„Mission: Impossible”, „Tożsamość Burna” i nieśmiertelna seria o Jamesie Bondzie. Bohaterowie tych opowieści to szpiedzy. Mężczyźni. Wokół nich piękne kobiety, szybkie samochody i najnowocześniejsze gadżety. No właśnie… kobiety. W filmach i książkach ich rola sprowadza się do tego żeby ładnie wyglądały, a jak było naprawdę?
„Mission: Impossible”, „Tożsamość Burna” i nieśmiertelna seria o Jamesie Bondzie. Bohaterowie tych opowieści to szpiedzy. Mężczyźni. Wokół nich piękne kobiety, szybkie samochody i najnowocześniejsze gadżety. No właśnie… kobiety. W filmach i książkach ich rola sprowadza się do tego żeby ładnie wyglądały, a jak było naprawdę?
Ostatnio recenzowałam książkę „W tajnej służbie” generała Mieczysława Słowikowskiego. To wspomnienia polskiego szpiega, który prowadził działalność wywiadowczą w Afryce Północnej. Głównymi postaciami książki są oczywiście agenci, wojskowi i dyplomaci, jednak pomiędzy wierszami czytamy o jeszcze jednej osobie. Autor dedykuje swoje wspomnienia żonie. Jak sam podkreśla w zakończeniu, jego towarzyszka życia była mu pomocą i oparciem przez całą służbę. A bycie żoną szpiega to spore wyzwanie.
Panią Marię Zofię ze Świeckich Słowikowską poznajemy już po wybuchu wojny. Nie sposób znaleźć w internecie wzmianek o niej, wykraczających poza to, że była żoną swojego męża. W każdym razie wiemy, że gdy wybuchła II wojna światowa, przebywała ona wraz z synem w Warszawie, a jej mąż był wówczas sekretarzem Konsulatu Generalnego II RP, mieszczącego się w stolicy USRR – Kijowie. W połowie września 1939 roku pani Słowikowska po ryzykownej podróży przybywa do Kijowa, do męża. Stamtąd już razem rodzina ewakuuje się do Francji. Na miejscu na wszelki wypadek Słowikowski umieścił bliskich w Salies-du-Salat, na południu kraju, gdzie przebywało wiele rodzin polskich oficerów i pracowników MSZ, a sam zgłosił się do polskiego Sztabu Głównego w Paryżu.
Misja: wsparcie
W 1940 roku, po upadku Francji i opuszczeniu zajętego przez Niemców Paryża, oficer wywiadu Słowikowski z własnej inicjatywy rozpoczął pracę nad ewakuacją polskich żołnierzy do Anglii. Żona oczywiście mu towarzyszyła. Pracował na rzecz wojska czasem mocno naginając prawo, a czasem po prostu je łamiąc, przez co był stale narażony na aresztowanie, a jego rodzina jeśli nie na ten sam los, to przynajmniej na poważne represje. Mimo wszystko pani Słowikowska nie traciła ducha i dzielnie walczyła na froncie domowym, umożliwiając mężowi skupienie się na jego zadaniach.
Pierwszego maja 1941 roku Słowikowski otrzymał depeszę z Londynu, w której rozkazem dowództwa wyznaczano go na szefa Ekspozytury Wywiadowczej „Afryka Północna”. Kiedy szedł do domu z depeszą w kieszeni nie myślał o trudnościach, o skali przedsięwzięcia (zasięg jego siatki miał objąć tysiące kilometrów kwadratowych) i o ryzyku. Bał się co powie żona. Dotąd zawsze mu pomagała. Sama prowadziła dom, aby mógł całą swoją energię poświęcić pracy. Dzięki niej i przyjęciom, które organizowała, nawiązywał stosunki towarzyskie i nowe kontakty. Maria oczywiście także tym razem zgodziła się wyjechać razem z mężem.
Miesiąc po przyjeździe Słowikowskiego do Algieru, przybyła na miejsce jego żona wraz z synem. Zamieszkali w jednym hotelu, w sąsiednich pokojach. Marii niezbyt podobało się miasto, w którym wszędzie panował zgiełk i upał. Jej przyjazd okazał się dla męża niezwykłym udogodnieniem. Zajmowała się codziennymi sprawami, odciążając go. Dzięki jej obecności, Słowikowski nie musiał już osobiście załatwiać wielu spraw – w pokoju hotelowym, stanowiącym skrzynkę kontaktową jego oficerów, zawsze był ktoś zaufany mogący odebrać meldunki. Kolejnym niezaprzeczalnym atutem „pani szpiegowej” była umiejętność posługiwania się książką szyfrów, którą opanowała bardzo szybko, dzięki czemu Ekspozytura w Algierze zyskała szyfrantkę-ochotniczkę. No cóż… rodzina był poza tym całkiem niezłym uwiarygodnieniem przykrywki wywiadowcy, udającego szanowanego przedsiębiorcę.
Misja: Ekspozytura
Żona Słowikowskiego była doskonałym pośrednikiem w kontaktach z różnymi ludźmi. Jako kobieta nie wzbudzała podejrzeń. Na zmianę z żoną innego agenta odbierały meldunki ze skrzynek kontaktowych. Jako nieznana miejscowej policji osoba, stanowiła doskonały materiał na pośrednika w sprawach wielkiej wagi. Tak było w przypadku akcji, nazywanej we wspomnieniach generała operacją „Shell”. Słowikowska załatwiała wówczas sprawę przekazania Ekspozyturze niebagatelnej sumy 600 000 franków, za pośrednictwem Towarzystwa Francuskiego Shell w Algierze (tak, tak, tego od obecnej w Polsce sieci stacji benzynowych). Mąż miał wątpliwości i wyrzuty sumienia związane z wysłaniem Marii na tak niebezpieczną misję. Dzięki sprytowi, taktowi i odrobinie szczęścia naszej bohaterki, wszystko poszło jednak gładko. Co więcej, wywarła bardzo dobre wrażenie na dyrektorze Towarzystwa, który później przekazywał Słowikowskiemu pieniądze.
Pewnego pięknego dnia do hotelu, w którym mieszkali Słowikowscy przyszli dwaj smutni panowie policjanci. Słowikowski chcąc zyskać na czasie zszedł do nich w piżamie. Pozwolono mu wrócić do pokoju i się ubrać. W międzyczasie zdążył polecić żonie, by ukryła wszystkie kompromitujące materiały i dowody pracy wywiadowczej na wypadek rewizji. Jeden ze współpracowników Słowikowskiego, obudzony przez Marię, poszedł za nim i dowiedział się, gdzie go osadzono. Żona bardzo szybko rozpoczęła w algierskim Generalnym Gubernatorstwie starania o zwolnienie go, ale nim zdążyła doprowadzić sprawę do końca, wydostał się z aresztu innymi sposobami (krótko mówiąc: po służbowej znajomości).
Misja: Dowództwo Obozu Domowego
Nadszedł wreszcie moment, kiedy Słowikowscy musieli zamienić hotel na odpowiednie mieszkanie, uzyskane oczywiście poza oficjalnymi kanałami. Nowe lokum miało sześć pokoi i kuchnię. Po poprzednich właścicielach pozostało całe umeblowanie i służąca Arabka. Na Marię spadły wszystkie obowiązki domowe. Po pierwsze musiała mieć oko na służącą. Nic tak nie zagraża pracy wywiadowczej jak długie języki, a jej nie mogła być pewna. Dlatego dbała, by kobieta zawsze przebywała w części mieszkania dla niej przeznaczonej i nigdy nie otwierała drzwi (zazwyczaj gośćmi Słowikowskich byli przecież agenci wywiadu). Cóż… nie od parady w swoich wspomnieniach mąż nazywa Marię Dowództwem Obozu Domowego.
Ważnym obowiązkiem pani domu było, podobnie jak w czasie pobytu we Francji, urządzanie przyjęć i innych spotkań towarzyskich. Uśmiechnięta pani domu, kieliszeczek koniaku i dobre jedzenie rozwiązują języki i rozluźniają atmosferę, czyniąc ją idealną do nawiązywania kontaktów.
W związku z wywozem ogromnych ilości żywności (oficjalnie do Francji, a w rzeczywistości na terytorium III Rzeszy) wszystkich produktów zaczynało brakować. Słowikowscy jednak zaopatrywali się na czarnym rynku. Pani domu miała niezły orzech do zgryzienia w związku z limitami zużycia energii elektrycznej wprowadzonymi z powodu niedostatku surowców. Częste i długie przyjęcia oraz mąż przesiadujący całymi nocami nad pracą. To wszystko powodowało stałe przekroczenia limitów. Maria radziła z nimi najstarszą metodą – przekupywała urzędników sprawdzających opomiarowanie, robiąc to z takim talentem, że ci zawsze przymykali oko.
Zawód: żona szpiega
Można by tak wymieniać w nieskończoność. Sam Słowikowski, choć nie pisze tego wprost, daje do zrozumienia, że pomoc jego żony była nieoceniona. Nie mógł znaleźć bardziej zaufanej powiernicy. Maria starała się pomagać mu możliwie we wszystkim. Nie protestowała i nie stroiła fochów, gdy zmuszona była przeprowadzać się z powodu pracy męża. W domu zapewniała mu spokój, w pracy pomoc i wsparcie. Choć sama nie była oficjalnie agentką Ekspozytury „Afryka Północna”, przez cały czas czynnie uczestniczyła w pracy wywiadowczej, będąc szyfrantką i kurierką oraz wspomagając męża ze wszystkich sił. Tak naprawdę bycie dziewczyną, lub żoną szpiega, nigdy nie sprowadzało się do zachowywania ładnego wyglądu i nutki tajemniczości, jak próbuje uczyć nas Hollywood. Bycie żoną szpiega stanowiło niemal zawód, wymagający poświęcenia i działania w obliczu nieustannego zagrożenia.
Źródła:
- Mieczysław Z. „Rygor” Słowikowski, „W tajnej służbie. Jak polski wywiad dał aliantom zwycięstwo w Afryce Północnej”, Rebis, Poznań 2011.
KOMENTARZE (3)
jak bym czytał o swojej zonce :), pozdrawiam autorke :)
A gdzie medal dla tej Pani-żony?! I gdzie jej grób? czy Rzeczpospolita pamięta?
Rzeczypospolita to my, Szanowny Panie. Przypominajmy, opowiadajmy, powtarzajmy i polecajmy. Kto wie co przyniesie jutro?