Chcesz podarować prezent naprawdę unikalny? Coś naturalnego, zdrowego i praktycznego? Mamy dla Ciebie sprawdzone receptury z czasów II Rzeczpospolitej. Wystarczy kilka składników, godzina czasu i... odrobina samozaparcia.
Dawno odeszły w niepamięć czasy, kiedy informacje o tym, że za siedmioma morzami wyruszyły do Polski kontenery z pomarańczami na Gwiazdkę podawano w wiadomościach. Na sklepowych półkach mamy dostatek wszystkiego, ale kolejny słoiczek popularnego kremu, czy pięknie zapakowana w sreberko czekolada nie ofiarują obdarowywanym jednej najważniejszej rzeczy – naszego czasu. Dla osób, którym chcemy pokazać, że nam zależy, najlepiej przygotować coś własnoręcznie. Jeśli nie macie pomysłu jak się za to zabrać, chętnie podpowiemy! I to na bazie autentycznych, przedwojennych poradników.
Dla brodacza
Od paru lat na naszych ulicach coraz łatwiej znaleźć mężczyznę z bujną brodą. Nie są to jednak panowie w typie kudłatego wujka, który w zaroście trzyma jeszcze resztki ze śniadania. Współcześni brodacze o włoski na swoich szczękach dbają często równie starannie, co dziewiętnastowieczni dandysi.
Większe drogerie i sklepy online proponują nam całe serie kosmetyków służących do pielęgnacji tego atrybutu męskości. Zamiast wydawać fortunę na szczotkę z włosia dzika i sprowadzany zza oceanu balsam zamknięty w designerskim metalowym pudełeczku, możemy przygotować równie dobry kosmetyk w domu.
Do zrobienia olejku pielęgnacyjnego dla brodacza będziemy potrzebować zaledwie kilku składników, w tym przede wszystkim oleju bazowego. Tu sprawdzi się doskonale olej ze słodkich migdałów, który jest bezzapachowy, a w dodatku sam w sobie nawilża włosy i skórę twarzy. Do niego dodajemy tajną broń naszych babć w walce o piękne czupryny z czasów zanim ukuto w internecie termin „włosomaniaczka”, a mianowicie olej rycynowy. Ilustrowany miesięcznik „Naokoło świata” w 1938 roku pouczał, że:
[…] jeśli zaś [włosy] straciły połysk i trudno się układają, trzeba je natrzeć olejem rycynowym.
By wzbogacić skład kosmetyku warto dodać do niego wyciąg ze skrzypu polnego, witaminę E i mleczko pszczele (składniki te działają odżywczo na skórę i włosy; są dostępne w sklepach z półproduktami kosmetycznymi). Na koniec zostaje zapach.
Jedną z ciekawszych pachnących kompozycji z historią jest tak zwany „Bay rum”. To destylat z rumu i liści laurowca indyjskiego (nie mylić z listkiem laurowym używanym w kuchni!). Już w latach trzydziestych jeden z autorów poradników kosmetycznych narzekał, że trudno dostać wodę kolońską o tym zapachu. Także dziś musimy się zadowolić gotową kompozycją. Nie zmienia to faktu, że ten kolonialny zapach idealnie pasuje do wielbicieli zadbanego zarostu.
Bierzemy 20 mililitrów oleju ze słodkich migdałów, 10 mililitrów oleju rycynowego (na przykład tego z firmy Manufaktura Kosmetyczna, która jest partnerem niniejszego poradnika), po kilka kropel witaminy E, mleczka pszczelego i skrzypu, po czym wszystko mieszamy w szklanej buteleczce.
Najlepiej nadaje się do tego celu taka z pipetką, która pozwoli dokładnie odmierzać porcje olejku do nakładania na twarz. Na koniec perfumujemy kompozycją zapachową wedle uznania (raczej na krople, niż na buteleczki). Wystarczy tylko ładnie zapakować i prezent z przedwojennym sznytem gotowy.
Słodki podarunek – pierniczki z przedwojennego przepisu
Wszechogarniająca moda na pieczenie kolorowych pierniczków, które wyglądają jak wyjęte z amerykańskiej komedii o Bożym Narodzeniu, szturmem wzięła polskie kuchnie. Nie wszystkie Polki wiedzą jednak, że przygotowywanie korzenno-miodowych słodkości ma w naszym kraju wielowiekową tradycję. W efekcie niepotrzebnie inspirują się kolejnymi komediami romantycznymi zza oceanu.
Już sama nazwa piernik wywodzi się od staropolskiego słowa „pierny”, czyli pieprzny. Co ciekawe, ciasto to w postaci pokruszonej wchodziło w skład jednego ze szlachetnych sosów w dawnej polskiej kuchni. W wiejskich dworach, które były de facto samowystarczalnymi przedsiębiorstwami, pod dostatkiem było wszystkich darów natury, a łatwy dostęp do dużych ilości miodu, jak stwierdzała Maria Disslowa, pozwalał przygotowywać także pierniki. Ta wieloletnia dyrektorka Szkoły Gospodarstwa Domowego we Lwowie w swojej słynnej książce „Jak gotować: Praktyczny podręcznik kucharstwa” wydanej w 1931 roku zanotowała:
Były niektóre gospodynie słynne z umiejętności, trzymanej zwykle w tajemnicy, dodawania wybornego smaku piernikom.
Na piernik staropolski, czyli tak zwany dojrzewający, jest już trochę za późno. Ciasto przygotowuje się bowiem na początku listopada, a piecze tydzień przed świętami. Zamiast kupować kolejne czekoladowe Mikołaje, czy bałwanki, możemy jednak wziąć przepis Disslowej z 1931 roku na pierniki ekspresowe i przygotować po choinkę słodycze, w których nie będzie żadnego zbędnego „E”.
Potrzebujemy 30 dekagramów mąki, 125 mililitrów miodu, 1 jajo, 10 dekagramów cukru, 2 dekagramy masła, 0,5 dekagrama sody i łyżeczki przyprawy korzennej.
Na stolnicy usypujemy górkę z mąki, po czym robimy w niej dziurkę i wlewamy roztopiony miód. Mieszamy nożem, a następnie dodajemy cukier, przyprawę korzenną, sodę, masło i jajo, po czym zagniatamy ciasto. Ciasto wałkujemy dość cienko i wycinamy ulubione kształty. Pieczemy w rozgrzanym piekarniku przez 10 minut. Nie wolno przekraczać czasu pieczenia, bo łakocie wyjdą twarde jak kamień i będą musiały leżakować kilka tygodni, a tuż przed świętami nie ma już na to czasu. Gotowe pierniczki można polukrować, oblać czekoladą i udekorować jak nasze prababcie orzechami i migdałami. Tak przygotowane zawijamy w celofan, przewiązujemy świąteczną wstążką i mamy gotowy podarunek.
Przecież wszystkim zimą pierzchną usta! Naturalny balsam i czerwona szminka
Przez lata używałam smarowideł w formie szminek, błyszczyków, balsamików i co tam tylko wielkie koncerny kosmetyczne wymyśliły. Od pewnego czasu wnikliwie studiuję jednak składy INCI (ten dziwny szereg łacińskich nazw, który większości osób nic nie mówi), by wiedzieć co właściwie wcieram w swoje ciało.
Kiedy przyjrzałam się drogeryjno-aptecznym balsamom do ust, odechciało mi się ich stosowania. Najpierw używałam absurdalnie drogich ekologicznych pomadek ochronnych. Mój portfel podpowiedział, że nie tędy droga. Wypróbowałam także rzecz najprostszą z możliwych, czyli olej kokosowy. Najlepsze efekty uzyskałam jednak wyszukując i łącząc dwa przepisy z książki Ellen D’Aubelle „A będziesz piękna i młoda”, wydanej w Polsce w 1937 roku.
Potrzebujemy lanoliny, wosku pszczelego, oleju ze słodkich migdałów, gliceryny, masła kakaowego i wazeliny białej. Wosk i masło kakaowe odpowiadają za konsystencję balsamu. Jeśli użyjemy ich więcej, będzie miał on konsystencję bardziej stałą, jeśli mniej – płynną. Chcąc uzyskać mniej zwarty kosmetyk najlepiej dolać trochę oleju ze słodkich migdałów.
Wszystkie składniki umieszczamy w jednym naczyniu i podgrzewamy razem w kąpieli wodnej aż do zupełnego stopienia i połączenia. Jeśli chcemy się dowiedzieć, jaka będzie ostateczna konsystencja balsamu do ust bez studzenia całości, można to bardzo łatwo sprawdzić. Potrzebujemy w tym celu wykałaczki i metalowej łyżeczki.
Nabieramy odrobinę balsamu na wykałaczkę i przenosimy na łyżeczkę, gdzie ten pod wpływem zimna od razu się zetnie. Jeśli jest zbyt twardy, dolewamy oleju ze słodkich migdałów, gdy zbyt miękki, dosypujemy wosk. Gotowy balsam najlepiej przelać do małych i wygodnych zakręcanych pojemniczków, na przykład plastikowych słoiczków sprzedawanych jako pojemniki na ozdoby do paznokci, lub metalowych pudełeczek.
Jeśli do balsamu z podstawowego przepisu dodamy więcej wosku, trochę tlenku cynku, karminowego barwnika i zaopatrzymy się w odpowiednie sztyfty (wszystko do kupienia w sklepach z półproduktami kosmetycznymi), można zrobić też najprawdziwszą czerwoną szminkę.
Przed stuleciem była ona uniformem sufrażystek, którego dostarczyła im potentatka amerykańskiego rynku kosmetycznego Elizabeth Arden. Teraz jest kropką na „i” eleganckiej stylizacji. Zarówno zwyczajny balsam (dzięki masłu kakaowemu pysznie pachnący czekoladą), jak i zrobiona na jego bazie czerwona szminka wyprodukowana domowym sposobem, będą stanowić doskonałe upominki lub dodatki do innych prezentów.
Francuska maseczka piękności
Nasze prababcie miały prawdziwą obsesję na punkcie nieskazitelnej cery. Chciały się z niej pozbyć każdej niedoskonałości, z opalenizną i piegami włącznie. Dzisiaj na szczęście moda dała już spokój letnim muśnięciom słońca i nikt nie chce twarzy na siłę wybielać. Z drugiej strony wszelkie zmiany trądzikowe, wągry i stany zapalne spędzają sen z powiek niejednej pani. Drogeryjne półki pełne są kosmetyków, rzekomo zaradzających wymienionym dolegliwościom. Z własnego doświadczenia wiem jednak, że lepiej dać sobie z nimi spokój i skupić się na bardziej naturalnej pielęgnacji.
Swoją walkę z trądzikiem wywołanym zaburzeniami hormonalnymi zaczęłam od nakładania na skórę białej glinki (kaolinu) rozrabianej z wodą. Potem była maseczka od pewnej „rosyjskiej babuszki”. Żaden z tych wariantów mnie jednak nie satysfakcjonował – oba specyfiki po chwili wysychały i obsypywały się niczym łupież. Swoją drogą… czy da się wyhodować łupież na twarzy?
Dopiero przeglądając receptariusz pani D’Aubelle znalazłam przepis, który zwrócił moją uwagę. Otóż kaolinu wcale nie trzeba mieszać z wodą. Znacznie lepiej sprawdza się tutaj gliceryna. By zrobić najprostszą maseczkę bierzemy trzy części białej glinki i jedną część gliceryny. Najlepiej umieścić je w kuchennym moździerzu, który pozwoli skutecznie rozetrzeć wszelkie grudki. Gotową, gładką maseczkę przekładamy do słoiczka, zakręcamy i już można wręczać prezenty!
Możemy też przygotować nieco bogatszą wersję tej maseczki. Bierzemy w tym celu cztery części glinki, trzy części gliceryny i dwie części przegotowanej wody lub hydrolatu (oryginalny przepis zawierał zamiast tego ocet, ale… wypróbowałam i nie polecam). Na koniec jeszcze dodajemy odrobinę ulubionego olejku eterycznego (dla cery trądzikowej najlepszy będzie ten z drzewa herbacianego) i ewentualnie tlenek cynku. Umieszczamy wszystko w moździerzu i dalej postępujemy jak w powyższym przepisie.
Manufaktura Kosmetyczna
Historyczny prezentownik z propozycjami podarunków, jakie możesz wykonać w domu powstał we współpracy z Manufakturą Kosmetyczną. Sklep zajmuje się sprzedażą naturalnych składników kosmetycznych, z których – przy odrobinie chęci – można wyczarować prawdziwe cuda. Więcej autentycznych, sprawdzonych przepisów sprzed stulecia znajdziesz z kolei w książce Aleksandry Zaprutko-Janickiej pt. „Piękno bez konserwantów”. Ostatnia okazja by ją także podarować komuś na święta!
KOMENTARZE (4)
Zwykle artykuły na tym portalu są ciekawe, ale ten jest tak nudny, że nie byłem w stanie przeczytać.
Może dlatego że tego typu tematy są skierowane raczej do kobiet :)
Myślę, że masz rację. Do kobiet i pedałów.
A może po prostu lubi gotować ? Miłych Świąt Jarku nie trzeba nikogo obrażać bez potrzeby. Pozdrawiam Marka