O względy pięknej Broni z Krzeszowic starało się dwóch wojskowych: wachmistrz żandarmerii Jaśko i sierżant kawalerii Steiner. Nie byłoby w tej rywalizacji o serce zacnej damy absolutnie niczego dziwnego, gdyby nie fakt, że Bronia miała już męża. I że jeden z zalotników był gotowy zabić każdego, kto stanie na drodze jego uczuciu...
Na rynku w Krzeszowicach, małym i urokliwym miasteczku nieopodal Krakowa, prowadził restaurację niejaki Oświęcimski. To właśnie jego żoną była wspomniana Bronia, do której zalecali się dwaj żołnierze. Mężatka nie tylko nie odtrącała ich umizgów, ale wręcz wyraźnie sprzyjała wachmistrzowi. Kawalerzysta nie mógł się z tym pogodzić. Z rozpaczą czynił kobiecie wyrzuty, a gdy żadne płacze, krzyki i prośby nie pomogły, postanowił wziąć sprawy we własne ręce.
Bronia z wybuchowym charakterem
24 sierpnia 1921 roku Bronia udała się z Jaśkiem na przechadzkę do lasu. Jak pisały później „Nowości Illustrowane”: Podpatrzył to Steiner, a wiedziony zazdrością, poprzysiągł obojgu krwawą zemstę. Uzbrojony w rewolwer, podążył do lasu za czułą parą i tutaj oddał do niej szereg strzałów, które jednak chybiły.
Kochankowie chyba nawet się nie spostrzegli, że ktoś dybie na ich życie. Bądź co bądź, w lasach było o tej porze roku wielu myśliwych. Beztroska Bronia i równie beztroski Jaśko bezpiecznie wrócili do Krzeszowic. Nieudana próba wcale jednak nie ostudziła morderczego zapału Steinera. Wręcz przeciwnie. Chłopak uczył się na błędach i postanowił… przerzucić się na broń o większej sile rażenia.
Uzbrojony w granaty ręczne, zjawił się wieczorem w resaurayi Oświęcimskiego i przystąpiwszy do lady szynkowej, za którą znajdowała się Bronia, zamieniwszy z nią kilka słów, rzucił w jej stronę granat ręczny, który eksplodował. Skutki wybuchu były straszne. Dwa ciała runęły na ziemię, Steiner padł trupem na miejscu, śmiertelnie raniona Bronia wiła się w kurczach w kałuży własnej krwi. Lada szynkowa i ściany uległy zniszczeniu, pokrywając się krwią i kawałkami ciała nieszczęśliwych ofiar występnej miłości.
Cóż za obrazowa, ludzka historia i to z morałem: lepiej nie romansować z dwoma wojskowymi naraz! Brakuje tylko jakiegokolwiek komentarza od… zdradzanego męża. Jedno wiemy na pewno. Nie musiał się rozwodzić z wiarołomną Bronią. Granat załatwił sprawę.
Parobek nie od parady
Pewna zbrodnia z sierpnia 1935 roku także miała morał i to dość podobny. Drogie czytelniczki, zapamiętajcie na całe życie: romansowanie z parobkami nie popłaca. A już tym bardziej romansowanie – a jakże – z dwoma parobkami naraz. „Dziennik Poranny” donosił o sprawie, która zelektryzowała Poznań. 30-letni Franciszek Kistala był parobkiem u gospodarzy Dębińskich. Z kolei jego poprzednikiem w tej samem pracy był niejaki Zygmunt Jezierski.
Z Zygmuntem pani domu, Jadwiga Dębińska, wplątała się w burzliwy romans, a młody robotnik najemny zapewniał jej wszystko to, czego skąpił podstarzały już mąż. Niestety z Zygmusia było niezłe ziółko. W 1932 roku został skazany na trzy lata za zabójstwo. Poszedł siedzieć, a pani Jadwiga została sama jak palec (nie licząc, rzecz jasna, męża). Czym prędzej postanowiła przerzucić się na nowego parobka. Teraz to Kistala został jej kochankiem. Pan Dębiński o wszystkim ponoć wiedział, ale nie protestował, bo Jadwiga zagroziła, że go… otruje lub zabije.
Kistala szybko zadurzył się w energicznej gospodyni. Niestety dla niego, pani Dębińska nie podzielała tych uczuć. Uważała Franciszka tylko i wyłącznie za zawodnika rezerwowego:
W sierpniu ubiegłego roku powrócił Jezierski z więzienia. Dębińska zaczęła teraz faworyzować przybysza. Rola kochanka gospodyni zaczęła się stawać dwuznaczna. Dębińska ignorowała Kistalę coraz bardziej.A Kistala pałał zazdrością i żądzą zemsty naraz. Co dzień słuchał jak deski łóżka skrzypią pod jego ukochaną i obmierzłym Jezierskim.
W końcu nie wytrzymał: Krytycznego dnia 26 sierpnia 1935 roku powstała między dawnymi kochankami kłótnia w wyniku której Kistala zamordował Jadwigę Dębińską. Ostrym nożem poderżnął jej gardło i konającej zadał ostatnie ciosy nożem w piersi i brzuch.
Jeśli już jesteśmy przy morałach, warto dodać jeszcze jeden: nie umawiaj się z wariatami, a już tym bardziej z żonatymi wariatami. To właśnie było chyba przyczyną śmierci młodej służącej w krakowskim pałacu hrabiów Potockich, Rozalii Pałkówny.
The butler did it!
„Nowości Illustrowane” informowały w lutym 1921 roku o tajemniczej zbrodni. Dokonał jej niejaki Józef Mazur: czterdziestosiedmioletni lokaj Potockich, przykładny mąż i ojciec kilkorga dzieci. Ten stateczny i ułożony mężczyzna: zapałał ku pięknej Rózi (…) gorącym afektem.
Dziewczyna miała wprawdzie narzeczonego, ale i tak przyjmowała te zaloty, zgadzała się na schadzki z lokajem i na wspólne wypady do kina. Byłby to zwykły romans, jakich nie brakowało przed wojną, podobnie jak nie brakuje ich dzisiaj, gdyby nie problemy zawodowe Mazura.
Pewnego dnia pracodawca postanowił przenieść go do innego majątku, a to oznaczało rozłąkę z Rózią. Co stało się później? Do końca nie sposób tego wyjaśnić. Feralnego dnia Rozalia Pałkówna wypadła z czwartego piętra pałacu „pod Jagnięciem” i zginęła na skutek uderzenia o bruk.
Mazur tłumaczył, że było to samobójstwo i że oboje postanowili się zabić. Po prostu ona wyskoczyła pierwsza a on… w ostatniej chwili zmienił zdanie. Jak donosiła gazeta:
Spokojnie zszedł na dół, spojrzał na leżące w kałuży krwi zwłoki nieszczęśliwej ofiary bez większego wzruszenia i udał się na inspekcję policyjną.
Sąd nie dał jednak wiary takim wyjaśnieniom. Przyjęto, że ten silny i rosły człowiek wyrzucił dziewczynę z okna. I nie miało znaczenia czy sam też chciał się zabić – morderstwo to przecież morderstwo. Lokaj trafił za nie na cztery lata do więzienia o zaostrzonym rygorze.
Oczywiście sprawcami nie zawsze byli mężczyźni, jak wynikałoby z powyższych przykładów. W Łodzi w 1934 roku ohydnej zbrodni dopuściła się nastolatka i to z pomocą matki oraz połowy rodziny. „Dziennik Poranny” donosił o sprawie już na pierwszej stronie, a nie zdarzało się to często. Nagłówek krzyczał: Sensacyjny proces o ugotowanie narzeczonego we wrzącym smalcu! O tym jednak napiszemy jutro – w drugiej części Harlequinów z życia wziętych.
Źródła:
Artykuł powstał w oparciu o materiały źródłowe oraz literaturę zebraną w trakcie prac nad książką „Upadłe damy II Rzeczpospolitej”. Książkę możecie kupić z rabatem na empik.com.
KOMENTARZE (4)
Kiedyś to kochali, dejta spokój
WACHMISTRZ w kawalerii (odpowiednik sierżanta)
Ależ ta Rozalia Pałkówna popularna w redakcji.
O Rozalii Pałkównie pierwszy artykuł w Nowościach Illustrowanych ukazał się w numerze 20 z dnia 15. maja 1920 na str. 11 pod tytułem „Tragedya w pałacu pod „Jagniątkiem” w Krakowie”, a więc znacznie wcześniej. Jakkolwiek nazwisko Rozalii podane jest jako Patkówna, to nie jest możliwe, by wszystko pozostałe było identyczne, zatem to błąd w pisowni. Dlaczego po wielu miesiącach pisano o tym samym, pozostanie już tajemnicą redakcji.