Frytki wcale nie muszą być ziemniaczane. Podczas wojny robiono je chociażby... z dyni. Ale dzisiaj ten przepis warto sprawdzić tylko w jednym celu. Żeby samodzielnie przekonać się dlaczego substytut z czasów najgorszego głodu jednak się nie przyjął w polskiej kuchni.
Co prawda sezon na dyskusję o tym, czy w Polsce urządzać Halloween, dziady, czy marsze wszystkich świętych już za nami, jednak dynie pozostają nadal na topie. Wielkie pomarańczowe kule pysznią się w naszych ogrodach i na półkach supermarketów. W popularnych sieciach kawiarnianych możemy się napić kawy dyniowo-korzennej, a dyniowa zupa-krem z curry i imbirem doskonale rozgrzewa w chłodny jesienny wieczór. Co tu dużo mówić, dynia na nowo podbija nasze kuchnia i podniebienia.
Szukając pomysłu na kolejną przytaszczoną do domu pomarańczową kulę zajrzałam do książek z okresu wojny i się nie zawiodłam. W większości zbiorów znaleźć można jakąś wariację na temat dyni. Są receptury na marmoladę dyniową z żurawiną, lub zapiekankę z dyni z kaszą jaglaną. Pojawia się nawet przepis na marmoladę dyniową wzbogaconą… pastylkami benzoesowymi (czyli niepopularnym konserwantem benzoesanem sodu).
Ja zdecydowałam się na coś prostszego, czyli na dynię smażoną, która – jak podejrzewałam – powinna po przygotowaniu przypominać nieco frytki…
Składniki:
60 dkg dyni
4 dkg mąki
4 dkg smalcu lub 3 łyżki oleju
sól
szklanka mleka
Sposób przygotowania:
Dynię pokrajać na równe, grube na półtora centymetra kawałki, trochę osolić, utarzać w mące. Gdy zmięknie, przełożyć na półmisek. Na patelnię nalać szklankę mleka, zagotować parę razy. Sosikiem, który się uformuje na patelni polać dynię (przepis z książki Elżbiety Kiewnarskiej „100 potraw oszczędnościowych doby dzisiejszej”).
Wrażenia:
Do przygotowania smażonej dyni podchodziłam dwukrotnie. Za pierwszym razem wszystko… poszło z dymem. W trakcie smażenia trzeba niestety bardzo uważać, bo dynię obtoczoną w mące niezwykle łatwo przypalić. Od patelni odeszłam dosłownie na moment żeby nastawić herbatę i już nie było co zbierać.
Przy drugim podejściu nie odstępowałam patelni na krok i tym razem nic się nie przypaliło. Początkowo wydawało mi się, że po usmażeniu kawałki dyni będą przypominać konsystencją frytki ziemniaczane. Tymczasem po wyjęciu z patelni i odsączeniu z tłuszczu na papierowym ręczniku, okazało się, że nie są chrupiące, a mięciutkie. Kiedy ostrożnie przekładałam je z ręcznika papierowego na talerz, niektóre wprost rozpadały się w rękach.
Sos z przepisu Kiewnarskiej jest dość oryginalny. By zawartość patelni zmieniła konsystencję trzeba ją dość długo redukować na wolnym ogniu. Mleko w połączeniu z olejem i zasmażoną mąką smakuje specyficznie. Kiedy polejemy tym sosem dynię, w moim odczuciu wcale nie dodaje jej to smaku.
Niestety całość jest mdła, a po chwili dynia i sos na talerzu zmieniają się w pomarańczową ciapę. Smażonej dyni z wojennego przepisu zdecydowanie brakuje przypraw i dodatków, które nadałyby jej wyrazistego smaku. Jedno trzeba przyznać, potrawa jest o dziwo bardzo sycąca, czyli spełnia swoje podstawowe zadanie z czasów okupacji. Dynia w tej formie raczej nie zagości w mojej kuchni na stałe, wolę ją pod postacią zupy-kremu z curry i imbirem.
KOMENTARZE (6)
Zły gatunek dyni do takiego celu to był po prostu. Są takie które w konsystencji i zachowaniu są w 100% jak ziemniak i można z nich robić frytki, placki itp. Dynie są baardzo różne w smaku/konsystencji w zależności od gatunku
Jakieś sugestie? Hokkaido się ewidentnie nie sprawdziło
gomez polecam spróbować
Facepalm. Proszę przeczytać jeszcze raz przepis i pomyśleć, czy dynia na pewno zmięknie od oprószenia mąką. Milenialna inteligencja, mać.
Drogi/ droga hihot.md! Na przyszłość prosiłabym o przeczytanie dokładnie i ze zrozumieniem tekstu zanim zaczniesz obrażać kogokolwiek. W przepisie wyraźnie jest napisane OSOLIĆ. Być może moje „milenialna inteligencja” wpuszcza mnie w maliny, jednak wedle mojej wiedzy właśnie pod wpływem soli warzywa lekko miękną i puszczają wodę.
Frytki bez smażenia to też problem mojego czytania na 1 z +? Jak dotąd w przepisie tego nie ma, ale może zaraz się pojawi, a potem „błyskotliwy koment” pod adresem?