Dzisiejsze spory o Powstanie Warszawskie jedynie pozornie mają wysoką temperaturę. Prawdziwie gorące dyskusje toczyły się w sierpniu 1944 roku. W przerwach między walkami szukano ich sensu. I nawet w pierwszych dniach walk wielu żołnierzy nie było w stanie tego sensu odnaleźć...
Czekamy na ciebie czerwona zarazo, byś wybawiła nas od czarnej śmierci, byś nam Kraj przedtem rozdarłwszy na ćwierci, była zbawieniem witanym z odrazą. Tak pisał we wtorek 29 sierpnia 1944 r. Józef Szczepański „Ziutek” z batalionu „Zośka”. W swoim ostatnim wierszu dał jasny wyraz obawom towarzyszącym wielu jego kolegom i koleżankom.
Z jednej strony byli przekonani o potrzebie zemsty na znienawidzonym wrogu, z drugiej z każdym dniem coraz mocniej dostrzegali beznadzieję sytuacji. Wszystko za sprawą czołgów miażdżących barykady, samolotów bezkarnie bombardujących domy i artylerii ostrzeliwującej każdy metr kwadratowy miasta. A także z powodu braku realnej pomocy ze strony sojuszników. Wśród nieustannego huku eksplozji, jęków rannych i błagalnych modlitw cywilów, walka stała się trwającym w nieskończoność koszmarem. Wielu dostrzegało drogę ucieczki jedynie w śmierci.
Tragiczna przepowiednia
Zarówno kadra dowódcza, jak i szeregowi żołnierze Oddziału Dyspozycyjnego „A”, już pod koniec lipca wspominali w dyskusjach między sobą o problemach z uzbrojeniem, o braku doświadczenia wśród innych oddziałów, a w końcu i o tym, że oczekiwanie pomocy ze strony Armii Czerwonej jest zwykłą naiwnością.
Jak stwierdza jeden z nich, doświadczenie Wilna (…) musiało być znane naszym dowódcom i powinno wzbudzić ich nieufność w stosunku do Rosjan. Inny przyznawał, że ucieszył go widok niemieckich czołgów na Żoliborzu w ostatnich dniach przed 1 sierpnia. Myślałem, że w tych warunkach strategicznych data wybuchu powstania zostanie odłożona na czas nieokreślony.
Nie została. Oddział, choć poinformowany o przeznaczonej mu roli w ostatniej chwili, wykonał swoje zadanie – jako jeden z nielicznych. Nie zmieniło to nastawienia ludzi. W piątek 4 sierpnia przybity rozwojem wypadków Tadeusz Wiwatowski „Olszyna” powiedział w rozmowie ze swoim konspiracyjnym zwierzchnikiem: Powstanie albo udaje się w ciągu kilku dni, albo przy przewlekaniu pada i nie podnosi się.
Do tematu powracał ze swoimi ludźmi parokrotnie. Ostatni raz wieczorem 10 sierpnia. Następnego dnia rano zginął, prowadząc atak. Pozostała jednak jego przepowiednia, wisząca nad Warszawą i jej mieszkańcami.
To złoto czy miedź?
Wśród nich był Zbigniew Blichewicz „Szczerba”. Entuzjastycznie nastawiony do Powstania, wierzył w jego sens i sukces. Do czasu. W pierwszych dniach sierpnia dołączył do batalionu „Bończa” walczącego na Starówce. Dostał się tam pod rozkazy człowieka, który całkowicie zmienił jego spojrzenie na rzeczywistość, rotmistrza Edwarda Sobeskiego „Bończy”.
Obowiązki służbowe i szybko nawiązana nić porozumienia sprawiły, że spędzali razem sporo czasu. Odprawy, planowanie akcji, w końcu wspólne obchodzenie stanowisk. Podczas jednego z takich nocnych spacerów, obserwując płonącą katedrę, zaczęli rozmawiać wśród huku artylerii o sensie tego, co robili. I o nadziejach na przyszłość.
Nie straciłem wiary, bo nigdy jej nie miałem
Sobeski nie widział szans. Skoro nie są w stanie wygrać z ogniem pochłaniającym mury kościelne, to jak mogą mieć nadzieję na pozytywne rozstrzygnięcia na arenie międzynarodowej? „Szczerba”, zszokowany, rzucił: Odnoszę wrażenie jakby… Jakby pan stracił wiarę w celowość tego wszystkiego, co się dzieje? Odpowiedź była natychmiastowa. I bezwzględna:
Nie. Nie straciłem wiary, bo… nigdy jej nie miałem. Po prostu. Sprawa nasza, jeżeli już kto chce kawę na ławę… została całkowicie przegrana ze śmiercią Sikorskiego. On po to zginął, żebyśmy mogli przegrać… Czy pan tego nie widzi, kochanie?
Wszystko, co nastąpiło potem, jest tylko logiczną konsekwencją tej śmierci. Dziś chyba nie zechce mi pan tłumaczyć, że bolszewicy są naszymi sprzymierzeńcami i że w ich interesie leży przyjście nam z pomocą? A alianci… – tu spojrzał w górę – mogą nam co najwyżej zrzucać fałszywe atuty. Na pokaz. Niech się pan cieszy z nich, jeśli pan może. Ja blask złota odróżniam od miedzi.
Zdziwienie, że mimo takich opinii nie przestaje dowodzić oddziałem, „Bończa” skwitował następująco: Jestem żołnierzem, kochanie, więc gdy pada rozkaz, bić się jest moją powinnością i obowiązkiem. Moje osobiste przekonanie, to moja sprawa prywatna, nie mająca z istotą rzeczy nic wspólnego. I dlatego można myśleć swoje, a robić to, co się robi!
Wśród optymistów
Do końca walk na Starówce Blichewicz wierzył w sukces, choć słowa „Bończy” tkwiły w nim jak zadra. Sytuacja zmieniła się, kiedy w smrodzie i brudzie przeszedł kanałami do Śródmieścia. Nieudana obrona Powiśla, problemy z żandarmerią rozbrajającą jego ludzi, niezrozumiałe rozkazy – wszystko to wytrącało go z równowagi. Oraz pozbawiało nadziei.
Tymczasem jeszcze w połowie września dowództwo naczelne AK tryskało optymizmem. Dziś stoimy w obliczu zwycięstwa, stwierdzał w swoim rozkazie „Monter”. „Bór” dodawał: Żołnierze! Walka nasza zdaje się dobiegać kresu! Moment opuszczenia Stolicy przez niemieckiego okupanta zdaje się być bliski.
„A srałże na nich pies!”
Dowódca naczelny AK ocenił należycie jedynie brak jakiegokolwiek wsparcia ze strony sojuszników, pisząc o gorzkich i dziwnych rozczarowaniach. Jednak to, co on opisywał z wrodzoną grzecznością, dla „Szczerby” i jego ludzi stało się jednym z najbardziej traumatycznych doświadczeń.
W poniedziałek 18 września niebo nad Warszawą rozpogodziło się. Nim ludzie zdążyli nacieszyć się błękitem, spadł nad nich grad pocisków. Standard. My się chowamy, oni strzelają. Potem zbieranie rannych i obiad – o ile jakiś jest. Nagle samoloty. Ale nie niemieckie. To nie sztukasy! Dużo, wysoko. Lecą. Bardziej je słychać, niż widać, ale są. Nasze. Sojusznicze. I jeszcze coś zaczęły zrzucać!
Blichewicz złapał za lornetkę. Przytknąłem ją do oczu. Te czasze – to spadochrony. A wiszące pod nimi podłużne kształty… Desant. Spadochroniarze. „Szczerba” szeptem wypowiadał te słowa, nie mogąc w nie uwierzyć. Szybko jednak sprowadzono go na ziemię. Jeden z żołnierzy zrezygnowany powiedział: To zasobniki. Najpierw pojawiły się przekleństwa. A srałże na nich pies!
Zniknął cały entuzjazm i nadzieja. Cóż im po zasobnikach, z których większość i tak przejmą Niemcy, skoro oni już nie dają rady? I znów to okropne uczucie bezsiły… (…) Żal! Żal! Żal! Uczucie zabójcze dla żołnierza. Rezygnacja jest śmiercią dla ducha walki! A ci chłopcy walczyli wbrew rozsądkowi już i tak bardzo długo… Za długo!
Trwając i ginąc
Wytrwali jeszcze dwa tygodnie. Kiedy rozchodziły się pierwsze plotki o kapitulacji, wielu nie wierzyło. Nie przyjmowali tego do wiadomości, wpadali w stan otępienia bądź szukali zapomnienia w wódce, jak „Szczerba”.
Po latach stwierdził, że na marne poszła krew i tyle młodych istnień, żołnierzy o sercach rozpalonych gniewem i rozkazem, a rozstających się z życiem w wierze, że śmiercią swą utwierdzą grunt pod Wolność i Wielkość swej Ojczyzny, pod lepszy, sprawiedliwszy świat. Ten świat jednak, „made in Jałta”, cyniczny produkt anglo-amerykańsko-sowiecki, okazał się według Blichewicza znacznie gorszy od starego.
„Szczerba” dochodził do tego przeświadczenia przez wszystkie tygodnie Powstania, inni – jak Sobeski i Wiwatowski – rozumieli to już wcześniej. Mimo niewiary ogarniającej coraz większe rzesze, mimo przekonania, że ze strony Rosjan nic dobrego ich nie czeka, mimo gorzkich wyrzutów pod adresem aliantów – trwali.
Bo jak mówił „Bończa”, obowiązek i powinność, a osobiste przekonania, to dwie różne sprawy. Więc czekali na czerwoną zarazę. Trwając i ginąc.
Bibliografia:
- Gabinet Rękopisów Biblioteki Uniwersytetu Warszawskiego, Archiwum Józefa Rybickiego, nr inw. 5300, listy Stanisława Sosabowskiego do Józefa Romana Rybickiego.
- Zbigniew Blichewicz, Powstańczy tryptyk, Oficyna Wydawnicza Finna, Gdańsk 2015.
- Krzysztof Komorowski, Bitwa o Warszawę ‘44. Militarne aspekty Powstania Warszawskiego, Oficyna Wydawnicza Rytm, Warszawa 2004.
- Stanisław Likiernik, Diabelne szczęście czy palec boży?, Czytelnik, Warszawa 1994.
- Józef Roman Rybicki, Notatki szefa warszawskiego Kedywu, Wydawnictwa Uniwersytetu Warszawskiego, Warszawa 2003.
KOMENTARZE (11)
Pamiętam , jak TEN Radek Sikorski kpił i podważał sen powstania .
O TYM Radku mówi się , że chciał być „podnóżkiem” niedawno zmarłego pana K.
Kopernik wymyślił pewne „prawo” : zły pieniądz wypiera lepszy .
Artykuł tak jakby potwierdza , że straciliśmy wiele „szmalu” !
Hitlerowcy mordowali w pierwszej kolejności nauczycieli , księży i ludzi wybitnych .
Potem ruscy ( nazywający siebie wtedy komunistami ) nauczycieli , oficerów , szlachtę , księży , kułaków oraz … kogo popadnie .
Dzisiaj zostali nam przysłowiowi „smakosze ośmiorniczek” .
Hitler i Stalin mogą się w spokoju „smażyć” . Dopięli swego a współcześni ich podziwiają !
.
A co z tymi , którzy odeszli w powstaniu ? I z tymi co ocaleli ?
Dziwny ten artykuł .
Kto zrozumie tych ludzi ? Często młodych , z różnymi poglądami , nieznających sensu słów „propaganda” czy „PR” .
Szanowny Panie,
Na początek:
„Pamiętam , jak TEN Radek Sikorski kpił i podważał sen powstania”.
Stanisław Likiernik, żołnierz Oddziału Dyspozycyjnego „A” Kedywu OW AK od jesieni 1943 r., uczestnik co najmniej kilku akcji bojowych, uczestnik Powstania Warszawskiego (szlak bojowy od Woli przez Starówkę po Czerniaków), odznaczony Virtuti Militari, połowa Stanisława Skiernika „Kolumba” z powieści Romana Bratnego, w opublikowanym rok temu wywiadzie-rzece („Made in Poland”), historię z wypowiedzią Radosława Sikorskiego skomentował w sposób następujący:
„Napisałem wtedy list do Radka Sikorskiego. Napisałem, że solidaryzuję się z nim i jego słowami. A wydaje mi się, że mogę. Napisałem, że zarzuty, jakoby godził w pamięć, są absurdalne. Że można mieć rozmaite opinie o powstaniu, ale to, że to była tragedia, jest pewne i oczywiste. Bo jeśli jest inaczej, to nie rozumiem słowa tragedia. Dwieście tysięcy zabitych, miasto zniszczone i tak dalej – to nie jest tragedia? Dla mnie ktoś, kto neguje i zaprzecza temu, że powstanie było tragedią i katastrofą, to zupełny osioł”.
On też kpi i podważa sens Powstania jako „smakosz ośmorniczek”? Jego przyjaciel, Stanisław Aronson, mówiący, że to był najgorszy okres jego życia, też? Stanisław Sosabowski, jeden z najbardziej bojowych konspiratorów Warszawy, piszący o tym, że widok czołgów na Żoliborzu cieszył go, też? Czym różnią się ich wypowiedzi od tej Radosława Sikorskiego?
Dyskusja o to, czy Powstanie miało sens, jest w zasadzie całkowicie pozbawiona… sensu. Z naszej perspektywy jest ono oczywistą tragedią miasta i narodu. Podważanie tego w jakikolwiek sposób – cóż, Likiernik skomentował to w sposób wystarczający. Z naszej perspektywy sens mogą mieć jedynie pytania o to, czy do Powstania musiało dojść, dlaczego doszło oraz czym kierowali się ludzie, którzy do Powstania poszli (ewentualnie nie poszli, to też istotna kwestia). I ten tekst jest właśnie odpowiedzią na jedno z ważniejszych pytań: co myśleli ludzi idący do Powstania. Jest właśnie próbą zrozumienia ich. W pełni nigdy się to nam nie uda z jednego co najmniej względu: nasze systemy odniesienia są diametralnie różne od tych, którymi oni się kierowali. Nie żyliśmy w II RP, nie wychowywaliśmy się wśród ludzi pamiętających zabory, nie przeżywaliśmy odrodzenia Polski po pierwszej wojnie światowej, nie przeżywaliśmy jej tragedii we wrześniu 1939 r., nie przeżywaliśmy jej koszmaru lat okupacji, nie… można tak w nieskończoność, aż do najniższego poziomu osobistych odczuć. Ale próbę zrozumienia podjąć trzeba – taka rola historii.
Cóż więc dziwnego w tym artykule – szczerze nie pojmuję. Ale i nie muszę wszystkiego rozumieć. Tym niemniej gdyby Szanowny Pan Anonim zechciał jeszcze raz wyrazić swoją myśl, w ciut bardziej łopatologiczny sposób, byłbym niezmiernie wdzięczny.
Z poważaniem,
SP.
Witam Pana .
Napisałem : „Dziwny ten artykuł” .
Spróbuję „bardziej łopatologicznie” .
Przedstawia Pan poglądy uczestników powstania z tamtego czasu . Nie dopatrzyłem się w nich postaw sprzeciwu czy buntu . Artykuł sugeruje , że do końca byli lojalnymi żołnierzami .
Nasuwa mi się pytanie : dlaczego ?
Nasza historia chyba zawiera więcej takich przypadków .
Oni w tym uczestniczyli i później mieli prawo do własnych ocen i ich zmiany . To normalne .
Pana Sikorskiego tam nie było . I innych cynicznych ludzi siejących zgorszenie również .
Czy Pan Sikorski jako wysoki urzędnik państwowy miał prawo ( i podstawy ) do wypowiadania takich opinii ?
To jaki jest właściwy powód organizowania rocznic powstania ? Czy dla nas jest to dzień wspomnienia bohaterów czy capstrzyk nad tylko poległymi ?
Przytoczył Pan opinię kilku znamienitych uczestników . Ale czy te opinie były lub są powszechne wśród pozostałych ? Również tych poległych – o ironio .
Ocena powstania .
Już trochę lat ta ziemia mnie nosi i nie jestem warszawiakiem . Mam coraz więcej szacunku dla tego wydarzenia i ludzi . Na pewno to było swoiste „sprawdzam” dla świata .
Oczywiście ocena należy do takich ludzi jak Pan . I pewnie wyjdzie z tego „gdybanie” .
Tak , zginęło wielu . I miasto zniszczone . Ale to tutaj na tej witrynie opisywano co ruscy robili z naszymi miastami , jak traktowali mieszkańców .
No i po co odziały AK przebijały się do walczącej Warszawy ? Tak sobie postrzelać ?
Czy powstanie było „wyizolowaną tragedią” ?
A jeszcze później dekret Bieruta . Do dzisiaj kłopotliwy .
Napisałem : „Dziwny ten artykuł” .
Bo opisuje ludzi , ale nie tłumaczy czym się kierowali w swoich wyborach .
Pozdrawiam Pana serdecznie oraz innych czytelników .
Szanowny Panie,
Cóż, oczekuje Pan tutaj analizy zasługującej co najmniej na poważny artykuł naukowy. Bo tutaj należałoby i odwołać się do badań psychologów i psychiatrów, socjologów i antropologów, opisać powody wstępowania do podziemia, opisać całe lata funkcjonowania w nim, czyli cofnąć się de facto przed 1 sierpnia 1944 r. – bez tego pełne zrozumienie decyzji jakie podejmowali ci ludzie jest niemożliwe. Tymczasem znajdujemy się na portalu, który historię opowiada w sposób lekki, ciekawy, kontrowersyjny, czasem może szokujący. Dwa zupełnie różne światy. Zrobienie tego w ośmiu tysiącach znaków, jakie autor ma do dyspozycji, jest raz – trudne do wykonania, dwa – pozwala co najwyżej na pokazanie drobnego fragmentu całości, dodajmy, ułomnego, bowiem jedynie kompleksowe ujęcie sprawę odpowiednio unaoczni. Zajmując się tym niejako zawodowo w ostatnich paru latach zapisałem już setki stron, a i tak uważam, że ciągle są to rzeczy bardzo ogólne. Zamysł tego konkretnego artykułu był natomiast taki, żeby pokazać właśnie dramat tych, którzy wbrew własnym ocenom poszli walczyć – i walczyli dobrze. Dramat tych konkretnych dni, a nie proces będący wynikiem wychowania w II RP, pamięci o zaborach, a przede wszystkim lat okupacji. Trudno w takiej sytuacji mówić o dziwności artykułu. Bo to mniej więcej tak, jakby wymagać, aby zwykły samochód osobowy zwyciężył w wyścigu F1. Niby samochód, ale ciut inny niż te, które normalnie jeżdżą po torach wyścigowych. Pan zwyczajnie oczekuje tekstu diametralnie innego niż ten konkretny. Gdzie tu więc „dziwność”?
„Pana Sikorskiego tam nie było . I innych cynicznych ludzi siejących zgorszenie również .
Czy Pan Sikorski jako wysoki urzędnik państwowy miał prawo ( i podstawy ) do wypowiadania takich opinii ?”
A czemu ma nie mieć prawa? Czym różni się opinia pana Sikorskiego od opinii pana Likiernika? Obaj mówią to samo, ale jeden może, a drugi nie, bo go tam nie było? Lekko dziwne to.
„Przytoczył Pan opinię kilku znamienitych uczestników . Ale czy te opinie były lub są powszechne wśród pozostałych ? Również tych poległych – o ironio .”
Duża część tekstów historycznych, a już szczególnie takich jak ten, mających się przede wszystkim dobrze czytać, to pewien wybór. Jest temat, dobiera się kilka przykładów, pisze się. W pracy naukowej ująć wszystkie przypadki i możliwości to rzecz diabelnie trudna (im bliżej naszych czasów tym gorzej), a co dopiero tutaj, gdzie – przypomnę – autor ma do dyspozycji osiem tysięcy znaków. To nie jest dużo – przeciwnie, bardzo mało. Czy opinie takie były powszechne? Takie to znaczy jakie? Takie jak Wiwatowskiego i Sobeskiego, którzy byli przeciwni otwartej walce od początku, czy takie jak Blichewicza, którzy do swojego stanowiska dochodzili już w trakcie Powstania? Te pierwsze zapewne nie, te drugie – bardzo możliwe. Możliwe, bowiem nie mamy specjalnie imponujących podstaw źródłowych do tego, aby stwierdzić to z całkowitą pewnością. I tutaj znowu powodów do wyjaśnienia tego, czemu ludzi takich jak Wiwatowski i Sobeski było stosunkowo niewielu, oraz czemu robili to co zrobili, jest multum. Wymieniać je w ośmiu tysiącach znaków to szaleństwo.
„Oczywiście ocena należy do takich ludzi jak Pan .”
Ano nie należy. Historyk nie jest od oceniania. Historyk ma zrozumieć i wyjaśnić.
Z poważaniem,
SP.
U Pana wyraźnie przebija teza – nie brał ktoś w tym uczestnictwa, to nie może oceniać” – a niby czemu? Ważne wydarzenia należy analizować, oceniać i wyciągać wnioski. Jeśli się tego nie robi, to historia przestaje być nauczycielką życia. Po drugie, utożsamia Pan ocenę postępowania powstańców (często bardzo młodych ludzi) z ogólną oceną powstania i dowództwa powstania, a to kompletnie różne sprawy. Czym innym jest bezdyskusyjne bohaterstwo młodego powstańca (czego nikt nie podważa), a czym innym ocena dowódców, którzy powinni patrzeć trochę dalej niż koniec lufy pistoletu (na tym polega planowanie). Nie jest niczym trudnym znalezienie we wspomnieniach powstańców negatywnej opinii o powstaniu. Warto też zastanowić się nad oceną PW przez zwykłych mieszkańców miasta – jakoś nikt o nich nie chce pamiętać, choć stanowili liczniejszą grupę niż powstańcy i przeżyli makabrę.
Dla mnie powstanie jest symbolem bohaterstwa zwykłych ludzi (powstańców) i jednocześnie symbolem bezgranicznej niekompetencji dowódców. Bo czy kompetencją można nazwać wysyłanie młodzieży czasem bez broni na dobrze uzbrojone oddziały, pomijanie w kalkulacjach faktu że nie posiada się jakiejkolwiek obrony przeciwlotniczej. Armię czerwoną traktuje się jako wyzwolicieli i od nich realnie uzależnia się powodzenie powstania, choć jednocześnie uznaje się ich realnie jako wrogów…
Jakimi poglądami człowieku to była inna Polska inni ludzie
Wybrane komentarze do artykułu z profilu „Historia – daty, które nie gryzą”
https://www.facebook.com/historycznedaty/posts/859583934131698
Wojtek K.:
Nie podoba mi się eksploatacja dzieci w powstaniu warszawskim … w całej wojnie dwa kraje co się tym wyróżniają … pierwszy to Niemcy i ich Hitler yungen który bronił pod koniec desperacko Berlina , a drugi to Polska i dzieci powstania warszawskiego którym mówiono że jest jakaś szansa , że zaraz nadejdzie pomoc i takie inne bajki… w obu wypadkach dorośli wykorzysali młode naiwne dzieci do załatwiania gówien które sami na robili … ..nikt tylko jakoś nie pomyślał za ani w jednym ani w drugim przypadku nie było nawet odrobiny szansy na zwycięstwo… nic ..wielkie zero ..te dzieci były wystawione na 100 % zagładę .. nie jakoś z tego dumny nie jestem ..
Patryk S. S.:
Po powstaniu Niemcy zrobiły taką rzeź że nie wiem czy choćby 10% tych dzieci przeżyło…
Maciek R.:
Wykorzystywanie dzieci w walce jest złe. PO prostu złe. I tak – oba przykłady są sobie równe – oba przypadki równie niemoralne.
Andrzej T.:
Jedno mnie przekonuje, podziwiam powstańców za heroizm, podziwiam każdych powstańców którzy walczyli o wolność, gardzę tymi co walki nie podejmowali!
Patryk S.:
Stańczyk A ja tymi co podjęli decyzję o rozpoczęciu powstania.
Zostali skazani w Moskwie za kolaborację z niemcami
I jeszcze garść komentarzy z naszego facebookowego profilu
https://www.facebook.com/ciekawostkihistoryczne/posts/1128679303827394
Robert M.:
Widzę znowu artykuł o tym jakie to powstanie było skazane na porażkę i bezsensowne. Oczywiście, że Polacy nie mieli szans i trudno dziwić się powstańcom, że mieli świadomość małych sans na sukces w walce z regularną armią. Podobnie nie mieli dużych szans w powstaniach listopadowym, styczniowym, kościuszkowskim, nie mieli szans w kampani wrześniowej w 1939 itd. Tylko, że dzięki takim właśnie zrywom i poświęceniu mieszkamy teraz w Polsce a nie mówimy po rosyjsku w rosyjskiem prowincji. Gdyby Polacy w każdej sytuacji kryzysowej kalkulowali czy mają szanse na zwycięstwo to już dawno byli byśmy kolonią, któregoś z sąsiadów.
Kamil Z.:
To oczywista nieprawda, Czesi nie przeprowadzali żadnych powstań i mają się świetnie. Jedynymi sensownymi powstaniami w historii Polski były Wielkopolskie i III Śląskie ponieważ były dobrze przygotowane i przeprowadzone w sprzyjającej sytuacji politycznej, to nie przypadek że zostały przeprowadzone przez Wielkopolan i Ślązaków którzy mieli o wiele więcej rozumu i godności od Polaków ze wschodu
Robert M.:
Oczywiście. Nie liczy się to, że my leżymy na drodze pomiędzy Berlinem a Moskwą i siłą rzeczy nasz kraj został podczas wojny zrównany z ziemią (front przechodził przez naszą ziemię kilka razy) a Czesi poddali się przed wojną a w 1945 wojna tak naprawdę do nich nie dotarła. Nie liczy się to, że Czesi byli pod panowaniem NIemiec i Austrii przez okres dużo dłuższy niż Polska pod zaborami. Pisanie też, że Czesi nie przeprowadzali żadnych powstań jest nieprawdą bo zdażało im się występować zbrojnie przeciwko chociażby Austriakom i nawet jeśli te walki nie miały rozmachu takiego jak u nas to jednak były.
Na temat wypowiadania się odnoście godności Polaków ze wschodu a zachodu nie wypowiam się. Takie stwierdzenie świadczy tylko o twoim poziomie. Oczywiście pewnie powstanie warszawskie zostało zorganizowane i przeprowadzone tylko przez polaków ze wschodu, głupi byli i głupio przegrali… Pamiętaj tylko, że po 1939 w ogóle nie było sprzyjającej sytuacji dla powstania. Moim zdaniem mogliśmy albo walczyć, albo siedzieć cicho i dać się kolonizować Rosji.
Wojciech W.:
takze dzieki takim zrywom zrównano z ziemia miasto i wymordowano tysiace cywili,których nikt nie pytał czy chca powstania….mam nadzieje że to tez bierzesz pod uwage w swoim wielce patriotycznym rozrachunku…z kampania wrzesniowa to akurat kiepsko trafiłes,gdyby nasi sojusznicy zachowali sie inaczej mogłoby sie potoczyc zupełnie innym torem.natomiast powstanie nie miało co liczyc na niczyja reakcje Rosjanie musieli by byc idiotami żeby wpuscic swoje wojska do miasta gdzie kazda z walczacych frakcji jest gotowa wpakowac im kule w plecy.
Jarosław K.:
Za młodych lat byłem wielkim entuzjastą Powstania. Od pewnego czasu jednak ogarnia mnie gorycz gdy myślę o nim. Gdyby ci młodzi ludzie zostali przy życiu, to być może teraz mielibyśmy mądrych i uczciwych ludzi za sterami państwa. Choć z drugiej strony pewnie też by zginęli na Sybirze, czy w czerwonych kazamatach…
Róża S.:
Nie mogło – wiem – mam w rodzinie dwóch powstańców
Jarosław K.:
Bardzo szanuje zdanie Pana Roberta M. Za młodych lat byłem wielkim entuzjastą Powstania. Od pewnego czasu jednak, ogarnia mnie gorycz gdy myślę o nim. Gdyby ci młodzi ludzie zostali przy życiu, to być może teraz mielibyśmy mądrych i uczciwych za sterami państwa. Choć z drugiej strony pewnie też by zginęli na Sybirze, czy w czerwonych kazamatach…
Nie nam oceniać to co zrobili ci ludzie my możemy tylko być dumni i tam gdzie jesteśmy mówić o nich żeby inni mogli się zastanowić
Gdyby Polacy dobrze kalkulowali nie byliby kolonia . Nadal byalaby I RP prawdopodobnie w swoim lub wiekszym kształcie. Bylismy kiedys na tyle silnie że żadne zewnetrzne siły nic nam nie mogły zrobić, rozpad nastapił od srodka
Pozdrawiam