Wiele akcji przeprowadzonych przez żołnierzy Armii Krajowej to gotowe scenariusze na świetny film sensacyjny. Do najbardziej spektakularnych spośród nich bez wątpienia należy zaliczyć odbicie kapitana Alfreda Paczkowskiego „Wani” z łap pińskiego Gestapo
Alfred Paczkowski był z wykształcenia lekarzem. W trakcie kampanii wrześniowej służył w szeregach Podolskiej Brygady Kawalerii. Po zakończeniu regularnych działań zbrojnych przeszedł do podziemia. Przyjął pseudonim „Lubicz” i został kurierem. W styczniu 1940 r. wyruszył z misją do Francji. Tam spotkał kapitanów Macieja Kolankiewicza i Jana Górskiego. Za ich namową zdecydował się wstąpić w szeregi cichociemnych. Po intensywnym szkoleniu w nocy z 27 na 28 grudnia 1941 r. zrzucono go nad terytorium okupowanej Polski. Miał objąć dowództwo nad III Odcinkiem „Wachlarza” (wydzielonej organizacji podziemnej podporządkowanej AK) i zająć się dywersją w rejonie Brześcia, Pińska oraz Dawidgródka.
„Wania” traci grunt pod nogami
Na swoim stanowisku „Wania” spisywał się wyśmienicie. Akowcy przeprowadzali regularne ataki na niemieckie linie kolejowe i telefoniczne oraz likwidowali konfidentów. Wszystko szło dobrze aż do nocy z 18 na 19 listopada 1942 r. Właśnie wtedy Paczkowski dosłownie stracił grunt pod nogami. A konkretnie załamał się pod nim lód, gdy przekraczał małą rzeczkę idąc na kolejną akcję.
Można powiedzieć, że i tak miał sporo szczęścia. Gdyby nie szybka reakcja Piotra Downara „Azora” i Mieczysława Eckhardta „Bociana” – podkomendnych, którzy mu towarzyszyli – niechybnie by utonął. Niestety, po wyciągnięciu z wody okazało się, że Paczkowski ma złamaną nogę i nie może o własnych siłach wrócić do Dawidgródka.
W tej sytuacji „Azor” i „Bocian” zdecydowali się na zostawienie dowódcy w znalezionym nieopodal miejsca wypadku szałasie. Zanim jednak wyruszyli po konie i wóz, nastawili „Wani” złamaną nogę i przegotowali zapas drewna na opał, gdyż droga w obie strony musiała zająć co najmniej kilkanaście godzin. Ostatecznie zresztą nigdy nie wrócili po swojego przełożonego…
Feralny plecak
Po forsownym marszu Akowcy znaleźli się w Dawidgórdku. Tam zastępca Paczkowskiego, podporucznik Marian Czarnecki „Ryś” zdobył transport. Problemy zaczęły się, gdy obaj pojechali na posterunek policji po niezbędną do wyjazdu z miasta przepustkę. Podczas gdy Eckhardt załatwiał formalności jeden z policjantów zainteresował się plecakiem, pozostawionym na wozie.
W trakcie rewizji znaleziono w nim pistolet maszynowy. W tej sytuacji rzecz jasna natychmiast zatrzymano Downara i niczego nieświadomego Eckhardt. Wkrótce Niemcy przyszli po Czarneckiego, u którego odkryto materiały wybuchowe, broń i radiostację. Sprawa była poważna.
Tymczasem Paczkowski coraz bardziej się niepokoił, gdy przez cały dzień nikt po niego nie przyjeżdżał. W końcu 20 listopada usłyszał przed drzwiami szałasu jakieś kroki. Okazało się, że to białoruscy chłopi, którzy przyszli po siano. Za chwilę pojawili się kolejni goście. Tym razem byli to ukraińscy i białoruscy policjanci organizujący obławę na Żydów. Zobaczywszy leżącego „Wanię” od razu zażądali, aby ten się wylegitymował.
Jak pisze w swej najnowszej książce „Cichociemni. Elita polskiej dywersji” Kacper Śledziński, cichociemny miał przy sobie dokumenty wystawione na zasłużonego dla III Rzeszy obywatela Faszystowskiej Republiki Włoskiej Alfredo Pascoto, który otrzymał majątek ziemski Orzeł Wielki. Żeby było jeszcze ciekawiej na dokumencie przybito pieczęć komisarza do spraw Ukrainy, obok Erich Koch złożył podpis.
Policjanci po pobieżnym przejrzeniu papierów zabrali kapitana do Dawidgródka. Tam został opatrzony przez miejscowego felczera. Niestety Niemcy nie uwierzyli w historię z Alfredo Pascoto i „Wania” został aresztowany. Mimo tortur przez cały czas utrzymywał, że jest Włochem.
Ostrym przesłuchaniom poddano również pozostałych aresztowanych akowców. W trakcie jednej z takich „sesji” zginął „Bocian”, który próbował stawiać opór. Po jakimś czasie całą trójkę konspiratorów odstawiono do więzienia w Stolinie. Tam także bezskutecznie starano się wymusić na Paczkowskim zeznania. Cichociemny jednak nadal szedł w zaparte. Zniechęceni brakiem sukcesów Niemcy ostatecznie w grudniu zdecydowali o przetransportowaniu Polaków do silnie strzeżonego pińskiego więzienia.
Rowecki decyduje o odbiciu „Wani”
Do struktur Armii Krajowej początkowo dotarły wyłącznie wieści o aresztowaniu „Azora”, „Bociana” i „Rysia”. Nikt nie zdawał sobie sprawy z tego, że wpadł również „Wania”. Ale nawet, gdy informacja o tym w końcu dotarła do komendanta „Wachlarza”, podpułkownika Adama Remigiusz Grocholskiego „Doktora”, nie zamierzał on nawet kiwnąć palcem. Jak pisze w swojej książce Kacper Śledziński: W kalkulacjach sztabu zostali spisani na straty. Wyznaczono nowego dowódcę III Odcinka – Bolesława Kontryma.
Na szczęście dowódca Armii Krajowej generał Stefan Rowecki „Grot” był innego zdania. Kiedy tylko dowiedział się o wszystkim od swojego adiutanta, zdecydował, że należy niezwłocznie przygotować akcję uwolnienia więźniów. Zadanie powierzono przebywającemu wtedy w Warszawie porucznikowi Janowi Piwnikowi „Ponuremu”.
Ten dobrał sobie do pomocy kolejnych trzech cichociemnych w osobach poruczników: Jana Rogowskiego „Czarki” i Wacława Kopisty „Kry” oraz podporucznika Michała Fijałki „Kawy”. Następnie cała czwórka ruszyła do Brześcia. Tam w mieszkaniu Zygmunta Jędrzejewskiego „Jędrasa” ułożono plan ataku na pińskie więzienia. Sprawa nie była prosta, bo jak stwierdził – cytowany w książce Kacpra Śledzińskiego – „Ponury:
w Pińsku siedzi około 100 żandarmów, około 300 milicjantów miejskich i rejonowych, około 1 batalionu wojska niemieckiego i tyleż Kozaków […] w mieście lub w jego okolicy znajduje się około trzech tysięcy Niemów i ich sojuszników.
Dodatkowo więzienie było istną fortecą, otoczoną pięciometrowym murem. Do jego zdobycia potrzeba było nie tylko siły, ale i dużo sprytu. Na szczęście Piwnikowi i jego ludziom go nie brakowało. Po kilku dniach intensywnych narad plan był gotowy.
Akcja na esesmana
W międzyczasie Niemcy, po skontaktowaniu się z przedstawicielami włoskiej armii i kancelarią Kocha, ustalili, że osoba którą mają w swoich rękach z całkowitą pewnością nie nazywa się Alfredo Pascoto. Teraz ze zdwojonym zapałem zaczęli torturować Paczkowskiego. Ten jednakże, dzięki informacjom przekazanym przez „Jelinę” – żołnierza AK pracującego jako strażnik w pińskim więzieniu – wiedział, że musi wytrzymać. Pomoc była blisko.
Rzeczywiście wszystko było już zapięte na ostatni guzik i 18 stycznia 1943 r. o piątej po południu przed bramę pińskiego więzienia zajechał szary opel. W jego wnętrzu siedział oficer SS, który zażądał wpuszczenia do środka. Strażnik natychmiast otworzył pierwszą z trzech bram prowadzących na dzieciniec. Tak naprawdę władczym oficerem był Zygmunt Sulima „Esesman”, jeden z szesnastu akowców biorących udział w akcji odbicia więźniów.
Gdy tylko samochód znalazł się na terenie wiezienia akowcy sterroryzowali Niemca, żądając po rosyjsku – udawali radzieckich partyzantów – aby ten przekonał kolegów do otwarcia kolejnej bramy. Strażnik jednak próbował podjąć walkę i został skoszony serią ze stena, co zaalarmowało jego kompanów.
Nie miało to jednakże aż takiego znaczenia, gdyż w tym samym czasie dwie czteroosobowe grupy dywersantów forsowały mur więzienia. „Kawa” i jego ludzie dostali się bez problemów do budynku komendy. Tam żołnierze trafili na komendanta więzienia Hellingera i jego zastępcę Zöllnera. Niemcy nie chcieli oddać kluczy i stawiali opór, w związku z czym zostali zlikwidowani.
Teraz wszystko potoczyło się ekspresowo. Porucznik Fijałka sforsował kolejny mur i znalazł się za plecami strażników pilnujących drugiej bramy. Ci tymczasem kłócili się z „Esesmanem”, który bezskutecznie starał się ich przekonać, aby go wpuścili do środka. Byli tak zaaferowani dyskusją, że zupełnie nie uważali na to, co działo się z tyłu. Dopiero gdy „Kawa” jednemu z nich przyłożył broń do pleców, zrozumieli, że znaleźli się w potrzasku. Skapitulowali bez walki.
O godzinie 17:10 dziedziniec więzienia był już w rękach Polaków. Teraz tylko należało uwolnić więźniów. To również poszło sprawnie. Porucznik Piwnik wykorzystując jednego z wartowników dostał się do środka, a jego podkomendni bez problemu obezwładnili strażników. „Wania”, „Azor” i „Ryś” byli wolni. Podobnie pozostali więźniowie. Wszyscy akowcy wsiedli do czekających już na nich opla oraz ciężarowego forda i przez nikogo nie niepokojeni wyjechali z Pińska. Akcja zakończyła się pełnym sukcesem.
Niestety Niemcy nie dali się nabrać na to, że za cała operacją stała radziecka partyzantka. Pięć dni po brawurowym ataku na więzienie w odwecie SS rozstrzelało 30 zakładników.
Źródła:
- Alfred Paczkowski, Ankieta cichociemnego, Instytut Wydawniczy PAX 1987.
- Jan Szatsznajder, Cichociemni. Z Polski do Polski, Krajowa Agencja Wydawnicza RSW 1985
- Kacper Śledziński, Społeczny Instytut Wydawniczy Znak 2012.
KOMENTARZE
W tym momencie nie ma komentrzy.