Ileż to razy każdy z nas utyskiwał na te wredne baby sklepowe, rodem z poprzedniej epoki. Nie uśmiechną się, nie doradzą, a szynkę podają gołymi łapami. I to wszystko w tempie żółwim tudzież ślimaczym. Przed wojną to by nie przeszło!
Wielu rzeczy w II Rzeczpospolitej brakowało, ale etos handlowy nie był jedną z nich. Przedwojenni kupcy cenili swoją pracę i cenili klientów. Dobrze wiedzieli, że klient to pan i że to on zapewnia handlowcowi zarobek.
Maria Barbasiewicz, autorka książki „Dobre maniery w przedwojennej Polsce”, podaje całą listę zasad i obyczajów, do których musiał się stosować ówczesny sprzedawca.
Po pierwsze, towary w miarę możliwości prezentował szef firmy – najmilej usłużny, lecz nie służalczy, mając u boku nienagannie wychowanych, najuprzejmiej oddanych klienteli subiektów. Każdego klienta tytułowano „szanownym panem”, „łaskawą panią”, „panem prezesem”, a właściciel sklepu kłaniał mu się nisko. Tak rozumiano wtedy uprzejmość i profesjonalizm!
W dobrym tonie było, by sprzedawca nie próbował w jakikolwiek sposób naciągać klienta. Przedwojenny poradnik savoir-vivre’u autorstwa Mieczysława Rościszewskiego pouczał:
Kupiec ma obowiązek przedstawić wszystko, czego sobie nabywca życzy i nie może okazywać niezadowolenia, jeżeli towar nabytym nie zostanie (….). Z drugiej strony kupiec nie powinien nigdy namawiać kupującego do nabycia droższych towarów niż te, po które przyszedł, albo też nie powinien kusić go do kupna towaru zleżałego lub zgoła nieodpowiedniego jego wymaganiom i gustem (…). W ogóle każda transakcja handlarza winna się opierać na bezwzględnej uczciwości.
Te zasady mogą brzmieć nierealnie, ale traktowano je zupełnie serio! Chociażby podręcznik dla uczniów stołecznej Szkoły Cukierniczej przestrzegał: Czasem się zdarza, że gość chce porady – należy pamiętać pod rygorem utraty pracy, że porada musi być uczciwa.
Sprzedawca miał być nie tylko wzorem uczciwości, ale też (a może przede wszystkim?) kultury osobistej. „Biuletyn” wydawany przez jeden z głównych domów handlowych w Warszawie przestrzegał pracowników przed niedopuszczalnymi zachowaniami.
Przed czyszczeniem sobie paznokci w pracy, przeglądaniem się w lusterku, trzymaniem rąk w kieszeniach, chodzeniem z brudnymi rękoma, poprawianiem włosów, plotkowaniem z innymi sprzedawcami, staniem w oknie, jedzeniem i piciem przy kliencie, dotykaniem palcami produktów spożywczych, ale też (któż się z tym nie spotkał!) przed wpatrywaniem się w klienta i obserwowaniem go jak złodzieja.
Z drugiej strony oczekiwano (to znów wyimek z podręcznika Szkoły Cukierniczej), że sprzedawcy będą się zachowywać grzecznie i z pełnym uszanowaniem. Ich mowa miała być wyraźna, zrozumiała i łagodna. Wymagano też anielskiej cierpliwości w wysłuchiwaniu i spełnianiu wszelkich żądań, chociażby najwybredniejszego, najnudniejszego, a nawet nie zawsze dosyć grzecznego gościa.
Zasad było, jak widać pełno, ale wszystkie sprowadzały się do jednej, podstawowej: Gość to najważniejsza osoba i nasz dobroczyńca, bo dzięki niemu mamy egzystencję!
Oczywiście nie każdy sklep i nie każdy kupiec się do tego stosował. Ale jednak w wielkich miastach, przy znanych ulicach handlowych, takie właśnie panowały zasady. Eh, aż się łezka w oku kręci…
Źródła:
- Maria Barbasiewicz, Dobre maniery w przedwojennej Polsce, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2012.
KOMENTARZE (15)
obejżyjcie sobie film „Lalka” tam to widać
lalka to jeszcze troche dawniejsze czasy ale spoko
Lalkę sie czyta :)
Hm… jest pewna sprzeczność między byciem wobec klienta „najmilej usłużnym, lecz nie służalczym”, a kłanianiem się mu nisko…
Nazywanie panem prezesem? Hej, to się jeszcze utrzymało! W innych środowiskach, ale mimo wszystko jest to piękne :)
Czy pierwsze zdjęcie to z Muzeum Wsi Opolskiej?
„Czasem się zdarza, że gość chce porady – należy pamiętać pod rygorem utraty pracy, że porada musi być uczciwa.” Dziś sprzedawca w pierwszej kolejności na pytanie klienta, proponuje ten towar, który już swoje wyleżał na półce i trzeba szybko się go pozbyć.
Wybrane komentarze do artykułu w serwisie wykop.pl (http://www.wykop.pl/link/1168629/w-przedwojennej-polsce-nie-bylo-pan-halinek/):
Delioun:
Warto dodać, że zasady savoir-vivre’u w przedwojennej Polsce odnosiły się do wielu dziedzim życia. Niestety po wojnie przyszła komuna i nastąpiło totalne schamienie. Przesiedlono pospolitych chłopów do dużych blokowisk miejskich i sztucznie uczyniono z nich mieszczan. Ze wsi nestety zabrali ze sobą oprócz słomy w butach, prostackie zachowanie i brak kultury. Stan ten niestety trwa do dziś. Jeszcze mi się nie zdażyło być obsłużonym w sklepie tak jak napisano w tym artykule. Zwykle albo obsługa jest po PRL-owsku, czyli wymalowana, wytapirowana pani Wiesia drze się zza lady że tego nie ma, albo w supremarkecie cały czas chodzi za mną ochroniarz i czuję się jak złodziej lub o zgrozo przed wejściem do marketu chce żebym mu pokazał zawartość plecaka! W niektórych sklepach natomiast zdarzają się bardzo miłe młode ekspedientki, które są tak miłe i z taką łatwością przychodzi im wciskanie jak najdroższego towaru, że szybko uciekam z takiego miejsca i już tam nie wracam, bo czuję tę fałszywą uczynność i widzę zwykłe zagrania psychologiczne, a nie rzetelne przedstawienie asortymentu.
borostwor:
@Delioun: Wróćmy do tego! Zostawmy 2% ludzi w miastach i dajmy im 90% kasy. Reszta wróci na wieś, będą rozrzucać obornik i jeść zgniłe kartofle. W miastach za to będzie czysto i bogato.
rudy2007:
@borostwor: nie 2% tylko 30%, i powoli, stabilnie wzrastało, a po wojnie była właśnie wielka fala migracji chamstwa.
gimenez:
Wróćmy do tego! Zostawmy 2% ludzi w miastach i dajmy im 90% kasy.
@borostwor: Na tym właśnie rzecz polega, by z nikim nic nie robić, pozostawić wszystkim wolny wybór, na wolnym rynku.
W ten sposób w mieście będą żyć ci co mogą sobie pozwolić na to finansowo.
luksus2:
a po wojnie była właśnie wielka fala migracji chamstwa.
@rudy2007: Rozumiem, że przed wojną to nawet najbiedniejszy miastowy mieszkający na wysypisku był dżentelmenem? Taki Nikodem Dyzma i otoczenie, w którym pierwotnie się znajdował chyba pokazuje jak to rzeczywiście było „elegancko”.
MaryMagdalene:
Przypomniał mi się zasłyszany dialog w istnym muzeum minionej epoki, który poza nieco większą (ale bez skrajności) liczbą artykułów mało czym się rózni, przynajmniej od mojego wyobrażenia o PRLu. Jegomość przede mną w kasie, płaci:
Kasjerka: Rachunek dla pana.
Jegomość: Dziękuję, bardzo pani miła.
Kasjera: Niby w pracy jestem, ale można być miłym.
Jegomość: Otóż to.
Na szczęście spotykam się też, w oczywiście małych sklepach, gdzie szefuje właściciel z odrodzeniem tradycji kupieckich, gdy klient jest znany, jest mu doradzane oraz informowane o możliwych korzystnych promocjach. Poza tym, jeśli zostanę miło obsłużony – nawet po mimo wyższych cen chętnie wrócę. Na zachodzie jednak jest to o wiele bardziej rozwinięte, gdzie przykładowo przyprowadzenie grupki znajomych turystów do jakiegoś lokalu dostaje się za mały prezent za darmo np. bletki w coffeshopie czy kawa. Dla mnie takie małe gesty to zerowy koszt, a sprawiają, że miejsce jest zapamiętane lepiej.
marekrz:
Żeby utrzymać się na powierzchni w branży handlowej trzeba było przed wojną być naprawdę dobrym w swoim fachu i wytrzymać m.in. konkurencję ze strony żydowskiej – o tradycyjnie silnej pozycji. Polsce Ludowej udało się w kilka lat rozp…yć cały handel dzięki socjalistycznej gospodarce ciągłych niedoborów. W PRL-u do osiągnięcia najwyższego poziomu zadowolenia klienta wystarczyło mieć towar.
„Chamstwo”…odezwał się „jaśniepan” :-D Polecam poczytać trochę książek o kulturze ludowej. To, że kultura ludu była inna od kultury „jaśniepaństwa”, nie oznacza, że można pisać coś takiego: „Ze wsi nestety zabrali ze sobą oprócz słomy w butach, prostackie zachowanie i brak kultury”.
„jeden z głównych domów handlowych w Warszawie przestrzegał pracowników przed niedopuszczalnymi zachowaniami. Przed czyszczeniem sobie paznokci w pracy, przeglądaniem się w lusterku, trzymaniem rąk w kieszeniach, chodzeniem z brudnymi rękoma, poprawianiem włosów, plotkowaniem ”
jeżeli przed tym przestrzegano, to znaczy że takie zjawiska były;-)
porada dla Autora – nie wystarczy przeczytać książkę, by wiedzieć jak było. Dla Polaków zawsze było wszystko lepsze gdzieś indziej lub kiedyś indziej. Na Zachodzie, przed wojną. A teraz Zachód jest u nas. I co? Nie oszukują w sklepach?
Wszystko pięknie, wszystko prawda, ale… obecnie klient zachowywać się może po0 chamsku, może ubliżać i grozić i nic. Nie wolno nic, bo klient nasz pan. O takim drobiazgu, jak powiedzenie „dzień dobry”, czy nie odzywanie się do sprzedawcy per „ty” nie wspomnę.
To wszystko kwestia kultury osobistej, którą wynosi się z domu.
Komentarz z naszego profilu na Fb https://www.facebook.com/ciekawostkihistoryczne:
Wojciech G.: Żabki jak lep oblepiły nasze miasta. W Żabkach miły właściciel (by przetrwać) do swej sieciówki zatrudnia młode dziewczyny za 1300 zł które myślą kiedy wreszcie pójdą do chaty zamiast z kulturą obsługiwać klienta. Są też wyjątki: miłe osoby, które sprzedawcami są z powołania. Ale to rzadkość…
Jak wyglądała „kultura handlu” przed wojną, opisał Adam Ochocki we wspomnieniowym tomiku „Reporter przed konfesjonałem”. Polecam, warto przeczytać.
W Łodzi powstał przed wojną „Chrześcijański Dom Odzieżowy”, mający w założeniu konkurować z opanowanym przez Żydów łódzkim handlem tekstyliami. Jak odkrył i opisał w przedwojennej prasie sam Autor, sprzedawano tam nie tyle nawet takie same, co te same tanie, tandetne bawełniane łachy, z których szycia żyły podłódzkie Brzeziny, miasteczko zamieszkane niemal wyłącznie przez żydowskich krawców. Tyle że u Żydów kosztowały one kilka złotych, a w „Chrześcijańskim DO” za to samo płaciło się dwadzieścia kilka złotych. Ale klient kupując u Żyda wiedział, że kupuje byle co za grosze, a w ChDO kupował tę samą tandetę za ciężkie pieniądze. A potem żydowski krawiec naprawiając lub poprawiając ten nabytek pytał: „Panie, nie stać pana na coś lepszego? Przecież to brzezińska konfekcja!”
Faktycznie, kultura…
Nadal są sklepy, gdzie takie zasady obowiązują. Mam taki przykład obok siebie: sklep Jubilat w Krakowie na Mazowieckiej – uprzejme sprzedawczynie, zawsze można liczyć na dobrą radę, nie spotkałem się nigdy z wodzeniem wzrokiem na klientem czy lekceważeniem. Niedaleko mam antyprzykład (nazwy nie podam): znudzona pani sprzedawczyni nie raczy odpowiedzieć na „dzień dobry” a cały czas człowiek czuje się obserwowany. Można i tak ale czy warto?