Muzułmanie w VIII wieku próbowali podbić Europę przez Hiszpanię. Ich potężna armia dotarła na tereny obecnej Francji, by pod Poitiers trafić na... młot.

Frankowie dobrze znali teren pomiędzy Poitiers i Tours, gdzie mieli zmierzyć się z muzułmanami – i postanowili wykorzystać jego topografię, zajmując miejsce na dość gęsto zalesionym wzgórzu. Stanowczo utrudniało to przeciwnikom szarżę. Ponadto obrońcy zyskiwali dzięki temu dodatkową ochronę. Wśród drzew nie było też widać, że Franków na tę bitwę przybyło jednak niewielu. Przynajmniej w porównaniu do muzułmanów.
Dla przebiegu bitwy znaczenie miały także style walki oraz uzbrojenie obu stron. A różnice pomiędzy nimi były znaczące. Frankowie walczyli głównie pieszo i byli naprawdę ciężko uzbrojeni. Łącznie przeciętny frankijski żołnierz tamtego czasu nosił przy i na sobie ok. 30 kilogramów pancerza oraz rozmaitych broni. Jak wymienia Raymond Ibrahim w książce „Miecz i Bułat. Czternaście wieków wojny pomiędzy islamem a Zachodem”:
Oprócz tarcz, które otrzymywali wraz z wejściem w dorosłość, Frankowie uzbrojeni byli w miecze, sztylety, włócznie i dwa rodzaje toporów. Jeden służył do walki wręcz, drugim ciskano – był to osławiony francisca, tak silnie skojarzony z Frankami, że albo oni zostali nazwani po nim, albo on po nich.
Tworząc formacje bojowe, Frankowie – niczym starożytni żołnierze – bazowali głównie na falandze. Z kolei muzułmanie byli znacznie lżej uzbrojeni i swoją skuteczność opierali głównie na szybkości ataku na koniach. Wymuszało to na wrogu dostosowanie się do stylu walki przeciwnika, który błyskawicznymi szarżami wbijał się w szeregi obrońców.
Gra na czas
Po dotarciu na miejsce obie armie nie kwapiły się do walki. Wyczekiwanie trwało przez 6 lub 7 dni. Frankowie nie atakowali, ponieważ opuszczając swoje pozycje, straciliby przewagę strategiczną. Natomiast muzułmanie mieli inny problem: obciążenie. Otóż ich oddziały wiozły bogate łupy, zgromadzone w dotychczasowym tryumfalnym marszu. Było ich sporo, a żeby spokojnie stanąć do walki, należało je pozostawić pod czyjąś opieką. Tyle tylko, że poziom zaufania między poszczególnymi żołnierzami islamskiej armii był raczej niski. Ostatecznie więc Abd al-Rahman zdecydował się zarządzić transport bogactw na południe.

Frankowie wystawili do tej bitwy wszystkie swoje najlepsze siły.
Nie mógł przy tym nie zdawać sobie sprawy z tego, że Frankowie wystawili do tej bitwy wszystkie swoje najlepsze siły. Ale zwlekanie z rozpoczęciem działań grało też na korzyść obrońców, ponieważ w ciągu tych dni mogli sprowadzić na miejsce dodatkowe posiłki. W końcu jednak czas nadszedł. Był 10 października. Arabowie nie mogli dłużej czekać, ponieważ zaczynały się im kończyć zapasy prowiantu. Ponadto nie byli przyzwyczajeni do niskich temperatur. Abd al-Rahman wydał rozkaz do ataku.
Trafiła kosa na… młot
Muzułmanie ruszyli w bitewnym szale, licząc, że jak zwykle ich szarże dadzą im zwycięstwo. Ale tym razem trafiła kosa na potężny kamień. Raymond Ibrahim w książce „Miecz i bułat” przywołuje relację kronikarza, który zapisał: „ludzie z północy stali nieruchomo jak mur, byli jak nierozpuszczalny pas zmrożonego lodu, gdy razili Araba mieczem. Austrazjaci [wschodni Frankowie], o potężnych członkach i żelaznych dłoniach, dzielnie trzymali się w gąszczu walki”.
Kolejne szarże nie przynosiły efektu. Normalnie atakujący zrobiliby wyłom w szeregach Franków i po wdarciu się na ich tyły, zaczęli siać spustoszenie. Ale w żadnym miejscu im się to nie udało. Obrońcy stali niewzruszeni, zasłaniając się tarczami, „z wysuniętą bronią gotową wbić się w podbrzusze każdego muzułmańskiego jeźdźca na tyle głupiego, aby uderzył na Franków w galopie”. Jak relacjonował wspomniany kronikarz:
każdy frankijski żołnierz, uniósłszy tarczę, wbijał włócznię w nogi jeźdźców, pysk lub bok ich wierzchowców, następnie zaś ciął i dźgał mieczem, aby powalić konnego na ziemię, cały czas przy tym bijąc go tarczą w odsłonięte ciało – ciężkie żelazne umbo samo w sobie było potężną bronią. Stopniowo posuwając się masą naprzód, Frankowie tratowali i kłuli rzuconych na ziemię jeźdźców – bacząc, aby przez cały czas utrzymywać bliski kontakt ze sobą.
W bitwie złotymi zgłoskami zapisał się władca Franków, Karol. W pewnym momencie miał zostać otoczony przez najeźdźców, ale walczył z nimi zawzięcie, nie dając się pokonać. Dzięki temu po starciu ponoć nadano mu przydomek Młot – bo niczym stalowy młot zmiażdżył wrogów pod Poitiers/Tours.
Czytaj też: Czy Karol Wielki został cesarzem, bo rzymscy arystokraci… porwali papieża i próbowali go okaleczyć?
Straty w bitwie
Dowódca muzułmanów nie miał tyle szczęścia. Już pierwszego dnia walk zginał – podobnie jak wielu z jego podkomendnych. Frankowie, pomni dotychczasowych doświadczeń z najeźdźcami, raczej nie brali jeńców. Rannych dobijali lub pozostawiali na pewną śmierć.
Historycy są zgodni, że proporcjonalnie poległo znacznie mniej Franków niż muzułmanów. Generalnie ci pierwsi odnieśli stosunkowo niewielkie straty. Co do liczby ofiar wśród Arabów zdania są podzielone. Źródła chrześcijańskie przekazywały informacje o setkach tysięcy zabitych, co jednak z oczywistych względów nie mogło być prawdą. Ale nawet dokumenty arabskie podawały, iż skutkiem batalii był „gościniec męczenników”, straty po stronie muzułmańskiej musiały być zatem znaczące.

W bitwie złotymi zgłoskami zapisał się władca Franków, Karol Młot.
Bitwa pod Poitiers/Tours w założeniu miała toczyć się jeszcze kolejnego dnia, ponieważ nadejście zmroku skutecznie rozdzieliło walczące armie. Od rana Frankowie nie próżnowali, szykując się na kolejne starcia. Ale przeciwnik miał zupełnie inne plany. Otóż pozbawieni twardego przywództwa muzułmanie pod osłoną nocy zwyczajnie… się ulotnili. Zebrali dotychczas zagrabione łupy i ruszyli z powrotem na południe, kontynuując plądrowanie tam, gdzie było to jeszcze możliwe.
Karol Młot nie podjął za nimi pościgu. Z prostego powodu: miał świadomość, że w otwartym polu, pozbawiony wsparcia szyku bojowego nazwanego „murem lodu”, mógłby nie mieć szans. Dotychczasowe zwycięstwo mu wystarczyło. Osiągnięto efekt zarówno strategiczny, jak i psychologiczny. W świecie chrześcijańskim triumf pod Poitiers przedstawiano wręcz apokaliptycznie, a frankijski władca i jego armia przeszli do legendy.
Źródło:


KOMENTARZE
W tym momencie nie ma komentrzy.