczyka kierującego budową kolei w Kongo Belgijskim. Otóż był on rzekomo świadkiem ataku na wioskę dokonanego przez ośmiometrową bestię.
Miała ona pokryty łuskami garb oraz „długi spiczasty pysk zwieńczony rogami i kłami oraz krótki róg powyżej nozdrzy”. Potwór przetoczył się przez osadę, niszcząc chaty, masakrując ludzi i napędzając stracha także Europejczykowi. Do tego stopnia, że ten zamiast strzelać, wziął nogi za pas.
Wolał obserwować wydarzenia przez lornetkę, niż stawić czoło monstrum. Monstrum, które wyglądało na triceratopsa, od milionów lat niechadzającego już po Ziemi….
Sęk w tym, czy owemu jedynemu znanemu naocznemu świadkowi incydentu z „dinozaurem” w Kongo można wierzyć? Rozważmy wszystkie za i przeciw.
Jego relacja pojawiła się w kilku gazetach i „bohater” występował w nich… pod dwoma różnymi nazwiskami. Jako Lepage i Gapelle.
Jeśli dobrze się im przypatrzeć, są anagramami! Z kolei w magazynie „The South African mining and engineering journal” z 15 kwietnia 1922 r. udało mi się znaleźć wzmiankę o niejakim panu Davie Le Page’u z Bulawayo (Rodezja, obecnie Zimbabwe), który poszukiwał w regionie złota, a parę lata wcześniej zasłynął odkryciem „brontozaura” w Kongo Belgijskim.
Tyle że przecież opis bestii nie przypominał brontozaura. Zaś ton, w jakim wspomniano o niej w „The South African mining and engineering journal”, wskazywał na pewną rezerwę wobec Le Page’a.
Może szukał inwestorów i postanowił sprytnie zrobić sobie reklamę? A może to był tylko żart? Tak czy owak, nie uwierzyli mu naukowcy, zajmujący się historią naturalną i głośno wyrazili swe wątpliwości na łamach „New York Timesa”. W głębi Afryki mogły żyć jakieś nieznane zwierzęta, ale nie kopalne gady!
Nadzieja umiera ostatnia
Pomimo tych obiekcji, przez ostatnich kilkadziesiąt lat przedsięwzięto wiele ekspedycji mających na celu odszukanie rzekomych dinozaurów z Konga. Nie odkryto jednak nic, nawet kawałka kości czy klarownego tropu, a co dopiero populacji żywych dinozaurów. Prawdziwi naukowcy odnaleźli za to w Kongo nieopisane wcześniej gatunki zwierząt, np. małp, żab, nietoperzy czy szczurów.
Prawdopodobnie żyją wciąż w regionie i sensacje cięższego kalibru: białe nosorożce i karłowate leśne słonie. Dodajmy, że także słynne okapi (znane z „Przygód Tomka na Czarnym Lądzie”) to mieszanka zebry i żyrafy z krótką szyją, odkryta właśnie w tym miejscu.
Nic dziwnego, że kotlina Konga fascynuje i przyciąga poszukiwaczy: ma ok. 3,5 miliona kilometrów kwadratowych, a jej leśne ostępy wciąż pełne są miejsc, nietkniętych ludzką stopą!
Kto chce, wierzy więc w niewyraźne zdjęcia i filmy z „dinozaurami”, na których nie widać nic pewnego. Wierzy, że funkcjonujące wśród Afrykańczyków opowieści o potworach takich jak mokèlé-mbèmbé to więcej niż legendy czy bajki, mające zabawić białych gości.
Plaga z Europy
Póki co jednak, fakty wskazują, że jedynymi potworami w Kongo byli… właśnie biali. Nie awanturnicy szukający dinozaurów, lecz ich koledzy „biznesmeni”, dopuszczający się w belgijskiej kolonii niebywałych wręcz okrucieństw (przeczytaj więcej na ten temat w innym naszym artykule).
Ofiarami ludobójstwa na przełomie XIX i XX wieku padło nawet kilkanaście milionów tubylców, zaganianych do morderczej pracy przy pozyskiwaniu kauczuku i kości słoniowej. Dodajmy do ofiar tej masakry tych „leniwych” Afrykańczyków, którym biali „panowie” obcięli za karę dłonie czy całymi latami trzymali w łańcuchach.
Gdyby Belgowie znaleźli tam jeszcze dinozaury, niechybnie zamieniliby Kongo w jeden wielki „Park Jurajski”. Z wesołymi polowaniami na ludzi w pakiecie.
Bibliografia:
- Liévin-Bonaventure Proyart, Histoire de Loango, Kakongo et autres royaumes d’Afrique. Rédigée d’après les mémoires des préfets apostoliques de la Mission françoise…, Paris 1776.
- Carl Hagenbeck, Von Tieren und Menschen: Nachdruck der Originalschrift in Fraktur von 1928 anlässlich Hagenbecks 100. Todestages, 1909.
- Daniel Loxton, Donald R. Prothero, Abominable Science: Origins of the Yeti, Nessie, and other Famous Cryptids, New York 2013.
KOMENTARZE (3)
To oczywiste, że 100 lat temu na Ziemii żyły JESZCZE dinozaury. Wystarczy poczytać więcej o mokele-mbembe, bo tak właśnie nazywali go Afrykańczycy. Lub po prostu zbliżyć się do historii Świata.
Mokele-mbembe można porównać do wendigo, ot lokalny demon, często przez tubylców utożsamiany z pechem, nagłymi wirami w rzece, czyli ichniejsze licho. Zła moc. Ze zwierzęciem zaczęli częściej utożsamiać go dopiero biali odkrywcy i koloniści. Poza tym, na terenie Konga ma też żyć inna diznozauropodobna kryptyda – Kasai Rex. Do wyboru, do kolor.
Jeśli chodzi o mokele-mbembe to polecam świetna książkę Bernarda Heuvelmansa „Na tropie nieznanych zwierząt” której to egzemplarza z 1965r jestem szczęśliwym posiadaczem . Wiele relacji opowieści gdzie z mitycznych mgieł wyłaniają się stworzenia z krwi i kości jest tez odkrycie okapi i innych zwierząt nieznanych a odkrytych dla porównania podobieństwa ich historii .Jest tam tez wiele o innych kryptydach . Aczkolwiek o Kasai Rex nie słyszałem poszukam w sieci chyba ze ktoś ma jakieś namiary