Każdego wieczora zastanawiasz się, czy tatuś dzisiaj przyjdzie? Pytasz czy może już go aresztowali? Czy znowu będzie musiał się ukrywać? Czy dosięgnie go kula znienawidzonej rządowej armii? Jeśli dręczą cię takie właśnie problemy to znak, że masz przerąbane. Twój ojciec jest rewolucjonistą
Ludzie bez reszty oddani jakiejś idei już tak mają, że multitasking nie jest ich mocną stroną. Wszystko, co nie służy wypełnieniu misji, jaką sobie wyznaczyli, spada na dalszy plan. Ich hierarchia wartości nieco rożni się od przeciętnej. Ojczyzna, honor, rewolucja, ewentualnie jeszcze międzynarodówka komunistyczna. A rodzina? Gdzieś na szarym końcu.
Trudno o lepszy przykład niż dwaj przywódcy kubańskiej rewolucji: Che Guevara i Fidel Castro. Zanim wzięli się za wyzwalanie Kuby, w Meksyku razem chadzali na dziewczyny.
Ojczyzna albo śmierć! A dzieci jakoś sobie poradzą
Całkiem niedawno pisaliśmy o tym, jak beznadziejnym podrywaczem był Ernesto Che Guevara i że tylko cudem udało mu się zdobyć serce ukochanej. Lektura wspomnień jego żony pokazała nam coś więcej – ojcem był nawet gorszym.
Zacznijmy od tego, że z pierwszego (nieudanego) małżeństwa miał córeczkę Hilditę. Co warte podkreślenia, najpierw mała zaczęła się rozwijać w łonie panny Hildy, a dopiero później był ślub (nota bene, świadkiem pana młodego był Fidel Castro).
Dopóki dziewczynkę wychowywała matka, Che niespecjalnie się nią interesował. Jako, że Hilda była zagorzałą socjalistką, o ideologiczne ukształtowanie ich córeczki nie musiał się martwić. Gnany ideałami, razem ze swoim przyjacielem Fidelem, wyjechał wyzwalać Kubę spod rządów Batisty.
Od tego momentu nie kwapił się do spotkań z własnym dzieckiem. Miał przecież rewolucję na głowie! Tak naprawdę poznał córkę dopiero gdy dzień po jego kolejnym ślubie kilkuletnia Hildita zjawiła się w progu jego domu. Nowa żona Che, Aleida March, w swoich wspomnieniach tak podsumowała tamtą chwilę:
Jej matka przysłała ją jako prezent ślubny, sądząc, że w ten sposób zrobi nam na złość (cyt. za: Aleida March, „Mój Che. Bardzo intymnie”).
Ernesto Che Guevara doczekał się jeszcze czwórki dzieci urodzonych przez Aleidę w niemal równych odstępach (co rok to prorok!). Kolejno przyszli na świat Aleidita, Camilo, Celia i Ernesto.
W domu się nie przelewało. Ojciec zamiast wesprzeć żonę w wychowaniu piątki urwisów wolał wyruszać w kolejne podróże i na coraz to nowsze wojny. Kiedy zebrało mu się na tęsknotę, pisał do żony:
Przekaż całusy małym owocom moich lędźwi, a także wszystkim przyjaciołom. Tobie ślę pocałunek wypełniony tęsknotą i smutkiem. Twój biedny, zuchwały Mąż (cyt. za: Aleida March, „Mój Che. Bardzo intymnie.”)
Rewolucja i konspiracja były dla niego ważne do tego stopnia, że wybierając się do Boliwii, na swoją ostatnią misję, nawet nie pożegnał się z dziećmi. To nie tak, ze wyjechał nie zobaczywszy ich. Zamiast po ludzku spotkać się z przychówkiem jako tata, pojawił się mocno ucharakteryzowany na postać starszawego pana przy kości (w tym przebraniu miał się przedostać przez boliwijską granicę.
Był nie do rozpoznania, a dzieciom przedstawił się jako przyjaciel ich ojca z Urugwaju, który bardzo chciałby je poznać. Maluchy niczego się nie domyślały i chwaliły się czym tylko mogły przed gościem. Jedna z córeczek powiedziała nawet na ucho Aleidzie, że ten pan chyba się w niej zakochał, skoro tak się na nią gapi. Che wyjechał do Boliwii z niczym się nie zdradziwszy.
Ze wspomnień Aleidy wyłania się obraz głębokiej miłości i rodzinnej sielanki na tle wielkiej rewolucji. Tymczasem wystarczy dokładniej poszukać w innych źródłach i dowiemy się, że pomiędzy narodzinami Celi i małego Ernesto zdarzył się Guevarze „owocny” skok w bok.
Z niejaką Lidią Lopez dochował się syna Omara Pereza, na którego utrzymanie łożył. Zanim wyjechał do Boliwii, napisał do piątki swoich legalnych dzieci list pożegnalny. Omar, szósty z rodzeństwa, nie został w te sposób wyróżniony. Młody Kubańczyk o tym, że jego ojcem jest słynny Che dowiedział się dopiero po dwudziestce. Ze wszystkich dzieci Guevary to właśnie on jest do niego najbardziej podobny.
Kiedy rodzinę Ernesto Che Guevary dosięgła wiadomość o jego śmierci, bardzo szybko zjawił się Fidel Castro. Zajął się wdową i sierotami, zabierając ich na pewien czas do swojego domu i otaczając opieką. Można by pomyśleć – oto wzór troskliwego ojca. Nic bardziej mylnego!
Oby nie był tak złym przywódcą jak ojcem!
Kiedy żona Fidela, Mirta, była w pierwszej ciąży – z małym Fidelitem – doszła do wniosku, że nie tak to sobie wyobrażała. Mąż zupełnie się o nią nie troszczył, całe dnie przeznaczając na naukę i politykowanie.
Nie dość, że w ogóle nie zajmował się nią mimo zaawansowanego odmiennego stanu, to jeszcze ciągał ją wszędzie ze sobą żeby do późnej nocy słuchała jego przemówień. Kiedy już pierworodny przyszedł na świat, troskliwy tatuś nie zmienił nawyków.
Castro w domu był gościem i niespecjalnie interesował się sytuacją materialną swoich najbliższych. Gdyby nie pomoc rodziców Fidela, dziecko nie miałoby co jeść (ze względów ideologicznych mąż zakazał Mircie przyjmowania jakiejkolwiek pomocy od jej rodziny mającej związki z reżimem Batisty).
Za wierność, wikt, opierunek i wychowanie syna odpłacił się żonie… dwójką nieślubnych dzieci już na początku lat pięćdziesiątych (pobrali się w 1948 roku).
Więzienny baby blues?
W końcu Fidel z towarzyszami atakują koszary Moncada w Santiago de Cuba (26 lipca 1953), ponoszą klęskę i Castro ląduje w więzieniu, w żaden sposób nie zatroszczywszy się o rodzinę. Tam nadal politykuje i jednocześnie koresponduje z rozkochanymi wielbicielkami.
Kiedy do jednej z nich wysyła wiadomość z gorącymi wyznaniami, list trafia omyłkowo do jego żony (która dotąd dostawała tylko epistoły pełne pretensji o wychowanie syna).
To jest jednym z powodów, jakie przekonują Mirtę by zabrać małego Fidelita w siną dal i uciec do USA razem z krewnymi, od których wcześniej izolował ją Castro. Kolejnym krokiem był rozwód. Tatuś roku oczywiście wpada w furię. Nie, nie dlatego, że żona go zostawiła i że nie będzie widywał dziecka, ale, jak pisze:
Nie dopuszczam myśli, że mój syn miałby spędzić chociaż noc pod jednym dachem z moimi najgorszymi, najbardziej odrażającymi wrogami; że ci żałośni judasze mieliby składać pocałunki na jego niewinnych policzkach.
Ci odrażający wrogowie to wujek i dziadek chłopca ze strony matki. Zanim sytuacja się wyklaruje, Fidelito na długo czas staje się kartą przetargową, którą rodzice za wszelką cenę sobie wyszarpują. Znamienne wydają się tu słowa Mirty po obaleniu Batisty, kiedy Castro ponownie odebrał jej dziecko:
Ach, nieszczęsna Kubo! Jeśli jest takim samym przywódcą jak ojcem, współczuję!
Pierworodny Fidelito nie jest w żadnym razie jedynakiem, tylko pierwszym z dziewięciorga dzieci wodza kubańskiej rewolucji. Po pierworodnym urodziła się córka Alina, ze związku ze wspomnianą korespondencyjną ukochaną. Początkowo dziewczynka myślała, że jej ojcem jest mąż matki. Fidel pojawiał się w jej życiu z rzadka, a jego przybycie poprzedzał hałas wojskowych jeepów i stukot trepów na schodach.
Nawet kiedy Alina dowiedziała się, że to on jest jej ojcem, nie zapałała do niego bezwarunkową miłością. Pamiętała mu to, że przez niego z jej życia usunął się przybrany ojciec, którego kochała i że pewnego dnia zamiast wyczekiwanej bajeczki z Myszką Miki w telewizji zobaczyła egzekucję więźniów. Kiedy stała się dorosłą kobietą i matką, nie miała najmniejszych skrupułów.
Z pomocą przyjaciół czmychnęła z Kuby w przebraniu hiszpańskiej turystki, osiadła w Miami i wydała książkę „Mój ojciec Fidel”, w której nie szczędziła słów krytyki. Druga w kolejności starszeństwa latorośl napsuła mu sporo nerwów. Nie ma się czemu dziwić.
Od niej i jej matki, której obiecywał małżeństwo dokładnie w tym samym czasie, kiedy próbował pogodzić się i powtórnie ożenić z Mirtą, wolał rewolucję. Ona tymczasem miała już dość ciągłej kontroli, podsłuchów, śledzenia jej i innych trudności i ograniczeń wynikających z faktu, że jej ojcem jest Castro. Trudno jej się dziwić.
Źródła:
Podstawowe:
- Aleida March, Mój Che. Bardzo intymnie, Wydawnictwo SQN, Kraków 2014.
Uzupełniające:
- Diane Ducret, Kobiety dyktatorów 2, Znak, Kraków 2013.
- Alina Fernandez, Mój ojciec Fidel, Czytelnik, Warszawa 1999.
KOMENTARZE (2)
multitasking, a nie wystarczyło napisać wielozadaniowość ? szanujmy własny język!
łoostro