Od mody, przez muzykę, po motoryzację. W latach 60. Włochy stały się w Ludowej Polsce niezwykle modne za sprawą kina i... ortalionowych płaszczy.

Tekst stanowi fragment książki Łukasza Modelskiego Rok w PRL. Codzienność na kartki, Wydawnictwo MANDO, Kraków 2025.
***
Zanim jeszcze nadeszły słoneczne lata 70., Włochy stały się w Polsce niezwykle modne za sprawą kina i ortalionowych płaszczy. Choć obiektem aspiracyjnych westchnień była w latach 60. Francja (zresztą zarówno Rocco i jego bracia, jak i W pełnym słońcu to filmy właściwie francuskie), to jednak powszechna obecność włoskich filmów w kinach, a także w poczatkującej ciągle telewizji, sprawiły, że edukacja filmowa przeciętnego obywatela tamtych czasów dałaby się porównać z erudycja dzisiejszego młodego filmoznawcy, przynajmniej jeśli chodzi o kino włoskie.
Ortalion „na ciuchach”
Znacznie większy zasięg od ulubionego i popularyzowanego w PRL-u nurtu włoskiego neorealizmu (oraz późniejszego kina zaangażowanego) miały jednak włoskie ortalionowe płaszcze. Z nieznanych przyczyn płaszcze te stały się powszechnym obiektem pożądania.
Najpierw zgodnie z istniejącym wówczas porządkiem pojawiły się na tzw. ciuchach. Ciuchy oznaczały coś zupełnie innego niż dziś: nie odzież tania i używana, ale przeciwnie – droga i ekskluzywna. „Na ciuchach” kupowało się to, co pojawiało się w Polsce w drodze prywatnego importu. Było to drogie i zagraniczne. Ortalionowe płaszcze przywiezione z Włoch najpierw stały się atrybutem artystów, pisarzy i dziś powiedzielibyśmy, influencerów. Ortalionowy płaszcz wydający charakterystyczny szelest, zazwyczaj W ciemnym, najczęściej czarnym kolorze oznaczał przynależność do lepszego towarzystwa.

W latach 70. Ludową Polskę opanowało włoskie szaleństwo.
Prywatny import owych płaszczy był tak ogromny, że w ciągu kilku lat ubrali się w nie niemal wszyscy mieszkańcy największych polskich miast. Włoskie płaszcze z połowy lat 60. to jednak tylko początek. Ci sami, którzy kupowali płaszcze, mieli ochotę kupować również włoskie skutery.
Vespa, osa i polski fiat
Skuter, symbol włoskości, spopularyzował amerykański film Rzymskie wakacje z 1953 roku (z Audrey Hepburn i Gregorym Peckiem), a vespa stała się na lata kultowym i prawdziwie rzadkim, w przeciwieństwie do ortalionowych płaszczy, przedmiotem luksusu. Szczęśliwie włoska vespa, czyli osa, została udatnie skopiowana w PRL-u, dając początek skuterowi Osa właśnie, który wraz z prywatnym importem skuterów z Włoch (Vespa, Lambretta, Piaggio) otworzył, przynajmniej w miastach, epokę Polski na skuterach.
Młodzi na skuterach stali się bohaterami Niewinnych czarodziejów Andrzeja Wajdy, a brak szans na samochód sprawiał, że odbywali skuterowe pielgrzymki nawet na trasie Warszawa – Gdańsk. Na skuterach Polska wjechała w lata 70., zachłannie ścigając zarówno Francję, jak i Włochy. W dekadzie Gierka telewizja pokazywała obszerne fragmenty festiwalu San Remo, w Sopocie i w Sali Kongresowej śpiewał Drupi, a w roku 1971 rozpoczęto na włoskiej licencji produkcje fiata 126p. Ten samochód zaważył na polskiej historii. Gdyby nie on, być może losy naszej motoryzacji potoczyłyby się inaczej.
Maluch był unowocześnioną wersją fiata 500. Kiedy zaczęto produkować polskiego fiata, okazało się, ze włoskie samochody stały się nad Wisła bardziej popularne i bardziej pożądane od niemieckich czy francuskich. Szczytem elegancji był niezwykle rzadki, mający status rządowej limuzyny (i ulubiony przez Służbę Bezpieczeństwa), montowany w Polsce fiat 132 z konieczności najczęściej zastępowany (również montowanym w Polsce) fiatem 131 mirafiori, najchętniej w kosztownej pomarańczowej wersji.
Sportowe ambicje zaspokajał niewielki fiat 127, który również miał być produkowany w Polsce, lecz został zdystansowany przez model 126p. Wreszcie, absolutnym szczytem szczytów były tyle piękne, ile zawodne samochody alfa romeo.
Czytaj też: W jakie luksusy opływali Polacy w PRL-u?
Włoski mit
Włoskie szaleństwo, które rozgorzało w latach 70., kazało szczęśliwcom, którzy otrzymali paszport, jeździć do Włoch, najczęściej zresztą wyładowanym po brzegi i dach maluchem, by odwiedzać znane z telewizji nadmorskie miejscowości. Szczęśliwców tych było mało, wystarczyło jednak, by podsycać włoski mit. Czerwono-biało-zielony tricolor stał się motywem ozdobnym na tysiącach naklejek, kalkomanii, obrazków, a przede wszystkim nalepek na najmodniejsze okulary przeciwsłoneczne nieporadnie naśladujące ray-bany. Przywiązanie do prestiżowego trójkolorowego trójkącika naklejonegona szkle okularów było tak duże, że często owej naklejki po prostu nie zrywano. Włoskie buty były obuwiem najlepszym, najpiękniejszym i najbardziej poszukiwanym.
Włoski pop z San Remo był wszędzie – zanim w latach 80. na supergwiazdy wyrośli Al Bano i Romina Power, słuchacze w PRL-u szaleli na punkcie Adriano Celentano (Azzurro) w latach 60. I Drupiego (Sereno e) w dekadzie kolejnej. Zarówno Felicita, jak i Ci sarà na dobre umościły się w najpopularniejszym w PRL-u repertuarze.

Zibi został najbardziej eksportowym polskim towarem we Włoszech, jeśli nie liczyć Jana Pawła II.
Zresztą, rok 1982, w którym duet zaprezentował superhit Felicità, oczywiście w San Remo, był również rokiem, w którym zespół Juventus Turyn zakupił Zbigniewa Bonka, wyzwalając poczucie dumy wszystkich Polaków. Zibi został najbardziej eksportowym polskim towarem we Włoszech, jeśli nie liczyć Jana Pawła…
W latach 70. i 80. zdarzały się polskiej reprezentacji piłkarskiej wysokie loty podczas mistrzostw świata, zdarzały się wygrane mecze z Włochami, a włoska piłka cieszyła się nad Wisła szczególnym uwielbieniem. Być może legendarna brutalność Włochów oraz teatralne odgrywanie rzekomych fauli przemawiały do polskich kibiców. Nazwiska włoskich piłkarzy (Baggio, Rossi, Zoff) były powszechnie znane, a mecze z Włochami – zwłaszcza niezapomniany półfinałowy pojedynek podczas mistrzostw świata w 1982 roku – wywoływały najwyższe emocje.
Czytaj też: Bieszczady na celowniku komunistów. Jak PRL cywilizował polski „Dziki Wschód”?
Polska italofilia trwa!
Ta zapoczątkowana w latach 60. italofilia nigdy się na dobre nie skończyła. Kucharz w popularnym, animowanym Porwaniu Baltazara Gąbki był Włochem, zupełnie jak bohater popularnej i będącej w obiegu po dziś dzień piosenki Toto Cutugno L’italiano, włoskiego bębenka podbijały „lody włoskie”, które w latach 70. dosłownie zalały Polskę. Maszyny do ich wyrobu pochodziły z Włoch, czyli mitycznej „słonecznej Italii”, jak zwykło się mawiać w telewizji.
Maszyny z apetycznym zdjęciem kolorowych lodów kojarzyły się jak najlepiej. Fryzura znana powszechnie pod koniec lat 80. Jako wet look, w Polsce zyskała nazwę „mokrej włoszki”, a echem włoskiego sentymentu jest do dziś włosko brzmiąca marka polskiego obuwia – Gino Rossi.
Źródło:
Tekst stanowi fragment książki Łukasza Modelskiego Rok w PRL. Codzienność na kartki, Wydawnictwo MANDO, Kraków 2025.
KOMENTARZE
W tym momencie nie ma komentrzy.