Czy możliwe jest, by jedna mała książeczka wywołała taki skandal? O pięknym bawidamku, pikantnym pamiętniku i przyprawianiu rogów polskiemu księciu. A całą tę historię opisała Gabriela Pauszer-Klonowska we właśnie wznowionej biografii Izabeli Czartoryskiej.
Armand Louis de Gontaut, książę de Lauzun, diuk de Biron, nad Wisłą znany bardziej jako „duczek lozański” urodził się w roku 1747. Od najmłodszych lat wychowywał się na dworze francuskim. Jak pisze w swoich pamiętnikach na dworze, ściślej mówiąc, na kolanach królewskiej kochanki spędziłem pierwsze lata mego dzieciństwa. (Mowa tu oczywiście o madame de Pompadur).
Już jako piętnastolatek był znanym bawidamkiem, jednym z najświetniejszych kawalerów dworu francuskiego. Z woli ojca, przyjaźniącego się blisko z Ludwikiem XV, poślubił dziedziczkę ogromnej fortuny, Amelię de Boufflers.
Zaślubiny miały miejsce w roku 1766. Początkowo planowano je na rok 1763, ale Armand był wówczas zakochany w kim innym i ubłagał ojca o odłożenie ich o dwa lata. W chwili, gdy stanęli na ślubnym kobiercu, Armand miał lat 19, a Amelia 14. Od początku de Lauzun miał nienajlepszą reputację wśród dam Paryża. Podążając za ówczesną modą, z żoną jedynie się przyjaźnił, a miłości szukał w ramionach innych kobiet. Wielu kobiet.
Duczek lozański był dzielny jak lew na wojnie. Brał udział w walce o niepodległość Stanów Zjednoczonych (rzecz jasna po stronie amerykańskiej), a w czasie wielkiej rewolucji francuskiej został generałem. Poza sławą wojenną, zdobył też reputację lwa salonowego. Jej źródła opisał, nie szczędząc szczegółów, w swoich pamiętnikach. No właśnie: pamiętniki…
Gdzie diabeł nie może, tam babę pośle…
Na prośbę jednej z kochanek Armand de Lauzun opisał swoje przygody i podboje w latach 1759-1783. Jego pamiętniki były bardzo szczegółowe i nie pomijały spraw nawet najbardziej pikantnych. Po raz pierwszy ukazały się drukiem w trzydzieści lat po śmierci Armanda i jego ostatniej kochanki. Perypetie „dzieła” de Lauzuna były równie ciekawe, co jego treść.
W 1811 roku rękopis pamiętników, odnaleziony w prywatnych rzeczach księcia, został skonfiskowany przez policję napoleońską. Treść była tak kontrowersyjna, że obawiano się wybuchu głośnego skandalu (damy w nim opisane, w chwili jego odnalezienia, były już nobliwymi żonami, matkami, matronami sławnych rodów).
Nakazano zatem zniszczenie kłopotliwego tekstu. Ale jak wiadomo… gdzie diabeł nie może, tam babę pośle. I tu wkracza na scenę jej wysokość Hortensja, królowa holenderska. Córka cesarzowej Józefiny wyjednała u darzącego ją dużym afektem cesarza możliwość zapoznania się z pamiętnikami. Ach ta kobieca ciekawość!
Hortensja przeczytawszy rękopis, zapragnęła mieć jego kopię. Zleciła zatem przepisanie go w tajemnicy i zachowała odpis, dzięki któremu sekrety Armanda de Lauzuna przetrwały. Oryginał „zginął śmiercią tragiczną” – został spalony w obecności cesarza Francuzów, który osobiście upewnił się, że to jakże „niebezpieczne” dzieło zniknie z powierzchni ziemi.
Prawie dziesięć lat później, w roku 1821, wspomnienia po raz pierwszy ukazały się drukiem. Wypuścił je znany paryski wydawca Barrois. Tak jak się spodziewano, książka wywołała niemałą burzę. Jak pisze Gabriela Pauszer-Klonowska drugie wydanie (1858) zostało w całości skonfiskowane na żądanie… polskiego rodu Czartoryskich.
Francuski pamiętnikarz, a sprawa polska
Dlaczego właściwie stojący na czele „Hôtelu Lambert” Adam Czartoryski z niemałą stanowczością wnioskował o konfiskatę pamiętników de Lauzuna? Otóż piękny Francuz miał za młodu bardzo „owocny” epizod z jego matką.
Izabela Czartoryska, a właściwie Elżbieta z Flemmingów Czartoryska, do najwierniejszych żon nie należała. Młoda księżna nie darzyła swojego małżonka – księcia Adama Kazimierza Czartoryskiego – głębokim przywiązaniem, zresztą z wzajemnością.
Oboje księstwo Czartoryscy szukali szczęścia w rozlicznych romansach (krążyły nawet plotki, jakoby żadnego z dzieci urodzonych przez Izabelę nie spłodził jej mąż). W każdym razie podczas jednej z podróży „pani na Puławach” poznała czarującego Francuza.
Lauzun w swoich pamiętnikach opisał chwilę, gdy pierwszy raz ujrzał przyszłą kochankę: Weszła do pokoju dama lepiej ubrana i lepiej uczesana aniżeli zazwyczaj bywają Angielki. Zapytałem kim jest. Usłyszałem w odpowiedzi, że to Polka, księżna Czartoryska.
Izabela błyszczała wówczas na londyńskich salonach. Zresztą nie w samotności, bo towarzyszyli jej mąż i zakochany na zabój w księżnej Repnin (tak, ten Repnin – były ambasador Rosji w Warszawie). Podróż kontynuowali już we czwórkę, w towarzystwie Lauzuna.
Rychło pomiędzy księżną i młodym diukiem wywiązał się romans, który następnie przerodził się w płomienne uczucie. Dodajmy, że początek tego romansu wcale nie był szczególnie szczęśliwy: po pierwszej nocy spędzonej z „duczkiem lozańskim” Izabela próbowała się otruć. Czyżby wyrzuty sumienia po uświadomieniu sobie, że jednocześnie zdradzała męża i oddanego jej do reszty Repnina?
Na wiadomość o takim rozwoju sytuacji także diuk podjął próbę odebrania sobie życia. Choć kto wie, może to wszystko była maskarada, bo jakimś cudem żadnemu z nich samobójstwo się nie udało. Na marginesie, o rekonwalescencję de Lauzuna dbała wówczas… jego żona, Amelia.
To nie koniec melodramatu. Kiedy księżna postanowiła wracać do Warszawy, okazało się, że jest w ciąży. Zażądała, by de Lauzun udał się w tym samym czasie do Wrocławia i tam oczekiwał wieści od niej. Sama Izabela miała wyjawić wszystko mężowi. Tak też uczyniła, zaś przed samym rozwiązaniem diuk przybył do Warszawy. Poród swojego syna oglądał ukryty przez pokojówkę w szafie.
28 października 1774 roku przyszedł na świat Konstanty Aleksander Adam Tadeusz Czartoryski. W biografiach datę przesuwa się o rok wstecz (na 1773), by oszczędzić wstydu Adamowi Kazimierzowi, który wówczas podróżował osobno, bez żony i nie mógł być ojcem tego dziecka. Mąż postawił Izabeli jeden warunek – pozwolił jej zatrzymać dziecko, o ile nie ujrzy ono nigdy prawdziwego ojca.
Koniec końców kochankowie zostali rozdzieleni. Nadal korespondowali, a de Lauzun zabiegał o jakąś funkcję dyplomatyczną jeśli nie w Warszawie, to chociaż w Petersburgu, acz bez powodzenia. Oto jak rozwój wypadków opisał diuk w swoich pamiętnikach:
Listy księżnej stawały się coraz krótsze i coraz rzadsze. Doniesiono mi z Warszawy, że żyje z nią pan Branicki. Napisałem do niej jasno, ale uwagi moje źle przyjęto. Przepojony bólem, odpowiedziałem z oburzeniem i wyrzutami. Ośmieliłem się żądać mojego dziecka. Nie chciałem, aby się chowało wśród moich wrogów. Nie odebrałem go. Pokłóciliśmy się w końcu i korespondencja się urwała.
Pamiętniki de Lauzuna sprowadziła do Polski generałowa Aleksandra Zajączkowa, która szczerze nie znosiła księżnej Adamowej Czartoryskiej. Tym sposobem wspomnienia Armanda, zwanego nad Wisłą duczkiem lozańskim, stały się narzędziem kpin i potwarzy, wymierzanych Izabeli.
Nie ma zatem niczego dziwnego w fakcie, że dbający o dobre imię swojego „Hotelu Lambert” Adam Jerzy Czartoryski, starał się zablokować kolportaż książki, która rujnowała reputację jego własnej matki. Wszystko to jednak działo się już w nowej epoce, nie zaś czasach magnackiej dekadencji, w których swoje romanse przeżywała kochliwa księżna.
***
Biografia „Pani na Puławach” autorstwa Gabrieli Pauszer-Klonowskiej ukazała się po raz pierwszy w 1978 roku. Właśnie została wznowiona (w eleganckiej, bogato ilustrowanej formie) przez warszawską oficynę Inicjał. Można ją kupić w księgarni internetowej portalu Wydawca.com.pl. Do jej lektury serdecznie zachęcamy.
Źródło:
G. Pauszer-Klonowska, Pani na Puławach, Inicjał, Warszawa 2010.
KOMENTARZE (1)
„Na prośbę jednej z kochanek Armand de Lauzun opisał swoje przygody i podboje w latach 1759-1983.”
Długowieczny był :). Poprawta, skoro już wyłapane :).