By się zarazić, wystarczył łyk wody ze strumienia. Nic dziwnego, że ta choroba rozprzestrzeniała się z niesamowitą prędkością. Dziesiątkowała biedotę, ale zabijała też koronowane głowy. Kto padł jej ofiarą i czy nadal powinniśmy się jej bać?
Czy w XXI wieku ktokolwiek słyszał o gorączce tyfusowej? Być może niektórzy przypomną sobie mgliście jakieś wzmianki z literatury pięknej lub podręczników do historii. Dur brzuszny, bo tak dziś się ją nazywa, został wyróżniony jako odrębna jednostka dopiero w połowie XIX wieku. Znany był jednak ludzkości od dawna. Należy do tak zwanych „chorób brudnych rąk”, przenoszonych najczęściej drogą pokarmową po tym, jak przez brak odpowiedniej higieny czynnik zakaźny dostaje się do pożywienia.
Tyfus trapił ludzkość przez całe wieki. Zbierał liczne żniwo w trakcie wojen, jako „gorączka obozowa”, na statkach („gorączka okrętowa”) czy w więzieniach („gorączka więzienna”). Zarażeni uskarżali się na silny ból brzucha, wysoką gorączkę, biegunkę i majaczenie. Zwłaszcza ten ostatni objaw odróżniał tę przypadłość od innych chorób zakaźnych. Józef Orkisz, lekarz i chirurg działający w Warszawie i Lwowie, pisał w wydanej w 1875 roku pracy poświęconej durowi:
Nazwisko swoje otrzymała, jak się zdaje, od symptomatu każdemu w oczy podpadającego, a mianowicie od jakiegoś odurzenia czyli otępienia umysłu chorego. W kraju naszym znaną była dawnych czasów pod nazwą łożnicy, zapewne dla tego, że chory gorączką tą złożony kilka tygodni leżeć był przymuszonym.
„Jeden chory człowiek zaraża setki zdrowych…”
W czasie, kiedy powstawał ten tekst, znano już winowajcę choroby. W 1874 roku pałeczkę duru brzusznego Salmonella typhi odkrył w śledzionie zmarłego pacjenta inny polski lekarz, profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego Tadeusz Browicz. Niestety, mimo rozpoznania wroga liczba zachorowań pozostawała wysoka jeszcze przez wiele dekad. Bo i zarazić się było wyjątkowo łatwo. Wystarczyło napić się brudnej wody, zjeść nieumyte owoce lub warzywa albo wejść w kontakt z chorym.
„Jeden chory człowiek zaraża setki zdrowych, zakazić może wodę, mleko, ubranie” – przestrzegał już w XX wieku inny polski lekarz, Antoni Puławski. Tak właśnie stało się w przypadku Mary Mallon, czyli słynnej „Tyfusowej Mary”. Była ona nosicielką bakterii wywołujących dur, choć sama nie chorowała. A ponieważ pracowała jako kucharka, pałeczki dostawały się do przygotowywanego przez nią jedzenia. Ot spieszyła się z posiłkiem, nie umyła dokładnie rąk po wyjściu z toalety – i tragedia gotowa. Efektem były rodzinne epidemie u jej pracodawców w pierwszej dekadzie XX wieku.
Po tym, jak zidentyfikowano problem, kobieta została oskarżona o rozsiewanie śmiertelnej wówczas choroby i poddana kwarantannie. Musiała nie tylko regularnie przekazywać do badań próbki krwi, moczu i kału, ale także zademonstrować lekarzom, w jaki sposób myła ręce:
Otoczyli ją ciasno, żeby się przyglądać, więc zabrała się bardzo wolno do mycia, wcierając kostkę mydła w wierzch dłoni, a potem w ich wnętrze i między palcami, w ogóle się nie śpiesząc (inaczej niż wtedy, gdy musiała martwić się o postawienie obiadu na stole o wyznaczonej godzinie). Wytarła dłonie w wiszącą obok umywalki ściereczkę do rąk, czemu też bacznie się przyglądali.
Przypadki takie, jak Mary Mallon, nie są odosobnione. Każdego roku na świecie więcej osób umiera z powodu chorób zakaźnych, niż na skutek klęsk żywiołowych! I to w XXI wieku, w czasie pokoju…
Z durem na front
Wojna rządzi się zupełnie innymi prawami. Wybuch epidemii od wieków potrafił storpedować plany najlepszych dowódców i zatrzymać najpotężniejsze armie. Dur brzuszny od początków ludzkości towarzyszył zbrojnym konfliktom. Nękał już starożytnych, a w średniowieczu dziesiątkował między innymi krzyżowców w Ziemi Świętej. Dopadł też armię cesarza Henryka IV Salickiego, kładąc kres jego śmiałym zapędom zdobycia Rzymu.
Tę śmiertelną chorobę znali też żołnierze z czasów kampanii napoleońskich, wojny krymskiej, hiszpańsko-amerykańskiej czy secesyjnej. Zwłaszcza podczas tej ostatniej, toczącej się w USA w latach 1861-1865, tyfus zebrał śmiertelne żniwo. W szeregach Unii naliczono około 80 tysięcy przypadków duru brzusznego. Zmarło prawie 30 tysięcy żołnierzy! Ze względu na liczne przypadki zachorowań niektóre regimenty nazywano wręcz „tyfusowymi”.
Podobna sytuacja powtórzyła się cztery dekady później, w trakcie wojen burskich w Afryce Południowej w latach 1899-1902. Na dur brzuszny zachorowało ponad 70 tysięcy brytyjskich żołnierzy i wielu Burów. W ciągu zaledwie dwóch lat, między 1900 a 1902 rokiem, zaraziło się ponad 40 tysięcy żołnierzy. 11 tysięcy nie przeżyło. Dla porównania w walkach w tym samym czasie śmierć poniosło niecałe 6,5 tysiąca Brytyjczyków.
Z tyfusem zmagali się także Burowie zamykani w brytyjskich obozach koncentracyjnych. Symbolem kolonialnej opresji stała się Lizzie van Zyl, dziewczynka internowana w obozie w Bloemfontein. Rozchorowała się z powodu niedożywienia i złych warunków sanitarnych. Gdy zmarła, miała zaledwie siedem lat! Dzięki przejmującej fotografii poznał ją cały świat. A oprócz niej w niewoli zmarło 30 tysięcy kobiet i dzieci burskich.
„Jak ich ustrzec?”
Doktor Puławski w wydanej tuż po pierwszej wojnie światowej pracy poświęconej chorobom zakaźnym podkreślał, że przestrzeganie zaleceń sanitarnych „szczególnie jest trudne w czasach wojny i panującej wówczas nędzy, głodu i drożyzny”. Trudno wtedy przecież „się zdobyć na kawałek mydła, na częstszą zmianę bielizny”. Lekarz pytał retorycznie, jak państwo ma ochronić przed zachorowaniem żołnierzy:
uznojonych długimi marszami, aby nie napili się gdzie wody, zakażonej zarazkiem tyfusu, czerwonki (krwawej biegunki) lub cholery, jak ich ustrzec od noclegu w zakażonej miejscowości, zjedzenia zarażonej strawy i innych rzeczy?
Odpowiedź medycyny stanowiły szczepionki. Polscy żołnierze otrzymywali już w tym okresie zastrzyki ochronne zarówno przeciwko durowi, jak i cholerze czy ospie. Puławski podaje, że przed tyfusem zabezpieczono w tym czasie około 100 tysięcy rekrutów. Efekt był taki, że:
wśród legionistów – czy to w Karpatach, w Galicyi, na Węgrzech i Bukowinie, czy w Królestwie Polskiem lub na Wołyniu – zdarzały się tylko pojedyncze wypadki tyfusu, a śmierć od tej choroby należała do wyjątków; w tym samym zaś czasie, wśród nieszczepionej ludności miejscowej, z którą żołnierze nasi się stykali, dużo bywało tyfusu i śmiertelność była wysoka.
Czytając między wierszami – zaszczepieni żołnierze chorobę przechodzili lżej. Ale za to zarażali Bogu ducha winną ludność cywilną wszędzie tam, gdzie ją zawlekli…
Prości robotnicy i koronowane głowy
Kto był najbardziej narażony na to, by nabawić się duru? Przez wieki był stałym gościem zwłaszcza tam, gdzie panował głód, nędza czy wojenna zawierucha. Towarzyszył też emigrantom. Zarazki popłynęły z kolonistami do Nowego Świata, gdzie tylko w pierwszych latach XVII wieku wybiły ponad 6 tysięcy osadników.
Ponad sto lat później kolejne wielkie ogniska gorączki tyfusowej pojawiły się w Europie. W latach 40. XVIII wieku zabiła ona około 55 tysięcy mieszkańców północno-zachodniej Francji. Zdziesiątkowała też ludność południowych i zachodnich Niemiec. Żołnierze, walczący w w wojnie o sukcesję austriacką z lat 1740-48, zawlekli ją aż do Czech i na Śląsk.
Później, w połowie XIX wieku, dur brzuszny zdziesiątkował Półwysep Indonezyjski. Na Jawie rozchorowali się niemal wszyscy mieszkańcy! Spośród zarażonych w 1846 roku zmarła jedna trzecia. Rok później – już niemal połowa.
Jeszcze na początku ubiegłego stulecia epidemia w Kolumbii Brytyjskiej z lat 1908-13 pochłonęła setki ofiar wśród mieszkańców Rocky Mountains. Chorobę przywlekli tam robotnicy kolejowi. W tym samym czasie, w pierwszych dekadach XX wieku, do spółki z żółtą febrą i malarią skutecznie torpedowała ona przez niemal pół roku budowę Kanału Panamskiego.
I choć można by pomyśleć, że pochód gorączki to relikt minionych epok, nic bardziej mylnego. Siała ona postrach jeszcze po II wojnie światowej. Opanowała między innymi powojenne Włochy, wyniszczone nalotami i bombardowaniami. W latach 1943-49 na tyfus zapadły tam dziesiątki tysięcy ludzi. Później, w latach 50., złe warunki sanitarne, głód i powodzie, jakie przetoczyły się przez ten kraj, przyniosły nawrót epidemii. Zginęło wiele tysięcy ludzi. Liczbę zachorowań pod koniec tragicznej dekady szacuje się na ponad 100 tysięcy.
Ale pałeczki Salmonella typhi zabijały przez stulecia nie tylko cierpiących z głodu biedaków. Ich ofiarami padali też ludzie znani, z wyższych sfer. W 1612 roku doprowadziły do śmierci Henryka Fryderyka Stuarta, osiemnastoletniego następcy tronu angielskiego. Dwa i pół stulecia później stały się przyczyną zgonu Alberta, czterdziestodwuletniego męża królowej Wiktorii. Z ich powodu zmarli także Abigail, żona prezydenta Johna Adamsa, jedenastoletni Willy, syn Abrahama Lincolna i matka Theodore’a Roosevelta.
Dur brzuszny w 1912 roku zakończył też karierę jednego z braci Wright, Wilbura, po tym jak na przyjęciu zjadł zakażone mięczaki. Niespełna dwie dekady później dopadł pisarza Arnolda Bennetta, który napił się kranówki w restauracji w Paryżu… chcąc udowodnić, że to bezpieczne.
Czy można całkowicie wygrać?
Gdy lekarze biedzili się, co zrobić z przypadkiem „Tyfusowej” Mary Mallon, w Nowym Jorku rozszalała się – być może za jej przyczyną – epidemia duru brzusznego. Zachorowały około 3 tysiące osób. W tym czasie, na początku XX wieku, nie leczono go jeszcze antybiotykami. Przed pierwszą wojną światową nawet szczepionki dopiero testowano. Początkowo były to preparaty przyrządzane z krwi końskiej. Jeden z bohaterów książki Mary Beth Keane „Gorączka„ opowiada:
Wstrzykują koniom zarazki choroby i czekają, aż zwierzę zacznie je zwalczać, a potem pobierają mu krew i zostawiają z niej tylko osocze z tymi ciałami przeciwko chorobom, żeby podawać ludziom w zastrzykach.
Właściwie i ta metoda nie dawała stu procent pewności. Przekonała się o tym doktor Edith Claypole, lekarka przygotowująca szczepionki dla żołnierzy idących na front. W 1915 roku kobieta, choć sama poddała się zabiegowi, zachorowała i zmarła. Ofiarą w 1934 roku padł też inny medyk, Hakaru Hashimoto, odkrywca choroby nazwanej od jego nazwiska.
Na ziemiach polskich jeszcze do połowy ubiegłego stulecia dur należał do najczęstszych chorób zakaźnych. Szczepienia ochronne, realizowane przez Państwowy Zakład Higieny, wprowadzono na większą skalę dopiero po odzyskaniu niepodległości. Dzięki nim, a także dzięki poprawie warunków sanitarnych, zatrzymano pochód gorączki, która w latach 1919-1924 zabiła prawie 10 tysięcy Polaków. Walka trwała bez ustanku. W samej Łodzi do 1928 roku zaszczepiono ponad 72 tysięcy mieszkańców.
Kolejną epidemię mieliśmy tuż po drugiej wojnie światowej. Na szczęście w 1948 roku liczba ofiar była znacznie mniejsza, niż poprzednio. Zmarło niespełna 500 osób, choć zachorowało prawie 8 tysięcy. Powszechne szczepienia dzieci i młodzieży pozwoliły niemal wyeliminować zagrożenie. Od lat 70. ta śmiercionośna choroba zanika.
Bibliografia:
- Włodzimierz Berner, Z dziejów walki z ostrymi chorobami zakaźnymi w Polsce po I wojnie światowej – do 1924 r., „Przegląd Epidemiologiczny”, nr 62 (2008).
- Frederick Cartwright, Michael Biddiss, Niewidoczny wróg. Zarazy i historia, Wydawnictwo Wołoszański 2005.
- Encyclopedia of Plague and Pestilence. From Ancient Times to the Present, red. George C. Kohn, Infobase Publishing 2008.
- Paweł Gantkowski, Istota zarazy oraz pogląd na walkę z chorobami zakaźnemi w czasach wojny, Drukarnia i Księgarnia św. Wojciecha 1916.
- Mary Beth Keane, Gorączka, Wydawnictwo Literackie 2018.
- Józef Orkisz, Gorączka tyfus czem jest, i jak ją leczyć, Drukarnia Aleksandra Ginsa 1875
- Małgorzata Paul, Dur brzuszny niedocenianym zagrożeniem zdrowotnym dla Polaków podróżujących do krajów strefy tropikalnej, „Problemy Higieny i Epidemiologii” nr 94 (2013).
- Antoni Puławski, O najnowszych sposobach zapobiegania niektórym chorobom zakaźnym, Drukarnia Krajowa 1918.
- Jacques Ruffie, Jean Charcles Sournia, Historia epidemii – od dżumy po AIDS, W.A.B. 1996.
- Aleksander Zaleski, O przyczynach chorób zakaźnych czyli zaraźliwych i o zapobieganiu tym chorobom, Warszawa 1916.
KOMENTARZE (3)
Choroby wywołujące dawniej epidemie, w tym tyfus były oczywiście nieprzyjemną i niebezpieczną sprawą. Mógł być jednak również sposobem walki. Strach wojsk hitlerowskich przed zarażeniem tyfusem plamistym uratował wielu Polaków w okolicach Stalowej Woli. Epidemia była sztuczna, pozwoliła jednak oszukać okupanta.
„Otoczyli ją ciasno, żeby się przyglądać, więc zabrała się bardzo wolno do mycia, wcierając kostkę mydła w wierzch dłoni, a potem w ich wnętrze i między palcami, w ogóle się nie śpiesząc (inaczej niż wtedy, gdy musiała martwić się o postawienie obiadu na stole o wyznaczonej godzinie). Wytarła dłonie w wiszącą obok umywalki ściereczkę do rąk, czemu też bacznie się przyglądali.”
To ona nie używała do mycia WODY???
Szanowny Jarku, co za spostrzegawczość :) Przytoczony przez Pana fragment to cytat z książki. Można się jednak domyśleć, że skoro występuje tu umywalka, to z jakiegoś powodu. Pozdrawiamy :)