Oceaniczna wyspa Iwo Jima była jednym z ostatnich bastionów Japończyków, którego zażarcie broniono, mimo że wojna została już w zasadzie przegrana. Podobnie polski Półwysep Helski walczył niemal do samego końca kampanii wrześniowej. Amerykanie w 1945 roku ujarzmili Iwo Jimę dopiero dzięki desantowi z morza. To samo Niemcy planowali zrobić w przypadku polskiego Rejonu Umocnionego.
Przyjmuje się, że na etapie kampanii wrześniowej Hitler był zdecydowanym przeciwnikiem działań desantowych. Oczekiwał, że jego wojska będą zajmować kolejne polskie porty i nadbrzeżne instalacje obronne od strony lądu. Kiedy jednak większość kraju wpadła już w ręce nazistów, Wybrzeże wciąż uparcie się broniło.
Zdaniem Macieja Franza, autora książki „Bohaterowie najdłuższych dni. Desanty morskie II wojny światowej”, taka postawa Polaków zmusiła Niemców do zmiany taktyki. Wbrew opinii utartej w literaturze, pod koniec września zaczęli się na poważnie przygotowywać do pierwszej operacji desantowej podczas II wojny światowej.
Działania miały się rozpocząć 1 października i położyć kres ponad miesięcznej obronie półwyspu. Założono, że w pierwszej kolejności:
lotnictwo i okręty wojenne wyeliminują polskie baterie artylerii nadbrzeżnej, zwłaszcza baterię cyplową im. H. Laskowskiego (…). Jednocześnie chciano także zmusić do zaprzestania oporu wszystkie pozostałe baterie, w tym te przeciwdesantowe.
Druga faza działań miała skupić polskie siły lądowe w rejonie Wielkiej Wsi, gdzie Niemcy planowali przeprowadzić atak siłami dwóch pułków. Miało to doprowadzić do ściągnięcia w ten rejon polskich odwodów i jednocześnie osłabienia obrony przeciwdesantowej na pozostałej długości półwyspu (s. 19).
Dopiero na tym etapie zamierzano rozpocząć właściwą operację. Niemcy zaplanowali dwa desanty: pozorowany na cyplu helskim (który miał ściągnąć uwagę Polaków) i prawdziwy w rejonie Jastarni. Na tym etapie wojny Niemcy nie dysponowali żadnymi jednostkami desantowymi. Żołnierze mieli dostać się na ląd w pinasach (łodziach okrętowych), spuszczonych na wodę przez okręty wojenne. Maciej Franz podsumowuje, że strona niemiecka chciała osiągnąć pełne zaskoczenie i sukces. Desant miał doprowadzić do rozcięcia polskich sił, a tym samym złamać ich wolę oporu (s. 19).
Czy Niemcy byli gotowi?
Co zaskakujące, pomimo zaplanowania zakrojonej na dużą skalę, wieloaspektowej operacji, Niemcy posiadali ograniczoną wiedzę o sytuacji na półwyspie i umocnieniach Polaków.
Do samego końca działań nie zdołali określić dokładnej pozycji polskiej baterii cyplowej, ani nie znali bojowych możliwości fortyfikacji na Helu. Być może to przeszkodziłoby im w desancie, ale raczej nie w dużym stopniu. Dysponowali miażdżącą przewagą nad przeciwnikiem, która na tym etapie musiała zapewnić im zwycięstwo.
Czy Polacy się spodziewali?
Polacy prawdopodobnie od samego początku kampanii wrześniowej oczekiwali desantu w rejonie Helu. Być może właśnie z tego powodu tak mało energicznie wykorzystywano polskie jednostki podwodne. Jak pisze Maciej Franz:
część historyków polskich [uznała, iż] celowym było gwiaździste rozłożenie polskich okrętów podwodnych wokół Półwyspu Helskiego, gdzie czatować miały na niemieckie okręty z ewentualnym desantem na pokładzie (s. 18).
Także dowódca Rejonu Umocnionego Hel kmdr. Włodzimierz Steyer stwierdził we wspomnieniach: stale spodziewaliśmy się o zmroku lub o świcie operacji desantowych (s. 20).
Dlaczego pierwszy desant II wojny światowej nie doszedł w końcu do skutku? Z jednej strony Niemcy nie byli do niego dobrze przygotowani. Zdaniem Macieja Franza operację organizowano z konieczności, na skutek zaciętego oporu polskich żołnierzy. Z drugiej strony członkowie helskiego garnizonu, odcięci od pokonanego kraju, nie mogli się bronić w nieskończoność. Właśnie 1 października – a więc w dzień planowanej operacji – jako jeden z ostatnich polskich oddziałów podpisali akt kapitulacji.
Źródło:
Ciekawostki to kwintesencja naszego portalu. Krótkie materiały poświęcone interesującym anegdotom, zaskakującym detalom z przeszłości, dziwnym wiadomościom z dawnej prasy. Lektura, która zajmie ci nie więcej niż 3 minuty, oparta na pojedynczych źródłach. Ten konkretny materiał powstał w oparciu o:
- Maciej Franz, Bohaterowie najdłuższych dni. Desanty morskie II wojny światowej, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2011 (więcej informacji na stronie wydawnictwa).
KOMENTARZE (8)
Komentarze z naszego profilu na Facebooku:
Aga Xbxb: polecam filmy do obejrzenia w jednym rzucie „Listy z Iwo Jimy” i „Sztandar chwały” -> może nie są to arcydzieła, ale ciekawe zestawienie i „patrzenie” z dwóch stron konfliktu
Ciekawostki historyczne: Akurat o Iwo Jimie wyszła też w ubiegłym roku całkiem niezła (choć przeciętnie przetłumaczona) książka – „Iwo Jima. Najkrwawsza kampania na dalekim wschodzie” Freda Haynesa i Jamesa A. Warrena.
Łukasz Męczykowski: Skoro Hel (wg. Ciebie) można porównać do Iwo Jimy, to jaki obiekt nazwałbyś polskim wulkanem Suribachi? :)
Ciekawostki historyczne: Wydaje mi się, że Niemcy nie mieli aż takiego fioła na punkcie zatykania flag na różnych szczytach, więc poradziliby sobie bez wielkiego wulkanu pośrodku ;-)….
Łukasz Męczykowski: Chodziło mi o to, czy na Helu istniał wg. Ciebie jakiś porównywalny do tamtego wulkanu punkt obronny :) Bo to, że nie było tam wkopanego w skały systemu podziemnych korytarzy i stanowisk ogniowych, nie było wulkanicznych plaż utrudniających lądowanie i nie było lotniska, to widać na pierwszy rzut oka. Szukam jednak jakiś podobieństw między półwyspem Helskim a wyspą Iwo Jima :)
Aga Xbxb: IMHO nie o ukształtowanie terenu chodziło w tym porównaniu
Ciekawostki historyczne: Pisząc o podobieństwach nie miałem na myśli potencjału obronnego Helu w zestawieniu z potencjałem Iwo Jimy – bo to oczywiste, że w przypadku desantu Hel mógłby się utrzymać dzień czy dwa, nie dłużej. Co w takim razie JEST podobne? Hel podobnie jak Iwo Jima był jednym z ostatnich bastionów, bronionych niezwykle zawzięcie mimo że cała wojna została już przegrana i pomimo odcięcia od dowództwa. Pod koniec września był już realnie wyspą, bez kontaktu z krajem. Oba garnizony był też zdaniem atakujących zbyt ważne, by pozostawić je samym sobie (czytaj: zagłodzić) i „last but not least” – w obu przypadkach atakujący doszli do wniosku, że jedynym skutecznym rozwiązaniem przy tak zaciętej obronie wroga będzie desant przy wsparciu artylerii okrętowej.
Ciekawostki historyczne: A do tego dodaj, że oczywiście tytuł miał być lekko prowokacyjny i zestawiać Hel z najbardziej znaną „wyspą-twierdzą” zdobytą w desancie. Nie chodziło przecież o porównanie „jak jeden do jednego” :)
Łukasz Męczykowski: Tego to ja się domyśliłem, szukałem tylko jakiegoś powiązania między nimi, które natchnęło Cię to uczynienia takiego porównania.
Ciekawostki historyczne: Czy udało mi się rozwiać choćby w część Twoje wątpliwości? ;-)
Łukasz Męczykowski: Nie tylko w części, ale i w całej rozciągłości ;)
Wiem że wykopałem, ale dziękuję za ten artykuł. Mój dziadek był w czasie wojny marynarzem, pływał na Gryfie (był dalmierzystą). Przed kampanią wrześniową został przerzucony do obrony Helu. Zawsze skromnie się wypowiadał o tamtych czasach, a jednak był po części bohaterem…
No to tylko pogratulować takiego Dziadka. A czy opowiadał on może jakiś historie związane z obroną? Bo to bardzo ciekawy temat.
No to ja też się pochwalę, mój dziadek z kolei służył na „Wichrze”. Także brał udział w walkach na Helu. Po zatopieniu jego jednostki wraz z innymi marynarzami walczył w obronie lądowej.
Mój z kolei przed wojną był ochotnikiem-elektrykiem na Gryfie. W czasie wojny zmobilizowany służył w dywizjonie trałowców na Żurawiu. Potem przeniesiony do obrony Helu do obsługi ckmu. Jedną z ciekawostek jakie opowiadał była ta dotycząca kosynierów gdyńskich. Skomentował ich dosyć krótko jako idiotów, rzucających się z motyką na słońce, podobno reakcje reszty marynarzy na ten „zryw” był takie same.
Bardzo interesujące, szczególnie, że to relacja z pierwszej ręki. A może jakieś ciekawostki z samej obrony Helu?
Moj dziadek siedział za stalina w więzieniu w Jaworznie za wojowanie z komuna w 3rp dostal podporucznika
Oczywiście,że gdyńskich Kosynierów nie można nazwać bohaterami.Wg relacji jednego z nich tuż po wojnie Kazimierz Rusinek młody relegowany przed wojną student za poglądy socjalistyczne działał w przedwojennej Gdyni w środowisku robotniczym namawiając do strajków.Nie wiele znalazł chętnych do strajków,gdyż do Gdyni przyjeżdżali głównie po to,aby pracować.Dla chętnych przy budowie portu i miasta pracy nie brakowało.Co innego,że nie zawsze za godziwą płacę.
We wrześniu 1939 roku zdołał namówić grupę robotników,aby włączyli się do obrony Wybrzeża.Problemem było skąd wziąć broń.Kosy też nie stały na każdym rogu.Wzięto się więc za rekwirowanie miejscowym gospodarzom na przedmieściach Gdyni,gdzie istniało wiele gospodarstw wiejskich i w pobliskich wsiach.
W dzielnicach Gdyni znajdowało się kilka kuźni,w których przekuwano kosy na sztorc.
Jednak chętnych do obrony nie było aż dwa tysiące.Znalazło się może z setka.
Dalej wg relacji jednego z nich:
Poszliśmy za piechotą w kierunku Łężyc oddalonych od Gdyni 10 kilometrów.Po dotarciu wcześniejsze rozpoznanie doniosło,że przeciwnik jest w Łężycach.Ponieważ teren był mocno zalesiony wydawało się,że Niemców tu nie nie ma.Jednak piechota była lepiej zorientowana i przypuściła atak.My kupą mości panowie za nimi.
Niemcy na dobrze ukrytych stanowiskach ustawili karabiny maszynowe i zaczęli siec po piechocie i po kosynierach.
Wielu żołnierzy i robotników zginęło.
Ja sam padłem ranny.Niemcy po wygranej przez nich walce dobijali rannych.
Mnie udało się ukryć w gęstych chaszczach.
Po wejściu do Gdyni Niemcy kazali miejscowym gospodarzom podwodami zwieźć poległych i pochować na okolicznych cmentarzach.
Doliczono się ok.50 zabitych tzw.Kosynierów.
Kowali,gdzie przekuwano na kosy,aresztowano i rozstrzelano.
W PRL-u na pamiątkę Kosynierów w Gdyni główną ulicę Morską przemianowano na ul.Czerwonych Kosynierów.
Tak oto z robotników podburzonych przez przedwojennego wichrzyciela zrobiono Komunistów.
A Kazimierz Rusinek został po wojnie wiceministrem Kultury i Oświaty.