Piekielna
Podczas Bitwy o Anglię piloci myśliwców byli uważani za podniebnych herosów, niemal rycerzy Okrągłego Stołu, których udziałem był zaszczyt obrony królestwa przed germańskimi hordami. Oni sami za to początkowo nie do końca zdawali sobie sprawę z brutalności walki w powietrzu. Jak to ładnie ujął jeden z nich: tej paczce rozdokazywanych małych Johnów Wayne’ów w głowie były tylko piwo, kobiety i spitfire’y.
Niestety, statystyki były nieubłagane. Dla wielu z tych chłopców podniebna przygoda kończyła się brutalną śmiercią.
Obrońcy imperium
Wielu brytyjskich pilotów miało 19-20 lat i było świeżo po szkole lotniczej. Dwudziestokilkulatkowie mogli uważać się już za stare wygi. Żółtodziób, przychodzący z jednostki szkoleniowej do dywizjonu myśliwskiego, nie miał prawa przeżyć pierwszych pięciu lotów bojowych. Kiedy jakimś cudem mu się to udawało, jego szanse na przetrwanie rosły, jednak znów spadały po wykonaniu dwudziestu lotów.
Nowicjusz dostawał przeważnie najgorszy, najczęściej postrzelony i łatany samolot. Do tego obsługiwany przez najbardziej nieudolnych i leniwych mechaników w dywizjonie. W powietrzu zajmował zwyczajowo ostatnie miejsce w szyku i był szczególnie narażony na ataki myśliwców Luftwaffe.
W okresie najcięższych bitew powietrznych nad Anglią, w sierpniu i wrześniu 1940 roku, służba w jednostkach myśliwskich RAF-u była szczególnie ciężka. Podpułkownik Peter Matthews, pilot 1 dywizjonu z Northolt wspominał:
Chodziliśmy spać tuż po zapadnięciu zmroku, próbowaliśmy się trochę zdrzemnąć, a potem znowu… Najgorsze było czekanie. Siedzieliśmy ze ściśniętymi żołądkami i graliśmy w pokera. (…) Wciągu dnia podrywano nas ze trzy, cztery, a nawet pięć razy. W powietrzu byliśmy nie dłużej niż 30 czy 45 minut. Jakoś to znosiliśmy, bo byliśmy młodzi.
W kokpicie
Pilotowanie myśliwca w 1940 roku to zajęcie wyjątkowo niewdzięczne. Kokpit „Spitfire’a” czy „Hurricane’a” był ciasny, wręcz klaustrofobiczny. Trudno do niego wejść, a co dopiero wydostać się w powietrzu z uszkodzonego samolotu. Aby tego dokonać, najprościej było zrobić półbeczkę, czyli obrócić maszynę podwoziem do góry, odsunąć osłonę kabiny i pozwolić działać sile ciążenia. Należało przy tym uważać, aby nie rąbnąć przypadkiem w ogon samolotu.
Na większych wysokościach lotnikom dawało się we znaki przenikliwe zimno. Na pułapie 7,5 tysiąca metrów temperatura wynosiła trzydzieści stopni poniżej zera, a kabiny pilota w żaden sposób nie ogrzewano. Pełna za to była spalin, oparów wysokooktanowej benzyny lotniczej czy przepalonego oleju. Upaprana wymiocinami tablica przyrządów nikogo nie dziwiła.
Walka manewrowa przypominała diabelski młyn i była bardzo wyczerpująca fizycznie. Zesztywniałymi z zimna rękami trzeba było ostro szarpać drążkiem sterowym, a zziębniętymi stopami bezustannie kopać pedały sterów. Do tego dawały się we znaki bóle karku, ponieważ piloci bezustannie rozglądali się, wypatrując wroga.
Zegary w kabinie wirowały w rytm ewolucji samolotu, a chaos potęgowało jeszcze radio, w którym na przemian krzyżowały się komendy i ostrzeżenia dowódców oraz okrzyki zwycięstwa bądź rozpaczy zestrzelonych kolegów. W takich warunkach trzeba było jeszcze pilnować swego miejsca w szyku, mieć baczenie na skrzydłowego, zlokalizować wroga, wycelować, trafić…
Śmierć na tysiąc sposobów
Myśliwcy ginęli nie tylko od pocisków nieprzyjacielskich samolotów. Równie często ponosili śmierć w katastrofach spowodowanych przez niespodziewane, trudne warunki atmosferyczne, czasem w ogniu własnej artylerii przeciwlotniczej, po zaplątaniu się w liny balonów zaporowych, przez błędną ocenę sytuacji taktycznej, wreszcie w wyniku zwykłej ludzkiej niedbałości. Dawały im się we znaki także „gremliny”, czyli niewytłumaczalne awarie mechaniczne, występujące nawet po drobiazgowych kontrolach maszyn.
Lotnicy najbardziej bali się płomieni. Słynny as myśliwski Peter Townsend stwierdził nawet, że wojna jest kostnicą, w której większość moich znajomych zmieniła się w spalone, okaleczone trupy. Śmierć w tym przypadku wydawała się wybawieniem od naznaczonego bólem życia ze zdeformowanymi przez ogień częściami ciała. Czasami dochodziło do drastycznych wręcz sytuacji.
Polski pilot Witold Herbst był świadkiem awaryjnego lądowania bez wysuniętego podwozia Spitfire’a pilotowanego przez kolegę z dywizjonu, porucznika Tadeusza Kołeckiego. Nieszczęsny pilot nie odrzucił zapasowego zbiornika paliwa, w którym znajdowała się jeszcze benzyna i został uwięziony we wraku. Potrzaskany samolot zapalił się, a wóz straży pożarnej utknął gdzieś na skraju lotniska.
Na miejscu oprócz Herbsta był jeszcze podporucznik Roman Brygider. Doszło wówczas do rozdzierających serce scen:
Pilot – oszołomiony lub ranny – zaczął krzyczeć przeraźliwie. Staliśmy sparaliżowani. Widzieliśmy wśród płomieni sylwetkę pilota usiłującego otworzyć kabinę. (…) Brygider zdecydował się pierwszy. Wyciągnął pistolet celując w Kołczaka. Chybił. Sięgnąłem po swoją broń. Pudło. Krzyk w kabinie pilota zmienił się w nieludzkie wycie. (…) Rzuciłem się na ziemię i, używając ramy roweru jako podstawy, strzeliłem jeszcze raz. Wycie ucichło. Kołczak nie żył.
Dobry żart funta wart
Piloci myśliwscy lubili sobie pożartować i każda okazja ku temu wydawała im się dobra. Charakterystyczny jest tu pewien incydent, którego bohaterem był nieznany z imienia i nazwiska polski lotnik. Uczestniczył w kursie zorganizowanym przez Brytyjczyków dla naszych pilotów. Jeden z instruktorów miał dość nietypowe metody szkoleniowe.
Każdorazowo, podczas ostatniego lotu podsumowującego szkolenie danego kursanta, siedząc w tylnej kabinie Tiger Motha, trącał go i pokazywał wymontowany drążek sterowy. Miało to uświadomić młodemu adeptowi lotnictwa, że od tego momentu skazany jest wyłącznie na własne siły.
Polak dowiedział się o tym i poinformował kolegów, aby bacznie obserwowali jego lot. Tiger Moth wzbił się w powietrze. Po pewnym czasie obserwatorzy na dole zobaczyli jak maszyna nagle wali się w dół i wyskakuje z niej człowiek na spadochronie! Samolot po chwili wyrównał lot, wykręcił masę pięknych ewolucji i spokojnie wylądował.
Co zrobił Polak? Kiedy Brytyjczyk zwyczajowo puknął go w ramię i pokazał co trzyma w ręku, ten odwrócił się i… wyrzucił swój własny drążek sterowy! Biedny instruktor nie wiedział tylko, że był to zapasowy drążek uprzednio przygotowany przez polskiego żartownisia. Przerażony Anglik, przekonany, że ratuje własne życie, błyskawicznie opuścił pikującą do ziemi, w jego mniemaniu, maszynę.
Miłosne wiraże
Wymęczeni lotami bojowymi, zestresowani, nie znający swojego dnia ani godziny piloci myśliwscy często rzucali się w wir hucznych, mocno zakrapianych alkoholem, imprez. Wszystkich kusiły zwłaszcza uroki Londynu z jego nocnymi klubami, gdzie na parkiecie w towarzystwie młodych kobiet można było wyszaleć się w rytm ówczesnych szlagierów i choć na chwilę zapomnieć o wojennej rzeczywistości. To podczas jednego z takich przyjęć tytułowa bohaterka filmu „Charlotte Gray” poznała swojego ukochanego, porucznika RAF-u Petera Gregory’ego.
Pod sufit wzbijały się kłęby papierosowego dymu, atmosfera była gęsta od seksu, a tradycyjna moralność szła tymczasem w kąt – ten cytat chyba najtrafniej opisuje nastroje, jakie tam panowały.
Wśród „podrywaczy” prym wiedli oczywiście Polacy. Szarmanccy, całujący przedstawicielki płci pięknej w rękę, szybko stali się obiektem podziwu, a często i zazdrości swoich brytyjskich kolegów. Na naszym lotnisku rozplenili się polscy lotnicy i rekwirują wszystko, co ładne i skromne – narzekali czasem z goryczą Brytyjczycy. Co bardziej przedsiębiorczy z nich sprawiali sobie za to naszywki „Poland” na swoje mundury i w ten sposób „łowili” swoje rodaczki.
Łóżkowe potyczki
Brytyjki – jak pisał nasz as myśliwski Jan Zumbach – były (…) ładne, przystępne i przyjazne. Sam Zumbach przeżył zabawną przygodę miłosną, kiedy to został zwabiony w wiadomym celu do mieszkania niejakiej Ann. Tam, w oczekiwaniu na intymne igraszki, przez przypadek odkrył pamiętnik rzeczonej Angielki.
Gdybym nie leżał już w łóżku, pewnie bym padł. (…) Choćby dlatego, że na stronach pamiętnika znalazłem nazwiska wielu swych kolegów z dywizjonu. Ann wystawiała im wszystkim oceny bardzo dobre, podczas gdy na temat miłosnych wyczynów swoich rodaków wypowiadała się raczej krytycznie.
Polskim myśliwcom zapadła też w pamięć grupka młodych, bezpruderyjnych Angielek, niezwykle sprawnych w „eskortowaniu” ich z sali tanecznej do łóżek. Dziewczyny, z racji swoich rozlicznych walorów, zostały nazwane przez naszych lotników „messerschmittami”.
Bibliografia:
- Ronald H. Bailey, Wojna nad Europą, Wydawnictwo Amber Sp. z o.o. Warszawa 2000.
- Witold A. Herbst, Podniebna kawaleria, Zysk i S-ka Wydawnictwo Poznań 2013.
- Michael Korda, Bitwa o Anglię, A.M.F. Plus Group Sp. z o.o. Warszawa 2010.
- Wacław Król, Kosynierzy z trzysta trzeciego, Wydawnictwo MON Warszawa 1987.
- Wacław Król, Walczyłem pod niebem Europy i Afryki, Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza Warszawa 1991.
- Lynne Olson, Stanley Cloud, Sprawa honoru, A.M.F. Plus Group Sp. z o.o. Warszawa 2004.
- Praca zbiorowa, Bitwa o Wielką Brytanię, Krajowa Agencja Wydawnicza Warszawa 1980.
- Praca zbiorowa, Oblicza wojny, Marshall Cavendish Limited Warszawa 1999.
- Jan Zumbach, Ostatnia walka, Wydawnictwo Espadon Warszawa 2011.
***
Rok 1942. Młoda Szkotka Charlotte Gray jedzie do Londynu, by służyć ojczyźnie. W stolicy Charlotte pracuje w szpitalu. Pewnego dnia na przyjęciu poznaje porucznika RAF-u Petera Gregory’ego. Miedzy Charlotte i mężczyzną rodzi się uczucie. Wkrótce Peter zostaje wysłany do Francji, gdzie jego samolot zestrzeliwują Niemcy. Zrozpaczona Charlotte podejmuje pracę dla brytyjskiego wywiadu.
Film „Charlotte Gray” z 2001 roku powstał na podstawie powieści Sebastiana Faulksa. W roli głównej wystąpiła Cate Blanchett, tworząc wyrazistą postać, która ewoluuje pod wpływem dramatycznych doświadczeń. Znakomitą kreację stworzył wielki brytyjski aktor sir Michael Gambon. „Charlotte Gray” można obejrzeć już dziś, 20 maja, na kanale CBS Europa!
KOMENTARZE (2)
Prezentujemy kilka komentarzy z naszego facebookowego profilu:
https://www.facebook.com/ciekawostkihistoryczne/posts/1304850752876914
Edward P.: Mojej babci szwagier Antoni Obuchowski był mechanikiem naziemnym w polskich dywizjonach lotniczych . Opowiadał jak wyglądało życie pod angielskim niebem.Olbrzymia odpowiedzialność za stan techniczny samolotów.Jeżeli były jakieś wątpliwości to trzeba było zasuwać na lotnisko i sprawdzić czy jest wszystko ok.Znam więc jak to było w rzeczywistości.
Tomasz M.: Tadeusz Kibort brat mojej Mamy był lotnikiem właśnie tam Babcia tylko krzyżyk zachowała,nigdy nie dowiedziałem się co się z nim stalo.Po wojnie przez pewien czas był z rodziną Eliot.
Maciej L.: Nie przesadzajcie z tym alkoholem Nie byliby w stanie walczyć w powietrzu Nawet jako młodzi ludzie Natomiast jest pewne ze dostawali coś w rodzaju amfetaminy Nawet o tym nie wiedzac Również załogi bombowców Szczególnie tych nocnych Z mojej dalszej rodziny zgineło gdzies nad Niemcami dwóch kuzynów Latali w RAFie w nocnych bombowcach
Tomasz B.: miałem przyszywanego krewnego który latał nad oceanem na WELLINGTONIE opowiadał że za jeden lot nad niemcy ci z bombowców dostawali równowartość nowego samochodu. Sam wrócił do Polski po odwilży z nowiutkim krążownikiem szos
Historię z wyrzuceniem specjalnie przygotowanego drążka sterowego opisywał już Janusz Meissner w „Jak dziś pamiętam”. Miało to nastąpić w mocno przedwojennych latach polskiego lotnictwa.
Pewnie ta opowieść krążyła potem stając się swoistą „urban legend” lotników.